Były wiceszef kancelarii Andrzeja Dudy, jako doradca prezesa NBP zarabia prawdopodobnie ponad 30 tys. zł miesięcznie. Władze banku nie chcą ujawnić dokładnej kwoty. Z jawności wynagrodzeń, wprowadzonej po aferze z zarobkami współpracownic Adama Glapińskiego, zrobiły parodię
Od początku 2021 roku Paweł Mucha, były wiceszef Kancelarii Prezydenta RP, jest doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego. Choć stanowisko nie jest tak prestiżowe jak dawniej, Mucha może zarabiać u boku Glapińskiego nawet trzykrotnie więcej niż u boku Dudy. Zapytaliśmy NBP, jaką dokładnie ma pensję.
Zgodnie z przepisami, wynagrodzenia na najwyższych stanowiskach w NBP są jawne. Bank powinien publikować je „odrębnie za każdy miesiąc, dla każdego stanowiska w NBP, z uwzględnieniem wszystkich składników wynagrodzenia, premii i nagród”.
Zestawienie ma zamieszczać raz do roku, na swojej stronie internetowej. Ale o informacje dotyczące wynagrodzeń może także wystąpić każdy obywatel, w dowolnym momencie - uznane zostały bowiem za informację publiczną.
Przepisy te zostały wprowadzone na początku 2019 roku, po aferze wokół gigantycznych wynagrodzeń bliskich współpracownic Adama Glapińskiego - Martyny Wojciechowskiej i Kamili Sukiennik. By nie dopuścić do spadków sondażowych, podobnych do tych, jakie nastąpiły po ujawnieniu nagród dla członków rządu Beaty Szydło, PiS błyskawicznie przeprowadził wówczas przez parlament nowelizację ustawy o NBP.
I obwieścił światu, że to „odpowiedź na oczekiwania społeczne w zakresie transparentności wynagrodzeń osób zajmujących wyższe stanowiska kierownicze w NBP” .
Ale - jak się okazuje - władze NBP znalazły sposób, by znów ukryć te wynagrodzenia przed opinią publiczną.
Zamiast podawać pensje oddzielnie dla każdego stanowiska, publikują sumę wynagrodzeń wszystkich osób zatrudnionych w banku na danym stanowisku. Na przykład: zliczają zarobki wszystkich doradców prezesa Glapińskiego i upubliczniają tylko ich łączne wynagrodzenie. W dodatku bez informacji, ilu było doradców.
Dane nie mają więc żadnej wartości - nie tylko nie wynika z nich, ile zarabiają konkretne osoby, ale nawet nie sposób wyliczyć średniego wynagrodzenia na danym stanowisku.
Gdy zapytaliśmy NBP o zarobki Pawła Muchy, rzecznik banku odesłał nas do zestawienia wynagrodzeń na kierowniczych stanowiskach z 2019 roku (choć Mucha pracował jeszcze wówczas w kancelarii Dudy). Wynika z niego, że doradcy prezesa zarobili wówczas łącznie prawie 2,3 mln zł. Rzecznik nie odpowiedział nam jednak, ilu doradców miał w 2019 roku prezes. Nie mogliśmy więc wyliczyć nawet ich średniego wynagrodzenia.
O tym, że Paweł Mucha ma odejść z kancelarii prezydenta i że trwają poszukiwania stanowiska dla niego, OKO.press pisało latem ubiegłego roku. W styczniu 2021 portal Interia poinformował, że od początku roku jest on doradcą prezesa NBP Adama Glapińskiego. Doradza też prezydentowi Dudzie, ale już tylko społecznie.
Mucha jest prawnikiem. Od 2010 do 2016 roku prowadził własną kancelarię adwokacką w Gryfinie, z oddziałem w Szczecinie. W 2016 roku został społecznym doradcą prezydenta Dudy, a rok później - ministrem w jego kancelarii. W 2017 roku objął funkcję wiceszefa Kancelarii Prezydenta RP.
Równocześnie - od 2006 roku, z roczną przerwą - jest radnym sejmiku województwa zachodniopomorskiego, a od 2015 roku prowadzi także zajęcia z prawa publicznego i gospodarczego w Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Szczecinie.
Z oświadczeń majątkowych, które składał jako radny wynika, że:
Dodatkowo co roku miał 12 tys. zł dochodu z najmu i około 30 tys. zł diety radnego sejmiku.
Nie wiadomo, ile dokładnie Mucha zarabiał w kancelarii prezydenta (mimo, że w oświadczeniach majątkowych powinien podawać każde wynagrodzenie oddzielnie, od kilku lat konsekwentnie wpisuje łączne dochody).
Ale z widełek wynagrodzeń w urzędach państwowych wynika, że w 2020 roku, jako zastępca szefa kancelarii prezydenta mógł dostawać maksymalnie 13 tys. zł miesięcznie. Jako doradca prezesa NBP może zarabiać nawet trzykrotnie więcej.
Chcieliśmy dowiedzieć się, ile dokładnie wynosi jego pensja. Ta informacja powinna być jawna za sprawą głośnej afery związanej z gigantycznymi wynagrodzeniami współpracownic prezesa NBP Adama Glapińskiego.
W grudniu 2018 roku „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł o karierach Martyny Wojciechowskiej (szefowej departamentu komunikacji NBP) i Kamili Sukiennik (szefowej gabinetu prezesa Glapińskiego). Dziennikarze oszacowali, że Wojciechowska może zarabiać nawet 65 tys. zł miesięcznie.
OKO.press ujawniło później, że Wojciechowska, jako radna mazowieckiego sejmiku powinna złożyć oświadczenie majątkowe, ale ukryła swoje zarobki przed opinią publiczną, rezygnując w 2018 roku z mandatu radnej i - wbrew przepisom - nie składając oświadczenia na dzień rezygnacji z funkcji.
Potem ujawniliśmy również, że inna była radna PiS Sylwia Matusiak, jako dyrektorka departamentu edukacji i wydawnictw NBP, zarabiała średnio ponad 45 tys. zł miesięcznie.
Władze NBP twierdziły wówczas, że informacje o dochodach Wojciechowskiej są nieprawdziwe. Nie chciały odpowiadać na pytania o zarobki innych pracowników. Tłumaczyły, że bank nie podlega w tym zakresie przepisom ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Na fali społecznego oburzenia związanego z tą sprawą, w styczniu 2019 roku posłowie klubów PO, Kukiz’15 i PiS złożyli w Sejmie trzy projekty ustaw wprowadzających jawność wynagrodzeń w NBP. Rozpatrywano je łącznie.
Poseł Andrzej Szlachta z PiS, przedstawiając na posiedzeniu Sejmu ostateczny projekt ustawy, mówił, że jest ona „odpowiedzią na oczekiwania społeczne w zakresie transparentności wynagrodzeń osób zajmujących wyższe stanowiska kierownicze w Narodowym Banku Polskim.” I że „jako fundamentalną zasadę kształtowania wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim” wprowadza „zasadę jawności”. I tak rzeczywiście mogło się wydawać.
Ustawa wprowadziła:
W tym ostatnim przypadku władzom PiS chodziło o to, by pokazać, że wynagrodzenia w NBP są wysokie nie tylko za rządów Adama Glapińskiego, ale że były takie również za jego poprzedników.
Krótko po nowelizacji ustawy Narodowy Bank Polski opublikował listy wynagrodzeń wszystkich osób pracujących na stanowiskach kierowniczych prawie ćwierć wieku wstecz. Z rozbiciem na poszczególne stanowiska i na lata. Jeśli np. w zarządzie banku, oprócz prezesa i wiceprezesów zasiadało kilku członków, bank wyliczał każdego z tych członków osobno i osobno podawał wynagrodzenie każdego z nich. Podkreślmy: od 1995 do 2018 roku!
Zestawienie za lata 2016-2018 obejmowało wynagrodzenia ponad 200 pracowników banku. Podano tylko ich stanowiska, ale w wielu przypadkach łatwo można było się zorientować, o kogo chodzi. Z upublicznionych list wynikało, że np. w 2018 roku:
Dla porównania: dyrektor departamentu zarządzania ryzykiem finansowym zarobił w 2018 roku 265 tys. zł, a dyrektor departamentu rozliczeń transakcji finansowych - 288 tys. zł.
Po roku afera wokół NBP przycichła. Współpracownicy Adama Glapińskiego pozostali na swoich posadach, niektórzy z minimalnie obniżonymi wynagrodzeniami.
Wiosną 2020 roku bank opublikował kolejne zestawienie wynagrodzeń. Ale zamiast ujawnić - jak to zrobił w 2019 roku - wynagrodzenia poszczególnych osób zatrudnionych na najwyższych stanowiskach, podał sumę wynagrodzeń wszystkich osób zatrudnionych na danym stanowisku. Wyliczył, że:
Nie podał przy tym nawet, ile osób pracowało na każdym z tych stanowisk.
Taka forma udostępnienia danych o wynagrodzeniach jest sprzeczna z interpretacją ustawy o NBP, przedstawianą w 2019 roku przez sam bank. W trakcie prac nad nowelizacją ustawy, prezes Adam Glapiński usiłował przekonać posłów, by nie wprowadzali obowiązku publikowania wynagrodzeń "odrębnie za każdy miesiąc dla każdego [wysokiego] stanowiska w NBP".
W opinii do projektu ustawy Glapiński pisał: „Publikowanie danych »odrębne dla każdego stanowiska« w powiązaniu z tym, że poza wynagrodzeniem określonym dla »poszczególnych stanowisk« publikacji mają podlegać także dodatkowe składniki (w tym w szczególności nagrody, premie i dodatki), może wskazywać, że publikacja powinna następować w ujęciu osobowym, dotycząc imiennie osób zajmujących stanowiska wskazane w projektowanej treści art. 66 ust. 4 ustawy o NBP”.
Podczas posiedzenia sejmowej komisji finansów wiceprezes NBP Anna Trzecińska przekonywała posłów, że jeśli przepisy o ujawnianiu wynagrodzeń dla poszczególnych stanowisk wejdą w życie, bank będzie musiał za każdym razem opracować "sto dwadzieścia parę pozycji", bo tyle ludzi pracuje w banku na "wysokich" stanowiskach.
Parlament pozostawił jednak ten zapis. Wcześniej, w uzasadnieniu swojego projektu ustawy, posłowie PiS pisali, że „wysokość wynagrodzeń będzie podawana do publicznej wiadomości, poprzez wskazanie konkretnego stanowiska, wynagrodzenia za każdy miesiąc, w tym w szczególności nagród, premii i dodatków w roku kalendarzowym poprzedzającym rok, którego dotyczy publikacja”.
We fragmencie dotyczącym ujawniania wynagrodzeń w NBP za ćwierć wieku wstecz wyjaśniali, że „analogicznie jak w przypadku publikowania wysokości aktualnych wynagrodzeń, niezbędne będzie ogłaszanie wysokości wynagrodzeń przy zachowaniu pewnego minimum ustawowego, tj. wskazanie stanowiska, wynagrodzenia za każdy miesiąc, w tym w szczególności nagród, premii i dodatków.
Tak sformułowany przepis ma zaradzić ewentualnym tendencjom uśredniającym wysokości wynagrodzeń zwłaszcza w przypadku dyrektorów i zastępców dyrektorów NBP, czyli osób zajmujących wyższe stanowiska kierownicze w banku centralnym”.
Dwa lata po nowelizacji ustawy o NBP okazuje się, że "tendencjom uśredniającym wysokość wynagrodzeń" nie udało się zapobiec. Opinia publiczna nie dowie się już, ile zarabiały w 2019 roku Martyna Wojciechowska czy Kamila Sukiennik. I jakie wynagrodzenie otrzymuje jako doradca prezesa Paweł Mucha.
Jedyna nadzieja w tym, że Mucha jest radnym i będzie musiał ujawnić swoje wynagrodzenie w oświadczeniu majątkowym. Chyba że, tak jak Wojciechowska, złoży mandat, by uciec przed tym obowiązkiem.
Afery
Władza
Adam Glapiński
Paweł Mucha
Kancelaria Prezydenta
Narodowy Bank Polski
Mariusz Rusiecki
Martyna Wojciechowska
samorząd
sejmiki wojewódzkie
wynagrodzenie
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Komentarze