Decyzje podejmowane przez kierownictwo resortu klimatu i środowiska będą prawdziwym testem intencji. Wiele zależy po prostu od dobrej woli ministra lub regionalnego dyrektora ochrony środowiska
Czekają na nie przyrodnicy, a co najważniejsze – osoby, które do wyborów popchnął sprzeciw wobec sposobu zarządzania polską przyrodą przez rząd PiS.
W umowie koalicyjnej mogliśmy przeczytać, że nowa ekipa rządząca stawia na ochronę środowiska. „20 procent lasów bez wycinki, zakaz sprzedaży surowego drewna zagranicę, nowe parki narodowe” – tak OKO.press streszczało postulaty ugrupowań politycznych przejmujących władzę.
Nieobecnymi są w umowie dzikie zwierzęta. To również ich ochronie powinna służyć deklarowana ochrona lasów, bagien, torfowisk czy rzek. Owszem, bez ochrony miejsc występowania tych zwierząt nie da się mówić o skutecznej ochronie gatunkowej.
Może ten brak wynika z ogólnikowości politycznej deklaracji. Jednak są sprawy, które minister lub ministra, osoby odpowiedzialne za ochronę środowiska, mogłyby załatwić stosunkowo prosto.
Jeszcze przed 2015 r. powstała koalicja „Niech żyją!”, która wystąpiła z wnioskiem o skreślenie 13 gatunków z listy ptaków łownych. O ile w przypadku bażanta zasadna jest dyskusja dotycząca jego przyszłości w Polsce, ponieważ nie jest to gatunek rodzimy, to dyskusji nie powinien podlegać status kilku gatunków kaczek, łyski, słonki czy jarząbka.
Ten ostatni to leśny kurak. Nie jest tak często celem polowań, ale dlaczego wciąż ma status gatunku łownego? Nie powoduje tak zwanych „szkód”, żyje w lesie, najlepiej tym nieuporządkowanym, i jeszcze sobie radzi, w przeciwieństwie do innych kuraków, które zniknęły i dziś są z wielkim mozołem wprowadzane do środowiska bez gwarancji na powodzenie. Nie ma żadnego argumentu poza tak zwaną „tradycją”, aby utrzymywać jarząbka na liście gatunków łownych.
Równie niezrozumiałe są polowania na słonki. Niewielki ptak, który prowadzi dość skryte życie. Niełatwo słonkę wypatrzyć. Tak jak jarząbek nie stanowi zagrożenia dla ludzkich upraw. Polowania na słonkę są uzasadniane tradycją. Pióro słonki służyło zdobieniu myśliwskiego kapelusza. Sami myśliwi nie kryli swoje zainteresowania polowaniami na wiosnę, kiedy słonkę było najłatwiej ustrzelić w czasie jej toków. Jedna z przedstawicielek Polskiego Związku Łowieckiego twierdziła, że słonki zjadają „korzonki”, co oczywiście jest nieprawdą. Naprawdę warto objąć słonkę ochroną.
Dużym problemem są również polowania na kaczki. Krzyżówki, cyraneczki, głowienki i czernice są rokrocznie celem polowań na pióro. Ornitolodzy są zgodni, że rozpoznanie celu, w tym przypadku konkretnego gatunku kaczki na przykład na stawach, gdzie przebywają również gatunki chronione, jest bardzo trudne. Sprawy nie ułatwia fakt, że celuje się do ptaków o porach dniach, kiedy światło jest dość słabe.
Dochodzi do pomyłek, jak chociażby ta z cyranką, z którą do zdjęcia pozowała myśliwa. Co więcej, jak wynika z raportu przygotowanego przez Polski Komitet IUCN (Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody) liczebność głowienki i czernicy spada, natomiast w przypadku cyraneczki brakuje danych. W tym przypadku eksperci znów podkreślają – żaden z gatunków kaczek nie wyrządza w Polsce szkód. A zatem jaki jest racjonalny polowań na te ptaki? Co uzasadnia te polowania? Znów tradycja?
Na to wygląda, podobnie jak w przypadku łyski, która jest ptakiem związanym ze środowiskiem wodnym. Jej liczebność spada. Z listy gatunków łownych nie zniknęła do dziś kuropatwa, której liczebność zmalała w rezultacie wielu czynników. Pomimo że jej sytuacja jest zła, do dziś nie jest objęta ani moratorium, ani ochroną gatunkową.
Szakala złocistego na listę gatunków łownych wpisał minister Jan Szyszko. Szakal, zgodnym głosem badaczy dużych drapieżników, nie spełnia warunków do tego, by uznać go za zagrożenie dla polskiej przyrody. Przywędrował do nas w sposób naturalny, z innych części Europy, korzystając z globalnego ocieplenia, Niestety, szybko znalazł się w kalendarzu łowieckim. Można na niego polować od „1 sierpnia do końca lutego, a na terenach obwodów łowieckich, na których występuje głuszec lub cietrzew, lub prowadzono w ostatnich dwóch latach kalendarzowych, przed dniem zatwierdzenia rocznego planu łowieckiego na kolejny rok łowiecki, zasiedlenia zająca, bażanta lub kuropatwy – przez cały rok”. Co szczególnie niepokoi ekspertów, to fakt, że w przypadku szakala można pomylić to zwierzę z wilkiem, gatunkiem ściśle chronionym.
Status wilka jako gatunku ściśle chronionego nie powinien ulegać osłabieniu. Dlatego wszystkie przypadki jego nielegalnego zabicia powinny być szybko wyjaśniane. Niestety tak się nie dzieje.
W tych ujawnionych przypadkach, jak chociażby w sąsiedztwie Magurskiego Parku Narodowego, nie mamy żadnej pewności, że uda się przykładnie ukarać sprawcę. Niepokojący jest również trend zapoczątkowany przez jeszcze urzędującą Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska wydawania zgód na odstrzał ustnie, przez telefon, bez dokładnego zbadania okoliczności zdarzenia.
W rezultacie zastrzelono młode wilczyce z Brzozowa, których jedyną winą było to, że spotkały w lesie pilarzy, którym nie zrobiły krzywdy. W sprawie wilka była też aktywna myśliwa, posłanka PSL, Urszula Pasławska, która na początku tego roku rozsyłała pisma do nadleśnictw i parków narodowych z pytaniem o przypadki sytuacji konfliktowych z udziałem wilka.
Kolejną sprawą do pilnego załatwienia jest kwestia ochrony niedźwiedzi. O ile w Tatrzańskim Parku Narodowym są chronione, to bieszczadzkie niedźwiedzie nie mają już takiego komfortu. Poza granicami Bieszczadzkiego Parku Narodowego jest prowadzona wycinka w miejscach ich potencjalnego gawrowania. Stare drzewa, których pnie są chętnie wybierane na gawry, w Bieszczadach nie mogą liczyć na ochronę. Nie dość, że praktyką stało się niezgłaszanie miejsc gawrowania niedźwiedzi do objęcia strefą, to na dziś mamy zaledwie dwie strefy ochrony wokół miejsc gawrowania i do tego obowiązujące tylko przez część roku. To zdecydowanie za mało.
Co można byłoby z tym zrobić?
Po pierwsze, rozporządzeniem ministra ustanowić całoroczne strefy ochrony wokół niedźwiedzich gawr. Cóż z tego, że kiedy niedźwiedź udaje się na zimowy odpoczynek, nie wytnie się wybranego przez niego drzewa. Równie ważne jest ocalenie tego drzewa poza okresem gawrowania, podobnie jak innych sąsiednich, starych jodeł.
Dlatego osoby badające niedźwiedzie mówią już od lat o tym, że trzeba wyłączyć z wycinki całe ostoje naszego największego drapieżnika. Oprócz tego ważne są zmiany w gospodarce łowieckiej. Do mediów trafiały już zdjęcia z niedźwiedziami żerującymi na rozsypanych na nęcisku łowieckim burakach czy innym pokarmie. Jeśli ludzie, w najważniejszej ostoi tego drapieżnika będą przyzwyczajać zwierzę do pożywienia wysypywanego przez człowieka, nie dziwmy się później coraz większymi problemami niedźwiedzi z odpoczynkiem zimowym. To nie tylko wina tego, że taki mamy klimat – ale i coraz większego ośmielania się ich wobec ludzi.
Tutaj warto również wskazać na postulat 20 procent lasów wyłącznych z gospodarowania. Ostoja bieszczadzka niedźwiedzi jest najmocniejszą kandydatką do tego typu działań.
Łoś jest kolejnym gatunkiem, o którego status w polskim prawie toczy się dyskusja. Jak dotąd pomysły na jego odstrzał wracały w odstępie kilku lat. Dzięki moratorium, które zakazuje polowań na łosia, ale nie wpisało go na listę gatunków chronionych – wciąż jest gatunkiem łownym – populacja łosia w Polsce zaczęła odbijać się od niebezpiecznie niskiej liczebności, a samce łosia zaczęły mieć coraz okazalsze poroże.
I to właśnie ono, jak twierdzą eksperci badający łosie, jest tym motorem działań osób, którym zależy na wznowieniu polowań na ten gatunek. Szkody w uprawach, chociaż wcale nie tak oczywiste do bezsprzecznego przypisania łosiom, nagłaśnianie wyjątkowo tragicznych zdarzeń na drogach, służy poparciu tezy o konieczności odstrzału.
Losy łosia śledzę już od wielu lat i o tym zwierzęciu napisałem pierwszą niełowiecką książkę w Polsce, i do dziś głośno zadaję pytanie, dlaczego zwolennicy wznowienia polowań na łosia nie chcą zgodzić się na status gatunku częściowo chronionego.
Przecież ten status umożliwia rozwiązywanie sytuacji konfliktowych. Takich pomysłów wśród osób optujących za polowaniem nie ma, chociaż tak głośno podnoszą kwestię owych „odłosiowych szkód”.
Już resort środowiska za rządów ministra Szyszki, próbował wmówić opinii publicznej, że lawinowo rośnie liczba wypadków z udziałem łosia, przypisując im wszystkie wypadki z udziałem zwierząt. Okazuje się, że stanowią one niewielki odsetek wszystkich zdarzeń tego typu.
Po tym, jak już kilka razy udało się łosia ocalić przed wznowieniem polowań, nie ulega wątpliwości, że każda próba odwołania zakazu spotka się z dużą społeczną kontrą. Łoś ma szerokie poparcie.
Konieczne jest również zaktualizowanie strategii dotyczącej łosia. W ubiegłym roku łoś trafił na „Czerwoną Listę Kręgowców Polski”, opublikowaną przez Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w Krakowie.
Z kolei opracowanie, które powstało za rządów PiS, pod kierunkiem doktora hab. Bogusława Bobka zostało jednoznacznie ocenione przez badaczy zajmujących się od lat badaniami nad łosiem. Profesor Rafał Kowalczyk stwierdził w rozmowie ze mną wprost, że: „Opracowanie, które pojawiło się niedawno, jest napisane pod tezę, że łosi jest za dużo. Jego głównym autorem jest profesor Bobek, który zajmuje się inwentaryzacjami „zwierzyny”, ale nie jest specjalistą od łosia. To jest takie typowo łowieckie opracowanie, które na podstawie tego, że łosi jest więcej, postuluje wznowienie polowań. Nie bierze pod uwagę wielu różnych aspektów związanych z tym gatunkiem – atrakcyjności turystycznej, wielu kwestii związanych z biologią łosia i zagrożeniami, które dotyczą tych zwierząt”.
W ochronie dzikich zwierząt kluczowa jest ochrona siedliska. Bez optymalnych warunków w miejscu ich występowania, nie uda nam się chronić, chociażby wspomnianego już niedźwiedzia. O ile politycy i polityczki mogą obawiać się parków narodowych, żeby nie ryzykować przed wyborami samorządowymi, to już teraz, można utworzyć rezerwaty przyrody.
Obecnie zajmują one zaledwie pół procent terytorium Polski. Razem z jednym procentem parków narodowych, daje to nam krytycznie niski wynik. W ostatnich latach pojawił się szereg propozycji rezerwatów w całej Polsce.
Ich pełną listę wraz z uzasadnieniem przygotował Klub Przyrodników. Niektóre z nich mają już nawet swoją dokumentację. Przykładem może być rezerwat „Reliktowa Puszcza Karpacka”. Wniosek wraz z niezbędną dokumentacją, co zwolniło budżet państwa z finansowania prac nad jej przygotowaniem, złożyła już dobrych kilka lat temu Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze. Do dziś nie został rozpatrzony pozytywnie. Dlaczego?
Przyczyn tego stanu można szukać w otoczeniu politycznym urzędników, które ich nominuje na stanowiska. Rozwiązaniem blokady w powstawaniu rezerwatów przyrody będzie zmiana na poziomie regionalnych dyrekcji ochrony środowiska. Ta, która zawiaduje województwem podkarpackim, do dziś nie wydała żadnej decyzji w sprawie wniosku o „Reliktową Puszczę Karpacką”, jak i w sprawie wniosków o rezerwaty w Bieszczadach.
To regionalny dyrektor ochrony środowiska ma moc decydowania o utworzeniu rezerwatu. Zamiast tego rezerwat wciąż jest projektem na papierze. Dlatego oprócz tego, kto będzie odpowiadał za przyrodę na szczeblu krajowym, równie ważne będzie obsadzenie kierownictwa regionalnych dyrekcji.
Wymienione przeze mnie przypadki zaledwie otwierają listę rzeczy, które może załatwić nowe kierownictwo ministerstwa bez oglądania się na weto lub jego brak ze strony prezydenta, czy też liczbę głosów w parlamencie.
Kwestia zarządzania populacją żubrów i zatrzymanie ich komercyjnego odstrzału, odnowienie Państwowej Rady Ochrony Przyrody, która została za czasów ministra Szyszki sprowadzona do roli ciała z zakazem krytyki działań ministra – a powinno być odwrotnie – i pozbawiona wybitnych ekspertów i ekspertek zajmujących się przyrodą, to kolejne sprawy wymagające rozpatrzenia.
Czy polska przyroda doczeka się zmiany? To pozostaje największą niewiadomą.
Przyroda nie miała za wiele szczęścia do rządzących. Zdarzały się chwile dobre, ale najczęściej była zakładnikiem gospodarki leśnej i łowieckiej. Chociaż obejmuje resort Paulina Hennig-Kloska z grona zaufanych współpracowników marszałka Szymona Hołowni, który zasłynął stawaniem w obronie zwierząt, to oprócz niej znajdzie się w nim sojusznik Polski 2020, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe.
A PSL już wielokrotnie dowodził, że ma inną wizję zarządzania systemem ochrony przyrody. Wspólnie z PiS demontował nowelizację prawa łowieckiego, głosując za likwidacją obowiązku regularnych badań lekarskich i psychologicznych dla myśliwych. To Urszula Pasławska, naczelny głos w PSL w sprawach ochrony środowiska w wywiadzie mówiła, że poluje „by odpowiedzialnie żywić dzieci”. Łowiectwo wspiera również Władysław Kosiniak-Kamysz.
Jak często podkreślają publicyści, warto pamiętać o tym, że władzę można szybko stracić. Dotychczasowa opozycja, a dziś ekipa rządząca powinna zdawać sobie sprawę, że wiele osób poszło do wyborczych urn na znak niezgody na to, co dzieje się z polską przyrodą.
Jeśli ich zaufanie zostanie zawiedzione, to drugi raz tego nie zrobią.
Są proste recepty na uporządkowanie spraw dotyczących ochrony przyrody w Polsce i nie wymagają rewolucji. Przyrody nie ochronimy bez skutecznej ochrony siedlisk i gatunków.
Ekologia
Paulina Hennig-Kloska
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Polska 2050
PSL
Ochrona przyrody
Urszula Pasławska
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze