0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Co wiemy

Do wypadku Beaty Szydło doszło 10 lutego około godziny 18.30 w Oświęcimiu u zbiegu ulic Powstańców Śląskich i Orzeszkowej. Złożona z trzech samochodów kolumna rządowa, w której jechało auto wiozące Beatę Szydło, wyprzedzała fiata seicento. Kiedy pierwszy rządowy samochód minął seicento, fiat skręcił w lewo w ulicę podporządkowaną (Orzeszkową).

Wtedy doszło do wypadku: limuzyna, w której jechała premier Szydło odbiła w lewo, by uniknąć bezpośredniego zderzenia z seicento. Otarła się o nie i uderzyła w drzewo stojące przy drodze. Obrażeń doznali premier, jej kierowca i szef ochrony.

Tyle wiadomo na pewno. Kluczowe w całej sprawie jest to, czy auta miały status kolumny uprzywilejowanej. Bo seicento było wyprzedzane na podwójnej ciągłej.

Przeczytaj także:

Kolumna uprzywilejowana

O tym, co jest kolumną uprzywilejowaną, decyduje ustawa Prawo o ruchu drogowym. Art. 2 pkt 38 ustawy mówi, że pojazd uprzywilejowany to „pojazd wysyłający sygnały świetlne w postaci niebieskich świateł błyskowych i jednocześnie sygnały dźwiękowe o zmiennym tonie, jadący z włączonymi światłami mijania lub drogowymi; określenie to obejmuje również pojazdy jadące w kolumnie, na której początku i na końcu znajdują się pojazdy uprzywilejowane wysyłające dodatkowo sygnały świetlne w postaci czerwonego światła błyskowego.”

Wciąż nie ma pewności co do tego, czy kolumna rządowa miała status kolumny uprzywilejowanej, bo nie wiadomo, czy wysyłała sygnały dźwiękowe.

Nie jest też pewne, czy sygnalizacja świetlna była włączona w aucie premier Szydło. Na ujawnionym przez TVN24 nagraniu z monitoringu warsztatu samochodowego, oddalonego od miejsca wypadku o ok. 500 metrów, widać koguty na pierwszym i trzecim samochodzie kolumny, ale nie na środkowym (czyli z premier).

Nawet jeśli pierwszy samochód wysyłał oba rodzaje sygnałów, kluczowa jest odpowiedź na pytania o sygnalizację samochodu premier. Jeśli na jego dachu brakowało oświetlenia, kierowca seicento miał prawo myśleć, że po przejechaniu pierwszego samochodu droga jest wolna.

Z nagrania wynika też, że między pierwszym a drugim autem było aż około 30 metrów przerwy. Według przynajmniej jednego ze świadków podobny dystans dzielił je także w chwili wypadku.

Prokuratura zapewnia, że zabezpieczyła taśmy z okolicznego monitoringu, ale jak dotąd nie poinformowała gdzie znajdowały się kamery i co można zobaczyć na nagraniach.

„W sprawie zostało przesłuchanych ponad 50 świadków” – mówi w rozmowie z OKO.press Krzysztof Dratwa z Prokuratury Okręgowej w Krakowie, prowadzącej sprawę. Nie chce jednak zdradzić, ilu z przesłuchanych słyszało "syreny", a ilu złożyło zeznania o braku takiego sygnału.

„Każdy zdarzenie postrzega trochę inaczej, te spostrzeżenia są inne w zależności od tego, w którym miejscu stał świadek. Relacje są mniej lub bardziej dokładne i rzeczywiście są w nich pewne rozbieżności.” – mówi Krzysztof Dratwa. Główna rozbieżność dotyczy sygnałów dźwiękowych: jedni świadkowie je słyszeli, inni nie.

Świadkowie

Dwa tygodnie po wypadku premier Beaty Szydło w Oświęcimiu prokuratura oświadczyła, że nie zgłosili się do niej żadni bezpośredni świadkowie tego zdarzenia.

Paweł Wodniak, redaktor naczelny portalu “Fakty Oświęcim”, obecny na miejscu tuż po zdarzeniu, powiedział “Rzeczpospolitej”, że

za seicento jechały co najmniej dwa samochody. Funkcjonariusze BOR, którzy jako pierwsi zabezpieczali teren, pozwolili im jednak odjechać.

Główni świadkowie prokuratury to właśnie jedenastu funkcjonariuszy BOR. Wszyscy zeznali, że kolumna rządowa miała odpowiednią sygnalizację. Inni świadkowie, do których dotarli śledczy, według prokuratora, potwierdzali tę wersję. Najbliższy stał 200 m od miejsca wypadku. Jak twierdzi rzecznik krakowskiej prokuratury, „sygnały świetlne i dźwiękowe były dla niego doskonale słyszalne”. Sebastian K. twierdzi, że ich nie słyszał.

Wśród przesłuchanych była też premier Szydło. Prokuratura nie wpuściła na to przesłuchanie adwokata Sebastiana K., co, zdaniem ekspertów, było naruszeniem jego prawa do obrony. 13 marca odbyło się przesłuchanie grupy świadków, o którym obrońca Sebastiana K. nie został nawet zawiadomiony, choć prokuratura miała taki obowiązek.

Do kilku bezpośrednich świadków zdarzenia dotarły media. “Gazeta Wyborcza” dotarła do Marka Wójcika, który 10 lutego wracał z terapii centrum Anonimowych Alkoholików. Szedł ulicą Orzeszkową, w którą chciał skręcić Sebastian K., kierowca seicento.

“Jak przejeżdżał ten pierwszy samochód – tuż przed uderzeniem – nie słyszałem żadnych sygnałów dźwiękowych z samochodów kolumny. Gdyby było inaczej, obróciłbym się od razu. Były włączone tylko świetlne”

- relacjonował Wójcik.

Twierdzi także, że między przejazdem pierwszego samochodu kolumny, a odgłosem uderzenia drugiego auta w drzewo, minęło kilka sekund. Szacuje stąd, że odległość między nimi wynosiła 30-40 metrów.

Prokuratura nie wezwała Wójcika na przesłuchanie, choć policjanci pytali w centrum AA o świadków wypadku.

Dziennikarzom “Wyborczej” udało się również skontaktować z panem Marcinem, który został wezwany przez prokuraturę na świadka. On również nie słyszał syren.

TVN24 dotarło do kolejnego świadka, który tamtego dnia razem ze znajomymi także wracał z centrum AA. W chwili wypadku znajdował się około 30-40 metrów od jego miejsca. Pan Waldemar również twierdzi, że ani on, ani jego znajomi nie słyszeli sygnałów dźwiękowych. Niestety, nie wiadomo, co zeznali inni świadkowie, ponieważ prokuratura nie chce takich informacji ujawnić.

Innym świadkiem znalezionym przez TVN 24 jest pani Jolanta, pracownica stacji benzynowej w Oświęcimiu. W chwili wypadku była na zapleczu z oknami na rondo, przez które przejeżdżały samochody BOR z premier Szydło. Ona także nie słyszała żadnych sygnałów.

Pani Jolanta została przesłuchana. "Przesłuchanie trwało około godziny. Przez mniej więcej połowę przesłuchania dopytywali mnie, czy słyszałam sygnały dźwiękowe, na różne sposoby próbowali się dopytać".

Zapytana, czy to był "nacisk", odpowiedziała, że "delikatnie mogłabym to tak odczuć".

Mecenas Władysław Pociej, znany prawnik, który pro bono włączył się w obronę Sebastiana K., zgłosił ośmiu świadków, w tym jednego z uczestników terapii w centrum AA.

Rozbieżność w zeznaniach świadków może wynikać z tego, że kolumna rządowa miała włączoną sygnalizację dźwiękową, ale tylko chwilowo. Z ustaleń Pawła Wodniaka z “Faktów Oświęcim” wynika, że dźwięk był włączony tylko na krótko - na wjeździe na rondo w Oświęcimiu.

Jeden z funkcjonariuszy BOR anonimowo potwierdził “Rzeczpospolitej”, że to norma na trasie do domu premier Szydło: na jej życzenie kolumna jeździ tamtędy wyłącznie na “błyskach”.

Sebastian K.

To 21-latek, który prowadził seicento feralnego wieczora. Prokuratura postawiła mu zarzut spowodowania wypadku, za co grozi mu do trzech lat więzienia (art. 177 ust. 1 k.k.).

„Istotą tego zarzutu jest nieumyślne spowodowanie wypadku drogowego z powodu nieustąpienia pierwszeństwa pojazdu pojazdom uprzywilejowanym” – cytuje Włodzimierza Krzywickiego, rzecznik krakowskiej prokuratury regionalnej “Gazeta Wyborcza”.

W wersji wydarzeń podanej przez prok. Krzywickiego, Sebastian K. nie włączył lewego kierunkowskazu przed skrętem, czyli nie zachował szczególnej ostrożności. Sebastian K. temu zaprzecza.

Jeżeli rzeczywiście mieliśmy do czynienia z kolumną uprzywilejowaną, to wina zapewne leży po stronie 21-latka. Dlatego tak ważne jest ustalenie, czy samochody miały włączone „syreny”. O włączonych sygnałach dźwiękowych mówił między innymi Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji.

Mecenas Władysław Pociej w rozmowie z “Newsweekiem” stwierdził, że jego klientowi nie została udzielona pomoc medyczna oraz, że został zatrzymany przez policję, co – jego zdaniem – w tego typu wypadkach właściwie się nie zdarza.

Wbrew pierwszym komunikatom policji i prokuratury Sebastian K. nie przyznał się do winy.

Gnająca kolumna

„Prędkość, z jaką poruszała się kolumna samochodów uprzywilejowanych, używając odpowiednich znaków, była prędkością stosowną do miejsca, około 50 km/h, a więc była to prędkość bezpieczna.” – mówił minister Mariusz Błaszczak podczas konferencji prasowej 11 lutego.

Co innego ustaliła “Rzeczpospolita”.

Według nieoficjalnych doniesień gazety rządowe audi tuż przed momentem hamowania mogło poruszać się nawet z prędkością 90 km/h.

Taka prędkość ma wynikać z rejestratorów z limuzyny Beaty Szydło, które odczytał biegły. Informator gazety zwraca jednak uwagę, że „to, że w chwili podjęcia manewru hamowania licznik wskazywał więcej, nie wyklucza faktu, iż samochód przemierzał trasę z dozwoloną prędkością. Podczas wyprzedzania instynktownie dodaje się gazu, by szybciej wykonać manewr.” Jak mówi OKO.press mec. Pociej, biegli badający rejestrator z samochodu premier nie wydali jeszcze ostatecznej ekspertyzy.

Znowu jednak wracamy do statusu kolumny – jeżeli były to pojazdy uprzywilejowane, to mogły poruszać się z prędkością większą niż dozwolona. Informowała o tym policja na swojej stronie:

„Kierujący pojazdem uprzywilejowanym może, pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności, nie stosować się do przepisów o ruchu pojazdów, zatrzymaniu i postoju oraz do znaków i sygnałów. Oznacza to, że kierującego takim pojazdem nie obowiązują m. in. ograniczenia prędkości, może wjechać „pod prąd”, wyprzedzać w miejscach gdzie obowiązuje taki zakaz, czy wjechać na skrzyżowanie na czerwonym świetle.”

Prokuratura pozwoliła zatrzeć dowody

W ustaleniu, czy rządowa kolumna miała prawidłową sygnalizację, mogłyby pomóc także rejestratory z aut BOR, które jechały przed i za samochodem wiozącym premier Szydło.

Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych, już 14 lutego mówił, że oba rejestratory niczego nie zapisały.

Nie uwierzył w to obrońca Sebastiana K.: “Elektroniki nie można zmanipulować. Można ją usunąć, ale nie da się na przykład zmienić zapisanego wykresu prędkości. Będę wnioskował o wyjaśnienie, dlaczego dwa rejestratory nic nie zapisały” – komentował słowa wiceministra mec. Władysław Pociej.

Prokuratura jeszcze w lutym poinformowała “Wyborczą”, że wystąpiła do BOR o udostępnienie rejestratorów.

Na początku marca okazało się jednak, że nie zostały zabezpieczone. Oba samochody za zgodą prokuratury wróciły z Oświęcimia do Warszawy.

Oznacza to, że dane z chwili wypadku zostały już nadpisane.

Posłowie PO zapowiedzieli złożenie zawiadomienia w sprawie niedopełnienia obowiązków przez śledczych. Według Krzysztofa Brejzy powinni byli także zabezpieczyć dane z telefonów funkcjonariuszy Biura. Ich ewentualne rozmowy mogłyby być, jego zdaniem, ważnym dowodem w sprawie.

Kierowca

Kwestia tego czy mieliśmy do czynienia z kolumną uprzywilejowaną, czy nie, nie zamyka sprawy. Według doniesień WP.pl bowiem kierowca Beaty Szydło nie powinien prowadzić samochodu, gdy doszło do wypadku.

Według ustaleń portalu

funkcjonariusz rozpoczął służbę o 6 rano, a to oznacza, że powinien zakończyć służbę około 18.00, kilkadziesiąt minut przed wypadkiem.

Funkcjonariusz nie mieszka w Warszawie tylko w Górze Kalwarii, oddalonej od stolicy o 30 kilometrów. Portal szacuje, że aby w siedzibie BOR pojawił się o 6 z domu musiał wyjść około 5 rano. O 18.30 funkcjonariusz był przemęczony, co mogło mieć wpływ na jego zachowanie za kierownicą.

Limuzyna

Warte 2,5 mln zł audi A8 nie wróci do służby, przynajmniej na takiej pozycji, na której było używane. W aucie z opancerzonym podwoziem, odpornym na ostrzał z broni palnej i ładunki wybuchowe, w tym – jak zaznacza “Rzeczpospolita” - amunicję przeciwpancerną, została uszkodzona klatka bezpieczeństwa. Naprawa samochodu ma pochłonąć 300 tys. zł. Auto nie może być jednak sprzedane. “Rzeczpospolita” zaznacza, że samochód może być przekazany np. do CBŚP do celów operacyjnych.

Samochód nie posiadał AC. Ale według gazety nie jest to novum. „Brak tej polisy w rządowych samochodach to nic nowego – poza bardzo wysokimi opłatami za AC wynika to także z zasad, jakie BOR stosuje wobec tych aut. – Są cały czas pod opieką funkcjonariuszy. Istnieje zakaz pozostawienia auta nawet na chwilę. Parkują w pilnie strzeżonych podziemnych garażach BOR – wyjaśnia nam jeden z funkcjonariuszy.” – możemy przeczytać w materiale.

Jeśli Sebastian K. zostanie uznany za winnego spowodowania wypadku, odszkodowanie za rozbite audi pokryje jego polisa OC. Jeśli nie - straty będzie musiał pokryć BOR.

Przy okazji na jaw wyszło, że limuzyna premier oraz limuzyna prezydenta zostały kupione za ponad 5 mln zł. „Rezerwa celowa na ich zakup została uruchomiona z przeznaczeniem na wydatki związane z organizacją Światowych Dni Młodzieży, które odbyły się w lipcu. Tymczasem auta odebrano od producenta dopiero w grudniu, a więc pół roku później. Taki manewr może być uznany za złamanie dyscypliny finansów publicznych.” – czytamy w “Rzeczpospolitej”.

;

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Kamil Fejfer

Analityk nierówności społecznych i rynku pracy związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, prekariusz, autor poczytnego magazynu na portalu Facebook, który jest adresowany do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich. W OKO.press pisze o polityce społecznej i pracy.

Komentarze