0:000:00

0:00

Prawa autorskie: materiały Prawa i Sprawiedliwościmateriały Prawa i Sp...

Jarosław Kaczyński na wspólnej konferencji z Mateuszem Morawieckim poszedł w poniedziałek 28 listopada o kilka kroków dalej w swej antyniemieckiej retoryce. Całkowicie zlekceważył (rakiety "dla ozdoby") propozycję Berlina, by umieścić w Polsce dwie baterie rakiet Patriot do obrony przed ewentualnym rosyjskim atakiem lub przypadkowym uderzeniem pocisku wystrzelonym przez którąś ze stron. Zakwestionował wartość militarną propozycji, mijając się z prawdą o co najmniej 535 km, bo tyle wynosi długość polsko-ukraińskiej granicy.

[Rakiety Patriot oferowane Polsce przez Niemcy] stałyby w Polsce, można by powiedzieć, dla ozdoby, to jest wyjście, które ma być może pewne zalety estetyczne, natomiast militarnych ani politycznych nie ma
Dwie niemieckie baterie mogłyby zabezpieczyć obszar o szerokości do 272 km, w praktyce niemal całą granicę polsko-ukraińską. Także obecność kilkuset żołnierzy Bundeswehry wzmocniłaby bezpieczeństwo Polski
Wspólna konferencja z premierem Morawieckim,28 listopada 2022

Równie bezzasadnie zakwestionował wartość polityczną oferty. Opiszemy to wszystko w szczegółach dalej.

Bodaj najgorsze w wypowiedzi Kaczyńskiego było jednak co innego. Prezes PiS, mając u boku premiera rządu RP,

podważył wiarygodność Niemiec nie tylko jako partnera Polski, ale także członka Sojuszu Północnoatlantyckiego, sugerując, że żołnierze Bundeswehry nie broniliby Polski, gdyby zaatakowała nas rakieta z Rosji.

To kluczowe zdanie brzmi: "Dotychczasowa postawa Niemiec nie daje żadnych podstaw do tego, żeby sądzić, że oni zdecydują się na ingerencję, na to, żeby strzelać do rakiet rosyjskich".

Rakiety do ozdoby? Pokazujemy na konkretach ich wartość obronną

O rakietach Patriot Kaczyński mówił w tonie skrajnie lekceważącego "dowcipu", że "być może miałyby pewne zalety estetyczne, natomiast militarnych, ani politycznych - nie".

To stwierdzenie jest podwójnie fałszywe. Po pierwsze, militarnie

Niemcy zaoferowały Polsce jedną lub dwie baterie wyrzutni pocisków przeciwlotniczych i antyrakietowych Patriot. "Od konkretnej lokalizacji zależeć będzie to, czy rozlokowana zostanie jedna, czy dwie baterie" – mówił 23 listopada w Berlinie rzecznik niemieckiego ministerstwa obrony Christian Thiels.

Wbrew słowom Kaczyńskiego byłoby to wartościowe wsparcie - zwłaszcza teraz. W ramach programu "Wisła" to właśnie Patrioty mają się stać tzw. najwyższym piętrem polskiego systemu obrony przeciwlotniczej.

Problem w tym, że ich pierwszy (zamówiony w 2018 w USA) dywizjon, składający się właśnie z dwóch baterii, jest dopiero w trakcie formowania, dostawy sprzętu nadal trwają (w tej chwili starczyłoby go nam na jedną baterię), a gotowość operacyjna zostanie osiągnięta nie wcześniej niż pod koniec 2023 roku (!).

Już po wybuchu wojny w Ukrainie Polska zamówiła kolejne baterie Patriotów, ale zostaną dostarczone za kolejnych kilka lat.

W tej chwili więc swoich Patriotów po prostu nadal nie mamy. Na terenie Polski własne dwie baterie rozmieściły natomiast wojska USA w ramach wsparcia sojuszniczego i "pomostowego".

Realizacja niemieckiej propozycji oznaczałaby więc podwojenie liczby wyrzutni Patriot strzegących polskiego nieba. W dodatku niemal od ręki.

Niemcy przygotowali się na szybki przerzut Patriotów. Każdej baterii miało towarzyszyć ok. 250 żołnierzy Bundeswehry, stanowiących jej personel. Pamiętajmy tu, że nie chodzi o "przekazanie" Polsce Patriotów, lecz rozmieszczenie w naszym kraju niemieckich baterii w ramach wsparcia sojuszniczego. Tak jak w Słowacji, gdzie dwie niemieckie baterie Patriotów już od miesięcy strzegą przestrzeni powietrznej.

Na każdą z zaoferowanych przez Niemcy baterii składa się po sześć wyrzutni pocisków oraz pojazdy z wyrafinowanymi radarami i systemem dowodzenia. Niemiecka wersja systemu* jest w stanie pokryć swym zasięgiem przestrzeń powietrzną w promieniu do 68 km, co oznacza, że jedna rozmieszczona wzdłuż granicy bateria może strzec eliptycznego (w kierunku zachód-wschód) obszaru wpisanego w okrąg o średnicy teoretycznie do 136 kilometrów.

Jej systemy są zaś w stanie śledzić do 50 celów powietrznych jednocześnie i naprowadzać pociski na 5 osobnych celów w tym samym czasie.

Dwie niemieckie baterie mogłyby zatem zabezpieczyć obszar o maksymalnej szerokości 272 km. Wprawdzie długość całej naszej granicy państwowej z Ukrainą to 535 km, ale ma ona nieregularny przebieg. Odległość w linii prostej (a to ona "interesuje" systemy obrony przeciwlotniczej") od trójstyku granic Polski, Białorusi i Ukrainy do trójstyku granic Polski, Ukrainy i Słowacji wynosi już jedynie ok. 290 kilometrów. Oznacza to, że

niemieckie Patrioty mogłyby pokryć swym zasięgiem niemal całą przestrzeń pogranicza Polski i Ukrainy (teoretycznie brakuje jedynie 18 kilometrów, w praktyce luka byłaby najprawdopodobniej nieco większa).

Po drugie, politycznie

Kaczyński nie rozumie też lub udaje, że nie rozumie, że politycznie dla Polski każda obecność żołnierzy któregokolwiek kraju NATO, a nie tylko USA, stanowi dodatkową gwarancję bezpieczeństwa, bo gdyby doszło do naruszenia granicy, czy ataku Rosji, uruchomienie art. 5 Traktatu NATO będzie decyzją dla Sojuszu tym bardziej oczywistą.

I że Rosja także sobie z tego zdaje sprawę.

Art. 4

Strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć, zdaniem którejkolwiek z nich, zagrożone będą integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron.

Art. 5

Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.

O każdej takiej zbrojnej napaści i o wszystkich podjętych w jej wyniku środkach zostanie bezzwłocznie powiadomiona Rada Bezpieczeństwa. Środki takie zostaną zaniechane, gdy tylko Rada Bezpieczeństwa podejmie działania konieczne do przywrócenia i utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa.

Kaczyński o sojusznikach, którzy nie broniliby Polski przed Rosją

Jarosław Kaczyński drugi raz podważył wartość obronną niemieckich baterii Patriot: "Jeśli chodzi o rakiety pod dowództwem niemieckim w Polsce - to jest pewna przenośnia, bo to ludzie, a nie rakiety są pod dowództwem - to jeżeli będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem przypadkowym, z rakietą ukraińską, to jest tak, że prawdopodobieństwo, że tu będzie możliwa jakaś skuteczna ingerencja, jest ze względów technicznych minimalne".

To zdanie jest po prostu fałszywe, o czym pisaliśmy wyżej, wskazując na sprawność systemów Patriot.

Ale ważniejsze było następne zdanie: "Natomiast jeśli to będą rakiety rosyjskie, to dotychczasowa postawa Niemiec nie daje żadnych podstaw do tego, żeby sądzić, że oni zdecydują się na ingerencję, na to, żeby strzelać do rakiet rosyjskich ".

Taka wypowiedź ma dwie konsekwencje.

Po pierwsze, obraża sojusznika, który właśnie zaoferował nam pomoc. "Dotychczasowa postawa" - należy rozumieć prorosyjska - uzasadnia według Kaczyńskiego podejrzenie, że Niemcy (dowództwo armii zapewne w konsultacji z kanclerzem) nie strąciliby wysłanej przez Rosję rakiety, żeby nie narażać swoich relacji z Rosją. Czyli ich propozycja ochrony polskiego nieba ograniczona jest do strzelania do ukraińskich pocisków lecących nad Polskę przez pomyłkę.

Pomijając już fakt możliwości odróżnienia, kto wystrzelił dany pocisk, oskarżenie Kaczyńskiego jest z gatunku najcięższego kalibru.

Jego zdaniem Niemcy w sytuacji zagrożenia wojennego ze strony Rosji

postąpiłyby nie tylko nielojalnie wobec Polski (którą oszukują, udając dobrą wolę), ale także nie zastosowałyby się do rekomendowanej przez NATO odpowiedzi na akt agresji na państwo członkowskie.

Czyli samowolnie złamały art. 5 Traktatu.

Można się tylko domyślać, jakie motywacje stoją - według Kaczyńskiego - za taką postawą Niemiec. Koniunkturalna gra na dwa fronty? Strach przed Rosją? Strach przed wojną na swoim terenie?

Druga konsekwencja jest bolesna dla polskiego społeczeństwa, nawet wtedy, gdy ktoś nie do końca wierzy Kaczyńskiemu.

Prezes PiS podważa bowiem lojalność i uczciwość naszego ważnego sojusznika w NATO. Stwierdza, że nie możemy liczyć na pomoc żołnierzy NATO (w tym przypadku niemieckich) na wypadek rosyjskiego ataku. A czy węgierscy zachowaliby się lepiej? A belgijscy? Maltańscy?

Takie nieodpowiedzialne wypowiedzi podmywają poczucie bezpieczeństwa, jakie daje nam wiara w moc Traktatu o NATO, a dokładniej - przekonanie, że Rosja nie podjęłaby ataku na Polskę właśnie ze względu na sojusznicze zobowiązania. Dziwne byłoby, gdyby propaganda Putina nie wykorzystała wypowiedzi polskiego polityka.

Niemcy mają za uszami, ale...

Opozycja i większość komentatorów na skandaliczne wypowiedzi Kaczyńskiego odpowiada liryczną opowieścią "na odwrót" - o naszym partnerstwie i przyjaźni z Niemcami, o europejskiej solidarności itd. Sytuacja nie jest tak prosta.

W krytyce Niemiec przez Kaczyńskiego, nawet jeżeli jej główną funkcja jest propaganda strachu i nienawiści, jest trochę prawdy.

Gorzkiego podsumowania niemieckiej polityki wobec Rosji dokonał w sierpniu 2022 Eugeniusz Smolar, członek Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych i b. dyrektor Sekcji Polskiej Serwisu Światowego BBC w Londynie. W opublikowanym w "Wyborczej" liście otwartym do. ministry spraw zagranicznych Niemiec Annaleny Baerbock, Smolar chwali ostatnią zmianę postawy kanclerza Olafa Scholza, ale podkreśla, że niemiecka Ostpolitik w XXI wieku długo była oparta na fałszywych założeniach i okazała się dramatyczna w skutkach, także dla Ukrainy.

"Problemem było obstawanie do ostatniej chwili przy budowie Nord Stream i ociąganie się z pomocą Ukrainie. Potrzebne były dopiero bomby, rakiety i zbrodnie rosyjskie, by Niemcy zmieniły politykę wobec Moskwy" - pisze Smolar. I stwierdza, że "do wojny z Gruzją (2008) można było kierować się złudzeniami, co do intencji Putina, ale już z pewnością nie po aneksji Krymu i rozpętaniu wojny w Donbasie w 2014 roku".

Mimo to, wbrew nałożonemu przez UE embargu, Rosja nadal kupowała sprzęt wojskowy lub podwójnego zastosowania – we Francji za 152 mln i w Niemczech za 122 mln euro".

Smolara stawia oskarżycielskie pytania: "Co sprawiało, że w Berlinie, zaczynając od szczytu NATO w Bukareszcie w 2008 roku, lekceważono ekspansjonistyczne oświadczenia Putina, że Ukraina nie jest państwem, Ukraińcy są zaledwie pomniejszym szczepem rosyjskim? Polityka zbliżenia z Rosją poprzez współpracę (Wandel durch Handel) zderzyło się z realiami, za które Ukraińcy płacą teraz krwią, cała Europa kryzysem energetycznym, a liczne państwa na świecie perspektywą głodu".

I dalej: "Niemieckie rządy, partie polityczne i biznes działały w wąskim niemieckim interesie, ułatwiając Rosji przygotowanie jej agresywnych planów, kontynuując dialog, pozbawiony oznak jakiegokolwiek postępu. Wbrew ostrzeżeniom licznych niemieckich analityków czy apelom o zmianę polityki ze strony byłego prezydenta Joachima Gaucka i byłego ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera".

Smolar "z uznaniem przyjmuje reakcję na agresję rosyjską, Zeitenwende [punkt zwrotny - red.] kanclerza Scholza, to jest zapowiedź fundamentalnego zwrotu w stosunkach z Moskwą, zwiększenia nakładów na obronność w samych Niemczech oraz pomocy Ukrainie". Wytyka jednak Niemcom wciąż "ociąganie się z dostawami broni dla Ukrainy – bezpośrednio, za pośrednictwem NATO, a także przez przypadki odmowy wyrażenia zgody na dostawy broni niemieckiej z innych państw". Smolar pyta, czy nadal nie kryje się za tym polityczna kalkulacja, by nie wchodzić w konflikt z Rosją.

Do analizy Smolara można dodać, że w obliczu obecnych trudności gospodarczych kraje Unii Europejskiej, w tym Niemcy, będą sięgać przede wszystkim po ochronę własnych obywateli. Astronomiczny pakiet ochronny 200 mld euro, dzięki któremu gaz i prąd mają być w Niemczech tańsze, jest dwukrotnie większy niż środki na uzbrojenie, jakie Berlin postanowił przeznaczyć, żeby zapewnić sobie i Europie bezpieczeństwo.

...to nie powód, żeby ich obrażać. Wręcz przeciwnie

Nie wchodząc w analizę listu otwartego Smolara, trzeba jednak zapytać, jakie wnioski należy wyciągnąć z krytycznej oceny polityki Niemiec widząc, że ulega ona zmianie. Propozycja Patriotów dla Polski wpisuje się w taką zmianę. Zamiast ją przyjąć, a przynajmniej zostawić przestrzeń do negocjacji, Jarosław Kaczyński stawia na nasilenie napięć i wręcz prowokuje partnera. Niemcy do tej pory reagowali na antyniemiecki kurs PiS z dyplomatyczną wyrozumiałością, unikając wchodzenia w spór, a raczej cierpliwie tłumacząc, że ich intencje są dobre, propozycje szczere itd. Dokręcanie śruby przez Kaczyńskiego może naruszyć ten sposób reakcji.

Trudno powiedzieć, ile w antyniemieckiej polityce Kaczyńskiego jest wyrachowania (sondaże pokazują, że pada ona na bardziej podatny grunt niż treści antyunijne czy choćby transfobia), a ile osobiście przeżywanych uprzedzeń i urazów.

Jakby jednak nie było, agresywne odrzucenie niemieckiej propozycji Patriotów hamuje proces poprawy stosunków z Niemcami, a w jakimś stopniu utrudni też Niemcom polityczny zwrot polityki wobec Rosji i większego zaangażowania w obronę Europy przed agresją Putina. Oznacza też wprowadzenie niesnasek i podejrzeń do NATO, co jest ostatnią rzeczą, jakiej należałoby życzyć Sojuszowi w obecnej sytuacji.

Problemem było obstawanie do ostatniej chwili przy budowie Nord Stream i ociąganie się z pomocą Ukrainie. Potrzebne były dopiero bomby, rakiety i zbrodnie rosyjskie, by Niemcy zmieniły politykę wobec Moskwy.

Doświadczenia z polityką Niemiec budziły i budzą zaniepokojenie i rozczarowanie w Polsce, niezależnie – co w obecnej sytuacji zdarza się nadzwyczaj rzadko – od preferencji politycznych. Nie zmienia tego fakt, że działania koalicji rządzącej mają na celu atak propagandowy na Niemcy, a nie rzeczową rozmowę partnerów.

Do wojny z Gruzją (2008) można było kierować się złudzeniami co do intencji Putina, ale już z pewnością nie po aneksji Krymu i rozpętaniu wojny w Donbasie w 2014 r.

Mimo to, wbrew nałożonemu przez UE embargu, Rosja nadal kupowała sprzęt wojskowy lub podwójnego zastosowania – we Francji za 152 mln i w Niemczech za 122 mln euro. Wcześniej tylko naciski sojuszników zapobiegły dostarczeniu Moskwie w 2015 r. dwóch nowoczesnych okrętów wojennych mistral o wartości 1,2 mld euro

Nie możemy unikać zadawania pytań: co sprawiało, że w Berlinie, zaczynając od szczytu NATO w Bukareszcie w 2008 r., lekceważono ekspansjonistyczne oświadczenia Putina, że Ukraina nie jest państwem, Ukraińcy są zaledwie pomniejszym szczepem rosyjskim, który musi zostać reedukowany, a ich narodowe aspiracje wyeliminowane? Zarzucenie, co Pani podkreśla, pod wpływem wojny polityki zbliżenia poprzez współpracę (Wandel durch Handel) jest wyrazem zderzenia się z realiami, za które Ukraińcy płacą teraz krwią, cała Europa kryzysem energetycznym, a liczne państwa na świecie perspektywą głodu.

Do ostatniej chwili rząd koalicyjny i osobiście kanclerz Angela Merkel obstawali przy budowie Nord Stream 2. Skoro projekt ten jest obecnie martwy, mogłaby Pani zapytać, po co do tego wracać. Z naszej perspektywy jest on bowiem przykładem odmowy lojalnej współpracy, braku solidarności i przedłożenia interesów niemieckich (i rosyjskich) ponad wewnętrzną spoistość UE i NATO, uderzającego w interesy oraz poczucie bezpieczeństwa nie tylko Ukrainy, ale i Polski czy państw bałtyckich, sojuszników w NATO i w UE, ze szkodą, dodajmy, dla wspólnej polityki energetycznej całej Unii

Słyszeliśmy z Berlina zmieniające się uzasadnienia tego projektu i odmowę przyznania, że Rosja zdobywa potężne narzędzie wywierania presji na UE. Że same Niemcy mogą paść ofiarą szantażu energetycznego. Mimo to Niemcy konsekwentnie opowiedziały się w 2015 r. przeciwko propozycji Komisji Europejskiej wspólnych zakupów gazu, osłabiając szansę na stworzenie rzeczywistej unii energetycznej.

Te prawdziwe słowa nie zmieniają faktu, że niemieckie rządy, partie polityczne i biznes działały w wąskim niemieckim interesie, ułatwiając Rosji przygotowanie jej agresywnych planów, kontynuując "dialog", pozbawiony oznak jakiegokolwiek weryfikowalnego postępu. Wbrew ostrzeżeniom licznych niemieckich analityków czy apelom o zmianę polityki ze strony byłego prezydenta Joachima Gaucka i byłego ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera.

W Polsce powinniśmy szczególnie doceniać powojenną tradycję pacyfistyczną Niemców, optujących raczej za rokowaniami niż za używaniem siły. Jej ograniczenia w zmienionych warunkach strategicznych uwypuklił jednak w Berlinie w 2011 r. polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski słowami: „Bardziej niż ich potęgi obawiam się bezczynności Niemiec”… Owa bezczynność wobec Rosji, powodowana przestarzałymi w zmienionych warunkach koncepcjami Ostpolitik oraz interesem własnym, ma obecnie swoje dramatyczne konsekwencje.

Z uznaniem przyjęliśmy reakcję na agresję rosyjską, Zeitenwende [punkt zwrotny - red.] kanclerza Scholza, to jest zapowiedź fundamentalnego zwrotu w stosunkach z Moskwą, bardzo poważnego zwiększenia nakładów na obronność w samych Niemczech oraz pomocy Ukrainie.

Źródłem spadku wiarygodności Niemiec w regionie jest dostrzegany brak konsekwencji w działaniu. Głównie ociąganie się z dostawami broni dla Ukrainy – bezpośrednio, za pośrednictwem NATO, a także przez przypadki odmowy wyrażenia zgody na dostawy broni niemieckiej z innych państw.

Jednocześnie, należy docenić, że Berlin poparł utworzenie Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju o wartości obecnej 2,5 mld euro, wspierającego Ukrainę także dostawami broni.

Ostatecznie Ukraińcy zaczęli dostawać ciężką broń z Niemiec, ale dostępne dane wskazują, że wielkość pomocy militarnej Berlina znacznie odstaje od możliwości i poziomu zaangażowania licznych innych, mniejszych państw. Pomoc humanitarna obecnie i obietnica udziału w odbudowie Ukrainy w przyszłości na nic się zdadzą, jeśli Rosja zwycięży, choćby poprzez utrwalenie zdobyczy terytorialnych.

Kanclerz Scholz odmawiał dostarczenia Ukrainie niezbędnej broni ciężkiej, uzasadniając np. w wywiadzie w „Der Spiegel” z 22 kwietnia, że Ukraińcy nie są wystarczająco dobrze wyszkoleni, broń nie jest gotowa, a Niemcy same nie mogą niczego dostarczyć bez osłabienia Bundeswehry itd.

Uwagę jednak zwraca polityczne wyjaśnienie kanclerza: „Nasz kraj ponosi odpowiedzialność za pokój i bezpieczeństwo w całej Europie. [...] Musimy zrobić wszystko, co możliwe, aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji wojskowej między NATO a wysoko uzbrojonym supermocarstwem, takim jak Rosja, mocarstwem nuklearnym. Robię wszystko, co mogę, aby zapobiec eskalacji, która doprowadziłaby do trzeciej wojny światowej. Nie może dojść do wojny nuklearnej".

Wobec tych słów należy zastanawiać się, czy w sytuacji, gdy Polska i inni sojusznicy na wschodzie stali się państwami frontowymi, możemy ufać, że niemieccy sojusznicy w NATO i w UE przyjdą nam z pomocą w potrzebie, udzielając wsparcia, co najmniej w postaci dostaw broni i amunicji. Bezwarunkowo i bezzwłocznie, byśmy i my nie usłyszeli, że Niemcy tego nie zrobią, gdyż „kraj ponosi odpowiedzialność za pokój i bezpieczeństwo w całej Europie".

Gdzie miałyby stanąć Patrioty? Lepiej żeby w Ukrainie, ale...

"Te rakiety oczywiście przydadzą się w tej wojnie, one przydadzą się w tym miejscu, gdzie rzeczywiście będą używane" - powiedział Kaczyński. Odpowiedź niemieckiego rządu była jednak jasna: nie można ich ustawić na terytorium Ukrainy, bo udział niemieckich żołnierzy w ich obsłudze oznaczałby zaangażowanie w działania wojenne państwa NATO.

Sporną kwestią pozostaje, jak szybko można byłoby przeszkolić ukraińskich żołnierzy, być może dużo szybciej niż kilka czy kilkanaście miesięcy, zwłaszcza że w grę wchodzi przecież konsultacja online. Musiałaby jednak być wola polityczna Niemiec, czy raczej całego NATO, by przekazać Ukrainie kolejny rodzaj nowoczesnego uzbrojenia. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że Zachód przekracza tu kolejne bariery.

W tym sensie nacisk Kaczyńskiego na to, by Patrioty trafiły do Ukrainy, miałby nawet pewien sens, ale z istotnym zastrzeżeniem, które kompromituje wypowiedzi prezesa PiS.

Otóż jak zwrócił uwagę Witold Głowacki w podkaście Agaty Kowalskiej "Powiększenie", jeśli Ukraińcy dostaliby rakiety Patriot, to nie po to, by ustawiać je przy zachodniej granicy i bronić terytorium Polski "na wszelki wypadek", ale po to, by użyć ich np. do obrony Kijowa czy innych obszarów kluczowych z punktu widzenia zagrożenia ze strony agresora.

Propozycja Kaczyńskiego "ustawcie u siebie rakiety, żeby chronić nas", nie jest wiarygodna jako troska o los Ukrainy.

Wręcz przeciwnie, jest czystą hipokryzją i perfidnym w swej wymowie sposobem odrzucenia niemieckiej propozycji.

*Na świecie jest ich wiele wersji Patriotów, które wielokrotnie modernizowano, powstawały do nich również nowe typy pocisków. Niemieckie baterie różnią się od tych, które zamówiła Polska - w naszych ma być po 8 wyrzutni i po dwa niezależne systemy dowodzenia i naprowadzania.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze