0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto z profilu dr. Grzesiowskiego na platformie XFoto z profilu dr. G...

Inspekcja sanitarna, Sanepid, chociaż ludzie o tym nie wiedzą, odpowiada za absolutnie fundamentalne aspekty naszego życia i zdrowia, biorąc pod uwagę m.in. chociażby bezpieczeństwo miejsc nauki, pracy, wypoczynku, zbiorowego żywienia, leczenia. Nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno sieć inspekcji sanitarnej jest zaangażowana w nasze zdrowie i jak działa na co dzień. To działalność niezauważalna dla większości osób, ale gdyby nie ona, mielibyśmy naprawdę dużo, dużo więcej problemów – mówi w rozmowie z OKO.press nowy Główny Inspektor Sanitarny Paweł Grzesiowski.

Pytany o stan Sanepidu i o plany, dr Grzesiowski deklaruje m.in. że chce politykę usunąć z inspekcji sanitarnej. „Ona niestety zahacza o różne kwestie polityczne, ale nie możemy mieć w inspekcji żadnych wpływów politycznych, bo wtedy nasze działanie przestaje mieć sens. To tak jak z prokuraturą czy policją. Naciski polityczne niszczą niezależność i odbierają sens pracy profesjonalistów. A my chronimy zdrowie społeczeństwa. I w tym zakresie nie może być żadnych innych kryteriów poza merytorycznymi”.

Poniżej cała obszerna rozmowa o Sanepidzie i dlaczego dr Grzesiowski zdecydował się wystartować w konkursie na szefa GIS.

Jaka jest sytuacja epidemiologiczna Polski?

Sławomir Zagórski, OKO.press: Gdy myślisz o sytuacji epidemiologicznej kraju, jakie kwestie są dla ciebie najbardziej niepokojące? Wypisałem sobie długą potencjalną listę: legionella, borelioza, brudne jeziora, niechęć do szczepień, salmonella, zakażenia szpitalne, alkohol, opalanie, złe odżywianie Polaków, wirusowe zapalenie wątroby typu C, krztusiec...

Dr Paweł Grzesiowski*, nowy Główny Inspektor Sanitarny: W zdrowiu publicznym analizujemy zagrożenia, biorąc pod uwagę skalę zjawiska. Tu się liczą statystyki i duże liczby.

Czyli jeśli nawet jest 2,5 tysiąca przypadków krztuśca i uznajemy, że to zjawisko wymaga interwencji, to musimy spojrzeć na przypadki śmierci w Polsce czy trwałej utraty zdrowia.

Przeczytaj także:

Jeśli chodzi o zakażenia, to największe znaczenie ma wysoka śmiertelność, albo masowość zachorowań, bo nawet jeżeli śmiertelność jest niska, to przy milionach chorych, rośnie liczba zgonów.

W zdrowiu publicznym oceniamy, co ma najsilniejszy wpływ na zdrowie społeczeństwa. Czyli

  • choroby układu krążenia,
  • nowotwory,
  • choroby związane z zaburzeniami odżywiania,
  • cukrzyca,
  • no i oczywiście choroby zakaźne.

Aczkolwiek gdyby nie pandemia, choroby zakaźne nie znalazłyby się na 3. miejscu jako przyczyna zgonów. To przypomniało całemu światu, że nie można uznać chorób zakaźnych za problem miniony.

Zmiany klimatyczne, zniszczenie środowiska, a także coraz więcej ludzi o słabszej odporności, powodują, że powracają stare problemy, jak np. gruźlica i narastają nowe, jak np. gorączka denga.

Ale inne choroby też muszą być w centrum naszej uwagi, a więc na pewno zdrowa i bezpieczna żywność, która ma znaczenie w chorobach układu krążenia, i w otyłości, ale też w chorobach zakaźnych z powodu masowych zatruć pokarmowych.

Kolejne globalne zagrożenie to lekooporność. Tykająca bomba. I jeżeli nic z nią nie zrobimy, za 25 lat więcej ludzi umrze na choroby wywołane przez lekooporne bakterie niż na nowotwory.

Moje hasło dla inspekcji sanitarnej to „One Health”, koncepcja jednego zdrowia.

Przykład: dziecko biega po trawniku, na którym leżą odchody jakiegoś zwierzęcia, które wcześniej dostawało antybiotyki, a potem to spływa wszystko do wody powierzchniowej i rozłazi się – dosłownie wszędzie. Do tego antybiotyki używane w hodowli, fermy hodowlane zwierząt, roślin, to wszystko jest jeden ekosystem.

My musimy głośno mówić, że nie ma czegoś takiego, że my sobie wylejemy do ścieków trochę antybiotyków i nic nie stanie. Stanie się, bo to wszystko potem oddziałuje na środowisko, na rośliny, na zwierzęta i na ludzi.

Czym się zajmuje Inspekcja Sanitarna

Za co Główna Inspekcja Sanitarna, plus ta wielka sieć placówek w Polsce, odpowiadają?

Sam GIS to jakby mostek kapitański. A cały okręt to sieć 318 Powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych, plus 9 Stacji Granicznych i 16 Wojewódzkich. Łącznie w sieci pracuje – jak mówiłem – prawie 17 tys. ludzi. I to są ci marynarze, cała załoga, która obsługuje ten bardzo skomplikowany mechanizm, gdzie pilnujemy np.:

  • czystości wody pitnej, bezpieczeństwa wody, w której się kąpiemy.
  • Całe bezpieczeństwo żywności na talerzu to jest Sanepid. Czyli wszędzie, gdzie jest produkcja żywności do spożycia czy żywienie zbiorowe, to jest Sanepid. Od pola do sklepu działają inspekcje Ministra Rolnictwa, ale od sklepu do talerza my jesteśmy odpowiedzialni, w tym za warunki zbiorowego żywienia. Nawet przyczepa, która wydaje ci hamburgera na rogu, musi przejść kontrolę Sanepidu.
  • Ale żywność to także suplementy diety. Gigantyczny obszar, istny „kosmos”. Dziesiątki substancji wprowadzanych codziennie do obrotu, które są pod, a właściwie poza, kontrolą państwa. Bo przepisy są takie, że producent zgłasza wprowadzenie na rynek, ale nie ma kontroli produktów z rynku. Jedyne co możemy robić, to wstrzymywać w obrocie takie produkty, które zawierają zabronione substancje, ale nic poza tym.
  • Kolejny obszar to ochrona radiologiczna. Mało kto wie, o co w tym chodzi, ale inspekcja nadzoruje wszystkie obszary, gdzie używane jest promieniowanie rentgenowskie. Czyli pracownie radiologiczne, rentgeny w przychodniach, w szpitalach. Jesteśmy nawet zaangażowani w nadzór czy kontrolę w obszarach wysokiego napięcia, czyli przesyłania prądu tam, gdzie powstaje promieniowanie elektromagnetyczne, które mogłoby szkodliwie oddziaływać na ludzi.
  • Kolejna sprawa, to nadzór nad miejscem nauki, czyli wszystko, co dotyczy higieny szkolnej.
  • Następnie higiena wypoczynku, czyli hotele, obozy, kolonie wszystko, gdzie jest zbiorowy wypoczynek. Jak chcesz otworzyć budynek kolonijny, to my musimy dać na to papier, że on spełnia wymagania.
  • Higiena pracy. Wszystko, co dotyczy bezpieczeństwa i higieny pracy w kontekście warunków sanitarnych, jest pod naszym nadzorem. Czyli jeżeli np. w pracy jest za ciemno, jest hałas albo źle oczyszczona klimatyzacja. Oczywiście jest tam wspólny obszar z Państwową Inspekcją Pracy i z BHP, ale to też fragment naszego nadzoru.
  • Dalej – leczenie, wszystko, co dotyczy bezpieczeństwa pacjenta i personelu placówek medycznych. Wymagania fachowe i sanitarne, zgodnie z ustawą, z rozporządzeniami, czyli szpitale, przychodnie, higiena rąk, odpady itd., wszystko, co służy zapobieganiu infekcjom.
  • Szczepienia ochronne – ogromny dział dystrybucji szczepionek obowiązkowych, magazyny, transport, kontrola zimnego łańcucha dostaw i kontrola punktów szczepień.
  • Nadzór nad chorobami zakaźnymi, tj. wszystkie choroby zakaźne objęte monitoringiem. Np. ktoś ma odrę, lekarz diagnozuje, wysyła zgłoszenie, a my działamy. Wywiady, szczepienia interwencyjne, ogniska epidemiczne.
Mój pierwszy dzień urzędowania, to poniedziałek, 16 czerwca i 120 osób zatrutych salmonellą na Pomorzu Zachodnim.

Pierwszy poważny problem, jak tylko przyszedłem do pracy. Groźne, masowe zatrucie, starsi ludzie w szpitalach, kilka osób w cięższym stanie. Na szczęście nie było zgonów.

Do tego ośrodka wchodzi nasza ekipa. Przede wszystkim musimy ustalić, jaka jest przyczyna. Pobieramy próbki żywności, wody, to idzie do laboratoriów Sanepidu. Wychodzi salmonella. Ośrodek jest zamknięty, czyszczony. Jeśli zaniedbania są poważne, wchodzi prokurator.

Najważniejsza rzecz — profilaktyka

No rzeczywiście, lista tych zadań robi wrażenie.

To nie koniec. Do tego cały obszar profilaktyki zdrowotnej, czyli edukacja i oświata zdrowotna oraz promocja zdrowia. Ten dział w ostatnich latach był z nieznanych mi powodów traktowany po macoszemu.

Kolejny obszar to tzw. nadzór zapobiegawczy w kontekście wymagań projektowania budynków. Jeśli chcesz uruchomić jakiś budynek użyteczności publicznej, musisz również przejść przez naszą kontrolę.

Łącznie inspekcja sanitarna obejmuje 10 różnych obszarów, takich – powiedziałbym – silosów, w których jest mnóstwo szczegółowych tematów. I jest też najnowszy, który doszedł niedawno ze względu na dyrektywę unijną.

To chemia i nadzór nad substancjami chemicznymi – kolejny „kosmos”.

Bo to są prekursory, dopalacze, dezynfektanty, kosmetyki, detergenty. Wszystko to bada inspekcja sanitarna pod względem zgodności z przepisami. Jeżeli np. pojawia się jakiś nowy detergent, musi przejść przez Sanepid. Czy to rzeczywiście ta cząsteczka, którą deklaruje producent. Ktoś np. wprowadza alkoholowy środek do higieny rąk. On też musi mieć kwit od nas.

Więc tak to wygląda. To gigantyczna machina, w której struktura jest trzystopniowa. Najwięcej pracy mają powiaty. Nad nimi jest województwo, a nad tym wszystkim jest Główny Inspektorat Sanitarny, który ma to wszystko koordynować, załatwiać legislację. Czyli jeśli coś trzeba zmienić w przepisach, to to jest zadanie GIS. Jako GIS powołujemy również wojewódzkich inspektorów sanitarnych. Oczywiście w uzgodnieniu z wojewodą.

My również w pewnym sensie decydujemy o budżecie. Ale żeby nie było tak różowo, to za wojewódzkie i powiatowe stacje płaci wojewoda. I tu jest dramat, bo inspekcja kiedyś była spionizowana w całości. Czyli była nie tylko podległość merytoryczna, ale również finansowa. Budżet dla całej inspekcji był z Ministerstwa Zdrowia. Obecny system finansowania to patologia.

Na stronie GIS znalazłem m.in. sążniste roczne raporty o stanie sanitarnym kraju. Ta instytucja to rodzaj takiego NIK-u. Z tym że oprócz tego, że wydajecie pozwolenie na początku działalności czy pilnujecie sytuacji epidemicznej, to również kontrolujecie różne instytucje, które już działają. A ludzie nie lubią być kontrolowani, mimo że działacie w ich interesie.

To prawda. Mamy dwa rodzaje nadzoru. Nadzór zapobiegawczy to pozwolenia czy jakieś inne formy dopuszczenia. A drugi obszar to nadzór bieżący. Czyli np. ktoś dzwoni i mówi, że w hotelu są pluskwy. Albo, że w zupie pływają jakieś insekty albo że mięso na targu jest nieświeże. Przychodzi inspektor i patrzy co się dzieje.

Kilka miesięcy temu doszło do śmiertelnego zatrucia żywnością własnej produkcji na targu na Podkarpaciu. No i oczywiście od razu wchodzi w to inspekcja. Musimy pobrać próbki jedzenia, sprawdzić co w nich było. Współpracujemy z policją, ze służbami weterynaryjnymi, z inspekcją handlową i innymi.

Jeśli jedzenie było już przetworzone i była to tylko sprzedaż, to jest to w naszej gestii. Natomiast jeśli problem zdarzył się na poziomie dostawy od hodowcy, wtedy zajmują się tym służby weterynaryjne.

Mamy też plan kontroli planowych. Np. raz w roku wizytujemy szpitale i kontrolujemy wszystkie aspekty, o których tu powiedziałem – sanitarno-higieniczny stan szpitala.

Wiadomo, że tego nikt nie lubi, ale jak inaczej możemy sprawdzić, czy placówka spełnia wymagania?

Kontrolera biletu w autobusie także nikt nie lubi, ale wszyscy rozumieją, że to potrzebne.

Więc my będziemy zawsze traktowani trochę jak służba z bloczkiem mandatowym, która może ukarać.

Ale ja bym bardzo chciał, żeby kary nie były podstawą naszego działania. Bo najważniejszą sprawą jest profilaktyka. Czyli zanim dojdzie do jakiegoś nieprawidłowego stanu, my już powinniśmy tam być. Czyli edukacja, uświadamianie zagrożeń, wskazywanie skutecznych rozwiązań – to jest rola inspekcji. A kary tylko dla opornych.

To jest świetnie widoczne w szczepieniach. Grzywny za unikanie szczepień obowiązkowych praktycznie nie przynoszą żadnych efektów. A żeby jednego człowieka skutecznie ukarać, musisz kilka lat pracować z prawnikami. Ile to kosztuje, a efekt mizerny. Ten kompletnie nieefektywny sposób musimy zmienić.

Zdecydowanie lepiej edukować, uświadamiać, zachęcać do zmiany postaw.

Szczepienia, porady, konsultacje — to już szczątkowe

Wspomniałeś, że inspekcja sanitarna bardzo straciła wizerunkowo na pandemii. Jaka jest dziś renoma instytucji, którą kierujesz?

Przed pandemią Sanepid był wysoko oceniany. Miał pozycję gdzieś blisko po straży pożarnej, aptekach czy lekarzach. Tym bardziej że jest tu dużo pracowników medycznych. Są pielęgniarki, jest też trochę lekarzy i diagnostów.

Dawniej Sanepidy udzielały świadczeń zdrowotnych. Tutaj były szczepienia, porady, konsultacje. W tej chwili to już szczątkowe. Zostały porady typu rozpoznawanie grzybów jadalnych czy wykonywanie badań diagnostycznych.

Natomiast promocja zdrowia i prewencja, już taka bezpośrednia, czyli przychodzi pacjent do Sanepidu i ma możliwość indywidualnej porady, prawie nie istnieje. I bardzo chciałbym to zmienić, choćby przez kontraktowanie takich świadczeń przez NFZ.

A medycyna podróży? Jak wyjeżdżałem np. do Indii, pierwsze kroki kierowałem do Sanepidu na ul. Żelazną w Warszawie.

Tego już nie ma. To zostało zniszczone przez słynną ustawę, która zabroniła prowadzić działalność gospodarczą w ramach jednostek publicznych. Sanepid może więc pobierać opłaty za szczepienia, ale wszystkie uzyskane środki przekazuje do budżetu państwa, a stamtąd już nie wracają.

To znaczy, jeżeli ja jako dyrektor stacji kupię szczepionkę, którą ty ode mnie otrzymasz w punkcie szczepień, np. zaszczepię Cię przeciw żółtej febrze, a Ty zapłacisz mi, załóżmy 300 zł za szczepienie, to ja te pieniądze muszę oddać do budżetu, nie dostając zwrotu za zakupioną szczepionkę i poniesiony koszty szczepienia.

To oznacza, że za chwilę brakuje pieniędzy, bo nie dostaję środków na odtworzenie tego, co wydałem. To samo dzieje się w laboratoriach inspekcyjnych – kupujemy odczynniki, a z budżetu nie dostajemy zwrotu poniesionych wydatków. To samobójczy mechanizm, prowadzący do zaniku wszelkich usług wymagających nakładów finansowych w inspekcji sanitarnej.

W inspekcji mamy budżet, który składa się z dwóch obszarów. GIS ma pieniądze z Ministerstwa Zdrowia, a powiatowe i wojewódzkie stacje dostają pieniądze od wojewodów. A jaki interes ma wojewoda, żeby przyjść i powiedzieć: „Dobrze, wyście tu sprzedali 100 szczepionek, to ja wam oddam 30 tys. na koniec roku, żebyście mieli za co kupić nowe?”. On wydał, a zarobił skarb państwa.

Nie ma mechanizmu ustawowego, że to, co wydaliśmy na odczynniki, do nas wraca.

I to jest problem, który ja sobie to wpisałem jako jeden z priorytetów — musimy zmienić te przepisy. Musimy usiąść z ministrem finansów, ministrem zdrowia i spowodować, żeby powstał efektywny mechanizm zwrotu wydanych pieniędzy na odczynniki czy szczepionki. Niech to będzie jeden do jednego. Kupiłem szczepionkę za 300 zł, oddają mi 300 zł plus inflacja. Resztę ogarniemy, bo mamy bardzo oddanych ludzi, którzy chętnie się zaangażują.

Pułapka finansowa

Powiedziałeś, że za działalność stacji powiatowych i wojewódzkich płacą wojewodowie, a przecież oni mają różne środki, różne priorytety. Rozumiem, że na pewne rzeczy muszą być pieniądze, ale jeżeli można na czymś zaoszczędzić, będą oszczędzać. Ponadto to może powodować różnice w różnych rejonach Polski.

To prawda. Ja teraz strzelam, ale inaczej może być np. dofinansowana wojewódzka stacja w Gdańsku, a inaczej w Opolu czy Gorzowie. Może być też tak, że im mniejsze województwo, tym więcej będzie mogło dać pieniędzy stacji, która się super wyposaży, niż np. w Poznaniu czy w Warszawie, gdzie jest wielka metropolia i wydatków wojewoda ma znacznie więcej.

To pułapka. Bo wojewoda ma setki zadań, wśród których jest inspekcja.

A gdyby tu był dedykowany budżet centralny, trzeba by go tylko przekazywać w dół. Ministerstwo Zdrowia przydzielałoby pieniądze GIS, a GIS rozdzielał na stacje. Tak kiedyś było.

Wiesz, kiedy to się zmieniło?

Niestety, wiem. Zmieniła to Ustawa z 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych autorstwa pierwszego rządu PO i PSL. Teraz widzimy, że to był błąd, więc może obecna koalicja to zmieni.

Wchodzą tu też w grę lokalne historie. Wojewoda dba o swój region, a wojewódzka stacja czasami wchodzi w spór, np. z lokalnymi przedsiębiorcami. Albo miejscowym szpitalem podlegającym wojewodzie czy staroście. Inspektor stwierdza nieprawidłowości, ale słyszy, że to „zwiększa wydatki, skąd wziąć na to pieniądze?” I pojawia się nieformalna presja na inspektora. A my chcemy być obiektywni i niezależni w decyzjach, od których zależy ludzkie zdrowie i życie.

Martwy ocean danych

Wiesz już, co chcesz w swoim urzędzie zrobić?

Mam taką koncepcję. Oczywiście są rzeczy bardziej i mniej pilne. A także sprawy, które możemy załatwić szybciej, bo do tego nie trzeba zmieniać ustaw. I są też cele długoterminowe. A żeby je zrealizować, musimy zmienić ustawę o inspekcji sanitarnej, która ma już 40 lat. Są tam przepisy, które trzeba znowelizować, bo świat się zmienił. Ponieważ jednak wiadomo, jaki jest cykl zmiany ustaw, nie mogę od tego zacząć, bo ugrzęźniemy i nic nie zrobimy.

Podzieliłem więc moje cele na krótko- i długoterminowe.

Krótkoterminowe cele w GIS to restrukturyzacja, przegląd kadry, przegląd aktywności, skatalogowanie tego, co jest do zrobienia już teraz. Za chwilę będą może dostępne środki z KPO, o które chcemy, żeby inspekcja się starała, więc musimy działać szybko.

Są też rozpoczęte prace, niektóre z nich już na bardzo zaawansowanym poziomie, dotyczące informatyzacji całej sieci inspekcji sanitarnej, a także samego GIS. To wszystko musi sprawnie działać, bo

inspekcja sanitarna to ocean danych. O wszystkim. O wodzie, o żywności, chorobach zakaźnych, szczepieniach, zgonach, itd.

I dzisiaj ten ocean danych jest w pewnej części martwy. Nie korzystamy z tych danych przy podejmowaniu bieżących decyzji w zdrowiu publicznym.

A my w inspekcji sanitarnej mamy, jeszcze raz podkreślam, największą sieć placówek zdrowia publicznego w kraju i te dane powinny być absolutnie wykorzystywane. Co wynika np. z tego, że zbadaliśmy 100 próbek żywności? Czy jest dobrze, czy źle? Co wynika z badań wody? I jak to poprawić?

W mojej ocenie tego aspektu dotychczas w inspekcji sanitarnej zbyt mocno nie promowano. Robiono kontrole, gromadzono dane, ale nie przeprowadzano kompleksowych analiz. To jedna ze słabszych stron inspekcji. Nie mamy mocno rozwiniętych wielodyscyplinarnych zespołów analitycznych. To trochę tak, jakby liczyły się tylko mandaty za przekroczoną prędkość, ale nikt nie zastanawiał się jak zmienić organizację ruchu, żeby było mniej wypadków.

Raport na temat COVID

W wywiadzie, jakiego udzieliłeś ostatnio radiu TOK FM, mówiłeś o raporcie na temat COVID, który GIS chce przygotować jeszcze w tym roku. Tymczasem mówisz, że w inspekcji brakuje analityków. Masz kim zrobić ten raport?

I tak, i nie. Bo chcę powiedzieć bardzo mocno, że w inspekcji sanitarnej mamy mnóstwo ludzi, którzy epidemiologią zajmują się od lat i to są bardzo mądrzy ludzie. Natomiast jest ich mało, a na dodatek są zawaleni bieżącą robotą.

Przejąłem urząd, w którym proporcja pracowników administracyjnych do merytorycznych jest mniej więcej pół na pół.

To chore. Nie może być tak, że profesjonalny urząd ma tak wielki zespół obsługowy, a tak mało profesjonalistów.

Wiadomo, z czego to wynika. Rozrastają się procedury, biurokracja, dlatego trzeba zatrudniać ludzi w administracji, bo są projekty, rozliczenia itd. Ale musimy pamiętać o tym, że bez pracowników merytorycznych, ta cała administracja może iść do domu.

Będę się starał to odwrócić te proporcje, zatrudniając więcej ludzi merytorycznych, ale oczywiście nie zrobię tego od razu, bo są też uwarunkowania finansowe. Niestety, w inspekcji sanitarnej mamy w tej chwili bardzo poważny problem, ponieważ pracownicy powiatowych i wojewódzkich stacji mają nieco lepsze pensje, bo objęła ich ustawa o wynagrodzeniach w ochronie zdrowia.

Natomiast GIS to urząd centralny, który podlega pod inną ustawę i w tym momencie, jeśli ktoś chciałby przejść z wojewódzkiej stacji do GIS-u, finansowo traci.

To absurd. Musimy walczyć o to i już tutaj taki patent obmyślam, że jeżeli będę miał mądrego eksperta, którego chcę z wojewódzkiej stacji pozyskać do GIS, to nie będę go ściągał do Warszawy, tylko będę prosił inspektora wojewódzkiego, żeby wypożyczył mi tego pracownika na dzień, dwa w tygodniu. Przecież mamy doskonale funkcjonującą pracę zdalną. Dzięki temu możemy korzystać z wiedzy eksperckiej bez konieczności mieszkania w Warszawie.

Chciałbym w ten sposób wesprzeć analitycznie GIS, bo takich ludzi mamy, tyle że oni są rozsiani po całym kraju.

Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że nie planuję również oprzeć się w pewnym zakresie na ekspertach zewnętrznych. Takie grupy eksperckie wspierają już GIS. Pracują np. nad suplementami diety, planuję powołać kolejne m.in. do raportu na temat pandemii COVID. Ponadto szukam możliwości współpracy z nowoczesnymi centrami analiz w instytutach naukowych i na uczelniach wyższych.

Odpolitycznienie inspekcji sanitarnej

Mówiąc o tym raporcie w radio, wskazywałeś na potrzebę podsumowania tego, co zdarzyło się w Polsce w czasie pandemii, żeby wyciągnąć naukę na przyszłość. Chodzi o to, żeby to nie się rozmyło, prawda?

Absolutnie tak. Tu nie chodzi sam COVID w sensie medycznym. Jestem wychowany na wzorcach epidemiologii szpitalnej, czyli na analizie danych i wyciąganiu wniosków, a nie wyłącznie na statystykach.

Jeżeli mam ognisko szpitalne, dążę do tego, żeby odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego?”. Nie „Co się stało?”, tylko „Dlaczego?”.

My cały czas musimy zadawać sobie to pytanie w inspekcji sanitarnej, dlaczego doszło do epidemii? Dlaczego pacjent miał odrę?

Takie pytania idą w kierunku prewencji. Bo przecież my jesteśmy – jeszcze raz to podkreślę – służbą zdrowia publicznego, a nie inspekcją od brudnych naczyń. I to mój bardzo odległy cel, żeby wizerunek Sanepidu w Polsce zmienił się, żebyśmy zmienili organizację i stali się Siecią Centrów Zdrowia Publicznego.

Ludzie Sanepid kojarzą głównie z nalotami inspektorów, mandatami i gaszeniem pożarów. Tymczasem „zdrowie publiczne” – sama nazwa kojarzy się ze zdrowiem. Dlatego chciałbym bardzo, żeby może na koniec mojej kariery w Sanepidzie, taka zmiana miała szanse zajść. Żebyśmy zmienili ustawę i żeby to była ustawa o służbie i ochronie zdrowia publicznego.

Mówiłem, że jestem wychowany na analizie i na odpowiadaniu na pytania „Dlaczego?”, po to, żeby opracować procedury, czy zmienić je w taki sposób, by zapobiec kolejnym takim zdarzeniom.

I tak samo chciałbym potraktować raport o COVID. Dlaczego tylu ludzi w Polsce zmarło? Dlaczego tylu się nie zaszczepiło? Dlaczego tego czy tamtego brakowało? Dlaczego był taki chaos?

Ale nie w tym sensie, że teraz będzie kolejna komisja sejmowa, polowanie na czarownice. Jeśli inni ten raport wezmą i ustalą, że ktoś był odpowiedzialny za zaniedbania, to należy działać zgodnie z prawem. Ale to nie nasza działka. My chcemy zrobić analizę ściśle medyczno-naukowo-epidemiologiczną, a nie polityczną.

I to mój kolejny cel z tych wysokich – odpolitycznić inspekcję sanitarną, która przez ostatnie lata została bardzo upolityczniona.

Wymieniano jak rękawiczki wojewódzkich i powiatowych inspektorów. Przez całą pandemię nie powołano Głównego Inspektora Sanitarnego, bo ówczesny minister zdrowia nie widział takiej potrzeby. Zatrudniony przez niego wiceminister niebędący lekarzem przez 4 lata kierował GIS jako „w.z.”. To urąga wszelkim standardom.

Trzeba politykę usunąć z inspekcji sanitarnej, bo nasza działalność nie ma z nią nic wspólnego. Ona niestety zahacza o różne kwestie polityczne, ale nie możemy mieć w inspekcji żadnych wpływów politycznych, bo wtedy nasze działanie przestaje mieć sens.

To tak jak z prokuraturą czy policją. Naciski polityczne niszczą niezależność i odbierają sens pracy profesjonalistów. A my chronimy zdrowie społeczeństwa. I w tym zakresie nie może być żadnych innych kryteriów poza merytorycznymi.

Wystarczy dobre słowo

W tej kwestii uzyskałeś poparcie swoich szefów?

Tak. Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie, że mam zielone światło. W czasie trwania konkursu nie ukrywałem, że jestem osobą niezależną. Że jestem lekarzem, przychodzę z nauki i medycyny do urzędu. Że chcę dalej być lekarzem i naukowcem, jeżeli oczywiście pozwolą mi na to przepisy i procedury. Bardzo chciałbym utrzymać mój niewielki obszar pracy z pacjentami i pracownikami medycznymi, bo inaczej będę ulegał nieuchronnemu procesowi odrealnienia. A to bardzo źle, gdy urząd żyje własnym życiem, w oderwaniu od środowiska.

Więc nie ukrywałem ani przed panią ministrą, ani przed komisją, że chciałbym przywrócić w inspekcji sanitarnej rządy profesjonalistów, odporność na wpływy niemerytoryczne. Bo np. przedsiębiorca o dużych wpływach w danym regionie dostał od inspekcji zakaz produkcji czegoś i już dzwoni, i mówi: „Proszę wyrzucić inspektora z pracy”. Tak nie może być.

Ja jako GIS będę bronił każdego rzetelnego pracownika. Powiedziałem to wprost i dostałem na to zielone światło.

Mam zatrudniać tych, których uznam za kompetentnych. Oczywiście są takie sytuacje, że poprzednia władza powołała kogoś, kto jest całkowicie niekompetentny. Takie osoby będą odchodzić, bo one się teraz nie utrzymają.

Ale na podstawie tego, co widziałem już w trzech stacjach, bo zaplanowałem sobie objazd wszystkich stacji w Polsce, to naprawdę nie ma zbyt wielu takich sytuacji, gdzie trzeba szybko interweniować. Personel w wielu stacjach jest stabilny, mocno skonsolidowany, dlatego wystarczy tam pojechać, powiedzieć dobre słowo, zachęcić do pracy, otworzyć się na innowacje. Pracownicy reagują na takie podejście najpierw zdziwieniem, a potem entuzjazmem.

W GIS też zastałem zespół profesjonalny. To są ludzie, którzy mają nierzadko 10-letni staż pracy albo dłuższy. Którzy przetrwali trudne chwile za poprzedniej władzy i teraz czekają na wsparcie merytoryczne, aby mogli rozwinąć skrzydła. I to jest moje zadanie.

Ustawa o sygnalistach

Przez lata nie szczędziłeś słów krytyki, jeśli chodzi o działania władz w czasie pandemii i nie tylko. Nie obawiasz się, że jak teraz masz władzę i możliwość działania, w którymś momencie zderzysz ze ścianą i zaczniesz mówić inaczej.

Gdybym myślał, że się nie da różnych rzeczy poprawić, to bym tu nie przyszedł. Powiedziałem to zresztą na pierwszej rozmowie w ministerstwie, że jeżeli bariery, które zostaną stworzone, będą barierami zależnymi od władzy, czyli będę ograniczony w działaniach, bo ktoś powie, że „Teraz nie”, albo „Nie, bo nie”, to oczywistym jest, że ja tu nie będę figurantem.

Jestem człowiekiem w tym sensie niezależnym, że mogę również w każdej chwili zrezygnować, gdyby się okazało, że nie mam swobody działania.

To nie jest tak, że poszedłem do Sanepidu, bo szukałem pracy i nie miałem nic innego do roboty. Jestem człowiekiem, który przyszedł do inspekcji sanitarnej, żeby zrealizować konkretne projekty. Poza tym, czułbym się bardzo źle, gdybym zawiódł oczekiwania ludzi na dole. Bo dla nich jestem symbolem nadziei na zmianę.

Na pierwszym spotkaniu z pracownikami powiedziałem: „Jestem tu dla Was, jak kapitan, który musi zadbać o załogę. Proszę żebyście zapisywali pomysły na zmiany i przesyłali je do mnie”. Wywołałem konsternację. Bo wcześniej panowała zasada, że najlepiej się nie wychylać. Żadnych uwag czy skarg, bo to będzie powód, że ktoś się zacznie się tobą interesować, a nie sprawą, którą zgłaszasz.

Nie chcę tego nazywać sygnalizmem. Ale trochę o to chodzi. Żebyśmy tych kreatywnych ludzi szanowali i promowali.

Żeby to nie było rozumiane jako skarżenie czy donosicielstwo, tylko że to są ludzie, którym zależy na jakości.

Poprzedni system ich często ignorował. Są pracownicy, którzy ze łzami w oczach, opowiadają, że ich projekty leżą od kilku lat w szufladzie i nikt się nimi nie zajął, a sprawa jest pilna.

Mam przekonanie, że nowa ustawa o sygnalistach, która we wrześniu wejdzie w życie, otworzy drogą dla innowacyjności, kreatywności, umożliwi wprowadzanie pewnych zmian, dzięki sygnałom od pracowników, których trzeba nie tylko chronić, ale szanować i wspierać. Założyłem dwie skrzynki mailowe otwarte dla wszystkich pracowników inspekcji poświęcone konkretnym zagadnieniom. Każdy może zgłosić problem.

Przestrzegano mnie: „Nie rób tego, bo utoniesz. Będą pisać o wszystkim, że wykładzina się odkleiła albo woda cieknie z dachu”. A jednak po kilku tygodniach dostałem tylko kilkanaście konkretnych propozycji, nad którymi już pracujemy. Jak będzie więcej maili, to znajdziemy ludzi, którzy będą to filtrować. Rzeczy mniej ważne załatwimy od ręki, a w sprawach ważniejszych będziemy rozważać zmiany systemowe.

Bo powtórzę – jestem wychowany na wzorcach dobrze zarządzanych placówek medycznych, gdzie zgłaszanie zdarzeń niepożądanych i dyskusja merytoryczna o ich przyczynach jest normą. Dla mnie to coś takiego, że dzwoni pielęgniarka i mówi: „Panie doktorze, na siódemce nie działa monitor”. Dla mnie to nie jest donoszenie, tylko sygnał, że trzeba natychmiast wysłać tam serwis, bo za chwilę będzie nieszczęście.

Najbliższe cele

Twoja funkcja nie jest kadencyjna, prawda?

Nie.

Czyli możesz być tam rok, a możesz 7 lat?

To prawda.

Mówiłeś o różnych celach bliskich i odległych. Co chciałbyś zrobić w pierwszych miesiącach urzędowania, co da ci poczucie, że odniosłeś rzeczywisty sukces?

Trudne pytanie, bo chyba nie mam takiego doraźnego celu. Oczywiście, jakbyśmy weszli w „kuchnię”, to mam takie cele, ale nie wiem, czy chcę o tym mówić publicznie na tym etapie. Konieczna jest restrukturyzacja GIS jako urzędu oraz wzmocnienie komunikacji z wojewódzkimi, powiatowymi i granicznymi stacjami.

Inna pilna sprawa to kwestia budżetu, który jest anachronicznie rozdzielany. Jak mówiłem, GIS dostaje pieniądze na działalność od Ministra Zdrowia, ale w wojewódzkich i powiatowych stacjach budżetem rządzi wojewoda. To wymaga zmian ustawowych, ale można zmienić pewne rozliczenia między placówkami od ręki, zmniejszając niepotrzebne wydatki.

Powiem o jeszcze o innym absurdzie – wyobraź sobie, że przykładowo, stacja w dużym mieście nie mając laboratorium specjalistycznego w zakresie chemii, zleca chemiczne badanie stacji w innym województwie, która ma taki odpowiednie urządzenie. I ta stacja, która zleca badanie musi zapłacić za usługę na podstawie faktury z VAT, ale pieniądze trafią do budżetu państwa. Rozumiesz?

Nie bardzo.

Stacja A dzisiaj płaci stacji B za badanie powiedzmy 100 zł plus VAT. Te pieniądze wychodzą bezpowrotnie z budżetu stacji A, ale nie trafiają do stacji B, tylko wpadają do studni pod tytułem „budżet centralny”, a VAT trafia do ministra finansów. Wszyscy dopłacają do tego badania.

I chociaż jesteśmy opłacani z budżetu państwo w 100 proc., płacimy VAT!

I to chcę zmienić natychmiast. W uzgodnieniu z Ministrem Finansów chcemy wprowadzić między stacjami rozliczenia bezgotówkowe.

Po chwili wszyscy chcieli mówić

Nie będą cię lubić w tych innych urzędach.

Nie zgadzam się. Teraz to strata dla wszystkich. Ten system prowadzi do zamykania laboratoriów w inspekcji, bo brakuje pieniędzy na odczynniki. Być może ta sytuacja wynika z obaw księgowych. Bo jesteśmy dysponentem środków publicznych i podlegamy pod słynną ustawę budżetową, zgodnie z którą musisz udowodnić, że wydawałeś pieniądze zgodnie z prawem. Za naruszenie dyscypliny finansowej grożą bardzo surowe kary. W związku z tym ludzie wolą dmuchać na zimne i wystawiać faktury.

Jednak jak GIS uzgodni stanowisko z Ministrem Finansów, to uzgodnienia między stacjami będą bezpieczne. Zaproponujemy określoną formułę i jeżeli wprowadzimy to w całej inspekcji, będzie to zmiana jakościowa.

Kolejna ważna sprawa do załatwienia od ręki, to poprawa komunikacji. Zarówno ze stacjami w całym kraju, jak i mediami. Raz w miesiącu robimy narady ze wszystkimi wojewódzkimi stacjami, żeby rozmawiać o bieżących problemach. Dwa razy w miesiącu odbywać się będzie briefing na ważne, aktualne tematy.

Wyobraź sobie moje pierwsze spotkanie online z wojewódzkimi inspektorami. To 16 dojrzałych ludzi, którzy są dyrektorami wojewódzkich stacji. Przedstawiam się, mówię kim jestem, co zrobię, no i bardzo proszę, aby państwo, skomentowali, jeżeli macie coś do powiedzenia.

I co?

Nic. Cisza.

Dziwisz się?

Mówię: „Proszę państwa, chciałbym powiedzieć, że milczenie będzie źle widziane. Będą mile widziani ci, którzy się będą odzywać i którzy będą mieli najwięcej do powiedzenia”. Po chwili wszyscy chcieli mówić.

Poprzednia władza chyba lubiła ciszę. Narady były krótkie. Bez dyskusji.

Ja muszę odbudować zaufanie, śmiałość wypowiedzi, kreatywność.

Słuchaj, nasza narada trwała półtorej godziny. Ludzie zaczęli mówić o wielu problemach. I ja powiedziałem, że tak ma wyglądać nasza współpraca. A nie tylko w jedną stronę, że ja mówię, a wy słuchacie, zamykacie komputer z ulgą, że już się skończyło. To ma być żywy kontakt po to, żebyśmy razem w inspekcji zrobili dużo dobrego dla zdrowia publicznego.

Dlaczego zdecydowałeś się na objęcie GIS?

Łatwo ci było podjąć decyzję o zostaniu Głównym Inspektorem Sanitarnym kraju?

Są dwie strony tego medalu.

Z jednej – nigdy nie myślałem o karierze we władzach, w rządzie, w instytucjach centralnych, ponieważ zdecydowanie lepiej czuję się w obszarze niezależnym, gdzie sam sobie jestem szefem. Ewentualnie szpital, gdzie jest dyrektor, ale ja podejmuję decyzje i jestem za nie odpowiedzialny.

Od lat tworzę swoje zespoły w stowarzyszeniach, przychodniach, w Fundacji. Opieram moją aktywność o najbliższy zespół współpracowników. Zawsze, odkąd pamiętam, miałem na to wpływ, dobierałem sobie ludzi. Chciałem pracować z takimi, z którymi dobrze się rozumiemy, mamy ten sam system wartości i sposób myślenia.

W związku z tym wyjście z tej strefy komfortu, czyli wejście jako ktoś nowy w istniejący już zespół – dodajmy zespół gigantyczny, prawie 17 tys. ludzi w inspekcji sanitarnej – to nie jest prosta sprawa.

Oczywiście sam Główny Inspektorat Sanitarny, czyli urząd, którym kieruję, to znacznie mniejszy zespół, ok. 230 osób. Ale to też duża grupa ludzi, w której ja jestem ten nowy. Wiele osób znam, ponieważ od 30 lat współpracuję blisko z inspekcją sanitarną. Ale to jest zespół, który funkcjonował beze mnie, a ja teraz w niego wchodzę, a nie dobieram sobie ludzi.

No i mam nad sobą ministra zdrowia, który bezpośrednio nadzoruje Główny Inspektorat Sanitarny i mnie. Oraz mam nad sobą premiera, który mnie powołał i może w każdej chwili odwołać, jeśli moja praca mu się nie spodoba.

Mocno więc rozważałem, czy mając sześćdziesiątkę na karku, jestem w stanie wejść w taki zastany układ i czy będę go w stanie dobrze poprowadzić.

A z drugiej strony przez ostatnie 30 lat, a już w ostatnich 5. latach szczególnie, byłem dość krytycznym recenzentem tego systemu opieki zdrowotnej. I jako recenzent wielokrotnie wypowiadałem się, co trzeba zrobić, jak trzeba zmieniać organizację. No i teraz pojawiła się szansa, żeby przynajmniej częściowo te postulaty zacząć wprowadzać w życie, mając realny wpływ na system. Będąc na bardzo wysokim stanowisku w naszej hierarchii w ochronie zdrowia.

Inspekcja sanitarna, chociaż ludzie o tym nie wiedzą, odpowiada za absolutnie fundamentalne aspekty naszego życia i zdrowia, biorąc pod uwagę m.in. chociażby bezpieczeństwo miejsc nauki, pracy, wypoczynku, zbiorowego żywienia, leczenia. Nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno sieć inspekcji sanitarnej jest zaangażowana w nasze zdrowie i jak działa na co dzień. To działalność niezauważalna dla większości osób, ale gdyby nie ona, mielibyśmy naprawdę dużo, dużo więcej problemów.

Więc mam za sobą etap rozważań, wahań, zastanawiania się, czy w moim wieku warto wchodzić w coś nowego. Byłem konsultantem w szpitalach, prowadziłem dwa konsultacyjne punkty szczepień. Organizowałem różne inicjatywy edukacyjne, konferencje, webinaria itd. Ale w ciągu ostatnich dwóch lat po zniesieniu pandemii w moim życiu pojawiła się pewna forma stabilizacji.

A ponieważ jestem człowiekiem trochę nadruchliwym, ta stabilizacja zaczęła mnie uwierać.

Poczułem, że zaczynam w pewnym sensie kapcanieć. Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć: „No super, masz już wszystko poukładane. Tutaj dyżur, tam konsultacje, webinaria, wreszcie trochę spokoju. Dobrze ci się żyje. Dzieci – jeden syn dorosły, drugi dorosły, trzeci dorasta. Fajnie mieć takie życie”.

Ale ponieważ jestem – jak mówiłem – człowiekiem trochę nadruchliwym i to zaczęło mi pachnieć przedwczesną emeryturą, zacząłem się rozglądać za nowymi wyzwaniami. Pandemia była bardzo intensywnym czasem. Rok 2023 to trudny okres, dla wielu moich współpracowników to moment wypalenia zawodowego i intelektualnego. Spadek aktywności. A mnie męczy brak nowych wyzwań.

W styczniu 2024 ogłoszono pierwszy konkurs na Głównego Inspektora Sanitarnego. Nie stanąłem do niego. Nie stanąłem, ponieważ, jak wspominałem, nigdy nie chciałem robić kariery w jakichś władzach centralnych. Ale oczywiście wiedziałem, że konkurs się odbywa. I okazało się, że został nierozstrzygnięty. Kandydaci, którzy się zgłosili, zapewne nie przekonali ministra zdrowia do swoich pomysłów.

No i rozdzwoniły się telefony. Zaczęli dzwonić do mnie ludzie z dołu, z powiatowych, wojewódzkich stacji, pytając, dlaczego nie stanąłem do konkursu. Byłem naprawdę zszokowany. Ponieważ byłem twarzą tego krytycznego nurtu wobec władz podczas pandemii, ludzie oczekiwali, że teraz, gdy władza się zmieniła, ci recenzenci staną po drugiej stronie. Ci eksperci, którzy byli wyciszani, dojdą do głosu.

Ostatnie lata w inspekcji były okresem dramatycznej próby. W ocenie społeczeństwa, ale i Naczelnej Izby Kontroli, w wielu przypadkach nie poradziła sobie. Dodatkowo, w wyniku błędów decydentów, wizerunkowo inspekcja bardzo straciła na pandemii. Zepchnięto inspekcję do roli policjanta epidemiologicznego, biegania po ulicach, nakładania mandatów, szukania ludzi bez masek. A to nie jest nasza rola w społeczeństwie. Ludzie tam pracujący, dumni z tej pracy, czekali więc na zmianę.

Po namyśle, po rozmowach w domu, z żoną i z synami oraz moimi najbliższymi współpracownikami, zapadła decyzja, żeby stanąć do konkursu. No i wygrałem.

*Paweł Grzesiowski absolwent Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, doktor nauk medycznych, specjalista w zakresie pediatrii, ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń. W latach 1989-1998 asystent, potem adiunkt w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie, następnie kierownik Zakładu Profilaktyki Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych w Narodowym Instytucie Leków w Warszawie. Ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych. Konsultant szczepień i profilaktyki zakażeń szpitalnych.

Wykładowca akademicki m.in. na Wydziale Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Medycznego w Warszawie, w Studium Podyplomowym Prawa Medycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Współpracuje z Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia.

Autor lub współautor ponad 250 publikacji naukowych w krajowych i zagranicznych czasopismach medycznych z zakresu immunologii, szczepień ochronnych, profilaktyki, terapii i kontroli zakażeń oraz zakażeń szpitalnych. Popularyzator wiedzy medycznej, laureat nagrody „Wielkiego Edukatora” Stowarzyszenia Dziennikarzy dla Zdrowia.

Na wniosek minister zdrowia Izabeli Leszczyny w połowie czerwca 2024 premier Donald Tusk powołał go na stanowisko Głównego Inspektora Sanitarnego.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze