„Kulturowa rewolucja PiS-u to tworzenie od nowa polskiej kultury i tradycji, w oparciu o kilka sloganów odnoszących się do wyrwanych z historii wydarzeń, mających uzasadnić obecną władzę i podejmowane przez nią decyzje” - pisze historyk kultury Tadeusz Koczanowicz. W tych zmaganiach PiS-u dostrzega paradoksy, które są szansą dla opozycji
"Rząd Zjednoczonej Prawicy po to włożył tyle pieniędzy i wysiłku w pomoc socjalną, zmianę warunków pracy, dofinansowanie posłusznych mediów czy reorganizację szkolnictwa oraz zmiany w sądownictwie, aby przygotować grunt pod zmianę kulturową. Ta ma być wprowadzana za pomocą tych wszystkich instytucji i z tak zdobytym poparciem" - pisze historyk kultury Tadeusz Koczanowicz, doktoryzujący się na Uniwersytecie w Zurychu.
Wybory prezydenckie potwierdziły władzę Jarosława Kaczyńskiego i ośmieliły partię rządzącą do kolejnych kroków, prowadzących do przejęcia państwa i kontroli życia społecznego.
„Skok” na państwo był dokonywany przez partie polityczne w III RP, ale obecny różni się nie tylko skalą, ale i dalekosiężnym celem.
Kaczyński przez lata w opozycji zrozumiał, że nie chodzi „tylko” o przejęcie instytucji, ale też o wyobrażenia społeczne, które mają być gwarantem, że nawet w sytuacji utraty władzy zmiany będą nieodwracalne. Idzie więc o hegemonię kulturową.
Sam prezes PiSu zresztą zaznaczył to jako program w czasie spotkania z Viktorem Orbánem w 2016 roku, kiedy mówił o strategii obu przywódców w stosunku do Unii Europejskiej: „W związku z tym jedyną alternatywą są zmiany. Oczywiście te zmiany w swojej istocie muszą być tą kontrrewolucją kulturową”.
Nieprzypadkowo pierwszą decyzją podjętą po wyborach prezydenckich przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę jest złożenie wniosku do Ministerstwa Rodziny o wypowiedzenie Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Minister przedstawił uzasadnienie nie prawne, a ideologiczne odnoszące się do rozumienia płaci w Konwencji:
„Ideologia ta sprowadza rolę płci nie do płci biologicznej, ale do zaprzeczenia znanej od zawsze klasyfikacji dzielącej mężczyzn i kobiety. Sprowadzą ją do płci kulturowej. Ideologii, która kwestionuje rodzinę, małżeństwo, kulturę, religię, upatrując w tych instytucjach główną przyczynę przemocy i patologii. To jest oczywista nieprawda i zbiór postulatów, który jeśli zostałby realizowany, to przyczyniłby się do wzrostu patologii, wzrostu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”.
Ten sam tok myślenia przedstawili inni politycy obozu rządzącego.
Minister sprawiedliwości był pierwszym, który podjął formalne kroki w kierunku zmian ideologicznych, ale nie jedynym, który popiera te ambicje.
Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki ocenił: „Przeprowadziliśmy bardzo ciężką, trudną, skomplikowaną reformę organizacyjną szkolnictwa, edukacji, ale zatrzymaliśmy się w pół kroku, nie przeprowadziliśmy reformy programowej. To jest jeden z tych elementów, które będą się na nas mściły” i dodał, że „mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do pewnych tradycji i bardziej utożsamiający się z tą tradycją z pewnością będą głosować na PiS”.
Można rozwinąć ten tok myślenia i powiedzieć, że przewodniczący Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości uważa, że kontakt z polską tradycją oznacza popieranie „kontrrewolucji kulturowej” zapowiedzianej przez prezesa PiS. I właściwie jest to jedyna definicja kultury polskiej.
Kontrrewolucja czy restauracja w istocie jest to zawsze rewolucja. Ta w wydaniu PiSowskim składa się z konstytuowania polskiej kultury i tradycji od nowa, w oparciu o kilka sloganów i haseł odnoszących się do wyrwanych z historii wydarzeń, mających uzasadnić obecną władzę i wszystkie podejmowane przez nią decyzje.
Szkoła więc nie ma uczyć krytycznego myślenia, czy analizy polskiej kultury w jej bogactwie, wieloznaczności, czy kontekście globalnym, bo wówczas młodzi mogliby się odwrócić od forsowanych przez państwo zmian wyobrażeń społecznych.
Również Jarosław Kaczyński wyraził niepokój o ludzi młodych, w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Wskazał na inne źródło decyzji wyborczych tej grupy wiekowej:
„Nie można tutaj jednak również lekceważyć wpływu mediów czy opiniotwórczych ośrodków na młodych ludzi, którzy są z natury rzeczy mniej doświadczeni życiowo, nie mają we własnych życiorysach wielu elementów porównawczych, które mają starsi. Dlatego mogą być podatni na rozmaite działania perswazyjne”.
Perswazje, odciągające młodych od Prawa i Sprawiedliwości, według prezesa tej partii są inspirowane z zewnątrz.
Tym razem jednak nie mówił o pomysłach tak zwanej „dekoncentracji”, ale raczej o pomysłach w stylu przekazania 2 mld złotych na media nazywane publicznymi, które są w istocie partyjne i zarządzane przez byłego europosła Solidarnej Polski Jacka Kurskiego. Podpisana przez Andrzeja Dudę ustawa zakłada przekazanie takich sum przez następne 5 lat, więc telewizja kontrolowana przez partię może liczyć na 10 mld z budżetu państwa.
Kaczyński mówił, że „media w Polsce powinny być polskie, to raz. Nie możemy zakazać, żeby brały udział w, wydaje mi się, zewnętrznie inspirowanych kampaniach, żeby jednych niszczyły, a drugich nie zauważały, żeby przedstawiały zupełnie fałszywy obraz Polski i świata. Możemy doprowadzić, do tego, że mediów, które patrzą na rzeczywistość bardziej realistycznie, będzie więcej niż w tej chwili. W tym kierunku będziemy próbować działać”.
Jarosław Kaczyński zapewne rozumie, że sfery kultury, gospodarki i polityki są od siebie wzajemnie zależne oraz, że na ich przecięciu odbywa się walka o hegemonię.
Dlatego rząd Zjednoczonej Prawicy tyle pieniędzy i wysiłku włożył w pomoc socjalną, zmianę warunków pracy, dofinansowanie posłusznych mediów czy reorganizację szkolnictwa na wszystkich poziomach oraz zmiany w sądownictwie.
Były one dopiero przygotowaniem gruntu pod zmianę kulturową, która ma być wprowadzana za pomocą tych wszystkich instytucji i z tak zdobytym poparciem.
Ludzie, których warunki życia się poprawiły ze względu na zmianę paradygmatu w polityce społecznej państwa, mają utożsamić poprawę swojego życia z tak rozumianą polskością.
Kaczyński niedawno wyraził to dosadnie, stwierdzając, że „jeżeli ktoś uważa, że warto być Polakiem, to musi stać po stronie, która broni tradycyjnych wartości i chce przebudowywać naszą rzeczywistość, żeby była dużo bardziej sprawiedliwa, choć tutaj nastąpiła znacząca poprawa”.
Inni natomiast mają się nauczyć tego, czym jest polskość w szkołach, na uniwersytetach, chodząc do instytucji kultury czy z mediów.
Na straży tych wyobrażeń społecznych mają stać posłuszne sądy, kontrolowane przez partię.
Paradoksem naznaczającym tę politykę konstruowania hegemonii kulturowej przez PiS jest próba budowania nowej wspólnoty i wyobrażeń społecznych odgórnie. A także narzucenie społeczeństwu swoich przekonań dotyczących zarówno kultury polskiej, jak i wspólnoty oraz połączenie ich z pojęciem sprawiedliwości, demokratyzacji czy antysystemowości.
Ostatnie z wymienionych pojęć, składających się na proces budowania hegemonii, przejdzie do historii socjotechniki.
Partia Jarosława Kaczyńskiego pomimo pięciu lat samodzielnych rządów i kontroli prawie wszystkich instytucji państwa dalej utrzymuje, często skutecznie, że jest poddawana atakowi ze wszystkich stron i jest antysystemowa - walczy z „systemem” zbudowanym przez poprzedników.
W cytowanym wywiadzie dla PAP prezes PiS mówił: „Wygraliśmy mimo walki na zasadzie jeden przeciwko wszystkim, przy niezwykle ostrej kampanii, często łamiącej wszelkie zasady. Dlatego to zwycięstwo bardzo mnie cieszy. Działał potężny, wydaje nam się, że także inspirowany z zewnątrz front medialny, a także front różnego rodzaju nadużyć, łamania prawa”.
Paradoksy wpisane w te zmiany są szansą dla opozycji.
Z jednej strony opozycja może je obnażyć i przedstawić się jako siła proponująca nie powrót do tego, co było - i czego słabości pozwoliły Kaczyńskiemu zdobyć poparcie - ale jako siła proponująca przebudowę państwa i instytucji.
Tak, żeby zarówno państwo, jak i instytucje reprezentowały społeczeństwo oraz realizowały sprawiedliwość i demokrację w ich najbardziej szerokim znaczeniu. A nie zawężonym i warunkowanym przez poparcie decyzji Prawa i Sprawiedliwości.
Opozycja w tym sensie może być naprawdę antysystemowa, jeżeli zaproponuje budowę sprawiedliwego i demokratycznego państwa, w którym jest miejsce dla wszystkich, a nie tylko tych, którzy zaakceptują przewodnictwo Prawa i Sprawiedliwości w życiu społecznym.
Państwo, którego podstawową zasadą jest równość szans, równość w życiu publicznym, a także tworzenie polityki w oparciu o konsultacje z grupami, których ona będzie dotykać.
Co byłoby odmianą w stosunku do PiS, który przeprowadził swoje wielkie reformy w konflikcie ze środowiskiem prawniczym, nauczycielami, pracownikami i studentami uczelni wyższych i zignorował protesty lekarzy – rezydentów oraz poważne problemy służby zdrowia. Ponieważ służba zdrowia nie była potrzebna w budowaniu hegemonii kulturowej.
Takie sformułowanie programu opozycji jest o tyle ważne, że partia rządząca od jakiegoś czasu próbuje wspierać środowiska intelektualne i polityczne o innych poglądach, które z różnych przesłanek zaakceptują główne cele, wskazane przez Kaczyńskiego i będą tworzyć podwaliny koncesjonowanych „opozycji” w stosunku do władzy PiS, która nie będzie „totalna”, bo de facto będzie wspierać rząd.
Jest to możliwe, ponieważ trudno mówić o jakichkolwiek poglądach reprezentowanych przez Prawo i Sprawiedliwość, oprócz chęci podporządkowania społeczeństwa państwu.
Dobrze ilustruje to definicja kultury i tradycji polskiej, ukuta przez Ryszarda Terleckiego.
Dlatego PiS może szukać poparcia zarówno w środowiskach konserwatywnych, liberalnych, lewicowych, jak i w Kościele katolickim, którego wielu przedstawicieli współpracuje z władzą i czynnie wspiera partię, za co jest hojnie wynagradzana.
Wobec hegemonii kulturowej budowanej przez PiS trudno występować w roli ruchu społecznego, czy innej formuły, w ramach której politycy będą udawać, że nie robią polityki.
Ta formuła się nie sprawdziła zarówno w KOD, jak w wielkich protestach w obronie sądów, których potencjał polityczny nie został przekuty w realne poparcie.
A już na pewno nie warto występować jako reprezentacja III RP, jak w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które zostały przegrane pomimo sprzyjających sondaży przez opozycję, której listy otwierali sami byli premierzy.
Było to wodą na młyn propagandy PiS, przedstawiającej opozycję jako broniący się stary system, przeciwko któremu występuje „nowe” czyli PiS, którego główni przedstawiciele są zresztą obecni w polskiej polityce od trzydziestu lat.
Formuła ta miałaby sens tylko, jeżeliby się udało zbudować powszechny ruch polityczny artykułujący interesy różnych środowisk pokrzywdzonych przez PiSowskie reformy, albo marginalizowanych i dyskryminowanych przez władzę, będących w stanie informować i mobilizować społeczeństwo.
Opozycja nie powinna pozwolić sobie na wikłanie się w podobne paradoksy jak to czyni PiS. Powinna za to obnażać machinę PiSowską, która próbuje konstruować doraźne sojusze na rzecz narzucenia całemu społeczeństwu hegemonii kulturowej.
Powinna tę machinę PiS konfrontować z realnym programem, który reprezentują nie ludzie zasłużeni dla partii, ale ludzie o jakichś przekonaniach. Tylko to może powstrzymać proces podporządkowania społeczeństwa jednej partii.
Stanie w imieniu jakiegoś programu i grup społecznych doprowadziłoby do uniknięcia paradoksu, który jest udziałem zarówno władzy, jak i często opozycji. Chodzi o chęć pozyskania zarówno lewicowego, liberalnego jak i konserwatywnego elektoratu, co powoduje niesmak u wszystkich grup.
Z tym, że za władzą stoi cała machina propagandowa. Dlatego np. w ostatnich wyborach, w drugiej turze większość wyborców Trzaskowskiego głosowało przeciwko Dudzie, kiedy wyborcy Dudy raczej głosowali za Dudą. Pomimo odwrotnych przekazów obu kandydatów.
W tym sensie, jasny program skierowany przeciwko paradoksom, w które uwikłana jest władza, oparty na szerokich konsultacjach społecznych, może być jedyną szansą pokazania alternatywy bliższej społeczeństwu, niż odgórnie narzucana przez partię hegemonia kulturowa.
Władza
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Ryszard Terlecki
Zbigniew Ziobro
Prawo i Sprawiedliwość
konwencja stambulska
kultura
historyk kultury, doktoryzuje się na Uniwersytecie w Zurychu. Skończył socjologię i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.
historyk kultury, doktoryzuje się na Uniwersytecie w Zurychu. Skończył socjologię i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.
Komentarze