Dopłaty dla polskich rolników mają być "sprawiedliwe", a gospodarstwa "zielone" - przekonują politycy PiS. Ale identyczne cele wyznaczyła sobie już dawno Komisja Europejska w projekcie budżetu na lata 2021-2027. Kolejna kampania PiS to kolejne obietnice dla wsi, skąd wywodzi się gros elektoratu Kaczyńskiego. Dzięki Unii mają duże szanse spełnić się same
"Rolnicy otrzymają w końcu pełne dopłaty do hektara na pełnym europejskim poziomie" - zapowiedział 7 września 2019 na konwencji w Lublinie Jarosław Kaczyński.
"Chcemy przede wszystkim wspierać rodzinne gospodarstwa. [...] To wszystko będzie na polskiej wsi. Rozszerzymy możliwości korzystania z programów wiejskich, wszyscy rolnicy mają prawo z nich korzystać. Doprowadzimy do tego. Będziemy wspierać zielone rolnictwo, ze szczególnym naciskiem na dobrostan zwierząt. Nasze zobowiązanie jest bardzo jasne, wykorzystamy wszelkie środki prawne i polityczne, by wyrównać dopłaty dla polskich rolników" - doprecyzowywała b. premier a obecnie europosłanka Beata Szydło.
To obietnice tyleż ogólne, co łatwe do spełnienia - wystarczy zgodzić się z propozycjami, które Komisja Europejska przedstawiła jeszcze w maju 2018 roku. KE chce, by dopłaty były sprawiedliwiej rozdzielone, a ekologiczne rolnictwo stało się jednym z priorytetów na nadchodzące lata.
Partia Kaczyńskiego przedstawia pomysły Brukseli jako własne, by skierować atrakcyjny przekaz do rolników. Bo to na wsi ulokowany jest jej elektorat. Z ostatniego sondażu OKO.press wynika, że w Sejmie wybranym przez mieszkańców obszarów wiejskich PiS miałby aż 299 mandatów, samodzielną większość i byłby o włos od uzyskania większości konstytucyjnej.
Politycy rządzącej partii mają tego świadomość i dlatego w kampanii ochoczo sięgają do niepewnego wciąż budżetu Unii Europejskiej na lata 2021-2027. Powstaje przekaz pełen manipulacji.
Europejscy rolnicy otrzymują wsparcie od UE w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. WPR dzieli się na dwa filary - I filar to, mówiąc ogólnie, właśnie dopłaty bezpośrednie; II filar to pieniądze na Program Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW).
Celem dopłat bezpośrednich jest takie dofinansowanie europejskiego rolnictwa, by produkcja żywności była dla rolników opłacalna. Mają mieć zapewniony stabilny dochód, być chronieni przed wahaniami cen i międzynarodową konkurencją.
Dopłaty w poszczególnych krajach mają różną wysokość, bo koszty pracy i życia w państwach członkowskich również się różnią. Każdy kraj wybiera, w jaki sposób podzieli dopłaty - i tak część idzie na płatności podstawowe naliczane od powierzchni gospodarstwa, a część na programy dedykowane, by wspierać konkretne sektory produkcji, np. roślin oleistych.
Najwięcej pieniędzy dostają dziś rolnicy maltańscy - w przeliczeniu ponad 600 euro na hektar, ale ich sytuacja ze względu na geografię jest wyjątkowa. W Grecji dopłaty wynoszą ponad 500 euro od hektara, w Holandii ponad 400 euro, w Belgii, Włoszech i na Cyprze ponad 350 euro. Rolnicy francuscy, austriaccy i węgierscy dostają do hektara 260 euro. Tyle też wynosi unijna średnia.
Poniżej tej granicy znalazła się m.in. Polska, gdzie dopłaty to ok. 220 euro od hektara. Podobne kwoty dostają Czesi, Hiszpanie, Słowacy, Bułgarzy, Szwedzi i Finowie. Najmniej przypada rolnikom na Łotwie i w Estonii - powyżej 100 euro.
O ile część rozbieżności wynika z przyczyn obiektywnych, to część jest uwarunkowana historycznie. Bo państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które dołączyły do UE w 2004 r., dostawały początkowo mniejsze dopłaty. Proces wyrównywania poziomu dopłat i niwelowania wpływu "historii" jest jednym z celów KE na najbliższe lata.
Kaczyński obiecuje rolnikom „pełne dopłaty do hektara na europejskim poziomie". Wtóruje mu Beata Szydło, zapowiadając, że dopłaty zostaną „wyrównane”, a rząd PiS wykorzysta w tym celu wszelkie środki „prawne i polityczne".
Nie wiadomo jednak, co to oznacza w praktyce. Czy europejski poziom to średnia europejska? A może tyle, ile dostają najzamożniejsi? Dopłaty zostaną wyrównane, ale w górę czy w dół? Brak tu konkretów, ale Kaczyński i Szydło mogą specjalnie rzucać dobrze brzmiącymi ogólnikami.
Bo Unię dopiero czekają jeszcze trudne negocjacje nowego 7-letniego budżetu na lata 2021-2027.
Jak pisaliśmy w OKO.press przed eurowyborami, Komisja Europejska w ogóle zamierza ograniczyć fundusze przeznaczone na WPR. W budżetowym projekcie KE jest ich o 5 proc. mniej.
Polsce ma przypaść mniej środków właśnie na dopłaty bezpośrednie, nieco więcej na II filar, czyli rozwój wsi. W sumie 4 mld euro mniej niż za poprzedniej siedmiolatki.
Jeśli propozycja KE zostanie przyjęta, dopłaty będą więc niższe, także dla Polski - wbrew zapowiedziom Kaczyńskiego.
Wyraźnie obniży się też europejska średnia, bo Komisja chce, by poziom dopłat w poszczególnych krajach był mniej zróżnicowany, a większe pieniądze trafiały do mniejszych i średnich gospodarstw. Obietnice „wyrównania” i dopłat na „europejskim poziomie” mogą więc spełnić się same, bo ten poziom będzie ogólnie niższy.
To nie jedyna potencjalnie samospełniająca się przepowiednia wśród wyborczych obietnic PiS.
„Chcemy przede wszystkim wspierać rodzinne gospodarstwa. [...] To wszystko będzie na polskiej wsi. Rozszerzymy możliwości korzystania z programów wiejskich, wszyscy rolnicy mają prawo z nich korzystać. Doprowadzimy do tego. Będziemy wspierać zielone rolnictwo, ze szczególnym naciskiem na dobrostan zwierząt” - mówiła na konwencji Beata Szydło.
Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS, podobnie opowiadał o polityce rolnej, którą chce lansować w Brukseli Janusz Wojciechowski, gdy obejmie tekę komisarza ds. rolnictwa w nowej Komisji Europejskiej.
„To jest taka formuła, będzie pewnie o tym mówił podczas przesłuchania [w Parlamencie Europejskim], zielonego rolnictwa, a więc rolnictwo ekologiczne z dobrostanem zwierząt, z pewnymi preferencjami dla małych i średnich gospodarstw” - tłumaczył Kuźmiuk w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
Ta „wizja” to jednak nie autorski pomysł Kaczyńskiego czy Wojciechowskiego. To znów kolejne elementy reformy Wspólnej Polityki Rolnej przedstawione przez Komisję Europejską w maju 2018 roku. KE chce, by proporcjonalnie więcej funduszy trafiało do małych i średnich gospodarstw rolnych. Chce też, by rolnicy byli dodatkowo wynagradzani za działania proekologiczne.
Jak wspomnieliśmy wyżej, Polska w projekcie KE ma też dostać nieco więcej pieniędzy na II filar. Tym samym zapowiadane przez Szydło rozszerzenie możliwości korzystania „programów wiejskich”, również może stać się faktem. I to bez specjalnych starań rządu PiS.
Ostateczny kształt budżetu na lata 2021-2027 negocjować będą rządy państw członkowskich - najpewniej na początku 2020 roku. Kto zostanie negocjatorem ze strony Polski zależy od wyniku październikowych wyborów parlamentarnych.
PiS zapowiadał wcześniej, że w negocjacjach sprzeciwi się redukcjom we Wspólnej Polityce Rolnej. Ale Unia Europejska musi ciąć wydatki, bo już wkrótce do budżetu przestanie dokładać się Wielka Brytania. Choć nikt nie chce ponieść kosztów, panuje powszechne przekonanie, że funduszy na dopłaty powinno być mniej.
Negocjacje budżetowe to zresztą trudny proces, bo zgodę muszą wyrazić wszystkie państwa członkowskie. Stawanie okoniem w sprawie WPR na pewno nie przysporzy Polsce przyjaciół, a przez działania rządu PiS otwartość na polskie potrzeby jest dziś mniejsza niż siedem lat temu. Słowem - uzyskać więcej pieniędzy będzie bardzo trudno.
Na nowy budżet nie wpłynie też kandydatura Janusza Wojciechowskiego na unijnego komisarza ds. rolnictwa. Bo projekt siedmiolatki złożyła już poprzednia Komisja - wraz z propozycją cięć we Wspólnej Polityce Rolnej, którą firmował swoim nazwiskiem komisarz Phil Hogan.
W nowej roli Wojciechowski będzie zresztą musiał zachować obiektywizm i działać na rzecz Unii jako całości. Wykluczone będzie jawne sprzyjanie interesom poszczególnych krajów.
PiS już po raz kolejny wykorzystuje manipulacje unijnymi funduszami jako wyborcze paliwo. Przed wyborami do PE formacja Kaczyńskiego obiecywała rolnikom nowe dopłaty do hodowli bydła i trzody chlewnej.
Pomysły zyskały przydomek krowa 500 plus i świnia 100 plus. Chodziło o dopłaty do hodowli ekologicznych, realizowanych w ramach II filaru.
Początkowo dodatkowe pieniądze rząd PiS chciał pozyskać z nowego budżetu UE. Ale gdy wytknięto mu, że składa obietnice bez pokrycia i do zrealizowania najwcześniej za dwa lata, postanowił zagrać va banque.
I przesunąć na ten cel środki z obecnej siedmiolatki - tej na lata 2014-2020. W jej ramach rekordowy budżet dla Polski wynegocjowała ekipa PO-PSL.
Ale rząd PiS miał spory problem z wydaniem tych pieniędzy - z raportu ministerstwa rolnictwa z lutego 2019 wynikało, że Polska wykorzystała zaledwie 30 proc. funduszy z II filara.
Wkrótce po konwencji PiS w Kadzidle, minister rolnictwa Krzysztof Ardanowski zapowiedział, że Polska poprosi KE o przesunięcie części funduszy tak, by opłacić obietnice wyborcze Kaczyńskiego.
Wszystko wskazuje na to, że ten zabieg może się udać - i to z nawiązką, bo dopłaty mają być nawet wyższe niż początkowo zakładano i wystartować w 2020 roku. W sumie Polska chce przesunąć aż 50 mln euro.
Pod koniec czerwca zmiany w ramach PROW zaakceptował Komitet Monitorujący przy ministerstwie rolnictwa. Zgodzić musi się jednak także Komisja Europejska. Jeśli to się uda i pieniądze popłyną do rolników, a PiS porażkę wydatkowania pieniędzy na PROW przekuje w kolejny propagandowy sukces.
Świat
Wybory
Jarosław Kaczyński
Beata Szydło
Janusz Wojciechowski
Komisja Europejska
Unia Europejska
dopłaty
rolnictwo
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze