0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Pod koniec grudnia 2020 „Dziennik. Gazeta Prawna” poinformował, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych chciałoby ujednolicić stanowisko polskiego rządu w walce z „gender” na forum Unii Europejskiej. MSZ poprosiło Kancelarię Premiera, by ta wydała wszystkim resortom stosowne instrukcje.

Chodzi o decyzje zapadające w Radzie Unii Europejskiej, gdzie regularnie spotykają się przedstawiciele odpowiednich ministerstw z państw członkowskich. Np. na Radzie ds. Rolnictwa i Rybołówstwa (AGRIFISH) obradują przedstawiciele ministerstwa rolnictwa, a na Radzie ds. Środowiska (ENVI) wysłannicy ministerstwa środowiska.

Zgodnie z pomysłem MSZ wszystkie te delegacje mają już wkrótce zgodnie bojkotować dokumenty Rady, w których pada słowo "gender".

„Chodzi o ujednolicenie stanowisk resortów. Do tej pory zdarzało się, że były różne podejścia poszczególnych ministerstw” - powiedział PAP wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński.

PiS nie udało się weto do budżetu UE i zablokowanie mechanizmu „pieniądze za praworządność". Wymyślił więc sobie nowe pole walki o „polską suwerenność".

Przeczytaj także:

Pozatraktatowe gender?

„Uważamy, że należy przestrzegać Traktatu o UE, a zatem trzymać się pojęć, które się w nim znajdują – a nie wprowadzać nowe, które nie mają oparcia we wiążących aktach prawa unijnego” - tłumaczył Jabłoński.

Słowo „gender” rzeczywiście nie występuje w traktatach. Art. 2 Traktatu o UE wśród wartości Unii wymienia równość kobiet i mężczyzn. Artykuł 23 Karty Praw Podstawowych mówi, że równość tę „należy zapewnić we wszystkich dziedzinach, w tym w zakresie zatrudnienia, pracy i wynagrodzenia".

Politycy PiS zapowiadają, że będą naciskać, by Unia trzymała się angielskiego sformułowania "equality between women and men". Problem w tym, że jego bliski synonim -

"gender equality" - występuje w tysiącach unijnych dokumentów, nazwach i opisach stanowisk.

Większość z nich jest oficjalnie tłumaczona na język polski, przy czym „gender” po polsku oznacza najczęściej po prostu „płeć". Innym określeniem płci w języku angielskim jest słowo „sex".

Angielskie „gender” i „sex” to wyrazy bliskoznaczne, używane zamiennie. Różnicę widać, gdy występują obok siebie - wtedy „gender" może oznaczać płeć kulturową (tę, z którą walczy PiS), a „sex” biologiczną.

Wciąż jednak „gender equality" to po polsku po prostu „równość płci”, a jedna z unijnych polityk - „gender mainstreaming” - „uwzględnienie problematyki płci". Próba wyrugowania takich zwrotów jest skazana na porażkę i z całą pewnością nie spotka się ze zrozumieniem pozostałych państw członkowskich.

Do Polski pod rządami PiS zdążyła już przylgnąć łatka „homofoba Europy” i to mimo tłumaczeń przedstawicieli tego rządu, że chodzi o ideologię, a nie o ludzi. Jeśli rząd przyjmie antygenderowe wytyczne, zostaniemy krajem, któremu nie podoba się „równość płci".

Słowo, które jest wszędzie

Gdy w wyszukiwarce unijnych dokumentów EUR-Lex wpiszemy słowo kluczowe „gender”, otrzymujemy imponujący wynik: 9275 dokumentów. W tym m.in. gotowe akty prawne, umowy międzynarodowe, rezolucje instytucji UE czy orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE.

Nie wszystkie dotyczą bezpośrednio kwestii równości płci.

Zgodnie z priorytetami Unii wszystkie te dokumenty zwracają uwagę na problematykę równości płci.

Wbrew narracji polityków PiS i Solidarnej Polski „gender” to w Unii nie najnowsza moda. W bazie danych znajdziemy choćby komunikat KE do Rady z 1985 roku, w którym mowa jest o "gender-based stereotypes", czyli „stereotypach związanych z płcią".

Od roku 2000 słowo to zawierają już setki dokumentów rocznie.

Politycy PiS nie powinni mieć problemu z nazwą portfolio komisarz Heleny Dalli (komisarz ds. równości), ale już w jej gabinecie są osoby dedykowane do „gender equality".

Tą kwestią zajmuje się też jedna z komisji Parlamentu Europejskiego - Komisja Praw Kobiet i Równouprawnienia (FEMM) - po angielsku "Committee on Women's Rights and Gender Equality". W rezolucji z połowy grudnia 2020 Parlament apelował o utworzenie formatu Rady poświęconego właśnie temu tematowi.

"Gender" ma w nazwie także Europejski Instytut ds. Równości Mężczyzn i Kobiet czyli European Institute for Gender Equality.

Weto nieskuteczne i bezsensowne

Jak na razie nie wiadomo, jak Kancelaria Premiera odniesie się do pomysłu MSZ. Jeśli jednak ministerstwa miałyby rzeczywiście konsekwentnie blokować dokumenty, w których jest mowa o „gender”, to warto uzmysłowić sobie skalę takiego przedsięwzięcia.

Rządzących czeka na unijnym forum naprawdę dużo pracy. Nawet gdy weźmiemy pod uwagę wyłącznie te teksty, na temat których wypowiada się Rada UE - a zatem także polski rząd - dostaniemy 1714 wyników, w tym 108 w samym 2020 roku.

Co gorsza polskie „weto” do takich dokumentów będzie mało skuteczne.

Przy tworzeniu aktów prawnych Rada najczęściej głosuje większością kwalifikowaną (czyli potrzeba głosów co najmniej 15 z 27 państw). Sprzeciw Polaków może więc przejść bez echa. Zwłaszcza że PiS dotychczas rzadko mógł liczyć nawet na swoich największych sojuszników - Węgrów.

Tam, gdzie potrzebna jest jednomyślność - czyli np. wtedy, gdy Rada przyjmuje wspólne konkluzje - zwykle nie ma mowy o stanowieniu prawa. Ewentualne weto ma więc znaczenie czysto symboliczne i jeden skutek - rosnącą irytację partnerów w UE.

Rada nauczyła się już zresztą reagować na polski sprzeciw. Po prostu przyjmuje konkluzje jako dokument danej prezydencji popierany przez pozostałe kraje, a nie jako oficjalne stanowisko Rady lub całej UE. Taka formuła osłabia nieco znaczenie dokumentu, ale pozwala Unii kontynuować pracę.

Przyznał to zresztą pośrednio sam wiceminister Jabłoński: „Oczywiście to proste nie będzie, ale warto ten wysiłek podejmować, bo istnieje ryzyko, że metodą faktów dokonanych będzie dochodziło do reinterpretacji traktatów".

Antygenderowa ofensywa

Swoją antygenderową ofensywę rząd PiS rozpoczął jeszcze w październiku 2020 roku. To wtedy Polska, jako jedyny z 27 krajów Unii, odmówiła podpisania się pod wspólnym stanowiskiem Rady w sprawie regulacji dotyczącej sztucznej inteligencji. Bo zawarto w nim właśnie zwrot „gender equality".

W grudniu 2020 Polska, razem z Węgrami i Bułgarią, zablokowała przyjęcie przez Unię Planu Działania w sprawie Równości Płci (ang. Gender Action Plan). Choć był on przyjmowany już po raz trzeci, a wcześniej nie zgłaszała sprzeciwu.

O „ujednolicenie stanowisk resortów” w sprawie gender miało od dawna zabiegać ministerstwo sprawiedliwości.

Ziobryści byli pionierami wetowania „lewackich ideologii” w Unii. W październiku 2018 roku opisywaliśmy, jak Polska na życzenie Zbigniewa Ziobry blokowała raport Rady UE z realizacji Karty Praw Podstawowych, bo zawierał on wzmiankę o osobach LGBTI.

„Od wielu miesięcy zwracamy uwagę na fakt wpisywania nawet do nieistotnych dokumentów unijnych pojęcia »gender«, które po przyjęciu konwencji stambulskiej może mieć istotne konsekwencje dla prawa unijnego"– tłumaczył DGP wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta (UE ma w planach ratyfikowanie konwencji jako wspólnota, na razie tylko ją podpisała).

Solidarna Polska ramię w ramię z Ordo Iuris naciska na premiera, by ten wypowiedział konwencję stambulską (Polska ratyfikowała ją samodzielnie w 2015) i lobbuje za przyjęciem alternatywnej deklaracji „Tak dla rodziny, nie dla gender”.

Mateusz Morawiecki odesłał wniosek o wypowiedzenie konwencji do zamrażarki w TK. Ale zaangażowanie wiceministra Jabłońskiego z MSZ (który w Ordo Iuris był analitykiem prawnym) pokazuje, że partia Kaczyńskiego również ma swoich "antylewackich" kamikaze i nie zamierza pozostać w tyle za ziobrystami.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze