0:000:00

0:00

Wywiad wyjątkowy, podsumowujący najważniejsze wątki, bo jego zapis pojawił się nawet na oficjalnej stronie prezydenta. Scenariusz był podobny, co w przypadku życzeń świątecznych od Andrzeja Dudy. Z jednej strony miało być miło, koncyliacyjnie, Prezydent podkreślał, że "opozycja ma prawo krytykować". Z drugiej strony były sugestie, że niestety "nie wszyscy działają w interesie Polski".

Najwięcej miejsca oczywiście poświęcono sądownictwu i nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, którą Andrzej Duda podpisał 17 grudnia 2018. Dla "sędziowskiej kasty" Prezydent najwyraźniej ma jeszcze mniej wyrozumiałości niż dla "totalnej opozycji". Kilka jego stwierdzeń wymaga choćby krótkiego komentarza.

Andrzej Duda stwierdził, że projekt ustawy "zanalizował i uznał, że idzie w dobrym kierunku". Zapewnił również, że "ponieważ jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, także był zwolennikiem uznania postanowienia Trybunału". Deklaracje ze strony prezydenta, że państwo zamierza dotrzymywać traktatowych zobowiązań, niewątpliwie należy przyjmować z ogromną ulgą.

Następnie odniósł się w kilku słowach do nowelizacji, opowiadając o niej raczej jako rutynowym posunięciu rządu, a nie spektakularnej kapitulacji: "Jesteśmy suwerennym państwem i to polskie władze uznają to orzeczenie i to polskie władze ustawodawcze dokonują zmian w polskim prawie. Ja jako Prezydent albo akceptuję te zmiany, albo nie. Te oczywiście zaakceptowałem".

Ponownie - całe szczęście, że Prezydent zdecydował się ustawę podpisać. Inaczej kilkugodzinny trud przepychania jej przez Parlament spełzłby na niczym.

Przeczytaj także:

Kto traci przywileje?

Sprawa Sądu Najwyższego nie jest oczywiście zawieszona w próżni. Prezydent poświęcił dużo miejsca na tłumaczenie, dlaczego w ogóle potrzeba zmian w sądownictwie i jaką rolę odgrywa w tym historycznym procesie rząd PiS (warto zwrócić uwagę, że Andrzej Duda mówi o rządzie - "my"):

"I my, stawiając pewne sprawy, po prostu bronimy interesów Polski i Polaków, tak jak jest, chociażby w sprawie zmian w wymiarze sprawiedliwości. Chcemy, żeby Polacy byli zadowoleni z jego funkcjonowania, a on wymaga zmian. Środowiska sędziowskie się z tym nie zgadzają, ponieważ wiele z nich traci przywileje przy tej okazji".

Ciekawa interpretacja. W przypadku sędziów Sądu Najwyższego sytuacja jest dokładnie odwrotna. Przez postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE PiS musiał przywrócić do orzekania sędziów, których wcześniej przeniósł w stan spoczynku, manipulując wiekiem emerytalnym. Metoda kija tymczasowo się nie sprawdziła, więc pora na marchewkę.

PiS mami więc sędziów nowymi przywilejami, jeśli mu ulegną. Ci, którzy mimo postanowienia TSUE, nie zdecydują się na powrót do Sądu Najwyższego, zostaną sowicie nagrodzeni. Uchwalona pospiesznie nowelizacja stanowi bowiem, że usunięci sędziowie, którzy zdecydują się na pozostanie w stanie spoczynku, będą mogli liczyć na emeryturę w wysokości 100 proc. uposażenia zamiast zwyczajowych 75 proc.

Sytuacja jest więc zgoła odwrotna, to PiS proponuje niespotykane do tej pory przywileje, byle tylko sędziowie zachowali się po ich myśli.

Profesor Łętowska na łamach OKO.press określiła te rozwiązania jako propozycje o charakterze korupcyjnym.

Widmo komunizmu w głowie Prezydenta

Tego argumentu w wywodzie prezydenta zabraknąć nie mogło. PiS do znudzenia powtarza opowieść o potrzebie dekomunizacji polskich sądów.

"Następuje też pewna wymiana kadr, bo chcieliśmy, żeby pokolenie sędziów, które ma przeszłość komunistyczną odeszło, dlatego że wielu z tych sędziów było członkami partii komunistycznej – chcemy, żeby to pokolenie odeszło. Opór materii jest ogromny i jest problem" - powtarza za PiS prezydent Duda.

Co znaczy wielu? Połowa? Jedna trzecia środowiska? Trzy osoby? Jak wskazywała między innymi Europejska Sieć Rad Sądownictwa w decyzji o zawieszeniu KRS w prawach członka - PiS używa argumentu o "postkomunizmie w sądach" na odlew. Bez danych, bez argumentów, bez jakichkolwiek wyliczeń.

Tymczasem średni wiek sędziów sądów powszechnych waha się między 40 a 45 lat. Z kolei sędziowie Sądu Najwyższego przechodzili lustrację w latach 90., choć, jak przyznają eksperci, proces ten nie przebiegał bez zakłóceń i nie został dokończony. Sam fakt orzekania przed 1989 rokiem nie oznacza jednak, że sędziowie wydawali naganne wyroki.

Czy pracownicy poczty pracujący przed 1989 rokiem również są "komunistycznymi złogami"?

Zepsute, polityczne sądy

"Te niezwykłe demonstracje polityczne środowisk sędziowskich pokazują, że środowiska sędziowskie są zepsute" - orzeka wreszcie Prezydent RP.

"Zepsute, czyli pojawia się zarzut przede wszystkim o upolitycznienie" - powtarza za prezydentem rezolutnie pracująca w TVP Ewa Bugała. Andrzej Duda skwapliwie przyznaje jej rację, a następnie kreśli mroczny scenariusz:

"Proszę sobie wyobrazić, Pani Redaktor, jak się będzie później czuł człowiek w sprawie związanej z polityką, czy to np. sprawie o zniesławienie, jakieś pomówienie czy choćby w jakiejś sprawie wyborczej, jeżeli ma świadomość, że sędzia, który orzeka w jego sprawie, demonstracyjnie prezentował swoje poglądy polityczne pół roku temu, rok temu czy dwa lata temu. I on wie, że to człowiek, który ma odmienne poglądy polityczne od jego, np. krytyczną ocenę jego działalności politycznej.

Jako zawodowy polityk myślę, że taki człowiek będzie czuł co najmniej dyskomfort, mając świadomość tego, że sędzia ma takie poglądy, a nie inne, i on te poglądy zna, bo sędzia je demonstrował. Taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca".

Trudno nie odnieść wrażenia, że Andrzej Duda mówi przede wszystkim o politykach PiS, którzy po wylewaniu na sędziów wiadra pomyj, mogą mieć obawy, czy kiedyś się to na nich nie zemści. Oczywiście, żeby było jasne: jedyny sąd, przed którym destrukcyjna działalność polityczna powinna mieć znaczenie, to Trybunał Stanu.

Jeśli Andrzej Duda kiedykolwiek będzie stroną postępowania, na przykład w sprawie cywilnej, obowiązkiem każdego sędziego będzie zapomnienie tego, co słyszał z ust prezydenta o "nadzwyczajnej kaście", czy "zepsutym środowisku". Na tym polega sędziowska niezawisłość.

Obywatel zderza się z limuzyną

Dla kontrastu Panu Prezydentowi Dudzie i Pani Redaktor Bugale proponujemy inny eksperyment myślowy. Proszę sobie wyobrazić sobie zwykłego, szarego obywatela, w którego samochód uderza limuzyna rządowa. Śledztwo prowadzi prokuratura, którą w ręku trzyma Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości w jednej osobie.

Następnie sprawa ląduje w sądzie, w którym prezes, wiceprezes oraz dyrektor sądu zostali powołani przez tego samego Ministra Sprawiedliwości. Sędzia orzekający w sprawie przydzielony zostaje poprzez system losujący, którego algorytmu nikt nie zna, a którego administratorem jest Ministerstwo Sprawiedliwości.

W razie, gdyby Minister Sprawiedliwości uznał wydany przez sędziego wyrok za niesprawiedliwy, może dojść do postępowania dyscyplinarnego. Postępowanie to będzie prowadził Rzecznik Dyscyplinarny powołany przez... Ministra Sprawiedliwości. Rzecznikiem takim może być każdy sędzia, nie ma co do tego ścisłych kryteriów.

Czy opłaca się w tak zorganizowanym systemie sądowym wchodzić w drogę, dosłownie i w przenośni, politykom związanym z partią rządzącą? I czy nie jest to właściwy wymiar upolitycznienia sądów?

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze