0:000:00

0:00

"Żądamy całkowitego usunięcia przepisów ograniczających dostęp do aborcji oraz przewidujących kary za jej przeprowadzenie, szczególnie w prawie karnym. Nie chcemy żadnych ograniczeń czasowych, warunków i konieczności uzyskiwania zgody na aborcję" - taki postulat liberalizacji prawa aborcyjnego zgłosiła 11 lutego 2021 roku Rada Konsultacyjna przy Ogólnopolskim Strajku Kobiet.

"Powinnyśmy zmierzać w kierunku modelu kanadyjskiego, w którym aborcja jest po prostu świadczeniem medycznym regulowanym standardami opieki zdrowotnej, bez dodatkowych ustaw i przepisów karnych. Zrobiły to właśnie Koreanki, w tę samą stronę idzie też Chile. Jestem pewna, że w Polsce również jest przestrzeń na to, by pogodzić się z tym, że kobiety naprawdę wiedzą, co robią" - komentowała dla "Gazety Wyborczej" Marta Lempart, jedna z liderek OSK.

Pomysł aktywistek brzmi jak science fiction w Polsce po wyroku TK Julii Przyłębskiej, który doprowadził do delegalizacji 98 proc. dotychczas legalnych zabiegów w przypadku uszkodzenia płodu. To zarazem najbardziej progresywna propozycja dotycząca regulacji prawa aborcyjnego. Jak dotąd polscy politycy proponowali co najwyżej:

Przeczytaj także:

Podobne rozwiązania istnieją w większości krajów Zachodniej Europy. Niemcy zezwalają na aborcję do 12. tygodnia, ale wymagają zgody lekarza i odczekania z decyzją trzy dni. We Francji i Czechach takiego obowiązku nie ma, a aborcji można dokonać także po 12. tygodniu, jeśli istnieje zagrożenie dla zdrowia matki albo gdy płód jest uszkodzony. W niektórych krajach zabiegi są dostępne tylko odpłatnie.

Strajk Kobiet uważa jednak, że takie rozwiązania nie gwarantują osobom z macicami pełni praw reprodukcyjnych. "Zacznijmy traktować kobiety jako mądre, empatyczne, odpowiedzialne osoby" - mówiła "Gazecie Wyborczej" Monika Frenkiel, pytana, czy Polki będą robić aborcje w 30. tygodniu ciąży.

Kanada wierzy w mądrość kobiet

Argumentację Rady Konsultacyjnej OSK poniekąd potwierdzają badania prowadzone na Uniwersytecie w Barcelonie przez prof. Silvię de Zordo. Wynika z nich, że

nawet w krajach, w których aborcja jest legalna, limity czasowe zmuszają część potrzebujących do wyjazdów za granicę (np. do Holandii czy Wielkiej Brytanii, gdzie limit to 21-24 tygodnie) lub szukania rozwiązań alternatywnych, zagrażających ich zdrowiu i życiu.

Aktywistki OSK chcą czerpać z przykładu Kanady, gdzie aborcja jest zabiegiem medycznym dostępnym na życzenie na każdym etapie ciąży. A także w pełni refundowana przez państwo.

Liczbę zabiegów w szpitalach i prywatnych klinikach monitoruje Kanadyjski Instytut Informacji Zdrowotnej (ang. Canadian Institute for Health Information, CIHI). Co roku CIHI publikuje dane dotyczące m.in. okresu ciąży, w jakim kobiety decydują się na aborcję, miejsca ich zamieszkania, wieku czy typu zabiegu. Najnowsze dostępne badanie dotyczy roku 2019.

W 2019 roku w Kanadzie przeprowadzono w sumie 83 576 zabiegów, z czego ponad 2/3 w prywatnych klinikach. Ogólna liczba notowanych aborcji w kraju maleje, najpewniej dzięki dopuszczeniu do obrotu tabletek poronnych Mifegymiso.

Dokładne obliczenie skali przerywania ciąży z podziałem na moment wykonania zabiegu jest utrudnione o tyle, że prywatne kliniki, a także placówki ulokowane w Quebeku, nie przekazują Instytutowi danych na ten temat. Kliniki nie wykonują też aborcji powyżej 21. tygodnia, a część z nich na własny użytek określa ten limit niżej, np. na 16. tydzień.

Koalicja na rzecz Prawa do Aborcji w Kanadzie na podstawie dostępnych informacji za rok 2018 wylicza jednak, że

90 proc. aborcji dokonywanych jest przed upływem 12. tygodnia ciąży. Aborcje powyżej 21. tygodnia ciąży stanowiły 1 proc. zabiegów.

Roczny wskaźnik liczby zabiegów na 1000 kobiet w wieku produkcyjnym (15-44 lata) w Kanadzie Koalicja określa na poziomie 11,7. To mniej niż w wielu europejskich krajach, np. w Szwecji (19,2) czy we Francji (15).

Długa walka o prawo do wyboru

Aborcja długo była w Kanadzie przestępstwem. Dozwolone przypadki określono dopiero w słynnej nowelizacji kodeksu karnego z lat 1968-1969 (w tym samym dokumencie np. zdekryminalizowano stosunki homoseksualne).

Kodeks zezwalał na aborcję tylko w przypadku, gdy zagrożone było życie lub zdrowie kobiety. Pacjentka musiała uzyskać pozwolenie Komitetu Terapeutycznego ds. Aborcji w danym szpitalu, w skład którego wchodziło co najmniej trzech lekarzy. Zdrowie psychiczne kobiety czy jej sytuacja materialna nie były brane pod uwagę. Szpitale nie miały obowiązku powoływania Komitetów, więc de facto część kobiet była pozbawiona prawa do legalnego zabiegu.

Dyskusja o liberalizacji prawa aborcyjnego toczyła się w Kanadzie przez całe lata 70. i większość 80.

Jedną z czołowych postaci walki o prawa reprodukcyjne był dr Henry Morgentaler, urodzony w polskiej Łodzi żydowski emigrant. W 1969 roku Morgentaler otworzył w Montrealu klinikę aborcyjną. Za dokonywanie nielegalnych zabiegów władze prowincji Quebec wytaczały mu kolejne procesy karne. W 1975 roku spędził 10 miesięcy w więzieniu, ale już w 1976 roku nowy quebecki rząd porzucił ściganie go. We wczesnych latach 80. Morgentaler otwierał kolejne kliniki także w innych prowincjach i podważał legalność zakazu, wspierany przez aktywistów pro-choice.

W badaniu Gallupa przeprowadzonym w Kanadzie w 1983 roku 72 proc. Kanadyjczyków stwierdziło, że decyzja o aborcji powinna należeć wyłącznie do kobiety i wykonującego zabieg lekarza.

Wszystko zmieniło się w 1988 roku. To wtedy kanadyjski Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie "Korona przeciwko Morgentalerowi", uznając, że przepisy kodeksu z 1969 roku w sprawie aborcji naruszają Kanadyjską Kartę Praw i Swobód (uchwaloną w 1982 roku). Bo zagrażają prawu kobiet do „życia, wolności i bezpieczeństwa”.

Ograniczenia nadal istnieją

Od chwili, gdy przepisy kodeksu z 1969 roku przestały obowiązywać, nie uchwalono w Kanadzie żadnego prawa ograniczającego dostęp do aborcji. W roku 1990 rządzący konserwatyści chcieli narzucić obowiązek konsultacji zabiegu z dodatkowym lekarzem. Propozycję zmian odrzucił Senat.

Część prowincji próbowało wprowadzić obostrzenia, np. zakazując zabiegów poza szpitalami, ale ostatecznie przegrywały w sądzie. Do tego dochodziła aktywność ruchów kościelnych i anti-choice, które do dziś starają się zmienić decyzję Sądu Najwyższego. W latach 90. XX wieku dochodziło do ataków na lekarzy wykonujących zabiegi; w 1992 roku klinikę Morgentalera w Toronto obrzucono koktajlami Mołotowa. Pojawiły się także fałszywe kliniki, które pod pozorem troski o prawa kobiet, zniechęcają pacjentki do aborcji.

Mimo to przynajmniej w teorii w aborcja w Kanadzie pozostaje legalna bez względu na przyczynę i bez ograniczeń czasowych. Wykonywana w szpitalu jest także darmowa, a większość prowincji refunduje także zabiegi w prywatnych klinikach.

W praktyce w niektórych prowincjach tego rozległego kraju dostęp do aborcji jest ograniczony. Część szpitali w ogóle nie wykonuje zabiegów. Władze Nowego Brunszwiku nie refundują ich natomiast poza szpitalami, za co na początku stycznia 2021 roku Kanadyjskie Stowarzyszenie Wolności Obywatelskich (ang. Canadian Civil Liberties Association, CCLA) podało je do sądu. 23 lutego 2021 rząd federalny Kanady z tego powodu obciął prowincji dotację na zdrowie o ok. 140 tys. dolarów.

Od 2015 roku aborcji można w Kanadzie dokonać także w domu, przy pomocy tabletek poronnych Mifegymiso, które działają do 63 dni od zapłodnienia. Lekarze nie wypisują na nie recept, a przekazują je pacjentkom bezpośrednio w gabinecie. Organizacje kobiece wskazują, że zasada ta utrudnia dostęp do aborcji. Zwłaszcza na terenach wiejskich, gdzie lekarze w prywatnych gabinetach mogą mieć problem z zaopatrzeniem się w Mifegymiso.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze