Strażników granicznych obciążano decyzją o tym, kogo wpuszczać do Polski, a kogo nie, a jednocześnie przyzwyczajano do tego, że są panami w szarej strefie, gdzie Polska się jakby nie zaczyna. Tymczasem nie do SG należy decyzja, komu należy się ochrona międzynarodowa
Sytuacja na granicy z Białorusią, obrazy koczujących w pasie nadgranicznym rodzin z małymi dziećmi, bezwzględność Straży Granicznej i żołnierzy, którzy odcinają pomoc dla uciekinierów m.in. z Afganistanu - wstrząsa.
Ale to, że na granicy z Białorusią od lat panowała zasada dowolności w ocenie sytuacji uchodźców, że państwo na barki strażników granicznych zrzuciło odpowiedzialność za to, kogo wpuszczają do Polski, to fakt. Od lat uczono ich, że odmowa pomocy nie jest problemem. Problemem jest zaś decyzja o wpuszczeniu kogoś do Polski w celu sprawdzenia, czy przysługuje mu ochrona międzynarodowa.
Mimo konwencji genewskiej i mimo postanowienia Konstytucji (art. 56 ust 2), że
cudzoziemcowi, który w Rzeczypospolitej Polskiej poszukuje ochrony przed prześladowaniem, może być przyznany status uchodźcy zgodnie z wiążącymi Rzeczpospolitą Polską umowami międzynarodowymi.
Mimo że od sprawdzania, czy wniosek o ochronę międzynarodową jest zasadny, są inne służby, nie Straż Graniczna.
Chcę tu przypomnieć ustalenia z raportu podsumowującego kadencję RPO Adama Bodnara (jestem jego współautorką wraz z Barbarą Imiołczyk i Anetą Kosz).
Rzecznik Praw Obywatelskich od lat alarmował, że uznaniowość funkcjonariuszy polskiego państwa na granicy jest niebezpieczna. Dla uciekinierów oznacza tragedię, jest też straszliwym obciążeniem dla Straży Granicznej, która w tak niejasnych okolicznościach musi podejmować decyzje dotyczące życia i śmierci.
Podlaski Oddział Straży Granicznej chroni nie tylko granicę z zasieków w Usnarzu Górnym. Jest też na legalnym przejściu granicznym w Terespolu, gdzie też nie można było złożyć wniosków o ochronę międzynarodową - a raczej można było, albo nie, wedle oceny strażnika.
Tu warto sobie przypomnieć jeden fakt: Polska po 1989 roku była schronieniem dla wielu. Przyjęła w latach 90. kilkadziesiąt tysięcy Czeczenów uciekających przed wojną. Przyjmowała Somalijczyków, Gruzinów, Białorusinów, Syryjczyków.
Punktem zwrotnym stał się dopiero rok 2015, kiedy temat uchodźców wykorzystano w kampanii wyborczej jako narzędzie polaryzacji politycznej.
Po zmasowanej akcji propagandowej i straszeniu, że uchodźcy sprowadzają choroby, jesienią 2015 roku aż 70 proc. Polaków opowiedziało się przeciw przyjmowaniu uchodźców (jeszcze wiosną przeciw było 25 proc.). Ludzie uciekający z Syrii i krajów Globalnego Południa przed wojną, suszą i biedą, ryzykowali życie, przeprawiając się przez Morze Śródziemne do Włoch i Grecji; potem żyli w strasznych warunkach w obozach przejściowych.
Wtedy wszystkie kraje unijne zgodziły się podzielić obowiązkiem pomocy i przenosić uciekinierów do siebie (po uprzednim dokładnym sprawdzeniu każdego pod kątem bezpieczeństwa). Każdy kraj mógł decydować, kogo chce przyjąć. Polska nie przyjęła nikogo. Nie powstał promowany przez Kościół katolicki „korytarz uchodźczy”.
Za to tamtej jesieni zaczęły się w naszym kraju mnożyć ataki na cudzoziemców i osoby „wyglądające nie jak Polacy”. 2 kwietnia 2020 Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej napiętnował za brak solidarności (!) Polskę wraz z Węgrami i Czechami (które jednak przyjęły 12 osób).
Wyrok, wydany po skardze Komisji Europejskiej, ma przede wszystkim znaczenie moralne i jest wykładnią unijnego prawa: ochrona bezpieczeństwa wewnętrznego nie może być pretekstem dla nielojalności wobec prawa i braku solidarności z innymi państwami Unii.
To jest kontekst, w którym musimy rozpatrywać poszanowanie prawa do azylu i ochrony w Rzeczypospolitej i obecną sytuację na granicy z Białorusią. Przede wszystkim zaś trzeba sobie dokładnie przypomnieć, co od lat działo się na dworcu kolejowym w Terespolu.
Ci, którym udało się przedostać do Rosji, uciekali do Unii Europejskiej właśnie przez przejście Brześć-Terespol. Wielu szukało lepszego życia, wielu miało za sobą dramatyczne przejścia, doświadczyło gwałtów, tortur i przemocy.
Wedle polskiego prawa, jeśli staną na polskim przejściu i powiedzą „chcę ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce”, powinni zostać wpuszczeni. Sprawdzenie tego, czy przedstawiona na przejściu granicznym historia jest prawdziwa, ma nastąpić później, bo nie jest to zadanie Straży Granicznej.
Nie było tak od lat.
Strażników granicznych obciążano decyzją o tym, kogo wpuszczać, a kogo nie, a jednocześnie przyzwyczajano do tego, że są panami i władcami w szarej strefie, gdzie sięga już ich władza, ale Polska się jakby jeszcze nie zaczyna.
Widać to było od kilku lat w skargach do Rzecznika Praw Obywatelskich i z obserwacji, jakie pracownicy Biura RPO robili na miejscu.
Było tak: Pociąg z Brześcia do Terespola, którym mogły dojechać do granicy osoby bez wizy do Polski, ruszał codziennie wcześnie rano. Kiedy zatrzymywał się na dworcu w Terespolu, pierwszeństwo miały osoby z ważną kartą pobytu lub wizą. Jechały na zakupy, na studia, do pracy (przed pandemią, bo ta ten ruch zahamowała). Odprawiani byli sprawnie. Dopiero gdy opuścili budynek dworca, z pociągu mogli wyjść podróżujący bez wizy.
Większość z nich stanowiły rodziny z małymi dziećmi.
Szli przejściem podziemnym do budynku zajmowanego przez Straż Graniczną, gdzie w wielkiej hali czekali na rozmowę z funkcjonariuszem. Rozmowy prowadzone były w języku rosyjskim z udziałem całej podróżującej rodziny. Bardzo długo wszystko odbywało się w obecności pozostałych pasażerów. Trudno było wówczas opowiadać o prześladowaniach czy krzywdach doświadczanych w kraju pochodzenia. Zmieniło się to przed pandemią i rozmowy odbywały się oddzielnie z każdą rodziną.
Nie była to jednak sytuacja idealna, bo nie wszystko można przy takich świadkach powiedzieć, ale jest lepiej. Od informacji przekazanych w tej rozmowie zależało, czy uciekinierzy dostaną prawo do złożenia wniosku o przyznanie statusu uchodźcy.
Ale Biuro RPO raportowało, że kryteria oceny były bardzo niejasne, a decyzje arbitralne. Pytania zadawane przez strażnika dotyczyły głównie celu przyjazdu. Część ludzi opowiadała wówczas o torturach, pokazując dokumenty lekarskie, ślady pobicia. A mimo to zdarzało się, że byli odprawiani na Białoruś.
Podczas rozmowy funkcjonariusz polskiej Straży Granicznej robił notatkę – po polsku. Cudzoziemiec nie rozumiał jej treści, nie wiedział, czy jest zgodna z tym, co powiedział. Niejednokrotnie w rozmowie padają pytania dotyczące chęci podjęcia w Polsce pracy, co przez część funkcjonariuszy było interpretowane jako dowód na przyjazd w celach zarobkowych.
Np. rozmowa, w której człowiek opowiadał, że był bity, chce pomocy, a w Europie ma gdzieś krewnych, mogła zostać zapisana jako „wjazd z zamiarem dołączenia do rodziny” – a to nie uprawnia do ochrony w Polsce. Kobieta mogła opowiedzieć o gwałcie i o tym, że potrzebuje pomocy medycznej – a zostało to zapisane jako „wjazd w celach leczniczych” (prawo do ochrony nie przysługuje).
Kiedy na dworcu w Terespolu wszyscy przedstawili już swoje historie, część nazwisk była wyczytana: te osoby jechały windą na pierwsze piętro. To znaczyło, że Polska przyjmie ich wnioski o ochronę międzynarodową. Ci, którzy nie trafili do windy – którą sami cudzoziemcy nazywają „windą do nieba” – byli prowadzeni z powrotem na peron do pociągu, który wracał do Brześcia. Otrzymywali decyzje o odmowie wjazdu na teren Rzeczypospolitej. Bez szczegółowego uzasadnienia.
Wiele z tych osób za kilka dni ponawiało próbę wjazdu. Skoro nie wiadomo, dlaczego odsyłają, to znaczy, że trzeba próbować, do skutku.
Nie wszyscy zawracani do Brześcia byli oczywiście ofiarami prześladowań. Ale nie jest też prawdą, że przez ostatnie lata polskie władze respektowały nakaz Konstytucji, by każdemu potrzebującemu udzielić gwarantowanej mu ochrony.
I tak to sobie trwało. Dzień po dniu.
Prostym rozwiązaniem byłyby obowiązkowe protokoły rozmów funkcjonariuszy SG z cudzoziemcami, czytane i potwierdzane przez cudzoziemców. Jednym z obowiązkowych pytań w czasie rozmów powinno być: „Czy był/a Pan/ Pani ofiarą prześladowań”.
To byłaby jakaś miara, zrozumiała procedura, w której istnieje też odwołanie. Nic wielkiego - RPO zwracał uwagę, że procedura taka funkcjonowała w czasie wizytacji pracowników jego Biura na drogowym przejściu w Medyce, między Polską a Ukrainą (to inna jednostka Straży Granicznej). Nie ma jej jednak na przejściu z Białorusią. A to przez Białoruś, która ma z Rosją ruch bezwizowy, uciekają ludzie z krajów graniczących z Rosją.
Ponieważ sytuacja na przejściu w Terespolu nie przyciąga uwagi opinii publicznej, zapomniano o nim także w rozporządzeniach dotyczących koronawirusa. MSWiA ograniczając 13 marca 2020 roku ruch na granicach, nie wymieniło wśród uprawnionych do wjazdu do Polski tych, którzy ubiegają się o ochronę międzynarodową. W taki sposób faktycznie Polska zawiesiła na czas pandemii stosowanie Konwencji o statusie uchodźców.
A teraz MSWiA znowelizowało sobie to rozporządzenie i dało prawo do zawracania ludzi, którzy już przedostali się do Polski.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze