W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Większość delegatów i delegatek partii Razem zagłosowała dziś za wyjściem z parlamentarnego klubu Lewicy i utworzeniem osobnego koła. Wcześniej konflikt wokół współpracy z rządem Donalda Tuska podzielił lewicowe ugrupowanie
Podczas weekendowego kongresu Razem zapadła decyzja: partia opuści parlamentarny klub Lewicy i powoła własne koło poselskie. O postanowieniach kongresu poinformowała na platformie X.
"Rok temu głosowaliśmy za zmianą. Rok temu głosowaliśmy z nadzieją na to, że ruszy w końcu naprawa państwa. Minął rok i trzeba to sobie powiedzieć jasno i uczciwie, to się nie wydarzyło. Rząd Donalda Tuska zawiódł ludzi. Nie dotrzymał obietnicy i zawodzi kolejne grupy. Zawodzi pracowników, zawodzi kobiety, zawodzi pacjentów, którzy leczą się w polskich szpitalach, zawodzi młode pokolenie, które rzucono na pastwę banków i deweloperów. Tak niestety wygląda rzeczywistość po roku rządów Donalda Tuska” – powiedział lider Razem Adrian Zandberg po zakończonym kongresie.
„Partia Razem domaga się gruntownych zmian – większych nakładów na publiczną ochronę zdrowia, godnych pensji w polskiej budżetówce, zwiększenia wydatków na naukę, badania i rozwój. Będziemy walczyć o te zmiany w parlamencie” – zaznaczył Zandberg. Zapowiedział też, że jeżeli rząd nie wprowadzi do budżetu znaczących zmian, pięcioro posłów Razem zagłosuje przeciwko.
Z naszych informacji wynika, że opór wobec opuszczenia klubu był znikomy. Spośród głosujących na kongresie ok. 130 delegatów i delegatek pojedyncze osoby opowiedziały się przeciwko takiemu rozwiązaniu lub wstrzymały się od głosu.
Na decyzję Razem reagują już politycy Nowej Lewicy. Europoseł Krzysztof Śmiszek podziękował Razem za wspólne lata pracy. „Powodzenia na nowej drodze. Cel mamy wspólny: sprawiedliwość społeczna, prawa człowieka, świeckie państwo, Europa” – napisał na platformie X.
Reakcja Donalda Tuska była dużo bardziej cierpka. Premier stwierdził, że nazwę „Razem” podobnie jak „Prawo i Sprawiedliwość”, wymyślił „ktoś obdarzony nieprzeciętnym poczuciem humoru. Czarnego”.
Decyzja o opuszczeniu klubu Lewicy była spodziewana, poprzedziło ją ogólnopartyjne referendum, w którym właśnie ta opcja zdobyła najwięcej głosów. Choć referendum, które odbyło się 11 i 12 października, miało charakter opiniodawczy, wiadomo było, że przesądzi o dalszych losach lewicowej partii.
Wśród osób opowiadających się za pozostaniem w klubie narastało niezadowolenie.
W czwartek 24 października, na dwa dni przed kongresem, 30 osób poinformowało, że opuszcza szeregi Razem i pozostaje w Lewicy. Wśród nich znane parlamentarzystki – wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat i senatorka Anna Górska – oraz posłanki Dorota Olko, Daria Gosek-Popiołek i Joanna Wicha. Polityczki na razie nie planują dołączać do partii Nowa Lewica.
Razem podzieliła wizja prowadzenia polityki. Ekipa, która pozostała w klubie Lewicy, uważa, że współpraca z rządem Donalda Tuska to szansa na realizację choć niektórych lewicowych postulatów. Ci, którzy postanowili opuścić klub, sądzą, że takich szans nie ma a partia wizerunkowo traci, wspierając postulaty liberałów.
Nowa Lewica na początku października postawiła Razem ultimatum – politycy partii Włodzimierza Czarzastego mieli dość tłumaczenia się w koalicji z krytycznych wobec rządu głosów partii Zandberga. Problem wynikał z osobliwej sytuacji Razem po wyborach 15 października. Jak pisaliśmy, partia postanowiła wówczas nie wchodzić do rządu, a jednocześnie pozostać we wspierającym rząd klubie. Nowa Lewica irytowała się, że recenzencka postawa Razem osłabia jej pozycję w rządzie.
Izraelskie media piszą o podejrzeniu ataku terrorystycznego. Tymczasem trwa wymiana ognia między Izraelem a Hezbollahem oraz wspierającym go Iranem
Rozpędzona ciężarówka wjechała w niedzielę 27 października w przystanek autobusowy w mieście Ramat ha-Szaron na północ od Tel Awiwu, nieopodal bazy sił zbrojnych. Do zdarzenia doszło, gdy na przystanku, położonym przy dużym skrzyżowaniu, akurat zatrzymał się autobus. Izraelski „Times of Israel” pisze o 33 rannych, w tym sześć ciężko. Kierowca ciężarówki został zastrzelony przez uzbrojonych cywilów.
Ranni zostali przewiezieni do szpitali. To w większości osoby starsze, które przyjechały autobusem do pobliskiego muzeum. Jedna osoba zmarła w wyniku doznanych obrażeń.
„Okoliczności wypadku są przedmiotem śledztwa” – podała w komunikacie policja. Wg izraelskich mediów wypadek mógł w istocie być zamachem terrorystycznym.
Na razie nie ma pewności, czy wypadek ciężarówki to zamach. To jednak niewykluczone, bo sytuacja na Bliskim Wschodzie jest maksymalnie napięta. Izrael nie zaprzestał bombardowania Strefy Gazy po zabiciu lidera Hamasu Jahja Sinwara. Tylko dziś, jak podaje agencja Reuters w izraelskich nalotach, zginęło w Gazie 45 Palestyńczyków.
Ale izraelskie wojsko równolegle walczy też z Hezbollahem i wspierającym go Iranem. W sobotę nad ranem Izrael wystrzelił w stronę Iranu pociski rakietowe – to odwet za ostrzał z początku października, kiedy to po raz pierwszy Iran bezpośrednio zaatakował Izrael. Izraelska armia informowała, że wczorajszy atak miał ograniczony zakres, był wyłącznie odpowiedzią. Jak informował Reuters, zaatakowano fabrykę pocisków, co mogło „w znacznym stopniu ograniczyć zdolność Iranu” do ich masowej produkcji. Celem ataku miał być także stary poligon jądrowy. Irański reżim ogłosił dziś, że rozważa, w jaki sposób odpowiedzieć na nalot.
Na granicy z izraelsko-libańskiej trwa wymiana ognia między Izraelem a Hezbollahem, wspierającym Palestyńczyków w Gazie. W wyniku Izraelskich ataków – w tym wrześniowej akcji z wybuchającymi pager'ami – a także nalotów w ostatnich tygodniach zginęło niemal całe dowództwo tej organizacji, uważanej za terrostystyczną i wrogiej rządowi w Tel Awiwie. W piątek 27 września Izrael zabił wieloletniego przywódcę Hezbollahu Hassana Nasrallaha. 1 października izraelskie wojsko wkroczyło do południowego Libanu.
Stacja BBC podaje, że od 8 paździrenika 2023, kiedy to Hezbollah postanowił zaatakować Izrael w ramach wsparcia dla Strefy Gazy i Hamasu, w Libanie – w wyniku zbrojnego odwetu Izraela – zginęło ponad 2400 osób.
Dane z 99 proc. komisji wyborczych pokazują, że proeuropejska opozycja w Gruzji zdobyła łącznie 37,58 proc. głosów. Politycy oskarżają rządzące krajem Gruzińskie Marzenie o fałszerstwa i zamach stanu
Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów parlamentarnych w Gruzji po zliczeniu głosów z 99 proc. komisji. Z wynikiem 54,09 proc. konkurentów zdeklasowało rządzące krajem Gruzińskie Marzenie – partia oligarchy Bidziny Iwaniszwilego (na zdjęciu).
Według oficjalnych danych partie opozycyjne uzyskały następujące wyniki:
Pozostałe partie nie przekroczyły pięcioprocentowego progu wyborczego. Łącznie opozycja zdobyła zatem 37,58 proc. głosów.
Ale jej liderzy – w tym szefowa Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ZRN), partii założonej przez Micheila Saakaszwilego, Tina Boczukawa – ogłosili, że nie uznają tych wyników. Boczukawa oświadczyła, że jej partia „przechodzi w tryb sytuacji nadzwyczajnej”. Lider Koalicji na rzecz Zmiany Nika Gwaramia oskarżył Gruzińskie Marzenie o zamach stanu.
„Proceder fałszowania wyborów został rozpracowany, szczegółowe informacje na ten temat opinia publiczna pozna w niedzielę. Wybory zostały skradzione. To przewrót konstytucyjny, Gruzińskie Marzenie jest autorem przewrotu konstytucyjnego i będzie pociągnięte do odpowiedzialności w trybie przewidzianym przez prawodawstwo Gruzji” – powiedział Gwaramia.
Ana Dolidze z bloku Silna Gruzja, stwierdziła, że „ogłoszone wyniki nie reprezentują woli gruzińskiego narodu”. Partia „Dla Gruzji” zapowiedziała, że dowodami na naruszenia w procesie wyborczym podzieli się z krajowymi i międzynarodowymi partnerami.
Także działające w Gruzji organizacje pozarządowe – zrzeszone w koalicji „Mój Głos” – domagają się anulowania wyników wyborów. Twierdzą, że rządzący dopuścili się fałszerstw. W sieci pojawiło się nagranie, na którym jeden mężczyzna wrzuca do urny kilkadziesiąt kart wyborczych. Tuż po zamknięciu lokali sondażownie pokazywały krańcowo różne wyniki exit poll.
Założyciel Gruzińskiego Marzenia, były premier i miliarder, Bidzina Iwaniszwili nie kryje satysfakcji. „To rzadki przypadek na świecie, aby ta sama partia osiągnęła taki sukces w tak trudnej sytuacji – to dobry wskaźnik talentu Gruzinów” – powiedział wczoraj wieczorem, ogłaszając zwycięstwo.
Wczorajsze głosowanie może przesądzić o europejskiej ścieżce Gruzji, która w 2022 roku złożyła wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej. Oficjalnie status kandydata do UE uzyskała w grudniu 2023 roku. Komisja Europejska ostrzegała jednak, że pod rządami Gruzińskiego Marzenia standardy demokratyczne w Gruzji uległy pogorszeniu, a kraj odsunął się od UE. To paradoksalnie właśnie dlatego w listopadzie 2023 KE rekomendowała nadanie Gruzji statusu kandydata. Tłumaczyła, że taka jest „wola społeczeństwa, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu”.
Przykładem może być przyjęcie przez gruziński parlament tzw. ustawy o zagranicznych agentach. Ustawa powszechnie nazywana jest „rosyjskim prawem”, bo jest analogiczna do tej, którą w 2012 roku wprowadził w Rosji Władimir Putin. Organizacje oraz media, które są finansowane w minimum 20 procentach z zagranicy, muszą zostać zarejestrowane jako „organizacje realizujące interesy zagranicznych mocarstw”.
Plany wprowadzenia w życie ustawy wywołały w Gruzji masowe protesty. 12 maja 2024 roku na ulice wyszło 300 tys. ludzi. Także dlatego – ze względu na ogromną mobilizację zwolenników opozycji – oficjalne wyniki wyborów wydają się zbyt przychylne dla rządzących.
Komentatorzy podkreślali, że to najważniejsze głosowanie od 20 lat, które zadecyduje o przyszłości kraju i regionu. Opozycja przedstawiała je jako wybór między Zachodem a Rosją. Natomiast Gruzińskie Marzenie – rządzące w Gruzji 12 lat – uważa, że to wybór między wojną a pokojem. Bidzina Iwaniszwili przekonywał, że jego partia mówi Europie „tak”, ale „na swoich zasadach i ze swoimi wartościami”.
Gruzini głosują dziś w wyborach parlamentarnych. Najgorszy możliwy scenariusz? Sfałszowanie przez Gruzińskie Marzenie wyników wyborów i powtórzenie tego, co wydarzyło się w 2020 roku na Białorusi. Czyli uliczne protesty, zamieszki i aresztowania
O dzisiejszych wyborach parlamentarnych w Gruzji mówi się jak o referendum. Opozycja mówi, że to wybór między Zachodem a Rosją, a rządzące od dwunastu lat Gruzińskie Marzenie uważa, że między wojną a pokojem. Komentatorzy i publicyści nie mają wątpliwości — to najważniejsze wybory od dwudziestu lat, które zdecydują, co będzie z Gruzją i Kaukazem Południowym.
W gruzińskich wyborach parlamentarnych o władzę walczy rządząca od 12 lat prorosyjska i antyeuropejska partia Gruzińskie Marzenie oraz opozycja zgrupowana w cztery bloki wyborcze. Opozycja jest jednak zjednoczona. Udało się to prezydentce Salome Zurabiszwili (na zdjęciu powyżej). Partie podpisały tzw. Gruzińską Kartę, która jest swego rodzaju frontem sprzeciwu przeciwko Gruzińskiemu Marzeniu i opiera się na zachodnich wartościach.
Cztery bloki opozycji to:
Przedwyborcze sondaże wskazywały, że szanse na zwycięstwo ma Gruzińskie Marzenie, które może zdobyć nawet 35 proc. głosów. Partie bloków opozycyjnych wejdą do parlamentu, jeśli przekroczą pięcioprocentowy próg. Do parlamentu wejdzie najpewniej „Jedność — Ratujmy Gruzję”, blok Dla Gruzji Giorgiego Gacharii oraz „Silna Gruzja”.
Do godziny 15 frekwencja w wyborach wyniosła aż 42 procent. To dużo, zważywszy na to, że głosować można do 20. Gruzińskie marzenie już ogłosiło, że ma większość. Poinformował o tym Kacha Kaładze, burmistrz Tbilisi i sekretarz partii. Jego zdaniem jego ugrupowanie „ma już zagwarantowaną znaczną większość w parlamencie”.
Gruziński serwis Publika opublikował zdjęcia z kolejek pod ambasadami w Paryżu, Londynie i Warszawie — zauważył Onet.
Ten sam serwis opublikował zdjęcia i nagrania przemocowych incydentów, do których dochodzi w lokalach wyborczych w Gruzji. Grupa agresywnych mężczyzn włamała się do centralnego biura ruchu „Jedność – Ratujmy Gruzję” w Tbilisi. Mężczyźni wtargnęli do wnętrza siedziby opozycyjnej koalicji. Na miejsce przyjechała policja.
Zamieszki wybuchły także pod niektórymi lokalami wyborczymi, dochodzi też do ataków na relacjonujących wybory dziennikarzy. Prezydent Salome Zurabiszwili zaapelowała do policji, by reagowała szybko i usuwała z lokali wyborczych „bandy kryminalistów i narkomanów” – donosi Rzeczpospolita.
Wybory w Gruzji przesądzą o europejskiej ścieżce Gruzji. Gruzja złożyła wniosek o członkostwo w UE w marcu 2022 r. i uzyskała status kandydata w grudniu 2023 r. Jednak pod rządami Gruzińskiego Marzenie Gruzja doświadczyła pogorszenia demokratycznych standardów i oddalenia od UE. Wskazała na to nawet Komisja Europejska w raporcie o postępach poszczególnych krajów na drodze integracji z listopada 2023 roku. KE podkreśliła, że rekomenduje Gruzji przyznanie statusu kraju kandydującego przede wszystkim ze względu na „wolę społeczeństwa, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu”.
„Nie będzie bezpieczeństwa państwa polskiego, dopóki nie wyłonimy prezydenta, który nie będzie ani prawicowy ani lewicowy” – powiedział szef PSL podczas posiedzenia Rady Krajowej. Na apel Kosiniaka-Kamysza odpowiedział premier.
Polskie Stronnictwo Ludowe chce wspólnego kandydata na prezydenta w ramach koalicji 15 października. Mówił o tym lider partii w sobotę 26 października podczas posiedzenia Rady Krajowej Partii w Tarnowie na Podkarpaciu.
„Zwrócę się do liderów partii koalicyjnych o wspólne wyłonienie kandydata, o wspólny start w wyborach prezydenckich” – powiedział szef MON. Dodał, że „nie będzie bezpieczeństwa państwa polskiego, dopóki nie wyłonimy prezydenta, który nie będzie ani prawicowy ani lewicowy, ale będzie wspólnotowy”.
Dlatego wicepremier, prezes PSL zaapelował o współdziałanie w tej kwestii partii tworzących koalicję 15 października.
„O to chciałbym poprosić i do tego chciałbym zaprosić naszych partnerów z koalicji rządowej: z Platformy Obywatelskiej, Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 i Lewicy – żebyśmy już dzisiaj wspólnie wyłonili kandydata na prezydenta” – powiedział prezes PSL.
Dodał, że jeżeli prezydenturę zachowa PiS, to zamiast odbudowywania wspólnoty, będziemy mieć pięć lat konfliktów, a „nie stać nas dzisiaj na kolejne kłótnie i spory” – podkreślił prezes PSL.
"Zwracam się do wszystkich naszych partnerów koalicyjnych i do wszystkich środowisk politycznych, które chcą w tym uczestniczyć razem z nami: nie wystawiajmy Polski na niebezpieczeństwo zwycięstwa kandydata z PiS, którego jedyną misją będzie powrót PiS do rządu, a nie budowanie silnej i bezpiecznej Polski — oświadczył Kosiniak-Kamysz.
„Musimy postawić już dzisiaj na jednego, wspólnego kandydata (...). Sprawa jest poważna” – podkreślił.
Na apel prezesa PiS tego samego dnia odpowiedział premier Donald Tusk, lider Koalicji Obywatelskiej.
Tego samego dnia RMF FM nieoficjalnie poinformowało, że Platforma Obywatelska podjęła decyzję o swoim kandydacie w wyborach prezydenckich – zostanie nim prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Oficjalne ogłoszenie jego nazwiska ma nastąpić 7 grudnia na Śląsku i tego samego dnia ma się rozpocząć jego kampania wyborcza.
Wybory prezydenckie już późną wiosną lub latem przyszłego roku. Trwa wyłanianie kandydatów, którzy zawalczą o prezydenturę po Andrzeju Dudzie.
Kandydatem na prezydenta z Polski 2050 ma być Szymon Hołownia. Hołownia już w grudniu 2023 roku deklarował, że chciałby zostać prezydentem. Kandydaturę Hołowni w piątek 25 października oficjalnie ogłosił Paweł Zalewski, rzecznik partii. Po kilku godzinach okazało się jednak, że to falstart, a ostateczna decyzja w partii nie została jeszcze podjęta.
Także Lewica podjęła decyzję o wystawieniu własnego kandydata lub kandydatki. Taka decyzja zapadła w sobotę 5 października 2024 na posiedzeniu Rady Krajowej Nowej Lewicy. Lewica nie poprze zatem już w pierwszej turze osoby wystawionej przez Koalicję Obywatelską.
Jak przekazała Anna Maria Żukowska, przewodnicząca Klubu Parlamentarnego Lewicy i członkini Zarządu Nowej Lewicy, „większość głosów w dyskusji opowiadała się za kandydaturą kobiecą”. Bardzo prawdopodobną kandydatką jest ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz Magdalena Biejat, która wystąpiła z partii Razem.
PiS przez chwilę rozważał organizację prawyborów, w piątek 25 października okazało się, że jednak prawyborów nie będzie. Decyzję w sprawie kandydata PiS na prezydenta podejmie Jarosław Kaczyński na podstawie rekomendacji specjalnego zespołu do oceny kandydatów.
Partia Kaczyńskiego stara się wybrać do tej roli polityka, który miałby możliwie realne szanse na walkę o zwycięstwo w ich drugiej turze, co wymaga wyjścia poza odwoływanie się do tradycyjnego elektoratu samego PiS i sięgnięcia po pewien efekt nowości czy wręcz zaskoczenia. Część scenariuszy zakłada więc, że tak jak to było w przypadku Andrzeja Dudy, tak i teraz PiS sięgnie po raz kolejny po polityka spoza ścisłego kręgu kierowniczego partii. Obecnie – według nieoficjalnych przecieków z PiS – największe szanse na to mają mieć były szef MEN Przemysław Czarnek i prezes IPN Karol Nawrocki.
Konfederacja wystawi za to Sławomira Mentzena. Zdaniem członków tej formacji Sławomir Mentzen jest politykiem o największym potencjale wśród polityków Konfederacji. – mówi OKO.press Wojciech Machulski, rzecznik Nowej Nadziei, partii Mentzena wchodzącej w skład Konfederacji. Konfederacja liczy, że wobec pogubionego PiS-u i słabnącej Trzeciej Drogi to właśnie Mentzen może zapewnić tej formacji wejście na stałe na polityczne podium. Skrajna prawica chce więc powalczyć o bardziej centrowy elektorat — diagnozowała w OKO.press Agata Szczęśniak.