0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Pietrzyk...

Na zdjęciu: Lewicowość to bunt przeciwko PiS. Ale nie tylko. Protest młodzieży przeciwko ministrowi edukacji i nauki Przemysławowi Czarnkowi, 2 lipca 2021 roku, Wrocław, plac Wolności.

Niepewność, chaos, strach

W hiszpańskim lewicowym dzienniku, „El Salto Diario”, ukazał się niedawno poruszający tekst, pod tytułem „Co oznacza słowo przyszłość” („La palabra futuro”). Autorka, María González Reyes, feministka i nauczycielka, opisuje jedną z lekcji, jakie ostatnio przeprowadziła. Poprosiła swoich uczniów, aby ci napisali, co kojarzy im się ze słowem „przyszłość”.

Wyniki były dla niej wstrząsające.

„Niepewność. Chaos. Nietrwałość. Strach. Smutek. Lęk. Susza. Katastrofa. Ciemność. To skomplikowane. Wyginięcie. Zniszczenie. Stres. Katastrofa. Ciężar. Zmiana. Brak odpowiedzi. Nadzieja”.

To, co wypisała młodzież na tablicy, nie jest zapisem odczuć tylko przypadkowej grupy hiszpańskich licealistów. Poczucie beznadziei, o czym nie tak dawno pisałem dla OKO.press, dominuje wśród młodych aktywistów i aktywistek. W tym sensie słowa wypisane na tablicy uczniów z klasy González Reyes są symptomatyczne.

Jeśli spojrzymy w szerszym kontekście, nie chodzi tylko o klimat, ale i o takie problemy jak znalezienie dachu nad głową czy odpowiednio płatnej pracy. Są to kwestie palące, ale nie w każdym kraju rozwiązywane.

To nie tylko umowy śmieciowe, ale także wewnętrznie i zewnętrznie spinająca „kultura zapierdolu” czasów późnego kapitalizmu czy patodeweloperka.

Tematy, którymi żyje młodzież – i to niezależnie, czy wywodzi się z klasy wyższej, średniej czy ludowej – powoli przejmuje w Polsce lewica. To zdanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wydaje się oczywiste. Jeśli jednak trochę bardziej się nad nim zastanawimy, to widać, że pojawiają się pewne problemy. Mianowicie, w Polsce trudno jest w ogóle stwierdzić, czym jest lewicowość, kto lewicą jest, a kto nie jest. Wyzywamy się od libków czy lewaków, rzadko zastanawiając się, kto co naprawdę reprezentuje. Podziały wśród lewicy są często nie do pokonania, bo opierają się, po pierwsze, na tożsamościowych identyfikacjach i po drugie, na zindywidualizowanych systemach moralnych.

Od tego, czy uda się wyjść poza te podziały, można uzależnić szansę zaistnienia lewicowych polityk w Polsce.

Przeczytaj także:

Młodzi pod wpływem neoliberalizmu

„W latach 90. w Polsce dyskurs publiczny przesycony był apologią neoliberalizmu, indywidualnego »radzenia sobie«, a wszelką obronę »dóbr wspólnych« dewaluowano jako mentalność homo sovieticus. Dzieci wówczas urodzone i wychowane, spontanicznie i prawie odruchowo, myślą »neoliberalizmem«” – pisał jakiś czas temu Andrzej Leder w „Krytyce Politycznej”.

W tekście, będącym komentarzem do pierwszego z raportów duetu Sadura-Sierakowski, Leder przedstawił swoją wizję młodego pokolenia (opierając się, oczywiście, na wynikach komentowanego badania). Interpretacja, którą proponuje, jest w gruncie rzeczy bardzo pesymistyczna. Młodzi, zdaniem Ledera, wychodzą z założeń wręcz libertariańskich: i to niezależnie, czy są to zwolennicy Lewicy czy też Konfederacji.

Co gorsze, potwierdzają to również statystyki. Przykładowo, aż 37 proc. głosujących na Lewicę popiera całkowitą prywatyzację przedsiębiorstw państwowych, podczas gdy wyborcy np. PiS-u są temu zdecydowanie przeciwni.

Wyborcy Lewicy są więc znacznie bardziej liberalni od, chociażby, wyborców PiS-u.

Paradoksem wydaje się więc fakt, że duża część młodych (czyli osób w przedziale wiekowym 18-24) deklaruje się jako „lewica”. W latach 2019–2020 odsetek ten wzrósł z 17 proc. aż do 30 proc.). Lewicę w tej grupie wiekowej popierają zwłaszcza kobiety (w 2021 roku było to 40 proc.).

Zachwyt sondażem był duży, zwłaszcza wśród lewicowych polityków. Wysokie poparcie młodego pokolenia dla lewicy zostało w końcu potwierdzone wysokim wynikiem wśród młodych w wyborach, co cieszyło m.in. Adriana Zandberga.

Ile lewicy w młodej lewicy?

Poparcie dla partii, podobnie jak kwadraciki zaznaczone w ankietach, nie mówią jednak wszystkiego. Definicja lewicowości wcale nie jest jednoznaczna. Ba, myślę, że deklarowane lewicowe poglądy nie oznaczają nawet poparcia dla partii, która swoją nazwą próbuje zdefiniować lewicowość w Polsce.

Kiedy we wrześniu 2022 roku rozmawiałem dla OKO.press z młodymi lewicowcami z Konina, pytałem: „Czyli bliżsi jesteście jednak wartościom lewicy? Co to znaczy? Dla mnie to ostatnio słowo-wytrych. Lewicowy jest Woś, lewicowi są Okraskowie, lewicowi są Zieloni, Tusk, Kaczyński i Robert Biedroń”.

Ania Rutkowska, jedna z aktywistek grupy „Młodzi Lokalsi” z Konina, odpowiedziała wtedy, że „nie walczy o slogany, ale o politykę społeczną”. Czym jest więc jej lewicowość? Według Rutkowskiej – apolitycznym odruchem, raczej pewną formą dbania o kwestie lokalne niż wielkim projektem, wyjętym z pism Marksa, teoretyków Maja '68 czy ekonomistów, publikujących na fali kryzysu lat 2007-2008.

Tymczasem starsi od niej aktywiści „Wojewódzkiego Radomia”, których można kojarzyć raczej z prawicą, powoływali się na socjalistyczno-robotnicze korzenie myślenia politycznego w tym mieście. Podobne przywiązanie do tradycji można zauważyć wśród młodych popierających Razem.

I dla jednych, i dla drugich, lewicowość znaczy kompletnie coś innego.

Problem nie sprowadza się jedynie do pytania, czy „prawdziwa lewicowość” to raczej kwestie socjalne, czy kwestie związane z prawami człowieka (mimo że, współcześnie powinniśmy już wiedzieć, że w praktyce politycznej te sprawy się nie wykluczają – pisała o tym wielokrotnie chociażby wybitna amerykańska filozofka Nancy Fraser).

Zamiast dyskusji o „prawdziwości” lewicy, warto się przyjrzeć, jak lewicowość rzeczywiście wygląda. Wtedy, zamiast przedwczesnych zachwytów wynikami sondaży, może uda się dojść do jakiejś sensownej konkluzji.

Co to znaczy „być lewicą”

Po pierwsze, trudno w ogóle zdefiniować co to znaczy „być lewicowcem”. Zakładam, że rzeczywiście cały zestaw negatywnych emocji, które opisywała w swoim felietonie González Reyes, przeżywa młodzież nie tylko w Hiszpanii, ale w skali globalnej. Młodej lewicy nie omijają przecież problemy całej populacji, związane chociażby z depresją, na którą cierpi rokrocznie coraz więcej młodych osób (takie dane przytaczał chociażby Nature”).

Agenda lewicy, w dużym zakresie, odzwierciedla te lęki. Szeroko rozumiana lewicowość proponuje wrażliwość tak na choroby psychiczne, jak i na lęki bardziej codzienne, jak obawa o przyszłość (tutaj istotna jest chociażby kwestia mieszkalnictwa). W tym sensie lęk związany z katastrofą klimatyczną czy prekaryjnymi warunkami pracy staje się podstawą do myślenia o sobie w kategoriach „lewicy”.

Lewicowość to, w tym wypadku, nowy typ wrażliwości, który potrafi objąć tych odrzuconych przez konserwatywno-liberalne społeczeństwo.

W „kulturze zapierdolu” nie ma w końcu miejsca na chwilę zastoju, ani tym bardziej na depresję czy stany lękowe. W społeczeństwie, gdzie rządzi Kościół spod znaku Jędraszewskiego, nie ma zaś miejsca na publicznie dostępną psychoterapię, czego domagają się Polacy. Bo miejsce to zajmuje ksiądz-spowiednik o nieznanych upodobaniach.

W obydwu przypadkach, zwłaszcza w polskich realiach, nie ma też miejsca na nową etykę seksualną, opartą na większej otwartości na kwestie nie tylko edukacji seksualnej, ale i zwykłych rozmów o seksie – innego typu niż narzekanie na „zachodnich zboczeńców” albo dowcipy rodem z telewizyjnych kabaretów. Lewicowość okazuje się być lekarstwem na indywidualne problemy. To pochwała akceptacji słabości, a nie kult pracy i samoudręczenia (co, na dłuższą metę, proponują również liberalne „samopomoce”, vide Peterson i jego polski wyznawca, prof. Matczak).

To dlatego można mówić, że agenda lewicy pokrywa się z całym negatywnym bagażem emocji, o którym pisze hiszpańska feministka w „El Salto”.

Chorobliwa wielość strategii

Po drugie, problemem jest rzeczywiście dominacja poglądów liberalnych, tak jak interpretuje to Andrzej Leder. Autor „Prześnionej rewolucji” w swoim tekście nie zauważył jednak istotnego aspektu, który wynika właśnie z jego tezy: lewicowość jest przede wszystkim deklaracją moralną, a nie określonym poglądem na gospodarkę czy społeczeństwo. Co istotne, dla młodych chodzi tutaj o polityczną tożsamość, a nie o zwarty światopogląd czy też ideologię.

Po trzecie wreszcie, chodzi o związaną z tym wielość strategii – często niemożliwych do pogodzenia. Nawet na niszowych manifestacjach widać wymieszanie różnych lewicowych kultur, które się nie znoszą. Chłopcy w kaszkietach, którzy za Maciejem Koniecznym próbują wrócić do 1905 roku; feministki, które weszły w polityczne myślenie dzięki „Czarnym Protestom”; skłotersi, którzy lajkują każdy post Ikonowicza. Fani literatury i postów Mai Staśko; katolicy, którzy jakimś cudem nie nienawidzą migrantów; ludzie przejęci katastrofą klimatyczną. Wreszcie, obrońcy Wolnych Sądów, którzy głosowali „strategicznie” na Trzaskowskiego bądź „idealistycznie” na Biedronia. Na końcu studenci filozofii, którzy naczytali się za dużo Marksa, a w fusach każdej kawy będą wypatrywać „społeczeństwa spektaklu”.

Dużo tego. Każda grupa jest inna i odmawia drugiej prawa do „prawdziwej lewicowości”. Tak naprawdę nie wiadomo, kto z nich zaznaczał we wspomnianych badaniach, że jest „lewicą”, a kto tego nie robił. Wielość strategii jest w rzeczywistości chorobą, ale nie urozmaiceniem. Odstępstwo oznacza bowiem od razu „zdradę” i może doprowadzić do „skancelowania”. Pytanie, co to znaczy być lewicowcem, pozostaje bez odpowiedzi.

Polityczność jako tożsamość

Kolejnym problemem lewicowych młodych jest tożsamościowe podejście do polityki. Polega ono na tym, że poglądy polityczne wiążą się z określoną definicją samego siebie. Nie można mieć po prostu poglądów socjalnych, tylko trzeba być socjaldemokratą na sto procent. Nie można być w ogóle kimkolwiek, bez bycia nim „na całość”.

Chodzi o chorobę, która trawi lewicę praktycznie od stu lat, a o której pisali aktywiści i teoretycy, od Róży Luksemburg po Józefa Piłsudskiego czy Stanisława Brzozowskiego. To obsesyjna walka o ideową „czystość”, o odpowiednie dopasowanie się do swojej szufladki. To zaś prowadzi do konfliktów między członkami lewicowych grup.

Tak jak kiedyś syndykalista nie znosił się z socjaldemokratą, tak teraz Okraska nie będzie znosić się z Dehnelem.

Nie ma więc wspólnego frontu. Polityczność rozumiana jest jako walka wewnątrz samej lewicy i definiowanie się poprzez „wroga”.

Oczywiście, dochodzą do tego resentymenty klasowe czy te związane z ambicją poszczególnych jednostek. Walka o czystość bierze się z walki o własną podmiotowość, o wyznaczenie własnych granic jako podmiotu w świecie polityki. „Cancel culture” jest więc pewnego rodzaju walką o samego siebie. Chodzi tu nie tylko o „kancelowanie”, ale w ogóle o wojenki o byle co, w Internecie nazywane „gównoburzami”. Warto przytoczyć mema, który dobrze te relacje odzwierciedla:

dwie dziewczyny i chłopak kibicują homarom, walczącym na podłodze w kuchni . Wyma=chują rękoma i rzucają banknoty dolarowe na podłogę
dwie dziewczyny i chłopak kibicują homarom, walczącym na podłodze w kuchni . Wyma=chują rękoma i rzucają banknoty dolarowe na podłogę

Moralność zamiast polityczności

We współczesnej lewicowości chodzi nie tylko o zaklasyfikowanie się jako typ – co wyśmiewał jakiś czas temu Kastor Kużelewski w „Krytyce Politycznej” – ale też o pewną etyczną i moralną deklarację. I tak, dla dużej części lewicowców, potępienie homofobii wynika z tego, że jest ona niemoralna, a nie dlatego, że idzie za tym poglądem jakiś ogromny, ideologiczny, pozytywny i odpowiednio przekminiony program polityczny. Tak samo: bezmyślne zabijanie zwierząt, niskie podatki dla bogatych czy wszelkie przejawy rasizmu lub postkolonializmu są potępiane, bo są niemoralne i nie przystoją komuś, kto nazywa się „lewicowcem”.

Postawię, być może kontrowersyjną tezę, że wynika to z faktu pewnego zagubienia naszego pokolenia. Wychowani w tradycji katolickiej, po zerwaniu z Kościołem utraciliśmy moralny kompas i próbujemy stworzyć własną etykę. Niestety, nie jest ona spójnym systemem wartości, a raczej zbiorem indywidualnych reakcji na „gównoburze” w internecie. Na to, co akurat powie ktoś o pewnym autorytecie w lewicowym świecie. W ten sposób wartości stają się „płynne”, uzależnione od kilku często zmiennych opinii.

Pluralizm w praktyce politycznej jest możliwy tylko wtedy, kiedy możemy odwoływać się do pewnych utwierdzonych wartości (przykład: dialog w liberalnej demokracji musi się opierać na poszanowaniu drugiej strony). To uniemożliwia jednak zwartą praktykę polityczną, powoduje tylko osłabiające rozwarstwienia, które prowadzą do licznych konfliktów.

Myślenie młodych o polityce pochodzi więc od myślenia o indywidualnej moralności, co uniemożliwia właściwe odnalezienie się w życiu politycznym. Bo, jeśli abstrahować od mitologicznych elementów, jakie wartości nam pozostają z chrześcijaństwa? Troska o bliźniego, radykalne współczucie i empatia wobec każdego stworzenia, zdecydowany i nieznający umiarkowania pacyfizm. Wreszcie: pragnienie równości absolutnej. Bez udziału w praktykach religijnych, przybiera to postać systemu etycznego, który uważamy, w myśl za tradycją zachodnioeuropejską, za uniwersalny.

Lewicowy w formie, chrześcijański w treści

Lewicowość, zwłaszcza w Polsce, jest próbą realizacji tych ideałów – ale już bez anachronicznej konstrukcji Boga. W tym sensie, w „cancel culture” jest coś z potrzeby duchowej i ideowej czystości. A więc czegoś, czym od lat męczyło nas chrześcijaństwo. Te wartości, wpojone nam w procesie edukacji, stanowią teraz główną oś naszej lewicowości.

Ma to swoje zalety: to młodzi lewicowcy, obok katolików i osób innych wyznań, pomagają uchodźcom na granicy z Białorusią. Z drugiej strony – kancelowanie to walka o czystość i próba budowy raju tam, gdzie go za nic nie będzie można stworzyć. I, co gorsze: posługiwanie się, jak w kościelnych homiliach, zbiorem bliżej nieokreślonych ideałów, które nie wiadomo, jak wcielić w życie.

Trauma po transformacji

Nie twierdzę, że ostra krytyka, spory, a nawet „cancel culture” nie mają żadnego sensu: na przykład reakcje wobec Kayaszu za jej transfobiczne wypowiedzi w mediach społecznościowych wydają się słuszne. Chodzi raczej o to, że w wyniku takich ataków nie powstaje żadna zinstytucjonalizowana ideologia, która mogłaby mieć w sobie jakiś rewolucyjny potencjał.

Moja uwaga nie oznacza również, że jesteśmy, jako pokolenie młodej lewicy, bezmyślnymi chorągiewkami, które powiewają na wietrze. Nic z tych rzeczy. Chodzi o to, że wpadliśmy w pułapkę braku instytucjonalizacji – czyli wytworzenia tak stałej ideologii, jak i odpowiednich struktur. W pułapkę oparcia się na tym, co się wydaje „lewicowe”, a co nie. To dlatego pojawiły się, skądinąd słuszne, wątpliwości Andrzeja Ledera.

Bez zorganizowanej refleksji doszło do tego, że świetnie rozwinęliśmy dyskusję wokół wielu kwestii kulturowych. Gorzej już poszło z przekminieniem kwestii socjalnych, stosunku do transformacji i stosunku do przełomu 1989 roku. Używając słów Ledera: wielkiej traumy, którą prześniliśmy.

Traumy, bo transformacja, przy wszystkich pozytywnych efektach gospodarczych, była w wymiarze społecznym wielką społeczną tragedią, o której zapomniano. Przyniosła upadek zakładów pracy, upychanie do głów nowej kultury pracy i kultury politycznej – z próbą zamiatania pod dywan tego, co było wcześniej. W dużym skrócie – była budową nowego świata bez dobrych, demokratycznych fundamentów. Co więcej, na co zwracała chociażby Agnieszka Graff w „Świecie bez kobiet” – z polityki praktycznie usunięto wtedy problemy kobiet. A ich prawa zostały ograniczone w porozumieniu z Kościołem przez tak zwany „kompromis aborcyjny”, za co cenę płacimy do dziś.

Zdradziecki pluralizm

Prowadzi to do kolejnego aspektu obecnej sytuacji lewicy. Bo w momencie, kiedy każdy jest silnie przywiązany do swojej tożsamości i indywidualnej moralności, trudno mówić o dialogu, czy o wspólnym froncie. Takim, jaki mogliśmy zaobserwować we Francji przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych. Dotyczy to też młodych. Pogubieni, w lewicy próbujemy odnaleźć swoje wartości. Problemem jest, że sama lewicowość również jest płynna i wiele kwestii jest w niej nieprzepracowanych. Przykładem jest wspomniana przeze mnie transformacja ustrojowa w latach 90.

Prowadzi to do szkodliwego pluralizmu.

Indywidualistyczni, nie łączymy się w grupy: a jeśli łączymy się, to po to, by ze sobą rywalizować.

Tego nauczył nas późny kapitalizm i to też szczerze wyznajemy przy każdej okazji, jaka się tylko nadarza. To kolejny aspekt, dzięki któremu można zrozumieć popularność „cancel culture” w naszym pokoleniu.

Sytuację komplikuje z pewnością język obecnej władzy, która obsesyjnie widzi w każdym marksistę bądź neomarksistę – a przynajmniej jakiś komunistyczny spisek.

Między reakcyjną prawicą a dziaderskim liberalizmem

Widzę wpływ tych wszystkich kwestii u siebie. Mimo przywiązania do wartości lewicy wiem, że w moim myśleniu politycznym i społecznym jest też dużo z tradycji liberalnych (jak chociażby przywiązanie do pluralizmu poglądów, oczywiście, w pewnych granicach).

Sytuacja w opozycji jest więc dla mnie trudna. Z jednej strony, jestem przeciwko reakcyjnej prawicy, a z drugiej – przeciwko dziaderskiemu liberalizmowi (przypomnę, że to określenie nie ma nic wspólnego z wiekiem, to po prostu dobrze opisuje pewien zestaw poglądów). Moją strategią jest, do pewnego stopnia, związanie się raczej z konserwatywnymi liberałami niż z PiS-em, próby przekonywania przy zachowaniu własnej politycznej podmiotowości. Ale wiem, że nie jest to jedyna możliwość.

Możliwe są również inne strategie: zbliżenie do niby-socjalnej prawicy albo opozycja zarówno wobec PO, jak i PiS-u. Wreszcie - złudna „apolityczność”, czyli ignorowanie konfliktów politycznych na rzecz próby zmieniania świata bez myślenia o polityce. Wiem, że przynajmniej na razie, pogodzenie tych różnych strategii jest niemożliwe, bo dla każdego związane są one silnie z jego indywidualną identyfikacją.

Jestem przy tym świadomy, że podziały, wynikające z wielości strategii, niszczą relacje między współczesnymi młodymi lewicowcami. Jakby pisał Włodzimierz Lenin, chodzi tutaj o „dziecięcą chorobę lewicowości”: zamiast zjednoczenia się przeciwko wspólnemu wrogowi skupiamy się na indywidualnych interesach i potrzebach. Lenin, pisząc te słowa, miał wprawdzie na myśli wielki kapitał (jak mu wyszło jego „zwalczanie”, wszyscy wiemy), teraz jednak pojawił się też drugi wróg: skrajna, reakcyjna prawica, która jest u władzy.

Lewicowość, ale nie do końca

Indywidualizacja, traktowanie polityki jako wojny o moralność, a także wielość strategii uniemożliwiają zarówno rozwinięcie lewicowej refleksji, jak i wspólnego frontu dla obrony lewicowych i wolnościowych wartości. Bo, nie oszukujmy się: wartości są ważne i o nie przede wszystkim trzeba walczyć. Przykładem są tutaj prawa kobiet czy osób LGBT+. Polityka to jednak pewna gra, zmuszająca do setek kompromisów. Pustka po katolicyzmie, którą próbujemy wypełnić lewicowością, wcale w tym nie pomaga.

W tym sensie, ciekawym kontekstem jest książka „Otisky sametové revoluce. Kde přebývá devětaosmdesátý” („Ślady aksamitnej rewolucji. Gdzie jest osiemdziesiąty dziewiąty?” – przy czym czasownik „přebývát” oznacza również „być zbytecznym”, co stanowi tutaj istotną grę słów) pod redakcją Petra Agha i Jana Géryka z Uniwersytetu Karola w Pradze. Autorzy zawartych w niej esejów, w większości wychowani już po roku 1989, zwracają uwagę na hegemoniczny charakter neoliberalnej pedagogiki. W tym sensie ich diagnoza Czech zgadza się z tą, którą opisywał w tekście dla „Krytyki Politycznej” Andrzej Leder.

Problem polega na tym, że lewica, mimo tradycyjnie silnej pozycji w Czechach, obecnie nie ma swoich przedstawicieli w czeskim parlamencie. W tym kontekście istotne są uwagi Jana Géryka o potrzebie nowej narracji na temat aksamitnej rewolucji w Czechach. Po to, aby nie sprowadzała się jedynie do nudnych obchodów, ale by stała się też symbolem rewolucyjnego potencjału dla kolejnych pokoleń. Chodzi o to, aby nawet liberalny sukces starać się przekuć w opowieść o lewicowości.

Opowiedzieć 1989 rok na nowo

Prowadzi to do słynnego leninowskiego pytania „co robić?” (i zrobić to lepiej i inaczej, niż on?). Jak zjednoczyć lewicę w kraju, gdzie i tak trudno, z powodu uwarunkowań historycznych, o budowę jakichkolwiek lewicowych narracji? Czy lęk i problemy natury osobistej to jedyne, co może połączyć lewicę? Na czym oprzeć lewicowość?

Wydaje się, że odpowiedzią mogłaby być strategia, którą zaproponował w Czechach Jan Géryka. Punktem wyjścia do budowy nowej lewicowej polityki może być sformułowanie odpowiedniej narracji, która w inny sposób przedstawi nasz „skok w nowoczesność” w latach 90. Wychodząc z nowego myślenia o zmianie, możliwe będzie dopiero konstruowanie „opowieści głębokiej” – na przykład dla zielonej transformacji energetycznej, o czym pisał niedawno Mateusz Piotrowski.

To na bazie nowej narracji, a nie na honorze – o którym w 1994 roku pisał Jacek Żakowski w tekście „Coś w Polsce pękło, coś się skończyło” – możliwa będzie walka o lepsze prawa i o zieloną zmianę. Nie możemy też, jak chciał Żakowski, marzyć o „rewolucji etycznej”. Rozumiem, że w epoce korupcji, nepotyzmu i chaosu lat 90. pisanie o tym miało sens, teraz jednak strategia powinna być inna. Mam wrażenie, że młode pokolenie – czyli obecni dwudziestokilkulatkowie i młodsi – myśli podobnie. Teraz nie możemy już polegać na samej moralności, do tego silnie zindywidualizowanej przez neoliberalizm. Bo to nie jest tak, że obecne wartości są złe. Potrzeba po prostu nowej, jednolitej narracji, która je połączy.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze