Andrzej Duda przed Zgromadzeniem Narodowym odmalował obraz Polski, która odcina się od europejskich wartości, buduje swoją tożsamość wokół religii katolickiej, a demokratyczne standardy mierzy wedle woli większości, a nie praw mniejszości. To będzie radykalna druga kadencja
Przemówienie Andrzeja Dudy inaugurujące jego drugą kadencję było jasnym sygnałem, że prezydent wciąż będzie przede wszystkim przedstawicielem swojego środowiska politycznego oraz heroldem wojny kulturowej, którą PiS pod sztandarem "troski o rodzinę" prowadzi z mniejszościami seksualnymi i tymi Polakami, którzy nie podzielają wizji państwa forsowanej przez kościół katolicki oraz Prawo i Sprawiedliwość.
Duda poza rytualnymi podziękowaniami wobec kontrkandydatów i wyborców głosujących na jego przeciwników, nawet na milimetr nie wyciągnął ręki w kierunku zgody do tych Polaków, którzy nie podzielają jego wizji wspólnoty oraz podejścia do standardów demokracji i praw człowieka.
Podkreślał za to siłę swojego mandatu, zbudowaną na 10,4 milionach głosów, nie zająknąwszy się przy tym, że niemal tyle samo wyborców głosowało przeciwko jego pomysłowi na Polskę. Zdefiniował przynależność do narodowej wspólnoty według stosunku do tradycji pojmowanej jako wierność katolickiej aksjologii.
Prezydent dał też do zrozumienia, że kraj pod jego przywództwem będzie w kontrze do wartości europejskich budowanych na zachodnich standardach praw człowieka, a radykalny kurs z kampanii wyborczej nie był cyniczną grą na zjednanie sobie skrajnych wyborców, tylko rzeczywistym projektem prezydentury na drugą kadencję.
Duda podkreślił, że w kampanii wyborczej był sobą i nie udawał nikogo innego:
"Dziś z woli moich rodaków, narodu polskiego, po raz kolejny obejmuję urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Polacy mnie znają i wiedzą jakie wyznaję wartości.
Nie udawałem w kampanii wyborczej kogoś innego. I zapewniam, że tak już zostanie.
Dotrzymam swoich zobowiązań, bo konsekwentnie trwam przy moich ideałach"
- mówił prezydent.
To ważna deklaracja, ponieważ kampania Andrzeja Dudy często posługiwała się hejtem (agresję "Wiadomości" TVP opisywaliśmy wtedy dzień po dniu), szczuciem i odmawianiem patriotyzmu kontrkandydatowi - Rafałowi Trzaskowskiemu. Prezydent przed Zgromadzeniem Narodowym miał okazję, by odciąć się od retoryki kampanijnej. Nie skorzystał z niej.
A mógł przecież pogłębić zdawkowe przeprosiny wygłoszone po ogłoszeniu wyniku wyborów, wyciągnąć rękę na zgodę do przeciwników politycznych i tych Polaków, których konsekwentnie, z wiecu na wiec, poniżał, walcząc o reelekcję. Zamiast tego stwierdził, że był wtedy sobą i będzie w tym konsekwentny.
Co robił Andrzej Duda, kiedy był sobą?
Na przykład sugerował w kampanii, że Trzaskowski działa w interesie mocodawców z zagranicy. Gdy prezydent odmawiał udziału w debacie TVN24, Onetu i Wirtualnej Polski mówił tak:
"Zagraniczne media będą chroniły pana Trzaskowskiego? W czyim interesie? Przepraszam W czyim interesie?" - pytał retorycznie.
Na wiecu w Brzegu 3 lipca mówił z kolei, że "Niemcy chcą nam wybrać prezydenta".
"Niedawno można było przeczytać w gazecie "Die Welt", że ich korespondent warszawski donosił, że pan Trzaskowski to lepszy byłby dla Niemiec prezydent, bo jest przeciwko temu, żeby Polska brała reparacje od Niemców, żeby Polska domagała się odszkodowania za II wojnę światową, za zniszczenia, które zostały wtedy dokonane"
Przed wylotem do Waszyngtonu połączył Trzaskowskiego z inwazją putinowskiej Rosji na Ukrainę: "W czasach, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, której członkiem jest pan Rafał Trzaskowski, Rosja napadała na Ukrainę, a Polska była oparta wyłącznie na obecności naszej armii u nas i wielu ludzi bardzo się obawiało".
Podsumowując:
Część opinii publicznej przeciwna prezydentowi mogła mieć nadzieję, że Duda wyostrzał retorykę na potrzeby kampanii wyborczej. Dziś okazało się, że "był sobą i nikogo nie udawał".
Dowiedzieliśmy się również z przemówienia prezydenta, że Andrzej Duda był sobą, kiedy przed wyborami szczuł na osoby LGBT, mówił, że nie są ludźmi ("Próbuje się nam proszę państwa wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia") i nikogo nie udawał, gdy krzyczał "Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina", przejmując hasło skrajnej, homofobicznej prawicy z manifestacji przeciwko marszom równości.
Duda w Zgromadzeniu Narodowym stwierdził również, że jest dumny z podpisania homofobicznej "Karty rodziny":
"Rodzina to fundament, bo tworzy i kształtuje społeczeństwo, gospodarkę, kulturę. Rodzina to nasze największe dobro. Musimy czynić wszystko, aby rodzinę chronić i dbać o warunki jej rozwoju. Dlatego podpisałem Kartę Rodziny oraz zobowiązałem się do utrzymania wszystkich programów społecznych, które zostały wprowadzone podczas mojej prezydentury – a także do ich rozwijania" - mówił prezydent.
Udawał przy tym, że główną funkcją Karty był nacisk na sprawy społeczne, podczas, gdy w logice kampanii jej wymowa była wyłącznie skierowana przeciwko mniejszościom seksualnym.
Prezydent Duda podczas składania podpisu pod dokumentem 10 czerwca podkreślił, że nie ma i nie będzie w Polsce zgody na małżeństwa par jednopłciowych i adopcję dzieci: „Nie mam wątpliwości, że takie rozwiązania to obca ideologia” – mówił.
Straszył, że wraże ideologiczne projekty próbują przeniknąć do naszej rzeczywistości, są nam narzucane siłą, ale stabilne państwo powinno im stawiać odpór.
Najostrzejszym zapisem karty był „zakaz propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych”. To pomysł zaczerpnięty z putinowskiej Rosji, gdzie zakaz homoseksualnej propagandy rozciągnięty jest na całe życie społeczne.
Kiedy przed Zgromadzeniem Narodowym prezydent mówił o polskiej wspólnocie, ważniejsze było to, kogo z niej wykluczył, niż to, kto się z łaski głowy państwa w niej znalazł:
"Będziemy też bronić prawdy o tym, że piękno, pomyślność i zamożność naszego kraju jest wspólnym dziełem wszystkich Polaków. Także dlatego obywatele Rzeczypospolitej są sobie równi. Nie ma różnicy między mieszkańcami wielkich miast, małych miasteczek i wsi. Każdy ma równą godność.
Nie dzielimy Polaków na lepszych i gorszych ze względu na zarobki, wykształcenie, poglądy czy wyznanie religijne. Każdemu należy się szacunek. Polakiem jest każda osoba lojalna wobec Rzeczypospolitej i wobec swoich współobywateli. Każdy, kto ma Polskę w sercu" - przemawiał Duda.
W tej patetycznej (ton zrozumiały ze względu na podniosłość uroczystości) wyliczance nie znalazło się miejsce dla mniejszości seksualnych. W dniach, gdy policja zatrzymuje aktywistów za wywieszanie tęczowych flag na pomnikach, to znaczące przemilczenie.
Nie trzeba przecież popierać małżeństw jednopłciowych, ani nawet związków partnerskich, by wyrazić szacunek do tej grupy obywateli.
Prezydent jednak o niej nie wspomniał, za to później złożył wieniec pod warszawskim monumentem Jezusa Chrystusa na Krakowskim Przedmieściu - to m.in. na nim zawieszono tęczową flagę. To było jasne poparcie prezydenta dla represji i działań policji.
Duda jako głowa państwa najwyraźniej nie ma intencji, by łagodzić przez następne pięć lat wojnę kulturową, wręcz przeciwnie - pokazał, że będzie ją podsycał.
Prezydent w orędziu powielił standardową opowieść Prawa i Sprawiedliwości o demokracji w Polsce, która w ich ujęciu jest sprowadzona wyłącznie do jednej procedury: udziały w wyborach.
"Dziś demokracja w Polsce jest silniejsza niż kiedykolwiek. Obywatele wiedzą, że od ich głosów zależą najważniejsze sprawy państwa. Przyszłość Polski. Miliony Polaków, którzy wcześniej w to nie wierzyli – i nie głosowali – teraz zagłosowały. W całym kraju. W dużych, średnich i małych miastach, a także na wsiach. I to jest wielka rzec" - mówił Duda podczas inauguracji.
Niemal to samo mówił w listopadzie 2019 roku premier Mateusz Morawiecki: "W czasach naszych rządów, przez poprzednie cztery lata mieliśmy do czynienia z rozkwitem wolności i demokracji”
W OKO.press wskazywaliśmy wtedy, że jeśli demokracja w Polsce kwitnie, to wbrew wysiłkom obozu władzy, a nie dzięki rządom PiS. Wzrost aktywności obywatelskiej od 2015 roku odnotowaliśmy, ponieważ przez Polskę przetoczyły się nie widziane od lat masowe demonstracje – m.in. w obronie praw kobiet i niezależności wymiaru sprawiedliwości.
Również bardzo wysoka frekwencja w drugiej turze wyborów prezydenckich 2020 wynikała w dużej części z masowego sprzeciwu, który prezydentura Dudy rządy obozu "dobrej zmiany" budzą u wielu Polaków.
Co symptomatyczne, Duda w swoim przemówieniu wspomniał o szansie, jaką jest zaczynająca się w 2022 roku polska prezydencja w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Nie zająknął się jednak o tym, że ta sama OBWE we wstępnym raporcie po wyborach zwracała uwagę na nieuzasadnioną przewagę Dudy podczas kampanii: od stronniczości TVP po gorliwe zaangażowanie urzędników państwowych w reelekcję Dudy.
Organizacja podkreślała również homofobiczny, ksenofobiczny i antysemicki przekaz w kampanii głowy państwa.
Jaka ma być przez następne pięć lat Polska z wizji Dudy? Prezydent w swoim przemówieniu określił polskość wąsko i wykluczająco - jako stan wierności katolickiej tradycji i aksjologii:
"Wierzę w Boga, ale jednocześnie wiem, że nie każdy musi w niego wierzyć, żeby szanować uniwersalne wartości i tradycje, z których wyrosła Polska, bo szanują i doceniają je zarówno ludzie wiary, jak i osoby niewierzące. Polska znalazła się w Europie, przyjmując chrzest w 966 roku, jesteśmy częścią Europy od 1054 lat. Nie zapominamy o tym".
Pod tą łagodną retorycznie i pozornie koncyljacyjną wypowiedzią kryje się de facto projekt aksamitnego państwa wyznaniowego na wzór Turcji Erdogana. W takim kraju w Boga można nie wierzyć, ale wartości, które za wiarą stoją należy podzielać, by zyskać pełnię praw w debacie publicznej i życiu społecznym.
Po pierwsze, w tej wizji w zasadzie nie można być Polakiem, nie przyjmując za swoje wartości wynikających z religii katolickiej. Po drugie, to jasny znak, że Polska Dudy odrzuca wartości przyjmowane za standard w Europie Zachodniej - prawa kobiet, mniejszości, szacunek dla odmienności - ponieważ ma własne, osobliwie polskie, nasze i specyficzne wartości europejskie, które przyjęła podczas chrztu 1054 lata temu.
Proklamacja przez Dudę nowej wersji Katolickiego Państwa Narodu Polskiego to poza tym dość bezczelna uzurpacja. Owszem, ponad 10 milionów Polaków zagłosowało za wizją państwa funkcjonującego jako wspólnota według wskazań i wartości religii katolickiej, ale kolejne 10 milionów opowiedziało się za wartościami europejskimi w rozumieniu zachodnim, a kolejne 10 milionów nie zabrało głosu w tym sporze i nie wzięło udziału w wyborach.
W przemówieniu Dudy pojawiła się - jakżeby inaczej! - deklaracja otwartości na różne poglądy:
"Chcę być prezydentem polskich spraw, spraw ważnych dla wszystkich Polaków, tak dla moich wyborców, jak i dla tych, którzy poparli innych kandydatów, moich konkurentów. Jestem otwarty na współpracę i do tej współpracy zachęcam.
Drzwi pałacu prezydenckiego były przez ostatnie pięć lat otwarte i zawsze będą otwarte dla różnych środowisk, dla przedstawicieli wszystkich stronnictwo politycznych"- mówił Duda.
Szkopuł w tym, że drzwi rzeczywiście bywały otwarte, tyle, że niewiele z tego wynikało. Duda przyjmował frankowiczów i obiecywał pomoc, ale skończyło się na słowach. Przyjmował nauczycielskie związki zawodowe, ale podpisał ustawy wprowadzające źle przygotowaną reformę oświaty (podczas strajku nauczycieli stał po stronie rządu). Kiedy w kampanii przyjmował przedstawicieli środowiska LGBT, odmówił przeprosin za homofobiczne deklaracje.
Jak wyglądało spotkanie z prezydentem, opowiadał OKO.press aktywista Bart Staszewski:
"Przez całą rozmowę uprawiał deliberację. Ja miałem słuchać, kiedy on, głowa państwa, w akompaniamencie dźwięków przestronnego Pałacu, wykłada mi, co myśli".
Te słowa to chyba najlepsze podsumowanie przemówienia prezydenta Dudy.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze