"Zdawało mi się, że już nawet zwierzęta i rośliny mają więcej sprawczości. Natura zaczęła wręcz pochłaniać miasto, nie tylko przedmieścia. Zaczęłam się zastanawiać, jak nie-ludzcy aktorzy, ogólnie natura, radzą sobie z sytuacją wojny" - z ukraińską artystką Kateryną Aliinyk rozmawia Julia Harasimowicz
"Kiedy któregoś lata odwiedziłam Ługańsk, moje rodzinne miasto, wciąż byłam kopalnianymi hałdami zafascynowana, ale wydawały mi się jeszcze bardziej nieosiągalne. Pola i prowadzące do nich drogi są pełne min, nikt przez nie przechodzi. Kopalnie już nie funkcjonują i nikt nie dba o ekologiczną równowagę. Kiedy zalała je powódź, woda została zatruta i zniszczyła glebę. Mam z tym pewnie banalne skojarzenie kraju jako zranionego ciała. Zaczęłam sobie wyobrażać, jak głęboko sięgają te uszkodzenia i jak wiele nie-ludzkich aktorów musi się zmierzyć z tym zatruciem" - mówi ukraińska artystka w rozmowie z Julią Harasimowicz.
Julia Harasimowicz: Co będzie, kiedy skończy się wojna?
Kateryna Aliinyk: Kiedy skończy się wojna, rozpocznie się wielki karnawał (śmiech)! Nie wiem, co myśleć o takim fantazjowaniu o przyszłości. Wiem natomiast, że ponad 90 proc. obywateli uważa, że Ukraina wygra. Ja też w to wierzę, ale mam duże wątpliwości co do przyszłości mojego rodzinnego Ługańska. Minęło już tyle lat pod okupacją.
Dzieci, które osiem lat temu zaczęły szkołę, nie znają innej rzeczywistości. A rosyjska propaganda potrafi być naprawdę zaskakująca i kreatywna…
Moje pozostałe obawy są związane raczej z prywatnymi sprawami. Chcę wrócić do Ukrainy, widzę, że przebywając z dala od kraju, powoli tracę to połączenie, staję się mniej wrażliwa. Może niekoniecznie mniej wrażliwa, ale wiem, że będąc tam, będę lepiej wiedziała, w jaki sposób powinnam działać. Mam moje studio w Kijowie, za które wciąż płacę. To dobre miejsce i naprawdę dobrze mi się tam pracuje. A teraz czuję, że jestem już bardzo zmęczona nieustającym podejmowaniem ważnych decyzji.
W drodze jesteś od marca tego roku, kiedy ze swoją rodziną opuściłaś Kijów. To już drugi raz od 2014 roku, kiedy z powodu agresji Rosji musiałaś opuścić swoje miasto.
Kiedy wybuchła wojna w 2014 roku miałam 14 lat. To wydawało się nam wszystkim nierzeczywiste. Nie znaliśmy wcześniej takiej sytuacji, nikt nawet nie myślał, że może powstać Ługańska Republika Ludowa.
Nie mogę oczywiście wypowiadać się za wszystkich, ale, szczerze mówiąc, osoby z mojego środowiska nawet nie za bardzo się przejmowały sytuacją, bo wszyscy myśleliśmy, że to się za chwilę skończy, że zaraz wszystko będzie w porządku. To był początek lata, razem z moją rodziną nie mieliśmy świadomości, w jakim niebezpieczeństwie się znajdujemy.
W Ługańsku mieszkaliśmy w wolnostojącym, prywatnym domu, więc spędzaliśmy całe dnie, pracując w ogrodzie, a wokół nas trwały naloty bombowe.
Kiedy dotarło do was, że jesteście w śmiertelnym zagrożeniu? Co postanowiliście?
Teraz, kiedy jestem już dorosła, patrzę na to z trochę innej perspektywy. To było kompletnie nieodpowiedzialne, ale jako dziecko nie masz refleksji, że coś może być niebezpieczne, robisz po prostu to, co każą ci rodzice.
Wiesz, Ukraina to przede wszystkim rolnicze państwo. Dla starszych osób najważniejsze było, żeby pozostać na własnej ziemi. Dlatego też na początku nawet nie braliśmy pod uwagę ucieczki. Podczas bombardowań ukrywaliśmy się w piwnicy, dokładnie tam, gdzie przechowuje się przetwory. Czytaliśmy sobie dziadkiem na głos Hrabiego Monte Christo. Patrzyliśmy na tę całą sytuację z perspektywy przygody, przekonani, że prawdziwa przygoda zawsze jest niekomfortowa.
Postrzeganie tego w ten sposób na pewno pomagało naszemu zdrowiu psychicznemu. Patrzeć na wojnę nie jako tragedię, tylko coś, co musisz przetrwać.
To brzmi jak bardzo zdrowe podejście. Długo zostaliście w Donbasie?
Dwa miesiące. Byliśmy nie tylko w Ługańsku, ale też w Słowiańsku, który właśnie wyzwolono (na początku lipca 2014 – przyp. J.H.). Później dwa lata spędziłam w Zachodniej Ukrainie, żeby dokończyć szkołę. Potem wyjechałam na studia do Kijowa, ale odwiedzałam Ługańsk każdego lata, do 2019 roku. Moja rodzina tam została.
Wewnętrzna migracja w Ukrainie to zapewne też zmiana kontekstu społecznego i językowego. Dziś wiele rosyjskojęzycznych osób, zwłaszcza młodszego pokolenia, przechodzi na ukraiński. Twoim pierwszym językiem też był rosyjski?
Tak. Może nie w pełni, mój język to 90 proc. rosyjskich słów, reszta to mieszanka, z rodziną używam wielu słów z surdżyka. Oczywiście moja wymowa jest zupełnie inna, używam innych liter i ludzie z Rosji wiedzą, że nie jestem Rosjanką. Ale owszem, to jest wciąż ten język. Język, którym posługuję się w domu i w miejscach publicznych. Staram się używać ukraińskiego, szczególnie teraz mówię głównie w tym języku – mówienie po ukraińsku to zawsze musi być wybór.
Domyślam się, że kiedy wracałaś do Ługańska, towarzyszyły ci ambiwalentne uczucia.
Moja rodzina, która wciąż tam mieszka, nigdy nie przeszła na stronę Rosji. Nie ma możliwości, żeby wyjechali: mąż mojej babci jest niepełnosprawny, a jej rodzice mają po 95 lat i potrzebują opieki. Opuszczenie Donbasu w pewnym momencie po prostu przestało być możliwe.
Mam za to mnóstwo pytań do osób, które mają możliwość uciec. Czasem rozmawiam z moimi znajomymi z dzieciństwa, często mają możliwość wyjazdu i perspektywę dobrego życia. W Donbasie mają pod wieloma względami bardzo ciężko. Więc dlaczego?
Tłumaczą, że nie zostali z powodu swoich prorosyjskich przekonań. Moim zdaniem ich zawieszenie wynika z braku jakichkolwiek przekonań. Opowiadają, że słuchają zarówno proukraińskich, jak i prorosyjskich wiadomości, i według nich żadne z nich nie mówią prawdy.
Wyobrażałam sobie, co widać w mojej twórczości, że może jeśli ludzie będą pracowici, to pojawią się rodzaje korzeni, które staną się remedium na tę polityczną ślepotę, przywrócą głos. Porzuciłam tę myśl, poczułam, że jest w niej coś bardzo wyższościowego i moralizującego.
Obserwowałam każdego lata życie mojej rodziny, które stało się bardzo proste, uzależnione od rytmu dnia i pór roku, bez żadnej zmiany. Ludzie nie mają żadnego wpływu, jakby tylko czekali na to, co się stanie. Zdawało mi się, że już nawet zwierzęta i rośliny mają więcej sprawczości.
Natura zaczęła wręcz pochłaniać miasto, nie tylko przedmieścia. Zaczęłam się zastanawiać, jak nie-ludzcy aktorzy, ogólnie natura, radzą sobie z sytuacją wojny. Czy może są nawet w stanie wpłynąć na sytuację? Po wybuchu pandemii z powodu restrykcji nie byłam w stanie już wrócić do Ługańska. Myślę, że wtedy zaczęłam pracować z tematem wojny w Donbasie.
Jak wyglądał proces formowania się twojego języka opowieści o pierwszej fazie wojny?
Długo się zastanawiałam, w jaki sposób mogę podejść do tego tematu. Jest niewiele prac artystycznych o Donbasie, które lubię. Znaczna część z nich jest dokumentalna.
Bywa, że Donbas jest całkowicie egzotyzowany. Czasem przypadkowi ludzie przyjeżdżają i skupiają się na pokazaniu, jak ciężka jest tam codzienność. Oczywiście, życie tam jest rzeczywiście beznadziejne, ale zawsze czułam, że taka narracja ma wiele wspólnego z rosyjską propagandą, która każe myśleć binarnie – istnieje tylko część europejska i część rosyjska.
Od zawsze istniały różne uprzedzenia i stereotypy dotyczące ludzi z Donbasu. Uważam, że najważniejsze jest, żeby refleksyjnie wybrać narrację i unikać jednowymiarowości. Dokument jest ważny, ale musimy też pamiętać, że dokument ma zawsze własne interesy.
Myślałam więc dużo o tym, jak mogę opowiadać o naszym doświadczeniu, nie używając języka, którego nie lubię. Ostatnie, czego chciałam, to pokazywać dramatyzm, czy mieć jakąś zawoalowaną intencję.
Zaczęłam myśleć o braku możliwości zbliżenia się do krajobrazu. Donbas, Donieck znajdują się w zagłębiu, mamy tam wiele kopalń, które nietypowo kształtują teren. Geograficznie jest to nizina, step, ale mamy tam wiele wysokich hałd. Jak byłam dzieckiem, uwielbiałam je, podziwiałam je z dystansu i marzyłam, że kiedy w końcu dorosnę, to do nich dotrę.
Czy spełniłaś to marzenie?
Kiedy któregoś lata odwiedziłam moje rodzinne miasto, wciąż byłam nimi zafascynowana, ale wydawały mi się jeszcze bardziej nieosiągalne. Pola i prowadzące do nich drogi są pełne min, nikt przez nie przechodzi. Kopalnie już nie funkcjonują i nikt nie dba o ekologiczną równowagę. Kiedy zalała je powódź, woda została zatruta i zniszczyła glebę.
Mam z tym pewnie banalne skojarzenie kraju jako zranionego ciała. Zaczęłam sobie wyobrażać, jak głęboko sięgają te uszkodzenia i jak wiele nie-ludzkich aktorów musi się zmierzyć z tym zatruciem. To postępuje od ośmiu lat, jest zresztą wiele takich mniej widocznych przejawów przemocy, problemów, które wciąż pozostają nierozwiązane, bo w okupowanym państwie zawsze znajdą się ważniejsze sprawy – działania na froncie czy śmierć cywili.
Na samym początku zaczęłam więc rysować z wyobraźni różnego rodzaju korzenie, które przypominały broń, granaty. Wyobraziłam sobie, że jeśli bomba leży zakopana w gruncie przez osiem lat, to też wypuszcza swoje korzenie.
Myślałam również o ludziach, którzy pozostali w Donbasie. Pracują ciężko na swojej prywatnej ziemi, bo to jedyna przestrzeń, nad którą mogą mieć jakąkolwiek kontrolę. Zaczęliśmy wyobrażać sobie spacery po Donbasie, co zresztą było przyjemnym spędzaniem czasu podczas spotkań.
Teraz mam trochę inną perspektywę. Poruszanie się po terytorium jest naprawdę bardzo niebezpieczne. Nie ma żadnej ingerencji człowieka w naturę, jest bardzo bujna, co można by postrzegać jako walor. Wyobraź sobie: nietknięte pola, opuszczone lasy. Bobry powróciły nad rzekę i budują tamy. Zainteresowały mnie te napięcia.
Mówiłaś, że dzisiaj jesteś w stanie lepiej zrozumieć, co się działo z tobą w Ługańsku. Jak to doświadczenie wpłynęło na twoje przeżycie początku drugiej fazy wojny, po 24 lutego tego roku?
Mówiłam już o naszym ukrywaniu się w piwnicy i sposobie na przetrwanie – pełni energii, nie mając nic w głowie, nie skupiać się na tragedii. To pomogło nam zacząć nowe życie na Zachodzie.
Moja mama cztery lata temu z moją siostrą przeprowadziła się do Kijowa. Dla niej obecny drugi etap wojny był bardzo ciężki, właśnie zaczęła w końcu normalnie żyć, a tu nagle sytuacja się powtórzyła. Przeprowadziłyśmy się do Iwano-Frankiwska w drugim tygodniu wojny.
A zaledwie tydzień wcześniej razem z przyjaciółmi ulokowaliśmy się w post-sowieckim bunkrze pod instytutem, w którym kilka pięter wyżej wynajmuję studio.
Wspominałam o marazmie ludzi z Donbasu. Moje podejście się zmieniło po pełnej inwazji. W 2014 roku czułam naszą beznadzieję i bezczynność. Teraz widzę, że Ukraińcy wykazują wielką solidarność i opór.
W lutym byliśmy pełni energii, przygotowywaliśmy koktajle Mołotowa dla obrony terytorialnej, kupowaliśmy jedzenie dla szpitali itd. Ale przez cały ten czas mieliśmy poczucie, że nie da się w ten sposób żyć przez dłuższy czas.
Wtedy niespodziewanie zadzwoniła do mnie z Iwano-Frankiwska Lesia Khomenko i powiedziała, że w ramach inicjatywy Asortymentna Kimnata najprawdopodobniej będzie organizowała rezydencje dla artystów i artystek zmuszonych do wewnętrznych migracji.
Spytała, czy ja i moja rodzina chcielibyśmy przyjechać – zostalibyśmy tam przez jakiś czas, a ja mogłabym wrócić do pracy. Nie znałam Frankiwska i nie znałam ich inicjatywy, ale teraz mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że jej inicjatorki, Lesia Khomenko i Alona Karavai, są niesamowite.
To jest instytucja najwyższej klasy, zajmują się zabezpieczaniem archiwów i dzieł sztuki, są organizacją pomocową dla artystów, robią wszystko, żeby artyści i artystki poczuli się lepiej. To taka podstawowa potrzeba – móc swobodnie pracować, znowu poczuć sprawczość.
Bardzo mi pomogły, dostałam od nich wszystko, czego potrzebowałam. Tak spędziłam początek drugiej fazy wojny. Czuję się lepiej niż w 2014 roku. Jestem dorosła, mam pełne prawa obywatelskie. Mam znacznie więcej możliwości działania i czuję moją podmiotowość.
Czy od razu przepracowywałaś swoje emocje przez rysunek? Myślałaś przed wybuchem wojny o zostaniu artystką?
Kiedy byłam nastolatką, rodzina miała na mnie inny pomysł. Dobrze się nam żyło w Ługańsku, rodzice mieli dobrze płatne prace, każdego roku wyjeżdżaliśmy wszyscy nad morze. Chodziłam do najlepszej szkoły w mieście, uczyłam się trzech języków – mama chciała, żebym została tłumaczką. Chodziłam też na zajęcia z rysunku dla nastolatków.
Po wybuchu wojny wszystko się zmieniło, moja mama w końcu pozwoliła mi robić, co chcę. Na Akademię Sztuk Pięknych i Architektury w Kijowie dostałam się w wieku 17 lat. Zaczęłam studiować na wydziale malarstwa, na uczelni spędziłam 5 i pół roku, ale, szczerze mówiąc, nie mogę powiedzieć wiele dobrych rzeczy o tym miejscu.
Słyszałam od wielu ukraińskich artystów młodszego pokolenia, że to bardzo anachroniczne, zatrzymane w czasie miejsce.
Tak, wciąż widać tam fascynację socrealizmem, a edukacja malarska opiera się głównie na malowaniu modeli i aktów. Kiedy byłam na trzecim roku, zrozumiałam, że nie interesuje mnie przedstawianie figury ludzkiej.
I wtedy odkryłam ukraińską sztukę współczesną. W 2020 roku zaczęłam naukę w Kijowskiej Akademii Sztuki Mediów, uczyłam się tam pod kierunkiem wspomnianej już Lesi Khomenko. To był rodzaj ośmiomiesięcznego kursu dla osób, które chciały poznać sztukę współczesną praktycznie i teoretycznie. Podobało mi się tam. Później ukończyłam kurs sztuki w MethodFund, gdzie uczyła mnie m.in. Lada Nakonechna.
Czy podczas tej alternatywnej edukacji poczułaś, że interesuje cię jakiś konkretny kierunek? Odnalazłaś się w teorii?
Wciąż poszukuję odpowiadających mi ram teoretyczno-intelektualnych. Chyba największy wpływ na mnie miała zachodnia sztuka, odkryłam wiele wspaniałych artystek z Europy i Stanów Zjednoczonych, jak Marlene Dumas, Kara Walker, Monster Chetwynd.
Zaczęłam czytać teksty artystek, korespondowałam z nimi, oglądałam online ich wykłady. Chyba obejrzałam wszystko, co było dostępne na YouTube…
Ich podejście było tak inne od tego, które poznałam w Ukrainie. Nie chodzi mi oczywiście o krytykowanie sztuki ukraińskiej. Jest tyle artystów i artystek, których podziwiam i kocham. Ale właśnie młode pokolenie jest zupełnie inne, nie miałam zbyt wiele możliwości, żeby skonsultować moje pomysły. O sztuce dyskutowaliśmy raczej w gronie przyjaciół. Znalazłam więc wsparcie w tekstach, na przykład w publikacjach Dumas. Jej rozważania teoretyczne, nawet akademickie, opierają się na intuicji i emocjach.
Mówiłaś o waszej postawie podczas bombardowań w Ługańsku, że odnajdujesz spokój i równowagę nie przez racjonalizowanie sytuacji, a właśnie przez intuicję i to, co czujesz w konkretnej chwili.
Tak, w takim momencie po prostu musisz polegać na swoich przeczuciach. Na przykład obecnie odbywa się wiele dyplomatycznych wystąpień, ludzie jeżdżą za granicę, żeby opowiadać o sytuacji Ukrainy.
Na początku znalezienie odpowiedniego języka do tych opowieści było bardzo trudne. Musieliśmy się wszyscy starać, żeby nie mówić wyłącznie tonem oskarżycielskim, nie być zbyt radykalni. Pomyślałam, że w takim przypadku można być bardzo emocjonalnym, polegać na emocjach, a za nimi może stać także logika. Tak właśnie myślę o mojej sztuce.
Po rezydencji i wystawie we Frankiwsku wyjechałam z Ukrainy. Nawet nie wiedziałam, czy będę miała możliwość tam zostać. W moim życiu prywatnym zaszły duże zmiany, czułam się wolna, niezwiązana z niczym i nikim. Wyprowadziłam się z mieszkania w Kijowie, nic mnie nie trzymało.
Pomyślałam, że to dobry pomysł, spędzić kilka miesięcy w Europie, pojechać na rezydencję. Nigdy wcześniej nie miałam możliwości pracować za granicą. Kiedy dotarłam do Künstlerhaus w Lauenburgu, od razu wiedziałam, że chcę tam namalować konkretny obraz.
Stworzyłam Ukraiński ogród, moją ostatnią wielkoformatową pracę.
Bardzo się tam dobrze czułam, miasteczko ma tylko 11 tysięcy mieszkańców, czułam się jak na urlopie. W Niemczech dołączyła do mnie przyjaciółka, spędziłyśmy razem tydzień i pojechałyśmy na rezydencję do Bratysławy, a potem znalazłam się w Warszawie w programie rezydencji kryzysowych.
Dostałam już zaproszenie na kolejne rezydencje w Niemczech, ale się waham. Chcę wrócić do Kijowa, nawet jeśli będę musiała mieszkać w jednym pokoju z moją mamą, bo niestabilna sytuacja finansową nie pozwoli mi na wynajęcie mieszkania. Ale będę miała szansę rozpocząć nowy kolektywny projekt.
Nie boisz się nadchodzącego kryzysu w zimie? W Polsce wszyscy panikujemy, ale też martwimy się o was.
Latem Ukraińcy pracowali ze zdwojoną siłą. Wszyscy przygotowywali zapasy na zimę. Naprawdę wielu moich przyjaciół i ich rodziny bardzo entuzjastycznie podeszli do uprawy ogródków i ziemi. Rzeczywiście, wszyscy staramy się przygotować na najgorsze. Dlatego uważam, że byłyśmy naprawdę sprytne z mamą, że kupiłyśmy w Polsce olejowe grzejniki!
Staramy się mieć jakikolwiek wpływ na tę sytuację, chociażby właśnie kupując ogrzewanie. To są takie drobne problemy, jedyne, które jesteśmy w stanie same rozwiązać. Wiemy, że będzie ciężko. Mam tylko nadzieję, że nie nie do zniesienia.
Kateryna Aliinyk Artystka urodzona w 1998 w Ługańsku, od 2016 roku mieszka i pracuje w Kijowie. Jej głównym medium jest malarstwo, ale tworzy również teksty, obiekty i instalacje. Najczęściej eksploruje tematy wojny i okupacji Donbasu poprzez obrazy i metafory natury oraz optykę nieantropocentryczną.
W 2021 roku ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych i Architektury, uzyskując tytuł magistra malarstwa. W 2020 roku ukończyła kurs Sztuka Współczesna na KAM-ie oraz kurs sztuki współczesnej Method Fund „Stanowiska Artystów”.
Brała udział w wystawach: A:2402 D:2022 (Niemcy, 2022), if it is no war today, it doesn’t mean there is NO war (Polska, 2022), Nasze mieszkania, domy, chatki, ogrody, biura i podwórka (Ukraina, 2022), Pracownia (Ukraina, 2022), State of emergence (Rumunia, 2022), Zapraszamy (Ukraina, 2021), Sabina Gallery (Ukraina, 2020). W Warszawie jej prace można było we wrześniu tego roku oglądać w galerii Jednostka na wystawie W Ukrainie.
Kateryna Aliinyk brała udział w projekcie miesięcznych rezydencji kryzysowych dla artystek z Ukrainy w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, zorganizowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego we współpracy z Culture.pl, Zachętą – Narodową Galerią Sztuki i Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku w reakcji na militarną agresję Rosji na Ukrainie, która trwa od lutego 2022. Projekt wspiera Meta Company.
Wywiad z Kateryną Aliinyk został opublikowany w nr 144 "Notesu na 6 tygodni", wydawanego przez Fundację Bęc Zmiana. Republikujemy za zgodą autorki i wydawcy.
Historyczka sztuki i antropolożka. Od 2019 r. kuratorka w Dziale Rezydencji Artystycznych w CSW Zamek Ujazdowski, doktorantka na Wydziale Nauk o Kulturze i Sztuce Uniwersytetu Warszawskiego.
Historyczka sztuki i antropolożka. Od 2019 r. kuratorka w Dziale Rezydencji Artystycznych w CSW Zamek Ujazdowski, doktorantka na Wydziale Nauk o Kulturze i Sztuce Uniwersytetu Warszawskiego.
Komentarze