Na granicy rząd buduje Tarczę Wschód – politycy i wojskowi przekonują, że jest to projekt pokojowy. Mieszkańcy tutejszych wsi żyją jednak swoim życiem i nie boją się Rosji, której granica zaczyna się kilka kilometrów od ich domów.
„Wszystko to, co tutaj robimy – i to będziemy robili także na granicy z Białorusią i Ukrainą – ma odstraszyć i zniechęcić ewentualnego agresora, w związku z czym to jest naprawdę inwestycja w pokój. Wydamy na to miliardy złotych, ale już w tej chwili cała Europa z wielką satysfakcją obserwuje i będzie wspierała w razie potrzeby te inwestycje i nasze działania” – mówił Donald Tusk jesienią 2024 roku w Dąbrówce.
Premier mówiąc to, stał przed białymi żelbetowymi jeżami i wskazywał ręką, że 200 metrów za nim znajduje się granica z obwodem królewieckim Rosji.
Dąbrówka w powiecie węgorzewskim na Mazurach to kilka domów, kościół i zrujnowany poniemiecki pałac, w którym kiedyś było przedszkole i świetlica. Sołtysowa z nami rozmawiać nie chce, a ksiądz mieszka w innej miejscowości, przyjeżdża na msze w niedzielę i święta.
Mieszkańcy Dąbrówki dobrze pamiętają wizytę premiera, kamery i wojsko. Konferencja i przemówienie – przez chwilę granica znalazła się w centrum uwagi całej Polski.
„Przyszliście te jeże fotografować, co Tusk tutaj był?” – zaczepia nas listonosz. „Wszystko tu było zamknięte, w telewizji oglądaliśmy” – dodaje jego kolega. „Drony latały, to prawda, ale te jeże? One niby mają zatrzymać czołgi? Przecież to tylko pokazówka. Czołgi i tak nie pójdą przez te bagna, skoro obok jest normalna droga” – mówi z ironią, ale też z dumą, że zna się na umocnieniach.
Żelbetowe jeże, które najlepiej widać za oborą, pokazuje nam pani Teresa, która w Dąbrówce mieszka od urodzenia. „Podchodzić tam nie wolno, bo kamery”.
W Dąbrówce wielu mieszkańców to potomkowie powojennych osadników. „Moi rodzice byli z Białostocczyzny, oboje. Przyjechali tutaj w 1962 roku – wspomina kobieta, która jako jedna z nielicznych z rodziny wciąż żyje w tej samej miejscowości. ”Tata się później wyprowadził, siostra została jedna. Brat, najmłodszy wyjechał do Środy Wielkopolskiej" – opowiada.
„U nas nic się nie dzieje, może dlatego, że na uboczu jesteśmy. Przyzwyczailiśmy się i nie narzekamy. Fakt, blisko granicy z Rosją, ale tyle lat człowiek żył, nic nikomu nie zagrażało, a teraz, po co oni to zrobili, to nie wiem” – dodaje.
Dalej o jeżach: „Tyle lat człowiek tam nie chodził, a i teraz wotki [żołnierze WOT] pilnują i nie pozwalają się zbliżać” – mówi kobieta. „Oni to mają dyżury, jeżdżą dzień i noc, powinni tu zaraz być, bo taka godzina” – wygląda na ulicę i dodaje, że obecność straży granicznej wpisana jest w życie mieszkańców.
„Schronów na razie nie budują. My się śmialiśmy, bo ten las to Ruskich, tam dalej nie ma zapór, nic, więc na legalu mogą przejść, jak będą chcieli. Kupa kasy na te jeże poszła, ale czy to w czymś pomoże…” – zastanawia się kobieta.
I rzeczywiście po krótkiej chwili podjeżdża do nas samochód straży granicznej. W nim dwie kobiety.
„Dzień dobry, pani znajomi czy turyści?” – pyta jedna ze strażniczek, zwracając się do mieszkanki Dąbrówki. Od razu przedstawiam się jako dziennikarka.
„Jest pani sama?”
„Nie, z kolegą – fotoreporterem, który rozmawia gdzieś przez telefon” – odpowiadam.
Kobieta wskazuje na pozostawiony przez nas samochód. „Tam jest państwa auto, tak? Podejdziecie później na sekundę tam?”. Zgadzam się i po rozmowie z mieszkanką podchodzę do samochodu, a straż graniczna prosi nas o dokumenty.
Dzień wcześniej, późnym popołudniem podjeżdżamy niedaleko przejścia granicznego w Grzechotkach. Ruch jest wyraźnie mniejszy niż kiedyś – pusto i cicho na drodze.
Samochód zostawiamy na prywatnej posesji, chwilę rozmawiamy z jednym z mieszkańców. Pytamy się, czy boi się wojny. „A gdzie tam, Ruscy nas atakować nie będą. To Warszawa powinna się bać, tam bomby będą zrzucane” – mówi mieszkaniec z Grzechotek, jakby to było oczywiste.
Gdy ruszamy w dalszą drogę, za nami wyłania się samochód straży granicznej, który alarmuje syreną, żeby się zatrzymać. Z samochodu wysiada młody strażnik, który informuje nas, że ma prawo dokonać rutynowej kontroli trzeźwości.
Kontrola nie wykazuje nieprawidłowości – jesteśmy trzeźwi. Gdy funkcjonariusz prosi o dokumenty, pokazujemy legitymacje prasowe. Ten z zainteresowaniem zatrzymuje na nich wzrok, uśmiecha się i pyta: „Co byście chcieli wiedzieć?”.
Pytamy więc o Tarczę Wschód.
„Wcześniej tu nic nie było. Teraz przynajmniej droga jest, to i jeździ się normalnie” – mówi, zerkając na nas znad dokumentów. Dopytujemy, czy wie coś więcej o planach budowy umocnień na granicy. „Nie, tu nic się nie dzieje. Nie ma ani samolotów, ani bomb. Minować też nie będą, gdy o tym słyszę, to mnie śmieszy” – urywa, po czym dodaje: „Tutaj wszystkim zajmuje się straż graniczna, a nie wojsko. Zresztą jak was zobaczyłem, to byłem w trzy minuty. Tyle. Nic więcej wam nie powiem, a jak chcecie więcej, to do rzecznika”.
Gdy myślimy, że nas puści, idzie z naszymi dokumentami do samochodu. Wychodzi dopiero po 10 minutach. Ale prędko nas nie puszcza, mówi, że ma prawo sprawdzić, czy w samochodzie znajduje się gaśnica. Kilka minut przeszukuje nasz bagażnik. Gaśnica na szczęście w samochodzie jest, więc mandatu nie dostajemy, strażnik puszcza nas wolno.
W Zabroście Wielkim, w powiecie węgorzewskim, tuż samej granicy z Rosją, wśród domów można dostrzec mnóstwo par bocianów zajmujących gniazda. Mieszkańcy żyją swoim rytmem – większość szykuje się do pracy w polu. „Schrony? My tu mamy takie poniemieckie. U mnie na polu trzy są. Ziemniaki można w nich trzymać” – mówi nam młody rolnik. „Wiem, że coś mają robić i budować, ale ja nie czuję żadnych zmian, nikt nie strzela, cały czas spokój” – dodaje.
„W radiu i telewizji mówią, że ma być jakiś pas przygraniczny, okopy... Ale po co Ruscy mieliby tu przychodzić?” – zastanawia się mieszkaniec Zabrostu, ubrany w biało-czarną koszulę. Widział, jak wojskowe samochody zwoziły betonowe jeże na przygraniczny teren. „Głośno było wtedy, to fakt, ale ziemia nie dudniła” – dodaje.
To już kolejny dzień, kiedy ponownie podjeżdża do nas samochód Straży Granicznej. Ponownie sprawdzane są nasze dokumenty i ponownie dostajemy pytania o to, w jakim celu przyjechaliśmy do wsi.
„Widzi pani? Spisują nas” – zagaduję spacerującą po wsi kobietę. „A my tylko chcieliśmy porozmawiać z mieszkańcami o życiu na granicy. Rosjanie kiedyś do was przyjeżdżali?” – pytamy.
„Na początku, owszem. Bywali” – kiwa głową kobieta. „Nawet jakieś zabawy się zdarzały. Wesela” – mówi.
Wskazuje ręką dom na końcu ulicy.
„Tam było jedno wesele, pamiętam dobrze. Dwóch Rosjan wtedy przyszło. Pogadali trochę, postali. Granica nie była wtedy taka ostra. A mundurowi? No, bywali. W tych swoich czapach niektórym kobietom się nawet podobali” – śmieje się.
Po chwili nieco poważnieje. „Teraz to wszystko się zmieniło. Tu dom pusty, tam dom pusty. Wyludnia się. Kiedyś to tętniło życiem. Szkoła była i dzieci dużo. A teraz to jedno dziecko albo dwójka znajdzie się we wsi”.
Im dalej na północ wsi, tym ciszej i bardziej pusto. Kilkaset metrów dalej, za budynkami mieszkalnymi urywa się asfaltowa droga. Po prawej stronie, w cieniu drzew, stoi niewielki wojskowy cmentarz – pozostałość po I wojnie światowej, dziś niemal zapomniany. Idąc dalej polną drogą, można trafić na znak „Granica Państwa” i tablicę z ostrzeżeniem „Wstęp Wzbroniony”. Później zaczyna się strefa, gdzie wchodzić nie wolno – ani z ciekawości, ani przypadkiem.
I choć z daleka widać umocnienia graniczne – z elektroniką, kamerami i żyletkowym drutem, czyli tzw. koncertiną.
Choć na granicy mają powstać nowe umocnienia i infrastruktura wojskowa, rząd oraz wojskowi zapewniają, że wywłaszczeń nie będzie. Wojsko tłumaczy, że jeśli zajdzie potrzeba wykorzystania prywatnych gruntów, to wtedy po negocjacjach z właścicielami wojsko będzie chciało je wykupić, a nie odbierać siłą.
„A nie boicie się, że was wywłaszczą?” – pytamy mieszkankę Zabrostu Wielkiego.
"Nie, na ten moment nie mam takich obaw. Oczywiście, może kiedyś w przyszłości coś się zmieni, ryzyko zawsze istnieje, ale teraz? Nie” – odpowiada pani Edyta.
Zastanawia się przez chwilę i dodaje: “Może ta inwestycja przyniesie coś dobrego, jakąś rozbudowę lokalnej infrastruktury, zaplecza, może gastronomii... W końcu to będzie duża inwestycja, trudno temu zaprzeczyć”.
Rozgląda się dookoła i mówi: „Ale u nas tu cisza. Głośno się robi gdzieś indziej, bardziej w mediach. Tu, gdzie mieszkamy, naprawdę jest spokojnie. Mamy wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś obok, a nie bezpośrednio tutaj”.
Linia granicy, którą obejmie Tarcza Wschód to 700 km. Niektóre fragmenty będą bronić się same – naturalne ukształtowanie terenu stanowi wystarczającą barierę. Inne odcinki wymagają jednak wsparcia: umocnień oraz inżynieryjnych przeszkód. Wojsko tłumaczy, że nie cała linia graniczna zostanie zabudowana betonowymi jeżami, bo nie ma przecież sensu stawiać ich przy rzekach, które same w sobie są przeszkodą.
Wojsko pod budowę infrastruktury Tarczy Wschód prowadzi negocjacje we współpracy z Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa (KOWR), Lasami Państwowymi oraz jednostkami samorządu terytorialnego.
Większość terenów miałaby zostać przekazana przez instytucje publiczne, Jeśli chodzi o grunty należące do osób prywatnych, wojsko – jak podkreśla jeden z wyższą rangą dowódców współpracujących z MON, który prosi o anonimowość – „działa wyłącznie na drodze dobrowolnych negocjacji – bez żadnych form przymusu czy wywłaszczeń”.
„W przypadku konieczności pozyskania nieruchomości będących własnością prywatną, będą one nabywane na potrzeby inwestycji, a nie wywłaszczane” – czytamy na stronie wojska polskiego.
Inwestycje, choć ingerujące w przestrzeń, nie mają odbywać się kosztem środowiska. Według wojska Tarcza Wschód może „sprzyjać naturze”. „Las sam w sobie jest przeszkodą” – mówi OKO.press wojskowy. „Nie będziemy go wycinać, żeby stawiać betonowe zapory. Tam, gdzie to możliwe, chcemy wręcz prowadzić zalesianie” – dodaje.
Paulina Siegień mieszka siedem kilometrów od granicy w powiecie hajnowskim. Jest autorką książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu"
„Przy samej granicy bywam rzadko. Choć, przyznam, dwa tygodnie temu zrobiliśmy sobie objazd po okolicznych wsiach. Ruchu praktycznie nie było” – mówi mieszkanka Podlasia.
„Gdyby trwała jakaś budowa, zauważylibyśmy to. Podobnie jak podczas budowy płotu w kierunku granicy jeździłyby tiry z materiałami, maszyny, ludzie by to widzieli. Na razie czegoś takiego na tym odcinku nie obserwujemy. Ale słyszymy też z różnych źródeł, że wojsko zaczęło wizytować teren. Znajomi dostają nieoficjalne sygnały, na przykład od instytucji związanych z rolnictwem – że działki należące do KOWR-u, z których rolnicy dotąd korzystali, teraz interesują armię. Mówią, że te grunty nie będą już dostępne pod uprawę” – opowiada.
Jej zdaniem brakuje przejrzystości. „Z jednej strony mówi się o tajemnicy wojskowej, a z drugiej – wszystko i tak będzie widać gołym okiem z drugiej strony granicy przez Białorusinów. Jeśli plan zakłada wybudowanie pasa obronnego szerokiego na 200 metrów, tak jak pokazują to krążące w mediach grafiki, to trzeba to ludziom uczciwie powiedzieć. A nie mówić o „dobrowolnych” wykupach, które są dobrowolne tylko wtedy, gdy właściciel zgodzi się sprzedać. Bo jeśli nie, to zadziała mechanizm wywłaszczenia. Media piszą o projekcie ustawy MON – zgodnie z którym nawet jeśli ktoś się odwoła, to i tak będzie musiał się wyprowadzić, bo inwestycja może ruszyć wcześniej, zanim odwołanie zostanie rozpatrzone” – zauważa.
Chodzi o projekt ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji strategicznych inwestycji w zakresie potrzeb obronności państwa oraz ustanawiania stref ochronnych dla terenów zamkniętych, oraz o zmianie ustawy o podatku od czynności cywilnoprawnych. Dokument przygotowało Ministerstwo Obrony Narodowej.
Ustawa przewiduje uproszczone procedury dla strategicznych inwestycji. O tym, które inwestycje będą ważne dla obrony kraju, zdecyduje minister obrony – w niejawnej decyzji. Jeśli państwo będzie potrzebowało prywatnej ziemi pod taką inwestycję, najpierw spróbuje ją kupić. Jeśli właściciel się nie zgodzi, nieruchomość może zostać wywłaszczona za odpowiednim odszkodowaniem. Właściciel będzie także mógł się odwołać od decyzji.
Siegień dodaje, że w Hajnówce podczas spotkania poświęconego Tarczy Wschód, wiceszef MON Stanisław Wziątek i generałowie zapewniali, że nie będzie takiej sytuacji, by ktokolwiek musiał opuścić swój dom, nawet jeśli ten dom stoi kilkadziesiąt metrów od granicy.
Na Warmii przy granicy z obwodem królewieckim budowa Tarczy nie budzi sprzeciwu. Nikt nie protestuje, a każdy dzień wygląda tak samo. W Sępopolu nie dzieje się nic, czasem przejedzie wojskowy samochód.“Kiedyś tysiące Rosjan codziennie tu było, bo przemyt. Autokarami przyjeżdżali’ – słyszmy od mieszkańców Sępopola.
Nad rzeką Łyną w miejscowości Stopki na Warmii jest przystań, której gospodarzem jest pan Bogdan. Razem z żoną w sezonie wiosenno-letnim organizuje rejsy katamaranem aż pod samą granicę z Rosją. Przystań przyciąga turystów z różnych stron, ale kiedyś większość przyjezdnych to byli Rosjanie. Łodzią płynęło się na północ, do rosyjskiej miejscowości Prawdinsk. Tam robiło się zakupy, bawiło z mieszkańcami obwodu i następnie wracało do Polski.
„Rosjanie handlowali wódką i papierosami. Wszystko stamtąd przywożono. Bo u nas to było drogo. A tam taniej” – mówi pan Bogdan. „Teraz nie wiemy, co tam słychać. Niby na wizę można pojechać. Kto wie, kto tam jeździ. Jedni mówią, że robią interesy, inni, że odwiedzają rodzinę. Mówią, że niby wszystko tam działa normalnie” – dodaje.
Pan Bogdan ostatni raz po stronie rosyjskiej był w 2019 roku, czyli przed pandemią, później granicy już przekraczać nie mógł.
