0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tiziana FABI / AFPFot. Tiziana FABI / ...

Mam pisać o dokumencie papieskim o średnim znaczeniu. Nie jest to nawet encyklika, tylko adhortacja, a więc pobożne wezwanie, które nie ma statusu encykliki uważanej za najważniejszą formę nauczania papieskiego. A jednak, jeśli akurat ten dokument potraktować jako swoisty papierek lakmusowy, można dojść do całkiem ciekawych wniosków na temat obecnej kondycji Kościoła katolickiego. Chodzi o adhortację „Laudate Deum” ogłoszoną przez papieża Franciszka 4 października 2023 roku. By zrozumieć jej znaczenie, konieczne jest przypomnienie, w jakim Kościele ten dokument jest ogłaszany i dlaczego zachwycają się nim ekolodzy i aktywiści klimatyczni, natomiast ignoruje go większość teologów. Nie brak też reakcji wrogich ze strony niektórych polityków i publicystów prawicowych.

Nie chodzi wcale o zawartość tej adhortacji, która nie jest niczym nowym. Emocje budzi przede wszystkim jej autor. Ważny też jest kontekst, w jakim go czytamy. W Polsce dzieje się to w chwili powrotu do demokracji, której cechą niezbywalną jest ścieranie się różnych poglądów. Katolicyzm na Soborze Watykańskim II (1962-1965) uznał, że to jest znak czasu i należy demokrację zaakceptować. W Polsce to ciągle nie mieści się w głowie, czego konkretnym przejawem była wcale nie skrywana sympatia większości kleru do autorytarnych rządów Jarosława Kaczyńskiego.

Tymczasem papież Franciszek od chwili wyboru na papieża próbuje przekonać świat, że katolicyzm jest wiarygodnym partnerem właśnie w świecie liberalnych demokracji. Przy czym nie jest to głos instytucji zabierającej głos w kwestiach religijnych, ale społecznych i dotykających również osób niewierzących.

Franciszek wśród wilków

Wydaje nam się, że o papieżu Franciszku wiemy wszystko. Wielu spisało go na straty i czeka na nowe konklawe bądź uznało, że zajmowanie się papiestwem to zwyczajnie strata czasu. Bywa, że sam tak myślę. Jednak ogłoszony na początku października 2023 roku dokument „Laudate Deum”, będący ścisłym nawiązaniem do encykliki „Laudato si” z 2015 roku, zmusza mnie do przemyślenia wielu spraw związanych z tym pontyfikatem.

Zacznijmy od początku, który dobrze uchwycił włoski watykanista Marco Politi w swojej, opublikowanej w 2014 roku książce „Franciszek wśród wilków. Pytany przez dziennikarkę „Krytyki Politycznej” Agnieszkę Zakrzewicz, dlaczego właśnie tak ją zatytułował, odpowiedział: „Moja książka zaczyna się tam, gdzie kończą się inne napisane do tej pory. Przez pierwszy rok Franciszek zdobył olbrzymią popularność ze względu na swój prosty i bezpośredni sposób zwracania się do ludzi. Za to, że chce, by Kościół był jak szpital polowy na polu bitwy, i uważa, że musi być biedny, za swój otwarty stosunek do ateistów. Ten rok pontyfikatu minął pod znakiem odrodzenia się sympatii do papiestwa”.

I dodawał: „Książka nosi tytuł »Franciszek wśród wilków«, gdyż święty Franciszek spotkał wilka z Gubbio. Po wysłuchaniu jego kazania wilk lizał mu rękę i stał się potulny jak baranek. Również Bergoglia otaczają wilki. Zarówno w Kurii, jak i w łonie Kościoła powszechnego są siły reformatorskie, ale i siły konserwatywne, które opierają się planowanym działaniom”.

Myślę, że Politi dobrze uchwycił sytuację, w jakiej znalazł się Bergoglio. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Owszem, ataki na Franciszka konserwatywnego skrzydła się nasiliły i to ze strony jego najbliższych współpracowników. Aż dwukrotnie wystąpiło przeciw niemu czterech kardynałów, publikując otwarte listy kwestionujące jego nauczanie.

Takie sytuacje wcześniej się nie zdarzały, warto je więc odnotować. Oto w 2016 czterech kardynałów: Walter Brandmüller, Raymond Leo Burke, Carlo Caffarra i Joachim Meissner wysunęło „pięć wątpliwości”. Na te „wątpliwości” Franciszek wprawdzie nie odpowiedział, ale w kręgach konserwatywnych pojawiło się coraz więcej głosów, że jest on papieżem „heretyckim”.

Być może dlatego, gdy w 2023 roku znowu pojawił się głos krytyczne aż pięciu kardynałów, do krytykujących wcześniej Brandmüllera i Burke’a dołączyli Juan Sandoval, Robert Sarah i Joseph Zen (Caffarra i Meissner zmarli w 2017 roku), Franciszek zmienił zdanie i na podobne zresztą „wątpliwości” zdecydował się odpowiedzieć publicznie.

To oczywiście tylko najbardziej spektakularne wyrazy krytyki Franciszka. Głosów poszczególnych biskupów i księży nie sposób zliczyć. Są to przeważnie wypowiedzi konserwatystów oskarżających argentyńskiego papieża o odejście od zdrowej nauki katolickiej. Błyskotliwie odpowiedział na te wątpliwości amerykański jezuita Thomas Reese, formułując aż „sześć wątpliwości” pod adresem krytyków Franciszka. Zdaniem Reese’a kojarzenie wszelkich zmian z „herezją” jest po prostu infantylne.

Oczywiście, takich wątpliwości można wysunąć znacznie więcej, wystarczy wspomnieć o wybiórczym podejściu konserwatystów do Nowego Testamentu, w którym nie ma mowy o celibacie czy ochronie życia od poczęcia, natomiast da się z niego wyprowadzić decyzyjną rolę kobiet w pierwszych dekadach życia Kościoła, nie wspominając o zaleceniach św. Pawła, aby biskup był mężem jednej żony, dobrze wychowywał dzieci i nie nadużywał wina.

Przeczytaj także:

Chybione nominacje kardynalskie

By było jasne. Podtrzymuję to, co napisałem przed rokiem, że „witany entuzjastycznie jako rewolucjonista argentyński papież niczego w Kościele nie zmienił”. Ale to nie tylko jego wina, bowiem stało się tak dlatego, że Franciszek zetknął się z wyjątkowym oporem materii kościelnej. Zwłaszcza ze strony Kurii Rzymskiej, która nie może mu wybaczyć reformy finansów, ale też ze strony wielu kardynałów i prawie wszystkich biskupów.

Najbardziej zagadkowa i jednocześnie tragiczna jest sprawa związana z kardynałem Georgem Pellem (1941-2023), zmarłym 10 stycznia 2023 roku. Papież Franciszek w mowie pogrzebowej chwalił jego dokonania właśnie na polu finansów Watykanu, które uczynił bardziej przejrzystymi. Otóż wkrótce po śmierci Pella okazało się, że to on właśnie był autorem memoriału opublikowanego pod pseudonimem „Demos” w czasie Wielkiego Postu w 2022 roku, w którym nazwano pontyfikat Franciszka „katastrofą” i „nieszczęściem”. Memoriał krążył wśród kardynałów jako rodzaj wskazówki, jakiego następcę Franciszka należy wybrać.

Okazało się jednak, że to autor memorandum zmarł wcześniej niż papież. Znany watykanista, bloger Sandro Magister, zaraz po śmierci Pella wyjawił, że zmarły kardynał nie tylko był jego autorem, ale prosił go, by go opublikował na swoim blogu.

Bardzo podobnie zachowuje się niemiecki kardynał Gerhard Müller, który krytycznie odnosi się do trwającego synodu, uważając go za źródło zamieszania. Jednocześnie Müller jest regularnie zapraszany do Polski jako przedstawiciel i ostoja ortodoksji. Ostatnia wizyta, połączona z prezentacją jego książki odbyła się 27 października w Krakowie. Cztery polskie uczelnie katolickie przyznały Müllerowi doktorat honoris causa, w 2017 zrobił to Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie. Trudno o bardziej wyrazistą kontestację nauczania obecnego papieża przez polskich katolików, w tym biskupów i teologów.

Owszem, w ciągu minionych 10 lat Franciszek mianował sporo kardynałów, obsadził wiele stolic biskupich. Niestety, wiele z tych nominacji okazało się porażkami. W Polsce najbardziej spektakularną jest powierzenie prestiżowego stanowiska w Krakowie arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu. Trudno o większy kontrast między Bergoglio a Jędraszewskim, który jest wręcz zaprzeczeniem wszystkiego, co proponuje argentyński papież.

Inne nominacje zresztą też nie przyniosły spodziewanych zmian. Polski episkopat pozostał ostoją religijnego fundamentalizmu, synonimem katolicyzmu homofobicznego i zamkniętego na wszelkie zmiany. Abp Stanisław Gądecki, wspomniany Jędraszewski, a nawet uważany za postępowego prymas abp Wojciech Polak i cała plejada innych hierarchów to ostoja teologicznego betonu i braku elementarnej refleksji nad stanem Kościoła w Polsce. Ich opór wobec proponowanych przez Franciszka zmian jest wręcz przysłowiowy. Zewnętrznym znakiem takiego stanu rzeczy są groteskowe napomnienia abp. Stanisława Gądeckiego pod adresem przewodniczącego niemieckiego episkopatu biskupa Georga Bätzinga.

Dwóch papieży z dalekich krajów i dwa różne Kościoły

By zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, trzeba wrócić do roku 1978, gdy polskich katolików ogarnęła prawdziwa euforia w dniu wyboru Karola Wojtyły na papieża. Nie opuściła ich do dzisiaj i sprawia, że poza polskim papieżem nie widzą oni innej wersji katolicyzmu.

Ale nie tylko ten bezkrytyczny zachwyt nad „najwybitniejszym rodakiem” utrudnia recepcję nauczania papieża Franciszka, który w końcu został kardynałem z nominacji Jana Pawła II. Jak się wydaje, w grę wchodzą dwie różne wizje katolicyzmu.

Hucznie obchodzone w Polsce kolejne rocznice wyboru Karola Wojtyły na papieża (16 października 1978 roku) warto zestawić z dyskretnym pomijaniem rocznicy wyboru na papieża Jorge Marii Bergoglia (13 marca 2013 roku). Podobnie rzecz przedstawia się, jeśli zestawić liczbę i treść publikacji poświęconych obu papieżom. Ten pierwszy jest postrzegany jako papież przełomu i autor fundamentalnych tekstów teologicznych, w przypadku drugiego mowa jest przeważnie o kontynuacji dzieła poprzedników.

Warto również zauważyć, że po 10 latach rządzenia Kościołem powszechnym Jan Paweł II odwiedził swoją ojczyznę aż trzy razy (1979, 1983, 1987) i do końca pontyfikatu zawitał do Polski jeszcze sześć razy (1991, 1995, 1997, 1999 i po raz ostatni w 2002), a więc w sumie dziewięć razy. Każdy jego pobyt w kraju był odnotowywany jako „przełomowy”, a jego wpływ nie tylko na życie religijne, ale i polityczne jest bezdyskusyjny. Dotyczyło to zarówno odwiedzin przed politycznym przełomem w 1989 roku, jak i później.

W czasie PRL-u Jan Paweł II budził uzasadniony lęk władz komunistycznych. A po odzyskaniu pełnej niepodległości wszystkie opcje polityczne szukały swojej legitymizacji w autorytecie papieskim. W latach rządów PiS 2015-2023 doszło do instrumentalnego, a chwilami wręcz groteskowego nadużywania autorytetu papieża do celów politycznych.

Zwycięstwo opozycji demokratycznej 15 października prawdopodobnie oznacza zakończenie tego rodzaju praktyk.

Poza Polską sytuacja wyglądała jednak inaczej. W Ameryce Południowej, jak i w Europie Zachodniej czy w USA, pontyfikat Jana Pawła II był od początku postrzegany jako kontrowersyjny, Zarzucano polskiemu papieżowi, że doprowadził do zamrożenia reform rozpoczętych na Soborze Watykańskim II. Szczególnie w krajach Ameryki Łacińskiej widziano w nim sprzymierzeńca opresyjnych reżimów prawicowych. Jego nominacje biskupie doprowadziły do zniszczenia dynamicznie rozwijających się wspólnot podstawowych, które inspirowały się teologią wyzwolenia. Krytykowano również poparcie, jakiego udzielał konserwatywnym organizacjom kościelnym z Opus Dei i Legionem Chrystusa na czele. Wielokrotne wizyty Jana Pawła II w Ameryce Południowej były powszechnie postrzegane jako próby całkowitego specyfikowania wspomnianej teologii wyzwolenia.

Sprawa wygląda zupełnie inaczej w przypadku Franciszka, który mimo upływu 10 lat od chwili wyboru na papieża nie odwiedził rodzinnej Argentyny. Również jego pozycja w ojczystym kraju jest daleka od jednoznacznej. Przede wszystkim chodzi o jego rolę w czasie tzw. brudnej wojny prowadzonej przez juntę wojskową w latach 1976-1983, która pochłonęła 30 tysięcy ofiar. Również jego ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju jest ostro krytykowana. Jeden z najlepszych znawców sytuacji kościoła argentyńskiego Fortunato Mallimaci tak podsumował pierwsze lata pontyfikatu Franciszka, z punktu widzenia Argentyny: „Dla Franciszka zadania do wykonania będą naznaczone perspektywą polityczną i sposobem rozumienia naznaczonymi wrażliwością i socjalizacją w argentyńskim katolicyzmie i tamtejszej polityce”.

Powrót Franciszka do Argentyny jest mało prawdopodobny, również z uwagi na jego trudne relacje z politykami. Javier Milei, jeden z kandydatów na prezydenta Argentyny w wyborach w 2023 roku nie szczędzi pod adresem Franciszka złośliwości. Milei łączy w sobie dość osobliwą mieszankę poglądów ekonomicznych, politycznych i religijnych. Nominalnie katolik i zwolennik zaostrzenia prawa aborcyjnego, jednocześnie nazywa pochodzącego z Argentyny papieża „jezuitą, który promuje komunizm”, „katastrofalną postacią”, a także „komunistyczną gnidą” i „przedstawicielem zła na Ziemi”. Nie są to określenia najbardziej obraźliwe w jego repertuarze. Co prawda, pierwszą turę wyborów 22 października wygrał przedstawiciel obecnej władzy Sergio Massa zdobywając 33,6 procent głosów, ale wynik 29,9 procent wspomnianego Milei świadczy o tym, że antypapieskie nastroje w Argentynie są mocne.

Nie muszę dodawać, że recepcja Bergoglia w Polsce dokonuje się głównie przez pryzmat jego poglądów geopolitycznych i Polacy nie są w stanie mu wybaczyć słabości dla Rosji czy nawet samego Putina, czy patriarchy moskiewskiego Cyryla. Jest to więc w pewnym sensie sytuacja lustrzana wobec recepcji w Ameryce Łacińskiej Wojtyły, którego utożsamiano ze znienawidzoną ingerencją USA w wewnętrzne sprawy kontynentu.

„Kimże ja jestem, by kogoś osądzać”

Jednak papiestwa nie można postrzegać tylko przez pryzmat geopolitycznych poglądów poszczególnych papieży. Można powiedzieć, że pontyfikat Franciszka jest reakcją na konserwatywną i restauracyjną politykę jego bezpośrednich poprzedników Jana Pawła II i Benedykta XVI, którzy próbowali skupić w swoich rękach jak najwięcej władzy. Dzieje się tak, mimo że sam Franciszek nieustannie zapewnia, że jego nauczenie jest kontynuacją tradycyjnego nauczania, a zmiany mają charakter jedynie duszpasterski, a nie doktrynalny. Wszak robi wszystko, by jak najwięcej władzy przekazać rzymskim dekasteriom i lokalnym episkopatom, a swoistym kluczem hermeneutycznym pozwalającym rozumieć jego pontyfikat jest często przypominane stwierdzenie „kimże ja jestem, by kogoś osądzać”. Padło ono w kontekście pytania o zdanie papieża na temat osób homoseksualnych i jest słusznie postrzegane jako zerwanie z homofobiczną praktyką Kościoła katolickiego. Do tej pory papieże osądzali chętnie i często, można więc mówić o zerwaniu z tradycją osądzania i otwarciu nowego myślenia, aby osąd pozostawić Bogu.

W tym sensie deklaracje ciągłości nauczania nie znajdują potwierdzenia w tekstach Franciszka, wywiadach czy w wyborze krajów, jakie odwiedza. Zresztą już sam wybór imienia był dobitną deklaracją, że Jose Maria Bergoglio chce innego Kościoła, niż jego poprzednicy.

Tę zmianę widać w kolejnych dokumentach Franciszka i gestach, które powoli, ale nieodwołalnie zmieniają hierarchiczną strukturę katolicyzmu. Najważniejszym jest oczywiście proces synodalny rozpoczęty w 2021 roku, który ma się formalnie zakończyć w roku 2024. Czy po tych wszystkich zmianach Kościół rzymsko-katolicki stanie się instytucją demokratyczną, w której kobiety będą miały równe prawa jak mężczyźni – na razie nie sposób tego przewidzieć.

Jednak paniczne reakcje na najwyższych piętrach hierarchii kościelnej, o których była mowa wcześniej, świadczą o tym, że rewolucja Franciszka zaczyna być faktem.

Jeśli chodzi o stosunek do poprzedników, Franciszek znajduje się w swoistym rozdarciu. Z jednej strony to właśnie Janowi Pawłowi II zawdzięcza godność kardynała, a abdykacja Benedykta XVI otworzyła przed nim najwyższy urząd w Kościele. Z drugiej strony nieustannie potyka się o niezałatwione przez poprzedników sprawy. Nie chodzi przy tym o kwestie doktryny i dyscypliny kościelnej, kapłaństwo kobiet, celibat księży czy stosunek do osób LGBTQ. Do najtrudniejszych i nierozwiązanych spraw należą pedofilia kleru katolickiego oraz brak przejrzystości w finansach Kurii Rzymskiej. Ta pierwsza kwestia sprawia, że Kościół jest zwyczajnie niewiarygodny, a druga, że ciągle dochodzi do liczonych w miliony euro nadużyć.

Synod – szansa na reformę czy wrogie przejęcie

Franciszek ma nadzieję, że wszystko to uda mu się załatwić na drodze wspomnianego procesu synodalnego. O samym synodzie nie będę się rozpisywał, bo sytuacja jest dynamiczna. Zresztą zrobił to znakomicie Arkadiusz Stempin, słusznie podkreślając, że po raz pierwszy nie tylko biorą w nim udział kobiety, ale mają pełnoprawny głos w podejmowaniu decyzji końcowych. Ma też rację, gdy pisze, że „tradycjonaliści przebierają nogami i zwierają święte szeregi, by propozycje obozu Franciszka wysłać do diabła. Wśród konserwatywnej awangardy najżywiej uwijają się biskupi z Afryki, USA i Europy środkowo-wschodniej. Wszyscy z obsesją na punkcie etyki seksualnej”. Wśród nich wymienia trzech polskich biskupów i czterech kardynałów, którzy już w 2016 roku wystosowali do Franciszka list, wzywając go do opamiętania.

Jednak Stempin pomija dwóch najważniejszych oponentów Franciszka. Są to wspomniani na początku tych rozważań kardynałowie Gregory Pell i Gerhard Müller. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że obaj należeli do ścisłych współpracowników argentyńskiego papieża. Ten pierwszy był jego ministrem finansów (w latach 2015-2017), a drugi prefektem najważniejszej kongregacji strzegącej czystości wiary (w latach 2012-2017).

Wspomniałem już, jak bardzo Müller jest ceniony w Polsce. Dodać trzeba, że w ostatnich latach stał się on wyjątkowo aktywny jako najbardziej zajadły przeciwnik argentyńskiego papieża. To on również już pierwszego dnia synodu, i to wbrew sugestii papieża, udzielił wywiadu konserwatywnej stacji telewizyjnej EWTN. Przeprowadzający wywiad zapytał Müllera, czy podtrzymuje swoją tezę, że synod „jest wrogim przejęciem Kościoła Chrystusa”. Müller zapewnił, że zachowuje optymizm, jednak wszystko zależy od zakończenia synodu.

Obserwatorzy synodu zauważyli, że zarówno Müller, jak i polscy biskupi, nie wzięli udziału w poprzedzających synod rekolekcjach, jakie miały miejsce od 30 września do 3 października. Prowadził je były generał dominikanów Timothy Radcliffe, a ich celem było wprowadzenie duchowe w proces synodalny. Mogłoby się wydawać, że to wiadomość plotkarska, jednak w kontekście watykańskich zwyczajów oznacza zwyczajny bojkot Franciszkowych zaleceń.

Warto też przypomnieć, że EWTN od początku pontyfikatu Franciszka gwałtownie go atakuje, a występujący tam goście często odmawiają mu wręcz prawa do bycia papieżem. Ta stacja od kilku lat ma również polską wersję cieszącą się poparciem biskupów. Do przeciwników Franciszka należy również gospodarz programu, w którym wystąpił Müller, Raymond Arroyo, znany z tego, że postrzega synod jako „katastrofę”.

Nie tylko aborcja i gender

Zwracam uwagę na kardynała Müllera, bo jest to ciekawa postać z wielu względów. Cieszył się zaufaniem Benedykta XVI, który mianował go prefektem Kongregacji Nauki Wiary w 2012 roku. Franciszek odwołał go z tej funkcji po zakończeniu kadencji w 2017 roku, nie powierzając mu żadnej funkcji w Watykanie, co oznaczało odsunięcie Müllera na margines i właściwie przedwczesną emeryturę (miał wtedy 70 lat).

Mogłoby się wydawać, że sprawa jednego z kardynałów jest marginalna, a jego frustracja nie powinna nas zbytnio zajmować. Tymczasem jest ona kluczem do zrozumienia tego, co się dzieje w Watykanie i w dzisiejszym katolicyzmie. Również w tym polskim. Jak wiadomo, od początku polscy biskupi zwyczajnie przemilczają pontyfikat Franciszka, a jego najbardziej rewolucyjne gesty i słowa przechodzą bez echa. Nie czas i miejsce, by analizować przyczyny tego stanu rzeczy. Być może odpowiedzi dostarcza głośny wywiad, jakiego udzielił Franciszek w sierpniu 2013 roku włoskiemu jezuicie Antonio Spadaro, redaktorowi naczelnemu pisma „La Civilta Cattolica”. To w tej rozmowie padły słowa, których do dzisiaj nie mogą mu wybaczyć katoliccy fundamentaliści. Chodzi o obraz Kościoła jako polowego szpitala, o czym wspominał cytowany przeze mnie na początku Politi, i o stwierdzenie, że oprócz aborcji i antykoncepcji jest wiele innych, być może ważniejszych spraw dla Kościoła. Warto te słowa przywołać:

„Nie możemy poprzestawać na problemach aborcji, małżeństw homoseksualnych i stosowania środków antykoncepcyjnych. Tak się po prostu nie da”.

Franciszek już wtedy, a więc kilka miesięcy po objęciu urzędu papieskiego, zdawał sobie sprawę, że nie wszystkim się to spodoba. Dlatego od razu dodawał: „Spotykam się z zarzutem, że zbyt rzadko te kwestie poruszam. Ale chcąc o nich mówić, trzeba zawsze odnosić się do konkretnych sytuacji. A poza tym stanowisko Kościoła jest powszechnie znane, a ja jestem synem Kościoła. Nie ma potrzeby nieustannie go przypominać”.

Tymczasem są kardynałowie, biskupi i księża, a nawet wielu świeckich katolików, którzy nie potrafią mówić o niczym innym, tylko o aborcji i gender jako o największych zagrożeniach. Stąd niemal powszechny bojkot papieskiego nauczania Franciszka. Podobny los spotkał najnowszy dokument opublikowany wraz z rozpoczęciem obrad synodalnych 4 października 2023 roku.

Demokracja wrogiem Kościoła (według polskiej prawicy)

Dlaczego tak się dzieje? Co sprawia, że biskupi, którzy każdy dokument publikowany przez Jana Pawła II traktowali jako niemal równoważny z Pismem świętym, nagle stali się tak obojętni, a nawet wrodzy wobec tekstów publikowanych przez ich nominalnego szefa?

Stało się tak, pomimo że zwłaszcza w pierwszych latach, teksty Franciszka były dosłownie naszpikowane odwołaniami do dokumentów Jana Pawła II. Jak widać, polscy hierarchowie uznali, że kontekst, w jaki papież Franciszek te dokumenty włączył (ekologia i dialog międzyreligijny), nie jest dla nich atrakcyjny. Dla nich, jak zresztą również dla polskiego papieża, najważniejsze było i jest zmaganie się z „cywilizacją śmierci”, aborcją i z demonem gender.

Trzeba też powiedzieć, że po 1989 roku polski katolicyzm nie odnalazł się w demokracji i chętnie szukał sprzymierzeńców u jej wrogów, by wspomnieć słynne wspólne oświadczenie abp. Michalika i patriarchy moskiewskiego Cyryla z 2012 roku. Tak więc trudno się dziwić, że po przegranych przez PiS wyborach powrócił stary/nowy wróg – demokracja, która zdaniem niektórych katolików zagraża ich katolicyzmowi z nową siłą. Na razie mówią o tym najbardziej wyraziści politycy (Marek Jurek), publicyści (Paweł Lisicki) i intelektualiści (Jan Żaryn). Ten ostatni zabrał głos w tej sprawie na swoistej stypie po PiS-ie, do której pretekstem była debata zorganizowana 18 października przez Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego. Jak to wyraził Żaryn, dyrektor tej instytucji, „demokracja jest dzisiaj dla nas, katolików, przestrzenią wcale nie sprzyjającą, tylko groźną”.

Tak więc ani papież Franciszek, ani tym bardziej ogłaszane przez niego dokumenty nie mają szans na polską recepcję i trafiają jak grochem o ścianę. Czy słusznie?

Pozytywny przekaz nie trafia do polskich katolików

Dopiero w tym kontekście widać, na czym polega radykalna zmiana, jaką zaproponował papież Franciszek w swoich dokumentach poświęconych ekologii i dialogowi międzyreligijnemu, a nawet dialogowi z niewierzącymi. Michele Dillon słusznie dostrzegła w tym postsekularny katolicyzm, otwarty na wartości podzielane zarówno przez ludzi religijnych, jak i przez ateistów.

Do tej pory katolicyzm reprezentowany przez papieży patrzył na współczesny świat jako na zagrożenie. Tak więc po raz pierwszy w historii katolicyzmu mamy do czynienia nie tyle z konfrontacją ze światem zewnętrznym, ile z próbą włączenia się we wspólne rozwiązywanie globalnych problemów.

Papież nie stawia się w pozycji sędziego, który proponuje katolicką doktrynę jako jedynie słuszny probierz w ocenie świata, ale zachęca katolików, by wraz z innymi ludźmi dobrej woli, czy to wierzącymi, ale należącymi do innych religii, czy to niewierzącymi, zmierzyć się z wyzwaniami współczesności.

Zostało to szybko zauważone również przez osoby niewierzące. Na przykład Eugenio Scalfari, założyciel liberalnego dziennika „La Repubblica”, znany ze swoich antyklerykalnych i ateistycznych poglądów, po kilku miesiącach pontyfikatu Franciszka wymienił z nim kilka otwartych listów, a nawet opublikował wywiad w swoim dzienniku z papieżem. Trudno się dziwić, że napisał, że „osobom niewierzącym, takim jak ja, Franciszek bardzo się podoba”, oraz że „jeżeli Kościół stanie się taki, jak on myśli i chce, to będzie to epoka zmiany”.

Czy tak w istocie będzie, na razie trudno powiedzieć. Ale na pewno jest rzeczą znamienną, że w książce poświęconej dialogowi międzyreligijnemu w myśli Franciszka zamieszczony został również esej filozofki Shoshany Ronen, zdeklarowanej ateistki, w którym zwraca ona uwagę na przestrzeń obecną w tekstach Franciszka wspólną z perspektywą humanistyczną i sekularną.

„Laudato si” pierwszy dokument papieski w obronie środowiska

To tylko dwa z wielu przykładów pozytywnej recepcji rewolucyjnego myślenia Franciszka. Jednak by zdać sobie sprawę jak głęboko ona sięga, trzeba uważnie wczytać się w jego teksty, do czego on sam po raz kolejny zachęca w adhortacji „Laudate Deum”.

Przyjrzyjmy się więc w wielkim skrócie, o czym tak naprawdę chce rozmawiać argentyński papież i jakie rozwiązania proponuje. Zacznijmy od encykliki „Laudato si” z maja 2015 roku, która jest najczęściej przywoływanym tekstem we wspomnianej adhortacji oraz „Fratelli tutti” z października z roku 2020, drugi w kolejności cytowanych dokumentów. Najbardziej wyrazisty komentarz na temat „Laudato si” wygłosił, zaraz po jej opublikowaniu, ówczesny republikański kandydat na prezydenta, zresztą od 1995 roku katolik, Jeb Bush. Otóż Jeb Bush powiada: „nie dostaję wskazówek w sprawie polityki ekonomicznej od moich biskupów czy kardynałów, a nawet nie od mojego papieża. Chętnie zobaczę, co ma do powiedzenia w sprawie zmian klimatycznych i jak to się łączy z szerszymi i głębszymi problemami, zanim to osądzę. Ale myślę, że religia jest od tego, by czynić z nas lepszych ludzi, a mniej od tego, jak robić politykę”.

Ten komentarz należy czytać w kontekście powiązań Busha z miliarderami braćmi Koch, dla których problem zmian klimatycznych jest bardzo ważny, ale w sensie negatywnym. Wydają bowiem fortunę, by nie był w ogóle brany pod uwagę, zlecają badania, które mają potwierdzić, że ocieplenie klimatu to wymysł lewaków i alarmistów. Jest to o tyle istotne, że ich sposób zarabiania pieniędzy wiąże się w dużym stopniu z zanieczyszczeniem środowiska. Tymczasem Franciszek zaczyna swoją encyklikę od protestu wyrażonego przez matkę ziemię zanieczyszczaną przez przemysł oparty na wysoce toksycznych źródłach energii.

Tak więc nie tylko polscy publicyści, którzy głosili, że „Laudato si” to encyklika „antypolska”, mają z nią problem.

„Laudato si” to pierwszy od lat dokument watykański, który podjął naprawdę ważne sprawy dotyczące nas wszystkich. I warto na chwilę się oderwać od politycznych implikacji, przeczytać go po prostu spokojnie i zastanowić się, co z tego wynika. A wynika tylko to, że nie można chować w głowy w piasek i udawać, że dalsze rabunkowe wydobywanie surowców jest zgubne nie tylko dla terenów, na jakich się to dokonuje (nasz Śląsk), ale dla całej Ziemi.

Dlatego w swojej encyklice papież nawiązuje do ustaleń episkopatów lokalnych właściwie z całego świata (Ameryka Łacińska i Północna, Afryka, Azja, Europa, gdzie problemami ekologii zajęli się biskupi niemieccy i portugalscy, których również Franciszek cytuje). Szczególnie wiele miejsca poświęca, co zrozumiałe, inicjatywom biskupów latynoskich, które zresztą były i jego udziałem jako abp. Buenos Aires. O naszych – cisza, zapewne wrażliwość ekologiczna nie była ich mocną stroną.

Niemniej jednak jest rzeczą istotną, że Franciszek nawiązuje do całkiem sporego dziedzictwa ekologicznego swoich poprzedników, zwłaszcza Jana XXIII i Jana Pawła II, których zresztą sam ogłosił świętymi. Ważne jest też nawiązywanie do dorobku innych wyznań, jak chociażby do patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I, który był jednym z inspiratorów encykliki. Ciekawe jest też nawiązanie do jezuity Pierre’a Teilharda de Chardin (przypis nr 53), który swego czasu był skazany na milczenie i miał zakaz publikowania, a przez wielu katolików do dzisiaj jest uważany za heretyka i politeistę. A nawet do mało znanego mistrza islamskiego sufizmu Ali Al-Khawwasa (przypis 159), w którym papież Franciszek znajduje pokrewieństwo ze św. Janem od Krzyża.

Wspominam o przypisach nie z akademickiej pedanterii, ale by wskazać, że katolicyzm przestał się zamykać w swoim własnym świecie. Zapewne Franciszek miał nadzieję, że ta encyklika zacznie nowe myślenie.

Ku jego rozczarowaniu tak się nie stało, dlatego dzisiaj do niej wraca i przypomina jej główne idee.

„Tutti fratelli” – otwarcie na dialog z innymi

Jeśli chodzi o opublikowaną w 2020 roku encyklikę „Tutti fratelli”, mamy do czynienia z inspiracją zaskakującą. Otóż tak jak w przypadku poprzedniej encykliki z 2015 roku „Laudato si”, inspiracja pochodzi od przedstawiciela innego wyznania. Pisze papież Franciszek: „O ile przy redakcji »Laudato si« inspiracją był dla mnie mój brat Bartłomiej, Patriarcha Prawosławny, który z wielką siłą postulował troskę o rzeczywistość stworzoną, to w tym przypadku czułem się w sposób szczególny zachęcony przez Wielkiego Imama Ahmada Al-Tayyeba, którego spotkałem w Abu Zabi”. Tego wcześniej nigdy nie było i to wydaje mi się zupełnie niesłychane w dokumencie papieskim. W istocie dokument o braterstwie podpisany przez Franciszka wspólnie ze wspomnianym Wielkim Imamem w lutym 2019 roku w Abu Zabi jest przywoływany aż sześć razy w „Tutti fratelli” (przypisy 5, 112, 189, 264, 281 i 284).

Nie muszę dodawać, że właśnie ten tekst wyznacza główne trajektorie myślenia Franciszka na temat innych religii, a zwłaszcza islamu. Zresztą, pisze o tym sam papież zaraz na początku encykliki: „Niniejsza encyklika podejmuje i rozwija wielkie tematy poruszone w tym dokumencie, który wspólnie podpisaliśmy. Włączyłem w nią także, w moim własnym języku, liczne listy i dokumenty, które otrzymałem od wielu osób i grup z całego świata”.

Jest to więc dokument w pełnym tego słowa dialogiczny, otwarty na inspiracje z zewnątrz Kościoła. W tym sensie wpisuje się w żywo obecną w dzisiejszej refleksji teologicznej świadomość niewystarczalności własnej tradycji religijnej dla zrozumienia świata. Spośród 288 przypisów uderzyły mnie niektóre, dlatego zwracam na nie uwagę. Przypis 55 nawiązuje do „Talmudu Babilońskiego”, gdzie mowa jest o przykazaniu miłości bliźniego w wykładni rabina Hillela: „To cała Tora. Reszta jest komentarzem”. W przypisie 130 Franciszek nawiązuje do niemieckiego socjologa żydowskiego Georga Simmla, który w swoich analizach wskazywał na niewystarczalność człowieka i na konieczność współpracy między ludźmi należącymi do różnych krajów czy kultur.

Co więcej, świadomość własnych ograniczeń czy fragmentaryczności nie powinna być postrzegana jako zagrożenia, ale jako możliwość otwarcia na wspólne projekty z innymi.

„Laudate Deum” – papież cytuje feministkę

Na koniec kilka słów o adhortacji „Laudate Deum”. Oprócz wspomnianej zachęty do czytania wcześniej opublikowanych encyklik pojawiają się tu elementy nowe i znowu zaskakujące. Szczególnie żywo był komentowany przypis 41 odsyłający do książki znanej i niezwykle wpływowej myślicielki feministycznej, która wiele miejsca w swojej twórczości poświęciła również refleksji posthumanistycznej. To Donna Haraway i jej książka „When Species Meet”.

Mówiąc ściślej, chodzi o „przestrzeń kontaktu” między zwierzętami a ludźmi. Jak można się było spodziewać, Haraway była zasypywana pytaniami, jak to należy odczytać. Zapytałem ją, czy nie uważa tego za wyraz postsekularyzmu. Odpowiedziała, że odczytuje to jako wyraz otwarcia na ludzi niewierzących, takich jak ona. Oto email, jaki od niej otrzymałem: „Określenie »postsekularny« ma wiele wymiarów i zastosowań, ale myślę, że w tym przypadku chodzi o otwartość na relacje i myślenie wykraczające poza binarność religijności/świeckości”.

Jeśli jest tak w istocie, to zastanawia mnie, dlaczego Franciszek nie przywołał bardzo podobnej w wymowie książki „Ask the Beasts”. Jest w całości poświęcona właśnie związkom człowieka z naturą i zawiera wielką pochwałę teorii Karola Darwina. Gdy zapytałem Johnson, co o tym sądzi, odpowiedziała pogodnie:

„Tym razem zacytowano przynajmniej jedną kobietę, w przeciwieństwie do „Laudato si”.

Tak więc „Laudato si” i „Laudate Deum” oznaczają zmianę w nauczaniu katolików od czasów ojców Kościoła, a zwłaszcza od wczesnego średniowiecza. Do Soboru Watykańskiego II ich myślenie było zdominowane przez poszukiwanie wroga oraz lęk przed schizmą i herezją we własnym gronie. Tzw. papieże posoborowi próbowali zawrócić bieg historii, skazując katolicyzm na rosnącą izolację, a samych katolików na rosnącą frustrację. Papież Franciszek zaproponował coś zupełnie innego. Czy jego propozycja się przyjmie, nie jest pewne. Ale warto się jej uważnie przyglądać.

Na zdjęciu: Papież Franciszek pozuje do rodzinnego zdjęcia z uczestnikami Synodu Biskupów w Auli Pawła VI w Watykanie 23 października 2023.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze