PiS-owi nie przeszkadza Marsz Niepodległości, który nazywa „wielką demonstracją patriotyzmu", ani jego organizator Robert Bąkiewicz. Rządzącym przeszkadza Konfederacja, a przede wszystkim protestujące kobiety. Wyjaśniamy, czym się różniły strajki kobiet od wydarzeń 11 listopada 2020
Po godzinie 21:00 w czwartek 12 listopada Prawo i Sprawiedliwość wydało oświadczenie w sprawie tegorocznego Marszu Niepodległości. Wcześniej na ten temat obradował Komitet Polityczny PiS, a w mediach pojawiły się spekulacje o możliwych dymisjach (padało nazwisko Mariusza Kamińskiego, szefa MSWiA).
Przez cały czwartek politycy obozu rządzącego winę za rozróbę w centrum Warszawy zwalali na prowokatorów i chuliganów. Antoni Macierewicz zobaczył w bramie przy Empiku Antifę, choć stali tam tylko policjanci.
Kiedyś kiboli na Marszu Niepodległości prowokowały drzewka i telewizyjne wozy transmisyjne. Teraz prowokują ich kobiety, które kilka dni wcześniej maszerowały z transparentami „Myślę czuję decyduję" i „Kaczyński podzielił nas bardziej niż pizza z ananasem".
Zamiast Marszu Niepodległości 11 listopada 2020 uczestnicy urządzili sobie bitwę z policją. Rannych zostało 35 policjantów, demonstranci atakowali ich nie tylko petardami, butelkami, kamieniami, ale również hulajnogami. W ogniu stanęły dwa mieszkania, do których wrzucono race. W okolicach szpitala na Stadionie Narodowym blokowano przejazd karetek.
Z kolei policjanci spałowali kilkoro dziennikarzy i ranili gumową kulą fotoreportera „Tygodnika Solidarność".
Przemarszu miało w tym roku w ogóle nie być. Zakazał go sąd. Organizatorzy, próbowali zakaz obejść, zmieniając formułę na „rajd niepodległości" z udziałem aut i motorów. Jednak na forach kibolskich padały jasne deklaracje, że przejdą przez miasto tak jak zawsze.
Najbardziej zdumiewający fragment wieczornego oświadczenia PiS brzmi:
„W atmosferze społecznego przyzwolenia, stworzonej przez niedawne protesty Strajku Kobiet, wielu obywateli, którzy chcieli zademonstrować swój patriotyzm i świętować rocznicę odzyskania niepodległości, dołączyło w formie pieszego pochodu”.
A zatem: narodowcy zobaczyli demonstracje kobiet i stwierdzili, że też sobie pomaszerują. Rzekomo to przez demonstrujące kobiety, a nie dlatego, że robią to każdego 11 listopada od kilkunastu lat, przeszli ulicami Warszawy. I "zademonstrowali swój patriotyzm", demolując miasto i atakując policjantów.
PiS chwali organizatorów, którzy mieli zgoła inny plan: marsz zmotoryzowany. Ale niecne kobiety, organizując swoje strajki, skusiły „obywateli", by nie słuchali Roberta Bąkiewicza.
Obrywa się nie tylko Strajkowi Kobiet, ale też Konfederacji, która zdaniem PiS, przyjmuje taktykę „im gorzej, tym lepiej”. To zakamuflowany zarzut destabilizacji państwa: prowokowania chaosu, który miałby zmieść partię rządzącą.
Co więcej, Konfederacja przejmuje „wulgarny język opozycji”. Wulgarni prowokatorzy - znany motyw propagandy z najróżniejszych szerokości geograficznych - kontra odpowiedzialni narodowcy o dobrych intencjach. Warto odnotować, że oskarżenia o prowokacje i przemoc nie padają tym razem pod adresem Platformy Obywatelskiej.
PiS próbuje tu upiec nie dwie, a trzy pieczenie na jednym ogniu: zatrzymać przy sobie narodowców i odciąć ich od Konfederacji, a także skompromitować strajki kobiet, porównując je do chuligańskich wybryków z 11 listopada.
Politycy obozu rządzącego usilnie próbują zrównać trwające przez kilkanaście dni protesty przeciwko decyzji Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej z tym, co działo się na ulicach Warszawy 11 listopada.
Wymieńmy kilka różnic między niepodległościową rozróbą a strajkami kobiet:
Przyczyną protestów kobiet była decyzja TK, który w praktyce zakazuje w Polsce aborcji. Wywołało to społeczny gniew o skali bodaj niespotykanej w Polsce po 1989 roku, ludzie wyszli na ulice w obronie swoich podstawowych praw zarówno w małych miejscowościach, jak i w metropoliach. Trudno oczekiwać, żeby wybrali inny moment, skoro to rządzący właśnie skazali kobiety na tortury. Używanie wulgaryzmów tłumaczyli drastycznością ingerencji państwa w ich intymne życie.
11 listopada przypada co roku, a chęć świętowania można realizować na wiele sposobów.
„Niszczono biura poselskie PiS-u, niektóre prawie podpalono" - stwierdził w Polsat News poseł Janusz Kowalski. „Prawie" robi wielką różnicę. Różnicę robi też liczba - pojedyncza lub mnoga.
Poseł Solidarnej Polski ma zapewne na myśli sytuację z Białegostoku: ludzie ustawili tam pod biurem PiS znicze. Zajęła się od nich elewacja. Kiedy pożar został ugaszony, policja wyznaczyła bezpieczną strefę i w kolejnych dniach uczestnicy protestów to tam ustawiali znicze. Trudno tu mówić o działaniu mającym na celu podpalenie.
11 listopada maszerujący rzucali zapalonymi racami w stronę mieszkania na Powiślu, na którego balkonie wisiała tęczowa flaga i logo Strajku Kobiet. Race wpadły do mieszkania poniżej i spowodowały pożar. Trudno tu mówić o przypadkowym działaniu.
Narodowcy mają jednak swoją interpretację: „Prowokacja". Flaga prowokowała?
Sprowokowały ich też drzwi do jednego z miejskich urzędów - też je podpalili.
„Kiedy lewicowe bojówki wchodziły do kościołów nie widziała pani tego?" - to znów Janusz Kowalski do Barbary Nowackiej w Polsat News. Zaś Kamil Bortniczuk z Porozumienia pisał o „dziczy": jedna obrzuca racami balkony, druga atakuje świątynie.
Określenia „bojówki” i „atak” w odniesieniu do wydarzeń w kościołach sugerują, że dochodziło do aktów przemocy. W niektórych przypadkach - faktycznie. Tyle że jej sprawcami nie byli obrońcy praw kobiet, tylko narodowcy.
W kościele św. Krzyża wlekli młodą dziewczynę po ziemi, starszą kobietę wbrew jej woli znieśli po schodach. Inną protestującą zrzucili ze schodów, zabrała ją karetka.
Za przemoc w kościele św. Krzyża odpowiada bojówka narodowców i policja, która nie tylko biernie się przyglądała, ale wręcz zachęcała tzw. straż narodową: „To jest wasz teren". Nie było tam żadnych innych bojówek.
Protesty pod kościołami odbywały się głównie w pierwszych dniach, demonstranci w wielu miastach maszerowali pod biura PiS-u oraz pod kurie i katedry. Najczęściej wykrzykiwali tam swoje hasła, zostawiali znicze i szli dalej. Czasem pisali na murach gniewne hasła.
Niczego nie podpalali. Nikogo fizycznie nie atakowali.
W kolejnych dniach zdarzały się demonstracje wewnątrz kościołów. Najczęściej protestujący w milczeniu trzymali transparenty lub skandowali hasła, czasem próbowali rozmawiać z uczestnikami mszy. Zapewne nie było to dla uczestników nabożeństw przyjemne. Jednak wbrew temu, co sugerują politycy PiS, nie groziło im fizyczne niebezpieczeństwo.
29 października, czyli tydzień od rozpoczęcia protestów, rzecznik Komendy Głównej Policji poinformował, że odnotowano 22 wtargnięcia na msze i 79 uszkodzeń elewacji Kościołów. Dziennikarz Radia Tok FM Adam Ozga skomentował: „Na 10 356 parafii. Przy założeniu, że w niedzielę odbyła się tylko jedna msza, to prawdopodobieństwo jej zakłócenia wyniosło 0,2 proc., a uszkodzenia elewacji 0,7 proc.”.
Po tym, jak Jarosław Kaczyński wezwał do obrony kościołów „za wszelką cenę", liderki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet zaapelowały, by zostawić kościoły w spokoju. Opinię publiczną obiegły obrazki podwójnych szpalerów - narodowców i policji - broniących kościołów. Tylko atakujących nie było.
Tego, co działo się na ulicach 11 listopada, nie da się porównać do protestów w kościołach. Święto Niepodległości zapełniło policyjne kartoteki. „Agresywni chuligani wyrwali kilkadziesiąt słupków blokujących i kostkę brukową, przy użyciu materiałów pirotechnicznych podpalili stację rowerów Veturilo i drzwi do jednego z miejskich urzędów" - podsumowała rzeczniczka ratusza, Karolina Gałecka. Liczenie strat jeszcze trwa, wstępnie to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Niemal 100 procent uczestników strajków kobiet nosiła maseczki. Protestujący tworzyli korytarze, żeby umożliwić przejazd karetek.
Na nagraniach OKO.press z 11 listopada widać, jak wielu uczestników nie zasłaniało ust i nosa. Narodowcy blokowali też przejazd karetek do szpitala na Stadionie Narodowym.
W strajkach kobiet wzięły udział setki tysięcy osób z najróżniejszych grup społecznych i z całej Polski. One i oni wiedzą, w czym uczestniczyli, są najlepszymi świadkami tego, co się działo. Wiedzą, że nie były to chuligańskie rozróby porównywalne z wydarzeniami z 11 listopada.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze