Kilka miesięcy temu głośno było o „lex Sachajko” - projekcie ograniczającym możliwość interwencyjnego odbierania maltretowanych zwierząt. Sprawa wywołała spory szum medialny i projekt zarzucono. Okazuje się, że obecnie procedowana nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt również ogranicza, a nie poszerza kompetencje prozwierzęcych NGO
Medialna i polityczna debata wokół nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt koncentruje się wokół sporu o zakaz hodowli zwierząt na futra i ograniczenia uboju rytualnego jedynie dla potrzeb lokalnych wspólnot żydowskich. To ostatnie wiązałoby się z końcem eksportu mięsa halal i koszer za granicę, m.in. do państw muzułmańskich.
Ale zmiana wprowadza do ustawy nowe przepisy, które mają istotny wpływ na działanie organizacji prozwierzęcych. A niektóre ograniczają możliwości ratowania zwierząt i w ogóle działanie na ich rzecz.
W wyjściowej wersji nowelizacji był przepis, który zezwalał organizacji statutowo zajmującej się ochroną zwierząt na wejście w asyście policji bądź straży gminnej na teren nieruchomości bez zgody jej właściciela, by ratować znajdujące się tam zwierzę.
Przepis wywołał opór części posłów, którzy obawiali się, że animalsi będą wchodzić do gospodarstw, a nawet domów prywatnych, na podstawie własnego „widzimisię” i będą nadużycia.
Dlatego PiS podczas drugiego czytania projektu w Sejmie złożył poprawkę, która zachowywała dla organizacji prawo do odbioru zwierząt dla organizacji w asyście policjanta, ale wprowadzała zapis, że „w razie stwierdzenia przez policjanta, strażnika gminnego lub lekarza weterynarii braku zagrożenia życia lub zdrowia zwierzęcia, odstępuje się od odebrania zwierzęcia”.
Zdaniem mec. Katarzyny Topczewskiej z Fundacji Viva! to bardzo niekorzystna zmiana.
„W praktyce o zasadności interwencji i odbiorze zwierzęcia będzie decydować lokalny policjant, który przecież może być sąsiadem osoby podejrzewanej o znęcanie się nad zwierzętami. Albo jakikolwiek weterynarz - również ten, który razem z właścicielem zwierzęcia może mieć postawione zarzuty, bo np. fałszował dokumentację weterynaryjną na jego korzyść” - mówi OKO.press prawniczka.
„Ta zmiana odbiera podmiotowość organizacjom, faktyczną decyzyjność podczas interwencji, celem których jest przecież obrona zwierząt” - dodaje.
Krytycznie na tę zmianę patrzy również mec. Karolina Kuszlewicz, społeczna rzeczniczka ds. ochrony zwierząt przy Polskim Towarzystwie Etycznym. Podkreśla, że zapis w obecnym kształcie obliguje organizacje do uzyskania asysty policji, strażnika gminnego lub lekarza weterynarii.
„Przy czym w istocie to nie asysta, polegająca na wsparciu organizacji, lecz wprowadzenie podmiotu decydującego o odebraniu zwierząt” - zaznacza mec. Kuszlewicz.
Ten wątek pojawił się również podczas wysłuchania publicznego w Senacie, w którym 23 września 2020 wzięli m.in. udział senatorowie, posłowie oraz reprezentanci organizacji rolniczych i prozwierzęcych.
Mec. Topczewska z Fundacji Viva! mówiła, że jak wynika z jej praktyki, powiatowi lekarze weterynarii nie mają kompetencji do oceny stanu wszystkich zwierząt, w szczególności zwierząt nieudomowionych.
„Problem widać w szczególności przy konfiskacie zwierząt egzotycznych. Warto tu choćby wspomnieć sprawę tygrysów zatrzymanych w transporcie śmierci na granicy polsko-białoruskiej, gdzie urzędowy lekarz weterynarii stwierdził, że stan zdrowia zwierząt był dobry” - powiedziała prawniczka, nawiązując do zdarzeń z początku 2020 roku. Dodała, że trudno też oczekiwać takiej wiedzy od policjantów.
Przypomniała, że na interwencję razem z organizacjami jeżdżą weterynarze wyspecjalizowani w leczeniu konkretnych gatunków zwierząt. I to oni stwierdzają, czy życie i zdrowie zwierzęcia są zagrożone, czy nie. I czy należy je interwencyjnie odebrać.
„Co wtedy, jeśli ich opinii przeciwstawi się policjant albo lekarz weterynarii wskazany przez właściciela? Tego już przepisy nie określają” - mówiła.
Opinia mec. Topczewskiej o powiatowych lekarzach weterynarii oburzyła Jacka Łukasiewicza, prezesa Krajowej Rady Izby Lekarsko-Weterynaryjnej.
Podkreślał, że jego zdaniem urzędowy lekarz weterynarii powinien brać udział w każdej interwencji - albo sam lekarz pracujący w inspekcji weterynaryjnej, albo lekarz przez niego wyznaczony.
To on powinien decydować, czy które zwierzę powinno być interwencyjnie odebrane, a które pozostawione, bo nie jest weterynarzem wyznaczonym przez właściciela ani przez organizację prozwierzęcą.
„Czyli jest lekarzem bezstronnym i potrafi podjąć decyzję obiektywnie, zgodnie ze swoją wiedzą” - argumentował.
„Jestem zoologiem, naukowcem i prowadzę interwencje - od zwierząt towarzyszących po egzotyczne - od kilkudziesięciu lat, łażąc w gnoju i szukając tych lekarzy weterynarii, którzy podobno dyżurują 24 godziny na dobę. Bezskutecznie” - ripostowała dr Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka poznańskiego zoo.
Przypomniała przykład niedźwiedzia Baloo, który kilka lat temu został uwolniony z cyrku przez poznańskie zoo i Fundację Viva! Zwierzęciu usunięto kły i pazury, miało ono zanik mięśni, a jednak kilkunastu lekarzy weterynarii przez lata swoimi podpisami potwierdzało, że ze zdrowiem Baloo jest wszystko w porządku.
Nowelizacja zmienia Kodeks Postępowania Karnego w taki sposób, że w sprawach, w których zwierzęta są przedmiotem postępowania sądowego, broniące ich organizacje mogą wykonywać prawa pokrzywdzonego tylko w dwóch przypadkach:
„To bardzo zła zmiana” - mówi OKO.press mec. Topczewska.
Obecny stan prawny jest taki, że organizacje mogą się włączyć w takie postępowania na każdym jego etapie, byle przed rozpoczęciem przewodu sądowego.
Czyli - przykładowo - NGO dowiaduje się z mediów o tym, że ktoś skatował psa i może się włączać w sprawę, choć nie jest od początku z nią związana.
„Istniejące rozwiązanie jest dobre, bo sprawy o znęcanie się nad zwierzętami toczą się w trybie uproszczonym. Często prokuratora nie ma nawet na sali, więc jedynym oskarżycielem pozostaje organizacja” - mówi mec. Topczewska.
„Jeśli zmiana wejdzie w życie, będzie to już niemożliwe, co w mojej ocenie obniży jakość zapadających wyroków w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami” - dodaje.
Inna zmiana w nowelizacji mówi, że prowadzić interwencje i włączać się w postępowania mogą tylko te organizacje, które znajdą się na specjalnej liście MSWiA.
Pierwsze trzy kryteria, które muszą spełnić, by się na niej znaleźć, są formalne: co najmniej dwuletnie doświadczenie w działaniach związanych z ochroną zwierząt, status Organizacji Pożytku Publicznego i zawarta umowa współpracy w zakresie ochrony zwierząt z adwokatem lub radcą prawnym.
Ale kryterium czwarte, że organizacja musi dawać gwarancję należytego wykonywania uprawnień mających na celu ochronę zwierząt, jest już całkowicie ocenne.
„A więc to, czy dana organizacja znajdzie się na liście podmiotów uprawnionych do udziału w postępowaniach dotyczących zwierząt i czy będzie miała prawo np. odebrać interwencyjnie zwierzę będące w stanie zagrożenia, zależy, tak naprawdę, od dobrej woli ministra” - mówi OKO.press mec. Topczewska.
Prawniczka podkreśla, że wspomniane wyżej kryteria formalne wpisu na listę są dyskryminujące. Szczególnie dla niewielkich organizacji, które mają małe budżety i nie stać ich np. na podpisanie umowy z adwokatem czy radcą.
„Tymczasem w Polsce jest mnóstwo małych organizacji prozwierzęcych, które robią świetną pracę, również na prowincji, w oddaleniu od dużych ośrodków miejskich. Teraz nie będą mogły walczyć o krzywdzone zwierzęta” - mówi mec. Topczewska.
Zaznacza, że w nowelizacji ustawy nie mamy również przepisów przejściowych.
„A więc gdy ustawa wejdzie w życie, to wszystkie organizacje, które są teraz stronami w setkach postępowań sądowych w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami stracą swój status, ponieważ nie będzie ich na liście, bo jej jeszcze nie będzie. A zanim ta lista powstanie, to organizacje nie będą mogły stać się stroną. Więc to bubel prawny” - dodaje.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze