Szczyt odbędzie się 27 i 28 listopada w mieście Harpsund. „Zachód musi mieć jednolite stanowisko dotyczące wsparcia Ukrainy i wspólnego bezpieczeństwa” – napisał na X Donald Tusk
Dane z 99 proc. komisji wyborczych pokazują, że proeuropejska opozycja w Gruzji zdobyła łącznie 37,58 proc. głosów. Politycy oskarżają rządzące krajem Gruzińskie Marzenie o fałszerstwa i zamach stanu
Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów parlamentarnych w Gruzji po zliczeniu głosów z 99 proc. komisji. Z wynikiem 54,09 proc. konkurentów zdeklasowało rządzące krajem Gruzińskie Marzenie – partia oligarchy Bidziny Iwaniszwilego (na zdjęciu).
Według oficjalnych danych partie opozycyjne uzyskały następujące wyniki:
Pozostałe partie nie przekroczyły pięcioprocentowego progu wyborczego. Łącznie opozycja zdobyła zatem 37,58 proc. głosów.
Ale jej liderzy – w tym szefowa Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ZRN), partii założonej przez Micheila Saakaszwilego, Tina Boczukawa – ogłosili, że nie uznają tych wyników. Boczukawa oświadczyła, że jej partia „przechodzi w tryb sytuacji nadzwyczajnej”. Lider Koalicji na rzecz Zmiany Nika Gwaramia oskarżył Gruzińskie Marzenie o zamach stanu.
„Proceder fałszowania wyborów został rozpracowany, szczegółowe informacje na ten temat opinia publiczna pozna w niedzielę. Wybory zostały skradzione. To przewrót konstytucyjny, Gruzińskie Marzenie jest autorem przewrotu konstytucyjnego i będzie pociągnięte do odpowiedzialności w trybie przewidzianym przez prawodawstwo Gruzji” – powiedział Gwaramia.
Ana Dolidze z bloku Silna Gruzja, stwierdziła, że „ogłoszone wyniki nie reprezentują woli gruzińskiego narodu”. Partia „Dla Gruzji” zapowiedziała, że dowodami na naruszenia w procesie wyborczym podzieli się z krajowymi i międzynarodowymi partnerami.
Także działające w Gruzji organizacje pozarządowe – zrzeszone w koalicji „Mój Głos” – domagają się anulowania wyników wyborów. Twierdzą, że rządzący dopuścili się fałszerstw. W sieci pojawiło się nagranie, na którym jeden mężczyzna wrzuca do urny kilkadziesiąt kart wyborczych. Tuż po zamknięciu lokali sondażownie pokazywały krańcowo różne wyniki exit poll.
Założyciel Gruzińskiego Marzenia, były premier i miliarder, Bidzina Iwaniszwili nie kryje satysfakcji. „To rzadki przypadek na świecie, aby ta sama partia osiągnęła taki sukces w tak trudnej sytuacji – to dobry wskaźnik talentu Gruzinów” – powiedział wczoraj wieczorem, ogłaszając zwycięstwo.
Wczorajsze głosowanie może przesądzić o europejskiej ścieżce Gruzji, która w 2022 roku złożyła wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej. Oficjalnie status kandydata do UE uzyskała w grudniu 2023 roku. Komisja Europejska ostrzegała jednak, że pod rządami Gruzińskiego Marzenia standardy demokratyczne w Gruzji uległy pogorszeniu, a kraj odsunął się od UE. To paradoksalnie właśnie dlatego w listopadzie 2023 KE rekomendowała nadanie Gruzji statusu kandydata. Tłumaczyła, że taka jest „wola społeczeństwa, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu”.
Przykładem może być przyjęcie przez gruziński parlament tzw. ustawy o zagranicznych agentach. Ustawa powszechnie nazywana jest „rosyjskim prawem”, bo jest analogiczna do tej, którą w 2012 roku wprowadził w Rosji Władimir Putin. Organizacje oraz media, które są finansowane w minimum 20 procentach z zagranicy, muszą zostać zarejestrowane jako „organizacje realizujące interesy zagranicznych mocarstw”.
Plany wprowadzenia w życie ustawy wywołały w Gruzji masowe protesty. 12 maja 2024 roku na ulice wyszło 300 tys. ludzi. Także dlatego – ze względu na ogromną mobilizację zwolenników opozycji – oficjalne wyniki wyborów wydają się zbyt przychylne dla rządzących.
Komentatorzy podkreślali, że to najważniejsze głosowanie od 20 lat, które zadecyduje o przyszłości kraju i regionu. Opozycja przedstawiała je jako wybór między Zachodem a Rosją. Natomiast Gruzińskie Marzenie – rządzące w Gruzji 12 lat – uważa, że to wybór między wojną a pokojem. Bidzina Iwaniszwili przekonywał, że jego partia mówi Europie „tak”, ale „na swoich zasadach i ze swoimi wartościami”.
Gruzini głosują dziś w wyborach parlamentarnych. Najgorszy możliwy scenariusz? Sfałszowanie przez Gruzińskie Marzenie wyników wyborów i powtórzenie tego, co wydarzyło się w 2020 roku na Białorusi. Czyli uliczne protesty, zamieszki i aresztowania
O dzisiejszych wyborach parlamentarnych w Gruzji mówi się jak o referendum. Opozycja mówi, że to wybór między Zachodem a Rosją, a rządzące od dwunastu lat Gruzińskie Marzenie uważa, że między wojną a pokojem. Komentatorzy i publicyści nie mają wątpliwości — to najważniejsze wybory od dwudziestu lat, które zdecydują, co będzie z Gruzją i Kaukazem Południowym.
W gruzińskich wyborach parlamentarnych o władzę walczy rządząca od 12 lat prorosyjska i antyeuropejska partia Gruzińskie Marzenie oraz opozycja zgrupowana w cztery bloki wyborcze. Opozycja jest jednak zjednoczona. Udało się to prezydentce Salome Zurabiszwili (na zdjęciu powyżej). Partie podpisały tzw. Gruzińską Kartę, która jest swego rodzaju frontem sprzeciwu przeciwko Gruzińskiemu Marzeniu i opiera się na zachodnich wartościach.
Cztery bloki opozycji to:
Przedwyborcze sondaże wskazywały, że szanse na zwycięstwo ma Gruzińskie Marzenie, które może zdobyć nawet 35 proc. głosów. Partie bloków opozycyjnych wejdą do parlamentu, jeśli przekroczą pięcioprocentowy próg. Do parlamentu wejdzie najpewniej „Jedność — Ratujmy Gruzję”, blok Dla Gruzji Giorgiego Gacharii oraz „Silna Gruzja”.
Do godziny 15 frekwencja w wyborach wyniosła aż 42 procent. To dużo, zważywszy na to, że głosować można do 20. Gruzińskie marzenie już ogłosiło, że ma większość. Poinformował o tym Kacha Kaładze, burmistrz Tbilisi i sekretarz partii. Jego zdaniem jego ugrupowanie „ma już zagwarantowaną znaczną większość w parlamencie”.
Gruziński serwis Publika opublikował zdjęcia z kolejek pod ambasadami w Paryżu, Londynie i Warszawie — zauważył Onet.
Ten sam serwis opublikował zdjęcia i nagrania przemocowych incydentów, do których dochodzi w lokalach wyborczych w Gruzji. Grupa agresywnych mężczyzn włamała się do centralnego biura ruchu „Jedność – Ratujmy Gruzję” w Tbilisi. Mężczyźni wtargnęli do wnętrza siedziby opozycyjnej koalicji. Na miejsce przyjechała policja.
Zamieszki wybuchły także pod niektórymi lokalami wyborczymi, dochodzi też do ataków na relacjonujących wybory dziennikarzy. Prezydent Salome Zurabiszwili zaapelowała do policji, by reagowała szybko i usuwała z lokali wyborczych „bandy kryminalistów i narkomanów” – donosi Rzeczpospolita.
Wybory w Gruzji przesądzą o europejskiej ścieżce Gruzji. Gruzja złożyła wniosek o członkostwo w UE w marcu 2022 r. i uzyskała status kandydata w grudniu 2023 r. Jednak pod rządami Gruzińskiego Marzenie Gruzja doświadczyła pogorszenia demokratycznych standardów i oddalenia od UE. Wskazała na to nawet Komisja Europejska w raporcie o postępach poszczególnych krajów na drodze integracji z listopada 2023 roku. KE podkreśliła, że rekomenduje Gruzji przyznanie statusu kraju kandydującego przede wszystkim ze względu na „wolę społeczeństwa, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu”.
„Nie będzie bezpieczeństwa państwa polskiego, dopóki nie wyłonimy prezydenta, który nie będzie ani prawicowy ani lewicowy” – powiedział szef PSL podczas posiedzenia Rady Krajowej. Na apel Kosiniaka-Kamysza odpowiedział premier.
Polskie Stronnictwo Ludowe chce wspólnego kandydata na prezydenta w ramach koalicji 15 października. Mówił o tym lider partii w sobotę 26 października podczas posiedzenia Rady Krajowej Partii w Tarnowie na Podkarpaciu.
„Zwrócę się do liderów partii koalicyjnych o wspólne wyłonienie kandydata, o wspólny start w wyborach prezydenckich” – powiedział szef MON. Dodał, że „nie będzie bezpieczeństwa państwa polskiego, dopóki nie wyłonimy prezydenta, który nie będzie ani prawicowy ani lewicowy, ale będzie wspólnotowy”.
Dlatego wicepremier, prezes PSL zaapelował o współdziałanie w tej kwestii partii tworzących koalicję 15 października.
„O to chciałbym poprosić i do tego chciałbym zaprosić naszych partnerów z koalicji rządowej: z Platformy Obywatelskiej, Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 i Lewicy – żebyśmy już dzisiaj wspólnie wyłonili kandydata na prezydenta” – powiedział prezes PSL.
Dodał, że jeżeli prezydenturę zachowa PiS, to zamiast odbudowywania wspólnoty, będziemy mieć pięć lat konfliktów, a „nie stać nas dzisiaj na kolejne kłótnie i spory” – podkreślił prezes PSL.
"Zwracam się do wszystkich naszych partnerów koalicyjnych i do wszystkich środowisk politycznych, które chcą w tym uczestniczyć razem z nami: nie wystawiajmy Polski na niebezpieczeństwo zwycięstwa kandydata z PiS, którego jedyną misją będzie powrót PiS do rządu, a nie budowanie silnej i bezpiecznej Polski — oświadczył Kosiniak-Kamysz.
„Musimy postawić już dzisiaj na jednego, wspólnego kandydata (...). Sprawa jest poważna” – podkreślił.
Na apel prezesa PiS tego samego dnia odpowiedział premier Donald Tusk, lider Koalicji Obywatelskiej.
Tego samego dnia RMF FM nieoficjalnie poinformowało, że Platforma Obywatelska podjęła decyzję o swoim kandydacie w wyborach prezydenckich – zostanie nim prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Oficjalne ogłoszenie jego nazwiska ma nastąpić 7 grudnia na Śląsku i tego samego dnia ma się rozpocząć jego kampania wyborcza.
Wybory prezydenckie już późną wiosną lub latem przyszłego roku. Trwa wyłanianie kandydatów, którzy zawalczą o prezydenturę po Andrzeju Dudzie.
Kandydatem na prezydenta z Polski 2050 ma być Szymon Hołownia. Hołownia już w grudniu 2023 roku deklarował, że chciałby zostać prezydentem. Kandydaturę Hołowni w piątek 25 października oficjalnie ogłosił Paweł Zalewski, rzecznik partii. Po kilku godzinach okazało się jednak, że to falstart, a ostateczna decyzja w partii nie została jeszcze podjęta.
Także Lewica podjęła decyzję o wystawieniu własnego kandydata lub kandydatki. Taka decyzja zapadła w sobotę 5 października 2024 na posiedzeniu Rady Krajowej Nowej Lewicy. Lewica nie poprze zatem już w pierwszej turze osoby wystawionej przez Koalicję Obywatelską.
Jak przekazała Anna Maria Żukowska, przewodnicząca Klubu Parlamentarnego Lewicy i członkini Zarządu Nowej Lewicy, „większość głosów w dyskusji opowiadała się za kandydaturą kobiecą”. Bardzo prawdopodobną kandydatką jest ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz Magdalena Biejat, która wystąpiła z partii Razem.
PiS przez chwilę rozważał organizację prawyborów, w piątek 25 października okazało się, że jednak prawyborów nie będzie. Decyzję w sprawie kandydata PiS na prezydenta podejmie Jarosław Kaczyński na podstawie rekomendacji specjalnego zespołu do oceny kandydatów.
Partia Kaczyńskiego stara się wybrać do tej roli polityka, który miałby możliwie realne szanse na walkę o zwycięstwo w ich drugiej turze, co wymaga wyjścia poza odwoływanie się do tradycyjnego elektoratu samego PiS i sięgnięcia po pewien efekt nowości czy wręcz zaskoczenia. Część scenariuszy zakłada więc, że tak jak to było w przypadku Andrzeja Dudy, tak i teraz PiS sięgnie po raz kolejny po polityka spoza ścisłego kręgu kierowniczego partii. Obecnie – według nieoficjalnych przecieków z PiS – największe szanse na to mają mieć były szef MEN Przemysław Czarnek i prezes IPN Karol Nawrocki.
Konfederacja wystawi za to Sławomira Mentzena. Zdaniem członków tej formacji Sławomir Mentzen jest politykiem o największym potencjale wśród polityków Konfederacji. – mówi OKO.press Wojciech Machulski, rzecznik Nowej Nadziei, partii Mentzena wchodzącej w skład Konfederacji. Konfederacja liczy, że wobec pogubionego PiS-u i słabnącej Trzeciej Drogi to właśnie Mentzen może zapewnić tej formacji wejście na stałe na polityczne podium. Skrajna prawica chce więc powalczyć o bardziej centrowy elektorat — diagnozowała w OKO.press Agata Szczęśniak.
341 milionów – tyle osób obserwuje instagramowe konto amerykańskiej gwiazdy pop Beyoncé, która pojawiła się na piątkowym wiecu Harris w Houston. To niemal dwa razy więcej niż liczba wyborców w Stanach Zjednoczonych.
„Nie jestem tu jako celebrytka. Nie jestem tu jako polityk. Jestem tu jako matka. Matka, która głęboko troszczy się o świat, w którym żyją moje dzieci i wszystkie nasze dzieci. Świat, w którym powinniśmy mieć wolność kontrolowania naszych ciał. Świat, w którym nie jesteśmy podzieleni. Nasza przeszłość, nasza teraźniejszość, nasza przyszłość łączą się tu w tej chwili” – mówiła Beyoncé (na zdjęciu powyżej) na piątkowym wiecu kandydatki Demokratów, poświęconym tematowi praw reprodukcyjnych i seksualnych.
Podkreśliła, że wiec wypełnia „niesamowita energia”.
„Nie da się nie poczuć tej energii nagromadzonej w tym miejscu. Jest tu mnóstwo pozytywnych emocji (...). Mówię do wszystkich osób na tej sali i tych, którzy oglądają nas w całym kraju: potrzebujemy waszych głosów. Wasz głos ma znaczenie” – powiedziała gwiazda.
Piątek 25 października i sobota 26 października to kolejne intensywnie dni w amerykańskiej kampanii prezydenckiej. Harris pojawiła się w Houston, gdzie poza wiecem w Shell Energy Arena, pojawiła się także na Uniwersytecie w Houston, by nagrać podkast ze znaną psycholożką społeczną i badaczką Brene Braun.
Trump także miał wiec w Teksasie oraz udzielił długiego, nieplanowanego wywiadu do popularnego amerykańskiego podkastu Joe Rogana. Z tego powodu o kilka godzin spóźnił się na wiec w Traverse City w stanie Michigan. Oczekujący na niego tłum znacznie się przerzedził w wyniku spóźnienia kandydata. Gdy już wyszedł na scenę, Trump powiedział:
"Wiedziałem, że się spóźnię, ale pomyślałem, że nie będziecie mieli mi tego za złe” – stwierdził.
W podkaście Joe Rogana Trump po raz kolejny wspomniał o kontrowersyjnym pomyśle wyeliminowania podatków dochodowych i zastąpienie ich przychodami z ceł na towary zagraniczne, inspirowanym polityką ekonomiczną XIX-wiecznego prezydenta USA Williama McKinleya. Stwierdził też, że nie ma powodów, by wątpić w to, że życie na Marsie jest możliwe.
Podkast Rogana ma 14,5 miliona obserwujących na platformie Spotify i 17,6 milionów subskrybentów na YouTube. Rogan jest krytykiem Trumpa, jeszcze niedawno nazywał go „największym zagrożeniem dla demokracji” – donosi New York Times. Na zaproszenie Trumpa do podkastu zdecydował się dopiero po zamachu na życie Trumpa, do którego doszło 14 lipca.
Kandydatka Demokratów Kamala Harris i kandydat Republikanów Donald Trump walczą o zwycięstwo w listopadowych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Do wyborów pozostało 10 dni, a sondaże pokazują, że kandydaci idą łeb w łeb. W skali kraju Harris może liczyć na 48 proc. poparcia, dokładnie tak samo jak Trump – wynika z najnowszego sondażu Sienna College dla dziennika New York Times.
Wysiłki na ostatniej prostej kampanii skupiają się na tzw. swing states, czyli stanach, w których czasem wygrywa kandydat Demokratów, a czasem Republikanów. Takich stanów w USA jest siedem. Są to: Arizona, Georgia, Michigan, Nevada, Karolina Północna, Pensylwania oraz Wisconsin.
O tym, jak wygląda prezydencki wyścig w tych stanach, możemy przekonać się, sprawdzając dane na stronie portalu fivethirtyeight.com. Portal gromadzi dane z różnych badań sondażowych i uśrednia ich wyniki, biorąc pod uwagę aktualność sondaży, wielkość próby i metodologię badania.
We wszystkich stanach różnica w poparciu kandydatów mieści się w granicach błędu statystycznego.
Na podstawie tych sondaży bardzo trudno jest przewidzieć, jaki będzie ostateczny wynik amerykańskich wyborów.
Izrael ostrzelał cele w Iranie – donosi Reuters. Do ataku doszło w sobotę nad ranem. Pociski manewrujące uderzyły w fabrykę broni na obrzeżach Teheranu oraz w infrastrukturę rakietową irańskiej armii.
Akcja armii Izraela to odwet za ostrzelanie Izraela przez Iran na początku października. Iran poinformował, że “zniszczenia są bardzo ograniczone”, a o 9 rano wznowiono już loty z irańskiego lotniska, zawieszone na czas ataku. W izraelskich atakach zginęły dwie osoby. Byli to irańscy żołnierze.
O zamiarze ataku odwetowego na Iran armia Izraela poinformowała wcześniej Waszyngton. Zgodnie z ostrzeżeniami Waszyngtonu, armia Izraela nie zaatakowała irańskich elektrowni atomowych i pól naftowych. USA ostrzegły Izrael, że jeśli jego atak będzie miał charakter eskalacji, a nie odwetu, USA wstrzymają pomoc dla Izraela.
Izrael zapewniał, że atak będzie miał ograniczony zakres i będzie jedynie atakiem odwetowym. Wezwał też Iran do zaprzestania przemocy i nie odpowiadania kolejnym atakiem.
Trwająca od początku października wzajemna wymiana ciosów między Izraelem a Iranem to skutek eskalacji napięć w regionie, do którego doszło w wyniku ataku terrorystycznego Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku.
W odpowiedzi na atak, w którym zginęło niemal 1200 izraelskich cywilów, a 251 osób zostało porwanych jako zakładnicy do Strefy Gazy, Izrael rozpoczął inwazję lądową na Strefę Gazy, która trwa już rok.
Wojna wtargnęła też na terytorium sąsiadującego z Izraelem od północy Libanu. Armia Izraela zdecydowała się na ofensywę powietrzną i lądową wobec Libanu, by powstrzymać ataki prowadzone przez stacjonujący tam Hezbollah. Hezbollah to libańska organizacja radykalnych szyitów, wspierana finansowo przez Iran i Syrię. Organizacja nie uznaje istnienia państwa Izrael.
Atak na Liban sprowokował Iran do przeprowadzenia pierwszego w historii bezpośredniego ataku na Izrael. Doszło do niego 1 października, Iran wystrzelił w stronę Izraela 200 pocisków balistycznych, zginęła jedna osoba w Jaffie.
Izrael walczy obecnie na dwóch frontach: z Hamasem w Palestynie oraz Hezbollahem w Libanie, poza tym dochodzi do wymiany ciosów z Iranem. W ostatnich tygodniach światowe media najwięcej uwagi poświęcały inwazji na południowy Liban, gdzie liczba ofiar przekroczyła 2 400 osób. Ale izraelska akcja odwetowa wymierzona w Hamas oraz palestyńską ludność cywilną wciąż trwa.
Według Hamasu w Gazie zginęło już ponad 42 tys. Palestyńczyków, a niemal 100 tys. zostało rannych.
Biuro Wysokiego Komisarza ONZ poinformowało, że ciągłe bombardowania najdalej wysuniętego na północ terytorium oblężonej enklawy, może prowadzić do całkowitego „zniszczenia palestyńskiej ludności”, skazanej na wysiedlenia i śmierć. W regionie najsilniej dotkniętym nalotami wciąż przebywa co najmniej 175 tys. osób. „Ci ludzie znajdują się w absolutnie niewyobrażalnych warunkach” – mówił Al-Jazeerze Sam Rose, szef UNRWA.