„Pandemia wszystko przerwała. I już się to nie podniosło. A zaraz po pandemii… wiadomo, napaść na Ukrainę. Wtedy Rosjanie już nie przyjeżdżali” – wspomina pan Bogdan.
Po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku relacje Polski z obwodem kaliningradzkim zaczęły powoli wygasać. Takim symbolicznym początkiem był rok 2016, kiedy to zawieszono mały ruch graniczny – oficjalnie na czas szczytu NATO w Warszawie. Decyzja miała być tymczasowa, ale ruch ten nigdy nie został wznowiony. W praktyce oznaczało to koniec codziennych wizyt Rosjan w Polsce i Polaków w sąsiadującym kraju.
„Do Rosjan, którzy mieszkają w sąsiedztwie z Polakami, dociera obraz kształtowany przez rosyjską propagandę” – mówi Wiktoria Bieliaszyn, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, która często przygląda się sytuacji rosyjskich obywateli w swoich artykułach. „W mediach pojawiają się wypowiedzi prokremlowskich ekspertów, według których to nie Rosja prowadzi wojnę, a Europa dąży do konfliktu zbrojnego” – dodaje i wyjaśnia, że w mediach często padają sugestie, że kolejnym punktem zapalnym może być właśnie obwód kaliningradzki – najbardziej wysunięte na zachód terytorium Rosji, odseparowane geograficznie od reszty kraju.
„Ostatnio jeden z prokremlowskich politologów przekonywał, że Polska i Europa dążą do wywołania konfliktu z Rosją i że będą próbowały stworzyć pozory, jakoby to Moskwa była agresorem. Mieszkańcom obwodu kaliningradzkiego mówi się, że powinni być gotowi na wojnę” – opowiada Bieliaszyn. „Rozdawane są ulotki oraz instrukcje o tym, jak spakować się do tzw. „plecaka ewakucyjnego” z rzeczami potrzebnymi na wypadek wybuchu wojny” – mówi.
Jeszcze kilka lat temu mieszkańcy Kaliningradu przyjeżdżali do Polski regularnie – na zakupy, na wakacje, do znajomych, czasem odwiedzić rodzinę. Relacje były żywe, codzienne. Ceny były niższe, granica łatwa do przekroczenia, a sąsiedztwo bliskie. Wszystko urwało się nagle po wybuchu wojny, ale wielu z nich – jak opowiada mi Bieliaszyn – nadal wspomina ten czas z sentymentem.
„Ci Rosjanie znali Europę, kulturę, języki. Różnili się od Rosjan mieszkających w głębi kraju, którzy często nigdy nie przekraczali granicy” – mówi. Dodaje, że po tym, gdy granice zostały zamknięte, niektórzy z mieszkańców Kaliningradu zaczęli po raz pierwszy jeździć do drugiej Rosji, choć zawsze ich ciągnęło na Zachód, nie do Moskwy.
Dziś przez granicę przejeżdżają nieliczni. Głównie osoby związane z biznesem, zatrudnione w polskich firmach albo ci, którzy mają rodzinę po drugiej stronie. Zmienione są też trasy lotów – samoloty z Kaliningradu do Moskwy nie mogą przelatywać nad terytorium państw bałtyckich. Lecą okrężną drogą przez Petersburg.
W obwodzie zmniejszyła się także liczba turystów. Nie ma niemieckich wycieczek ani zakupowych wypraw z Polski. Zostały wspomnienia.
Przed zerwaniem kontaktów partnerskich, niektóre polskie samorządy współpracowały z miastami w obwodzie królewieckim w ramach licznych projektów unijnych. Aneta Stankiewicz, dyrektorka Domu Kultury w Budrach wspomina, że kiedyś współpraca, jeszcze przed pandemią była bardzo żywa. „Jeździliśmy do Królewca z naszą młodzieżową grupą, która prezentowała pokazy ogniowe. To była część dużego międzynarodowego festiwalu. Występowały zespoły artystyczne z całego świata. To był może 2014 rok” – mówi.
„Społeczeństwa powinny ze sobą współpracować, a kultura pełni w tym szczególną rolę. To ona łączy ludzi, a nie dzieli. Dlatego zadaniem ośrodków kultury jest budowanie mostów, pokazywanie tego, co wspólne i odkrywanie wzajemnego dziedzictwa” – mówi Stankiewicz.
Co ona sama myśli o Tarczy Wschód? „Jeżeli państwo poprawia bezpieczeństwo obywateli, to bardzo dobrze” – dodaje, choć podkreśla, że mało wie na ten temat i nic jeszcze w tej kwestii w miasteczku się nie dzieje.
Rząd ogłosił budowę Tarczy Wschód w maju 2024 roku, a w październiku premier Donald Tusk ogłosił w mediach społecznościowych o rozpoczęciu prac.
Od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie, wschodnia granica Polski stała się jednym z kluczowych punktów na mapie Europy. Dziś bezpieczeństwo w Europie wyznaczają granice państw NATO, a w tym także granice Polski, które w kontekście geopolitycznym zaczęły być postrzegane jako realne linie frontu.
Równolegle z wojną w Ukrainie nasiliły się także działania hybrydowe – dezinformacja, cyberataki oraz zorganizowany przez Kreml kryzys migracyjny i humanitarny na polsko-białoruskiej granicy. Sytuacja doprowadziła do zaostrzenia przez Polskę przepisów i wprowadzenia stanu wyjątkowego w 2021 roku na polsko-białoruskiej granicy. Budowa Tarczy Wschód ma na te zagrożenia odpowiadać – ma być zaporą, która ma chronić i oddzielać Polskę, a także Unię Europejską od niestabilnego sąsiada.
Nie do końca wiadomo, czego można się spodziewać ze strony Kremla, dlatego Polska szykuje się na najgorsze. Mur na granicy, fortyfikacje, rowy przeciwczołgowe, bazy wojskowe, umocnienia, schrony, inwestycje, centra logistyczne, szkolenia i oczekiwanie na duże pieniądze z Unii. Tarcza ma być siecią umocnień – będzie sięgać w pola, lasy, bagna, a czasem i w prywatne działki. Czyli infrastruktura niezbędna do działań wojskowych w sytuacji zagrożenia.
Budowa tarczy ma potrwać do 2028 roku i ma być kluczowa dla mieszkańców małych miejscowości. Ich biznesy ucierpiały w czasie pandemii i wraz z początkiem wojny w Ukrainie, kiedy to ruch przygraniczny, napędzany dotąd przez przyjazdy turystów z Rosji i Białorusi, zaczął stopniowo maleć.
„Idea Tarczy Wschód polega na tym, i to wynika również z doświadczeń fińskich i ukraińskich, aby w ciągu 24 godzin, na terenie, kiedy ten system już powstanie, być w stanie, gdzie tylko chcemy, umieścić określoną barierę” – mówił wiceszef MON Cezary Tomczyk ”Gazecie Wyborczej".
Tarcza Wschód to projekt wzmocnienia odporności naszego kraju na ataki i wojnę hybrydową. Idea budowy tarczy powstała w reakcji na rosyjską agresję na Ukrainę i „jest projektem pokojowym”. Ma „odstraszyć potencjalnych agresorów, chronić żołnierzy i ludność cywilną” oraz pokazać „gotowość do obrony polskiej granicy”.
Być może powstaną też pola minowe.
Miny mają być po to, by opóźnić działania wroga. Ukraina, w której trwa konflikt zbrojny, ma na przykład zaminowany cały pas przygraniczny z Białorusią.
W marcu Polska, Litwa, Łotwa i Estonia zapowiedziały wycofanie się z konwencji ottawskiej, czyli traktatu o zakazie użycia min przeciwpiechotnych, ponieważ te uznawane są za niehumanitarne. Konwencja zobowiązuje kraje do zniszczenia wszystkich posiadanych min – dlatego, że są one szczególnie groźne długo po zakończeniu konfliktów zbrojnych – często zabijają i okaleczają ludność cywilną, w tym dzieci. Polska ratyfikowała traktat w 2012 roku. Konwencji nie podpisały Stany Zjednoczone, Chiny, Indie i Rosja.
Władza
Władysław Kosiniak - Kamysz
Cezary Tomczyk
Donald Tusk
Ministerstwo Obrony Narodowej
królewiec
NATO
Rosja
tarcza
tarcza Wschód
wojna
wojna w Ukrainie
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Fotograf prasowy. Absolwent Akademii Fotografi.
Fotograf prasowy. Absolwent Akademii Fotografi.
Komentarze