Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
Wrocławska kuria chciała urządzić uroczysty pogrzeb abp Marianowi Gołębiewskiemu – byłemu metropolicie wrocławskiemu ukaranemu przez Watykan za krycie księży pedofilów. Stanowisko w tej sprawie zajęła państwowa komisja ds pedofilii w Kościele
11 marca zmarł abp Marian Gołębiewski, były metropolita wrocławski. W 2021 roku Watykan usunął go z tego kościelnego urzędu. Była to kara za krycie księży-pedofilów. Odwołany Gołębiewski otrzymał nakaz „prowadzenia życia w duchu pokuty i modlitwy” i zakaz uczestnictwa w jakichkolwiek uroczystościach kościelnych, musiał także dokonać wpłaty z prywatnych środków na rzecz Fundacji świętego Józefa z ramienia Kościoła zajmującej się wspieraniem ofiar molestowania przez księży.
Mimo to wrocławska kuria postanowiła urządzić Gołębiewskiemu uroczysty pogrzeb. Ceremonię zaplanowano na dwa dni – niedzielę 16 marca i poniedziałek 17 marca. W niedzielę „po Eucharystii do godz. 22.00 będzie można indywidualnie czuwać przy trumnie zmarłego metropolity seniora” – zapowiadała kuria. Gołębiewski ma więc zostać uhonorowany tak, jakby zmarł wciąż w glorii i chwale pełniąc swój urząd.
W środę 13 marca zaprotestowała przeciwko temu Państwowa Komisja do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15. Komisja „wyraża dezaprobatę w związku z planowanym uroczystym pogrzebem arcybiskupa seniora Mariana Gołębiewskiego. Były biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i metropolita wrocławski dopuścił się zaniedbań w sprawach dotyczących wykorzystania seksualnego małoletnich przez podległych mu kapłanów, za co został ukarany przez Stolicę Apostolską. W związku z tym oraz mając na względzie cierpienie osób skrzywdzonych, ochronę ich czci, praw i godności, Państwowa Komisja stoi na stanowisku, że pochówek arcybiskupa Gołębiewskiego nie powinien mieć uroczystej formy.” – czytamy w oświadczeniu komisji.
Za co dokładnie odpowiadał Gołębiewski – i za co został ukarany przez Watykan? Otóż "w 2006 brał udział w przenoszeniu pedofila księdza Pawła Kani skazanego nieprawomocnie za posiadanie pornografii dziecięcej na 1 rok więzienia w zawieszeniu z diecezji wrocławskiej do bydgoskiej. Umożliwił w ten sposób pedofilowi popełnianie kolejnych przestępstw. Ksiądz pedofil został ponownie skazany w 2015 na 7 lat więzienia za wieloletnie molestowanie 3 chłopców i gwałt na jednym z nich.
Księdza Edwarda P. skazanego w 2003 na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za molestowanie dwóch 14-letnich ministrantów po obyciu kary mianował proboszczem w Brożcu. Nie zawiadomił o jego przestępstwie Watykanu.
W 2007 księdza, wobec którego toczył się proces o przestępstwo seksualne na 14-letnim chłopcu, mianował proboszczem we wsi Czernina koło Rawicza. Trzy dni później sąd skazał księdza pedofila na 2 lata więzienia w zawieszeniu." – to krótkie pochodzące z archiwum OKO.press streszczenie tego, jak Gołębiewski pomagał księżom – sprawcom przestępstw seksualnych wobec nieletnich, w pełni zdając sobie sprawę z tego, czego się dopuścili.
„Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podjął 13 marca decyzję o zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów oraz o wycofaniu kilkunastu kandydatur zgłoszonych do akceptacji przez poprzednie kierownictwo resortu” – informuje MSZ
Lista odwołanych przez Sikorskiego ambasadorów nie została podana publicznie, ale wiadomo, że rozpoczęły się już odpowiednie procedury. W swym komunikacie MSZ podkreśla, że „Rząd ponoszący konstytucyjną odpowiedzialność za politykę zagraniczną uważa, że niezbędna wymiana na stanowiskach przedstawicieli Polski za granicą służy lepszemu, profesjonalnemu realizowaniu trudnych wyzwań stojących dziś przed polską polityką zagraniczną.” Pada też fraza, że MSZ wyraża nadzieję na zgodne współdziałanie w tej sprawie najważniejszych władz w kraju".
To ostatnie zdanie komunikatu MSZ odnosi się rzecz jasna wprost do prezydenta Andrzeja Dudy. Odwołani ambasadorowie są przynajmniej w zdecydowanej większości nominatami rządu PiS, to samo dotyczy – co zresztą podkreśla MSZ swych komunikacie – wycofanych kandydatów na ambasadorów. To prezydent zaś powołuje i odwołuje ambasadorów – robi to wyłącznie na kontrasygnowany przez premiera wniosek szefa MSZ. Brak akceptacji ze strony prezydenta uniemożliwia jednak zmiany na stanowiskach ambasadorskich.
Sikorski i Tusk prowadzili już na temat odwoływania ambasadorów rozmowy z Dudą. Prezydent miał ogłosić, że będzie bronił niczym niepodległości tylko czterech z nich – Krzysztofa Szczerskiego, szefa polskiej misji w ONZ, Pawła Solocha, ambasadora w Rumunii, Jakuba Kumocha, ambasadora w Chinach oraz Adama Kwiatkowskiego, ambasadora w Watykanie. Wszyscy oni są ludźmi Dudy, nie mają poważniejszego zaplecza politycznego w PiS.
Nie jest jednak jasne, czy te ustalenia zostaną dotrzymane. Nie jest też jasne, czy któreś z wymienionych nazwisk nie znalazło się na liście odwołanych sporządzonej przez MSZ. Jak dotąd rząd bez przeszkód ze strony Dudy wymienił tylko jednego ambasadora – za to kluczowego – przy Unii Europejskiej. Miejsce Andrzeja Sadosia zajął Piotr Serafin – i miało to miejsce 13 grudnia.
„To rzecz prawie że rutynowa. Przypominam, że to poprzedni rząd mówił, iż ambasadorowie reprezentują bardziej rząd niż państwo. Wybory mają swoje konsekwencje” – mówił o swojej decyzji w środę po południu w RMF FM Radosław Sikorski
Duda przebywa nadal w Stanach Zjednoczonych kontynuując rozpoczętą we wtorek wizytę. Nie odnosił się jeszcze do komunikatu MSZ.
Prezydencka minister Małgorzata Paprocka stwierdziła natomiast w Polsat News, że komunikat MSZ jest „delikatnie mówiąc mocno na wyrost”, gdyż ambasadorów ma prawo powoływać i odwoływać jedynie prezydent. Nie przesądzała jednak, jakie będzie stanowisko Dudy w sprawie ambasadorów, których wymienić chce Sikorski.
Jeszcze we wtorek o ewentualnym „planie B” rządu w sprawie ambasadorów w wypadku oporu ze strony prezydenta mówił premier Donald Tusk.
„Jeśli nie będzie innej możliwości, to oczywiście będziemy przywoływali ambasadorów do kraju i ambasadorami do czasu zmiany stanowiska prezydenta lub zmiany prezydenta będą dyplomaci w charakterze charge d'affaires. Jeśli takie rozwiązanie satysfakcjonuje pana prezydenta, trudno. Tak czy inaczej my musimy usprawnić i zbudować lojalną wobec państwa polskiego ekipę, która będzie prowadziła nasze sprawy, sprawy państwa polskiego we wszystkich ambasadach” – mówił Tusk, niejako zapowiadając środowe posunięcie MSZ i Sikorskiego. „Czeka nas bardzo masywna zmiana w ambasadach” – podkreślał wtedy Tusk.
Opisane przez niego rozwiązanie (wezwanie ambasadora do kraju i przejęcie jego obowiązków przez charge d'affaires) nie wymaga zgody prezydenta.
Profesor Bogdan Jaroszewicz, biolog, leśnik i obrońca przyrody oficjalnie został zastępcą dyrektora Lasów Państwowych. Miesiąc po ogłoszeniu jego nominacji przez resort środowiska.
„Powołanie pana profesora Jaroszewicza to w pewnym sensie przewrót kopernikański w Lasach Państwowych. To efekt kilkumiesięcznych rozmów, długich negocjacji, przekonywania, argumentacji”- mówił w rozmowie z OKO.press wiceminister klimatu Mikołaj Dorożała. Resort klimatu i środowiska o nominacji prof. Bogdana Jaroszewicza, kierownika Białowieskiej Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego, na stanowisko zastępcy dyrektora Lasów Państwowych informował już 12 lutego.
Lasom oficjalne powołanie naukowca na stanowisko zajęło dokładnie miesiąc.
Dlaczego tak długo? Jak podaje Gazeta.pl, powołując się na odpowiedzi LP, okoliczności powołania prof. Bogdana Jaroszewicza „mają o tyle wyjątkowy charakter, że nie jest on i nie był dotychczas pracownikiem Lasów Państwowych”. Dyrektor generalny, Witold Koss, musiał więc sprawdzić, czy naukowiec „spełnia wymogi formalne, określone w odpowiednim rozporządzeniu”. Gdyby był wcześniej pracownikiem LP sprawdzenie tych informacji byłoby szybsze i łatwiejsze – wyjaśniają Lasy.
Wiadomo natomiast, że Lasy Państwowe nie miały wcześniej takiego wiceszefa. Prof. Jaroszewicz dał się poznać jako obrońca Puszczy Białowieskiej. W 2017 roku, kiedy rząd PiS wycinał drzewa w Puszczy w ramach „walki z kornikiem drukarzem”, naukowiec tłumaczył, że to nie jest właściwa droga.
“Z ekologicznego punktu widzenia pojęcie szkodnika nie istnieje. Jest to pojęcie związane z gospodarką i ekonomią – szkodnikami są organizmy przynoszące straty ekonomiczne. W ekosystemie Puszczy Białowieskiej kornik drukarz jest gatunkiem kluczowym. Bo to właśnie on sprawia, że zwarte lasy świerkowe przerzedzają się i pojawia się martwe drewno. A to są niezbędne warunki dla rozwoju bogactwa gatunkowego wielu grup organizmów typowych dla lasów naturalnych Puszczy” – powiedział w rozmowie z OKO.press.
Profesor Jaroszewicz sprzeciwiał się także budowie muru granicznego przez cenne tereny parku narodowego. Mówił: “Z przyrodniczego punktu widzenia najlepiej by było, gdyby ten mur po prostu nie powstał".
„Teoretycznie nowe przepisy wejdą w życie w czwartek, ale w praktyce będzie to prawo martwe” – mówił w Radiu Zet wiceminister Sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha
Od 14 marca wchodzą w życie przyjęte jeszcze za rządów PiS przepisy nakazujące sądom obligatoryjne orzekanie przepadku mienia w postaci samochodu kierowcom, którzy prowadzili po pijanemu. Przepisy regulują konkretne przypadki, w który musi nastąpić konfiskata auta – ma się tak dziać za każdym razem, gdy u zatrzymanego kierowcy stwierdzono zawartość alkoholu we krwi powyżej 1,5 promila. Auta obligatoryjnie tracić mają również kierowcy, którzy spowodowali wypadek drogowy mając we krwi więcej niż 1 promil alkoholu.
Ministerstwo sprawiedliwości zamierza jednak złagodzić te przepisy. „Teoretycznie wejdą w życie w czwartek, ale w praktyce będzie to prawo martwe” – mówił dziś w Radiu Zet wiceminister sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha. Myrcha podkreśla, że do nowych przepisów brak w tej chwili aktów wykonawczych, co uniemożliwia wydawanie zgodnie z nimi wyroków. Resort sprawiedliwości pracuje zaś nad nowelizacją kodeksu karnego, według której sędziowie nie mieliby już obowiązku orzekania przepadku auta za każdym razem, gdy doszło do przekroczenia promilowych progów. Orzeczenie lub nie konfiskaty samochodu ma być decyzją sędziego podejmowaną po zbadaniu wszystkich okoliczności konkretnej sprawy.
„Przepisy wprowadzone ustawą z dnia 7 lipca 2022 r. o zmianie ustawy kodeks karny oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. poz. 2600, z późn.zm.) budzą zastrzeżenia z uwagi na konieczność orzekania przepadku pojazdów, zgodność z konstytucyjną zasadą proporcjonalności reakcji prawnokarnej oraz konstytucyjnym standardem równości wobec prawa” – tak uzasadnia planowane zmiany resort sprawiedliwości. Według ministerstwa zasada obligatoryjnej konfiskaty auta wszystkim pijanym kierowcom mogłaby narazić skarb państwa na straty w wyniku procesów odszkodowawczych.
Ukraińskie drony uderzyły w rafinerię w Nowoszachtyńsku na południu Rosji. Wcześniej atak ukraińskich bezzałogowców wywołał ogromny pożar w rafinerii w Riazaniu
Ukraińska armia kontynuuje dronowe ataki na kluczowe obiekty rosyjskiego przemysłu naftowego. W środę ukraińskie bezzałogowce zaatakowały rafinerię w Nowoszachtyńsku w obwodzie rostowskim na południu Rosji. Część produkcji tego zakładu zaspokaja potrzeby rosyjskiej armii. Atak miał spowodować wstrzymanie pracy zakładu, o czym poinformowały oficjalnie władze obwodu rostowskiego. Według rosyjskiego MON natomiast do żadnych zniszczeń nie doszło, na teren rafinerii miały jedynie spaść trzy zestrzelone drony.
„To obiekt, który zaopatrywał grupę wojsk okupacyjnych w Ukrainie. Nie komentujemy szerzej tych informacji” – mówił na antenie ukraińskiej telewizji Andrij Jusow z wywiadu wojskowego.
Nad ranem w środę zapłonęła natomiast rafineria w Riazaniu. Mieszkańcy miasta relacjonowali w mediach społecznościowych, że na terenie zakładu doszło do trzech silnych eksplozji. Wywołały one pożar, który ogarnął instalacje wymienników ciepła – kluczowe dla działania rafinerii.
To nie koniec, bo z kolei we wtorek ukraińskie drony doprowadziły do ograniczenia o co najmniej połowę produkcji w rafinerii NORSI pod Niżnym Nowogrodem. Tam trafione zostały urządzenia głównej instalacji ropy naftowej – co oznacza bardzo poważny problem dla zakładu.