Ekspert zajmujący się badaniem migracji nie zostawia suchej nitki na migracyjnej narracji obozu władzy. „Fałsz fałszem pogania” – mówi prof. Witold Klaus, badacz z Polskiej Akademii Nauk. Weryfikujemy kolejne mity prawicy na temat polityki imigracyjnej UE oraz relokacji migrantów
„Nie zgadzamy się na żadne kontyngenty, na żadne kwoty, żadne przydziały migrantów. Europa musi mieć mechanizmy ochrony przed migracją zewnętrzną” – powiedział w Bratysławie na szczycie Grupy Wyszehradzkiej premier Mateusz Morawiecki w poniedziałek 26 czerwca 2023 r.
To samo powtórzył na szczycie UE, który obradował w Brukseli 29 i 30 czerwca.
„Rząd PiS nie zgodzi się na żadne wymuszenia dotyczące przyjmowania nielegalnych imigrantów” – mówił jeszcze przed rozpoczęciem obrad. Stanowisko Morawieckiego wsparł premier Węgier Viktor Orbán, co sprawiło, że dwudniowy szczyt UE zakończył się bez wspólnych konkluzji ws. migracji.
Dość nietypowo opublikowane zostały konkluzje przewodniczącego Rady Europejskiej, Charlesa Michela. Polityk podkreślił w nich, że Polska i Węgry domagały się m.in. „wypracowania konsensusu w sprawie skutecznej polityki migracyjnej i azylowej”. Pozostałe państwa członkowskie nie poparły jednak tego postulatu.
Proces legislacyjny związany z paktem migracyjnym UE toczy się zatem zgodnie z planem i procedurami.
Reforma prawa imigracyjnego UE jest obecnie rozpatrywana przez Parlament Europejski.
O tym, że nikt Polsce nie każde przyjmować „nielegalnych migrantów”, pisaliśmy już w tym tekście. Jednak każdy dzień przynosi nowe wypowiedzi rządzących, które budzą poważne wątpliwości co do ich sensowności i prawdziwości. Dziś na warsztat bierzemy kolejne .
Swoją ekspertyzą wspiera nas prof. Witold Klaus, badacz migracji z Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
„Referendum ws. relokacji jest potrzebne, bo to nie uchodźcy, my tu mamy do czynienia z migrantami ekonomicznymi (...). My uważamy, że trzeba pomagać na miejscu (...), ale koszty tego powinny spoczywać na państwach, które prowadziły politykę kolonialną” – mówił rzecznik rządu Piotr Müller w czwartek 22 czerwca 2023 r. na antenie TVP 1.
„Dzięki przymusowej relokacji Niemcy będą mogli przesiedlać do innych krajów UE tych imigrantów, którzy stanowią u nich zagrożenie bezpieczeństwa, a których tak naprawdę sami zaprosili” – to z kolei wypowiedź europosła Ryszarda Legutko z PiS, którą można było usłyszeć na antenie radiowej Jedynki w poniedziałek 26 czerwca.
Do tego wspomniany już cytat z premiera Mateusza Morawieckiego, który podsumowuje stosunek obozu władzy do kwestii reformy polityki migracyjnej UE. Premier przy wielu okazjach podkreślał, że jego zdaniem „wybór między relokacją migrantów, a płaceniem, to żaden wybór”.
Czy w tych wypowiedziach jest choć ziarno prawdy?
Czy w świetle traktatu z Lizbony, który mówi o tym, że polityka imigracyjna powinna podlegać zasadzie solidarności i sprawiedliwego podziału odpowiedzialności między państwa członkowskie, w tym również na płaszczyźnie finansowej, Polska może przyjąć taką postawę, jaką proponuje premier Morawiecki?
Jak duże pole manewru ma UE do kształtowania polityki azylowej w świetle jej zobowiązań prawnomiędzynarodowych?
Czy referendum dot. relokacji migrantów w Polsce będzie miało jakiekolwiek skutki prawne, czy będzie tylko kosztownym elementem kampanii wyborczej obozu władzy?
Przeanalizujmy te twierdzenia po kolei.
„Referendum ws. relokacji jest potrzebne, bo to nie uchodźcy, my tu mamy do czynienia z migrantami ekonomicznymi (...) My uważamy, że trzeba pomagać na miejscu (...), ale koszty tego powinny spoczywać na państwach, które prowadziły politykę kolonialną”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
„To, co jest bardzo problematyczne w tym stwierdzeniu rzecznika rządu, to niezrozumienie pojęć uchodźcy i migranci zarobkowi” – mówi prof. Witold Klaus, badacz migracji z Polskiej Akademii Nauk.
Rozróżnienie na „uchodźców”, np. „uchodźców wojennych z Ukrainy” oraz „migrantów ekonomicznych”, którzy przyjeżdżają do Europy „tylko dlatego, że szukają lepszego życia” – jak można wywnioskować z tej wypowiedzi, jest bardzo powszechne w narracji na temat polityki imigracyjnej. Pada na podatny grunt społeczny i dość mocno kształtuje opinie publiczną na temat migracji.
Przyjmowanie „uchodźców wojennych” znajduje zrozumienie, wydaje się „uzasadnione”, ale już wpuszczanie do UE „migrantów ekonomicznych”, którzy „poszukują lepszego życia” (a może nawet chcą czerpać z europejskiego socjalu?), już nie. Mniej więcej tak można podsumować tą dość rozpowszechnioną opinię.
Ale ona jest oparta na zupełnym niezrozumieniu pojęć oraz na stereotypach.
„Prawdą jest, że to państwa członkowskie mają wyłączną kompetencję do tego, by decydować, jakie osoby będą przyjmowane na dane terytorium, jeśli chodzi o imigrantów ekonomicznych, czyli osoby przyjeżdżające do pracy, w celach zarobkowych. To państwo decyduje o tym, komu i w jakiej liczbie wyda pozwolenie na pracę” – mówi prof. Klaus.
Ten fakt wynika wprost z zapisów Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Artykuł 79 TFUE mówi o podziale kompetencji między UE a państwami członkowskimi w kwestii polityki imigracyjnej, co wyjaśnialiśmy już w tym tekście.
„Oczywiście dotyczy to osób spoza UE, bo obywatele UE korzystają z prawa do swobodnego przemieszczania się i podejmowania pracy na terenie Unii, więc te ograniczenia ich nie dotyczą” – dodaje prof. Klaus.
Natomiast kluczowe jest to, kogo nazywamy migrantem ekonomicznym.
Prof. Klaus zwraca uwagę, że jeżeli to pojęcie używane jest w odniesieniu do osób, które przychodzą na granicę polsko-białoruską, czy przypływają do Europy na tych przeładowanych łodziach przez Morze Śródziemne, „to jest to głębokie nadużycie”.
„Nie da się a priori stwierdzić, czy osoby na tych łodziach to migranci ekonomiczni, czy osoby, którym należy się ochrona międzynarodowa”.
„Do tego służą odpowiednie procedury. Jeżeli taka osoba staje na granicy Unii Europejskiej i prosi o ochronę międzynarodową, to obowiązkiem każdego państwa jest taki wniosek rozpatrzeć” – tłumaczy badacz.
Udzielanie ochrony międzynarodowej to nie kwestia politycznej decyzji poszczególnych państw. To zobowiązanie na gruncie prawa międzynarodowego.
Państwa sygnatariusze Konwencji Genewskiej są zobowiązane do udzielania ochrony międzynarodowej. Obowiązek ten wynika także z Karty Praw Podstawowych UE. Mówi o tym artykuł 18 KPP, zatytułowany „Prawo do azylu”:
„Gwarantuje się prawo do azylu z poszanowaniem zasad Konwencji genewskiej z 28 lipca 1951 roku i Protokołu z 31 stycznia 1967 roku dotyczących statusu uchodźców oraz zgodnie z Traktatem o Unii Europejskiej i Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”.
Ochrona międzynarodowa obejmuje kilka statusów prawnych: status uchodźcy, ochronę czasową oraz ochronę uzupełniającą. Co więcej, w czasie rozpatrywania wniosku o ochronę międzynarodową, taka osoba już podlega ochronie prawnej. Z chwilą przyjęcia jej wniosku, jej pobyt na terenie państwa członkowskiego, a więc i Unii Europejskiej, jest już legalny.
W politycznym dyskursie na temat migracji w Polsce błędnie używane jest także pojęcie uchodźcy. Zgodnie z konwencją genewską, która je definiuje, uchodźcą nie jest bowiem osoba uciekająca przed wojną lub konfliktem zbrojnym.
Uchodźcą w rozumieniu konwencji jest osoba, która ucieka przed prześladowaniem ze względu na którąś z pięciu przesłanek: rasę, religię, narodowość, przynależność do jakiejś określonej grupy społecznej (np. osób LGBT+) lub poglądy polityczne.
Choć rozróżnienie to budzi sprzeciw wielu badaczy, a definicja z Konwencji Genewskiej zdaniem niektórych jest anachroniczna, to jednak ta sama definicja jest zastosowana w polskiej ustawie o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Premier Polski, który ciągle mówi o tym, że Polska pomaga uchodźcom z Ukrainy, powinien o tym wiedzieć.
„Natomiast oczywiście nie jest tak, że osobom uciekającym przed konfliktami zbrojnymi nie przysługuje ochrona międzynarodowa. Oczywiście, że przysługuje” – tłumaczy badacz.
Osoby uciekające przed wojnami najczęściej obejmowane są tzw. ochroną uzupełniającą.
Definicja mówi tyle: „Ochrona uzupełniająca to rodzaj zgody na pobyt przyznawany cudzoziemcom, którzy nie otrzymali statusu uchodźcy i w przypadku powrotu do swojego kraju byliby realnie narażeni na karę śmierci, egzekucję, tortury, nieludzkie lub poniżające traktowanie, poważne zagrożenie dla życia lub zdrowia, wynikające z powszechnego stosowania przemocy wobec ludności cywilnej lub w sytuacji wewnętrznego lub międzynarodowego konfliktu zbrojnego”.
Osobom uciekającym przed wojną może też zostać udzielona ochrona czasowa. To taki szczególny rodzaj ochrony udzielany wtedy, gdy do granic UE przyjeżdżają duże grupy osób, które uciekają z tego samego powodu – np. z powodu toczącej się na ich terytorium wojny.
W przeciwieństwie do statusu uchodźcy lub ochrony uzupełniającej, ochrona ta nie jest zindywidualizowana, tzn. nie jest przydzielana po rozpatrzeniu przypadku każdej osoby z osobna. Jest udzielana „en bloc”, czyli grupowo, np. wszystkim osobom pochodzącym z kraju ogarniętego wojną na określony czas.
Co ciekawe, takiej ochrony nie zdecydowano się udzielić milionom uchodźców z Syrii, którzy w 2015 roku uciekali przed wojną domową w swoim kraju. Po raz pierwszy Unia Europejska zdecydowała o przyznaniu takiej formy ochrony obywatelom i obywatelkom Ukrainy uciekającym z kraju w wyniku pełnoskalowej agresji rosyjskiej po 24 lutego 2022 r.
W wypowiedzi Piotra Müllera pada też powszechnie znane twierdzenie „trzeba pomagać na miejscu”.
Takie twierdzenie w kontekście dyskusji nad reformą polityki imigracyjnej UE to manipulacja.
Owszem, należy pomagać na miejscu. Zwłaszcza, że jak pokazują statystyki migracyjne, większość migracji do Europy, to migracja ze słabo rozwiniętych krajów Globalnego Południa.
„Ale pomaganie na miejscu nie zwalnia państw z obowiązku udzielania ochrony międzynarodowej tym osobom, które spełniają warunki i wnioskują o taką ochronę na granicach UE” – podkreśla profesor.
Każdy człowiek, który znajduje się w sytuacji zagrożenia: wojną, prześladowaniami, torturami, czy innymi poważanymi naruszeniami praw człowieka, ma prawo do ubiegania się o ochronę międzynarodową. Państwo, do którego dana osoba zgłosi się o taką ochronę, ma obowiązek rozpatrzyć wniosek. Co więcej, już w trakcie rozpatrywania wniosku, taka osoba podlega ochronie prawnej.
Z tego faktu wynika więc istotne ograniczenie możliwości kształtowania polityki migracyjnej UE.
„UE może decydować o procedurach, może podejmować działania mające na celu przeciwdziałanie przemytowi ludzi, itp., ale nie ma możliwości decydować o tym, ilu osobom udzieli ochrony międzynarodowej. To zależy wprost od tego, ile osób o taką pomoc się zwróci”.
„Zawracanie łodzi z migrantami do brzegów północnej Afryki, push backi na granicy polsko-białoruskiej, to wszystko jest niezgodne z prawem, bo domaganie się ochrony międzynarodowej to jedno z praw człowieka” – tłumaczy prof. Klaus.
Dlatego też, z prawnego punktu widzenia postulaty skrajnej prawicy dotyczące „niewpuszczania imigrantów” są nierealne. Udzielanie ochrony międzynarodowej to kwestia zobowiązań prawnych, a nie arbitralnych, politycznych decyzji.
Na uwagę zasługuje jeszcze jedno stwierdzenie europosła Ryszarda Legutko z PiS.
Przy okazji tematu paktu migracyjnego UE, politycy Prawa i Sprawiedliwości dość umiejętnie kreują kolejną linię antyniemieckiej narracji. Jak można było usłyszeć na antenie radiowej Jedynki w poniedziałek 26 czerwca,
„Dzięki przymusowej relokacji Niemcy będą mogli przesiedlać do innych krajów UE tych imigrantów, którzy stanowią u nich zagrożenie bezpieczeństwa, a których tak naprawdę sami zaprosili”.
Według tej narracji, pakt migracyjny UE obejmujący m.in. relokację migrantów do różnych krajów UE, ma być sposobem dla Niemców na „pozbycie się nadwyżki migrantów”.
„Dzięki przymusowej relokacji Niemcy będą mogli przesiedlać do innych krajów UE tych imigrantów, którzy stanowią u nich zagrożenie bezpieczeństwa, a których tak naprawdę sami zaprosili”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Ale takie twierdzenie jest nieprawdziwe. Relokacja migrantów ma dotyczyć tylko osób, które obecnie ubiegają się o ochronę międzynarodową w UE, a nie osób, którym została ona już przyznana, w związku z czym przebywają na terenie UE, np. w Niemczech.
„Relokacje mają na celu pomóc państwom granicznym w lepszym odpowiadaniu na przyjazd dużej grupy migrantów, czyli osób, które ubiegają się o ochronę międzynarodową. Chodzi o osoby, które przyjeżdżają teraz, tzn. w momencie gdy te przepisy będą już obowiązywały, a nie osoby, które przyjechały ileś lat temu i została im już przyznana jakaś forma pomocy międzynarodowej. Żadna relokacja migrantów, którzy już są w Niemczech, nie wchodzi w grę i nigdy nie wchodziła. To nigdy nie był temat” – podkreśla profesor Klaus.
Profesor Klaus podkreśla też, że w narracji obozu rządzącego fakt przyjęcia przez Niemcy decyzją kanclerki Angeli Merkel z 2015 roku miliona uchodźców z Syrii jest niesłusznie przedstawiany jako negatywny przykład.
„Niemcy zrobiły wtedy przysługę zarówno wszystkim państwom członkowskim, jak i sobie. Dzięki decyzji Angeli Merkel, Komisja Europejska nie naciskała na realizację obowiązujących przepisów na temat kwot, a więc nie wymuszała na państwach członkowkskich przyjmowania migrantów. Poza tym te osoby bardzo szybko zostały wchłonięte przez niemiecki rynek pracy, a ich integracja nie spowodowała niemal żadnych napięć spolecznych. To przykład na to, że niemiecka polityka integracyjna działa” – podkreśla badacz.
Na koniec weźmy jeszcze na warsztat twierdzenie premiera Morawieckiego:
„Nie zgadzamy się na żadne kontyngenty, na żadne kwoty, na żadne przydziały migrantów. Europa musi mieć mechanizmy ochrony przed migracją zewnętrzną”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
To twierdzenie nie nadaje się do weryfikacji, bo ma charakter opinii. Warto jednak podkreślić, że jeżeli reforma polityki migracyjnej i azylowej UE wejdzie w życie w tym kształcie, w jakim dziś jest negocjowana, to Polska będzie musiała wdrożyć unijne przepisy. Niezgoda premiera Morawieckiego nie będzie miała żadnego znaczenia.
UE może wprowadzić przepisy solidarnościowe, bowiem tak wynika z traktatu z Lizbony.
Artykuł 80 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, mówi, że „polityka imigracyjna powinna podlegać zasadzie solidarności i sprawiedliwego podziału odpowiedzialności między państwa członkowskie, w tym również na płaszczyźnie finansowej”. Co więcej, artykuł ten stwierdza, że UE ma prawo „ustanawiać środki celem realizacji tej zasady solidarności”.
UE ma zatem pełne prawo wprowadzić środki, które ową solidarność będą egzekwowały. Robi to realizując obecnie reformę polityki imigracyjnej.
W tym kontekście jako nieprawdziwe należy więc ocenić też stwierdzenie rzecznika rządu Piotra Müllera o tym, że „referendum ws. relokacji migrantów jest potrzebne”.
„Ono być może jest potrzebne ze względów politycznych, prowadzenia kampanii wyborczej, ale na pewno nie będzie miało żadnych skutków prawnych” – podkreśla badacz.
„Jeśli przepisy paktu migracyjnego wejdą w życie, Polska, tak jak wszystkie inne państwa członkowskie, będzie zwyczajnie zobowiązana do ich wdrożenia. Jeśli tego nie zrobi, to tak jak w przypadku innych przepisów, które Polska łamie, zostaniemy wezwani przez Komisję Europejską do zaniechania naruszeń, a jeżeli rządzący nie zastosują się do tych wezwań, to zostaniemy pozwani do Trybunału Sprawiedliwości UE, który za niewdrożenie przepisów wspólnotowych nałoży na nasz kraj kolejne kary pieniężne. Tak więc to referendum to tylko kosztowny i nieuczciwy sposób robienia polityki” – podkreśla prof. Klaus.
Okazuje się jednak, że wbrew temu, czego być może oczekują politycy PiS, strategia wyborcza polegająca na straszeniu migrantami może nie okazać się aż tak owocna.
Jak wynika z najnowszego sondażu OKO.press i TOK FM na temat stosunków Polek i Polaków do imigrantów i imigrantek, wśród wyborców PiS strach przed migrantami z Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu czuje 27 proc. badanych, wśród reszty społeczeństwa tylko 6 proc. Wzbudzenie antyimigranckiej histerii może się Kaczyńskiemu nie udać.
Prawa człowieka
Uchodźcy i migranci
Ryszard Legutko
Mateusz Morawiecki
Piotr Müller
Rada Europejska
pakt migracyjny
polityka migracyjna
propaganda PiS
relokacja migrantów
szczyt UE
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze