10 lat temu rząd PO-PSL był bliski zniesienia Funduszu Kościelnego. Na ostatniej prostej plan upadł – nie zgodził się na niego minister finansów – ale przeprowadzono konsultacje i powstał gotowy projekt. Co zmieniło się od tamtego czasu?
Wyobraźmy sobie reklamę przed “Faktami” w TVN. Skromnie ubrany abp Jędraszewski prosi wiernych, by pamiętali o przekazaniu 0,5 procent podatku na jego kościół. Przedstawia rozliczenia z poprzedniego roku, na co poszły pieniądze wiernych. Żadnych obelg i opowieści o “czerwonej zarazie”.
Mogło tak być – i nawet było blisko. Gdyby Fundusz Kościelny został zniesiony tak, jak to planowano.
Dziś zniesienie Funduszu Kościelnego jest w 100 punktach programu Koalicji Obywatelskiej, domaga się tego też Lewica i Szymon Hołownia.
KO jest w o tyle dobrej sytuacji, że rząd Tuska 10 lat temu prawie-prawie doprowadził do zastąpienia Funduszu Kościelnego odpisem podatkowym. Prawie, to znaczy, że miał gotowy projekt, przeanalizowany, skonsultowany, przeliczony w tę i z powrotem.
Co więcej, Radio Maryja nie nazwało tego – tak jak dziś – "kolejnym etapem walki z Kościołem i jego wiernymi”.
Projekt padł na ostatniej prostej – konsultacje i negocjacje doprowadziły do ustalenia, że przez pierwsze trzy lata państwo będzie kościołom (państwo uznaje około 170 różnych wspólnot religijnych) dopłacać do docelowej kwoty, jaką szanowano z odpisów podatkowych. Przy założeniu, że 40 proc. podatników zdecyduje się zrobić taki odpis, dawałoby to 150 mln złotych — przy 100 mln ówczesnego Funduszu Kościelnego. Analitycy rządowi przyjrzeli się, jak wyglądało odpisywanie 1 procenta na organizacje pozarządowe. Taką możliwość władza wprowadziła w 2003 roku.
Oszacowali, że właśnie trzy lata będą potrzebne, by ludzie nauczyli się korzystać z nowej możliwości.
Oznaczało to jednak, że przez trzy lata państwo będzie do kościołów dokładać więcej, niż do samego Funduszu. Minister finansów powiedział "Nie”. Polska była wtedy objęta procedurą nadmiernego deficytu i oszczędności szukano wszędzie.
Ciekawe, czy hierarchom nie śni się po nocach ten projekt – i alternatywny świat, w którym wszedłby on jednak w życie.
Dzieje tego projektu były na bieżąco opisywane w serwisie nieistniejącego już Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Zachowały się internetowe archiwa.
Projekt, choć – jak tam widać, przez wiele miesięcy dogadywany był z władzami Kościoła katolickiego i innych kościołów – nie był tradycyjnym “kompromisem” między władzą a hierarchami, a rewolucją. O tym, ile dostaje dany kościół, decydować mieli tylko i wyłącznie jego członkowie.
To mogło zmienić całą dynamikę społeczną.
“Państwo jest od tego, by stworzyć ramy do rozwoju różnych form rozwoju duchowego. Nie jest od tego, by dyktować ludziom, jaki rodzaj formacji duchowej jest dla obywatela dobry„ – tłumaczył ówczesny minister cyfryzacji Michał Boni. – ”Chcemy zastąpić Fundusz, który jest czystą dotacją z budżetu, odpisem. Decyzję o wsparciu podejmowałby obywatel. To niesłychanie ważna zmiana z punktu widzenia działania wspólnot, ich tożsamości i przechodzenia w stronę coraz większej samodzielności finansowej”.
Pomyślmy: minister odpowiedzialny za stosunki z Kościołami (obecnie minister spraw wewnętrznych) prowadziłby tylko listę Kościołów, związków wyznaniowych i świeckich, na które można się odpisywać. A Minister Finansów co roku publikowałby rozliczenie, ile jaki Kościół dostał od obywateli.
Zaraz po Bożym Narodzeniu każdego roku Kościoły, tak jak NGOsy, apelowałyby do obywateli o kawałek podatku. Rozliczałyby się z działania, przedstawiały sprawozdania, plany... Marek Jędraszewski raczej nie popisywałby się atakami na współobywateli, by przypodobać się władzy.
A być może interesy Kościół – władza byłyby ubijane mniej ostentacyjnie.
Projekt zakładał, że odpis wynosiłby 0,5 proc. podatku PIT. Jednocześnie Fundusz Kościelny powołany w 1950 roku przestałby istnieć i Kościoły same finansowałyby składki na ubezpieczenia społeczne i ubezpieczenie zdrowotne duchownych.
Archiwalne wpisy z czasów prac nad projektem pokazują, dlaczego były potrzebne te uzgodnienia.
Pokazują też, co różni sam polityczny pomysł od polityki publicznej, której jednym z elementów jest zmiana prawa.
Ucieranie się i dyskutowanie oraz konsultacje społeczne były niezbędne (w czeluściach internetu zachowało się kilka głosów z 63 publicznych uwag zgłoszonych wtedy do projektu przez zwykłych ludzi). Wspólnoty religijne w Polsce różnią się bowiem kapitałem finansowym i społecznym swoich członków. Nie każdy umiałby zrobić odpis za pierwszym razem, nie każdy miałby co odpisywać. Do uzgodnienia było wiele szczegółów i czas potrzebny na wdrożenie całego procesu społecznego
Można więc podejrzewać, że jeśli KO chce teraz w sto dni “znieść Fundusz Kościelny”, to sprowadzać się to będzie tylko do uruchomienia całego procesu od nowa.
Nawet jeśli na stole do dyskusji położona zostanie nie sama zasada, ale kwestia, ile ma wynosić odpis. Odkąd PiS obniżył podatek PIT o 5 pkt proc., 0,5 proc. może nie wystarczyć – organizacje pozarządowe wywalczyły podwyżkę jednego procenta do 1,5 proc. Analogiczna podwyżka dla Kościołów wynosiłaby 0,75 proc.
Ciekawe, czy to wystarczyłoby teraz Kościołowi katolickiemu i innym Kościołom.
Fundusz Kościelny wynosi teraz nie 100 mln, ale 216 mln. I odkąd PiS wrócił do władzy, finansowane są z niego nie tylko składki na ubezpieczenie społeczne duchownych, ale także dotowana działalność charytatywno-opiekuńczą oraz oświatowo-wychowawczą, a także na remonty obiektów sakralnych.
Każda liczba powyżej 0,75 świadczyłaby o tym, jak zdaniem hierarchów postąpiła laicyzacja społeczeństwa. Warto więc przyglądać się tej wartości.
Wersja, że są to tylko organizacje religijne już 10 lat temu budziła wątpliwość. Teraz to byłby już bardzo skomplikowany i ważny problem – należałoby nie tylko ustalić, jakie świeckie organizacje mają prawo do odpisu, ale też, jakie warunki powinny spełniać.
Bardzo dobrze objaśnia to profesor Paweł Borecki, specjalista od prawa wyznaniowego z Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Warszawskim, w podcaście Agaty Kowalskiej:
Bez porządnej debaty społecznej raczej się tego nie rozstrzygnie. A cywilizowany standard na same konsultacje publiczne i społeczne to minimum 12 tygodni. To już jest prawie 100 dni. Co nie znaczy, że się nie da, ale że nie warto tego robić byle jak, po PiSowsku.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze