Przed jego drugim exposé oddajemy Mateuszowi Morawieckiemu, że do perfekcji opanował tkanie politycznej opowieści z faktów zmieszanych z półprawdami, niedopowiedzeniami i fantazjami. Premier stosuje metodę „na reklamę banku” - pozornie mówi prawdę, ale gdy wgryziemy się w szczegóły, postać rzeczy się zmienia. Ale też często nie waha się po prostu skłamać
Rzucane od niechcenia liczby i dane, wyjęte z kontekstu kwoty i obietnice, mieszanie faktów, fantazji i półprawd - to metoda Mateusza Morawieckiego na komunikowanie się z wyborcami.
Gdy przyjrzymy się wypowiedziom premiera, zobaczymy, że maluje on obraz Polski jak z folderu reklamowego banku: teoretycznie wszystko się w nim zgadza, dopóki nie wczytamy się w informację napisane drobnym drukiem.
W "bankowej reklamie" Morawieckiego Polska wygląda tak:
"W czasach naszych rządów, przez poprzednie cztery lata mieliśmy do czynienia z rozkwitem wolności i demokracji" - stwierdził premier 12 listopada, gdy składał w Sejmie formalną dymisję gabinetu.
To idealny przykład "metody Morawieckiego": bo i rzeczywiście, demokracja w Polsce kwitnie, ale wbrew wysiłkom obozu władzy, a nie dzięki rządom PiS.
W ostatnich czterech latach odnotowaliśmy ogromny wzrost aktywności obywatelskiej, a przez Polskę przetoczyły się nie widziane od lat masowe demonstracje - m.in. w obronie praw kobiet i niezależności wymiaru sprawiedliwości. To dobry wskaźnik jakości demokracji, która bez aktywnego uczestnictwa obywateli zamienia się zimny zestaw procedur pozbawiony treści.
Sondaż OKO.press z września 2016 roku pokazywał, że co piąta Polka chciałaby osobiście wziąć udział w proteście w obronie godności i praw kobiet, a większość Polek (55 proc.) i Polaków (44 proc.) popierała bunt kobiet. Jak się okazało, manifestacje rzeczywiście były masowe, udowadniając olbrzymią mobilizację społeczną wokół wartości demokratycznych i wolnościowych.
Jak widać, społeczeństwo obywatelskie uaktywniło się w sprzeciwie wobec polityki PiS, która wzięła na celownik prawa człowieka, wolne media i sądy - instytucje niezbędne dla zdrowej demokracji.
Bo jak pokazują niezależne raporty, ich stan pod władzą partii Jarosława Kaczyńskiego jest opłakany.
"Zamach na niezależność sądów i prokuraturę, upolitycznienie mediów i ataki na RPO, mniej swobód obywatelskich, populizm penalny, zagrożenia dla praw kobiet i osób LGBTQ, cięcia funduszy dla NGO i konflikt z UE"
- tak w miażdżącym raporcie podsumowała cztery lata "dobrej zmiany" Helsińska Fundacja Praw Człowieka. „Dostosowując prawo do politycznych celów, zastąpiono rządy prawa rządami prawem” – napisali eksperci HFPC.
Również raport OBWE z obserwacji wyborów parlamentarnych mówi o niepokojącym rozmyciu granicy między państwem i partią: stronniczym przekazie TVP i wykorzystywaniu stanowisk rządowych w kampanii wyborczej.
W OKO.press pisaliśmy również, że Polska odnotowała rekordowe obniżenie dwóch z siedmiu wskaźników w corocznym rankingu demokracji opracowanym przez amerykańską organizację strażniczą Freedom House. Polska straciła najwięcej w komponencie "niezależność sądownictwa" m.in. za "reformę" sądownictwa i nagonkę na sędziów.
Mówiąc więc o "kraju kwitnącej demokracji", premier Morawiecki zachowuje się jak ogrodnik, który ściął równo z ziemią wszystkie rośliny, ale cieszy się, że mimo to odrastają.
W swoim pierwszym exposé w grudniu 2017 roku premier Morawiecki obiecał rozwiązanie problemu braku mieszkań. W kwietniu 2018 roku na konwencji PiS szef rządu podwoił stawkę:
„W 2019 – to jest moje zobowiązanie – ma być w budowie 100 tysięcy mieszkań z tego programu”.
Jakie są fakty?
W marcu 2019 roku, Artur Soboń, wiceminister inwestycji i rozwoju, w TVN24BiS tonował zapowiedzi premiera: „Takich realnych inwestycji na koniec tego roku będzie na 100 tysięcy mieszkań. Oddanych do użytku będzie pewnie około 1,5 tysiąca. W faktycznej budowie będzie pewnie kilka tysięcy”.
W ten sposób wiceminister skonfrontował stan „faktyczny” z zapowiedziami premiera. Wynik? Ponad 90 tys. mieszkań na niekorzyść obietnic Morawieckiego.
Rząd PiS wybudował nieco ponad tysiąc mieszkań przez cztery lata rządów, ale wciąż karmi obywateli mglistymi zapowiedziami na przyszłość. Szacuje się, że w Polsce brakuje ponad 2 miliony mieszkań.
W listopadowym przemówieniu po złożeniu dymisji Morawiecki ogłosił:
"W trakcie ostatnich czterech lat wydatki na służbę zdrowia wzrosły z 70 mld zł do 106 mld zł. To ponad 50 proc. Nigdy nie było takiego przyrostu".
Jak jest naprawdę? Jak to u Morawieckiego: fakt obudowany jest manipulacją.
Rzeczywiście, nakłady nominalne (w miliardach złotych) wzrosły, ale nie jest to szczególna zasługa rządu. Po prostu wraz ze wzrostem gospodarczym i naszymi zarobkami rosną dochody ze składki zdrowotnej, płaconej przez każdego zatrudnionego.
Ale to nie jest właściwa miara wzrostu nakładów na służbę zdrowia, z czego dwa lata temu zdawał sobie sprawę również Morawiecki.
Dlatego w swoim pierwszym exposé premier nie obiecywał tylu a tylu miliardów więcej, tylko „zwiększenie wydatków na służbę zdrowia do 6 proc. PKB w ciągu kilku najbliższych lat". Bo to właśnie wydatki względem PKB pokazują realny wzrost nakładów.
A w Polsce Morawieckiego jest stagnacja.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski pod naciskiem kilkumiesięcznych protestów lekarzy-rezydentów zgodził się na zapis ustawowy, że wydatki publiczne na zdrowie mają osiągnąć 6 proc. PKB w roku 2024, zaś w latach 2018-2023 nie mogą być niższe niż:
Na papierze wszystko wygląda świetnie, tyle że w ustawie znalazł się zapis, że Ministerstwo Finansów bierze do obliczeń wydatków na zdrowie wartość PKB... sprzed dwóch lat!
Rząd Morawiecki oszukał zatem rezydentów typowo bankowym trikiem: dopisał drobnym drukiem zastrzeżenia do warunków umowy.
W ustawie budżetowej na rok 2019 założono, że PKB wzrośnie o 3,8 proc., a zatem jego wartość może wynieść 2,16 bln zł. Wywalczony przez protestujących lekarzy wskaźnik wydatków na zdrowie na 2019 rok to 4,86 proc. A 4,86 proc. z 2,16 bln równa się 105 mld zł. Tymczasem dzięki opisanemu wyżej trikowi łączne wydatki na zdrowie w tym roku to 97,4 mld zł, czyli o 7,6 mld mniej.
Wzrost wydatków w relacji do PKB jest więc czysto wirtualny.
A to oznacza, że wciąż zostajemy daleko w tyle za innymi krajami europejskimi: w 2016 roku przeznaczyliśmy na ochronę zdrowia 4,4 proc. PKB, podczas gdy Węgrzy 5,2 proc., Czesi 6,0 proc., Francuzi 8,7 proc., a Niemcy 9,5 proc.
”Podwyżki płac w Polsce są najwyższe od 25 lat” – powiedział premier w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” z lipca 2018 roku.
Fakty? Płace rosną szybko, ale nie aż tak, jak reklamuje to premier.
Jak udowadniali w OKO.press Monika Prończuk i Bartosz Kocejko, wyższy niż w 2017 roku realny wzrost płac był w latach 1996-1998, 2006-2008, 2015-2016. Realnie płace w gospodarce narodowej w 2017 wzrosły o 3,4 proc., ale w niektórych sekcjach gospodarki wzrost jest niewysoki lub żaden.
„Kolejną ważną dziedziną, w której doszło w ostatnich czterech latach do zmian jest oświata. W roku 2015 wydaliśmy 40,5 mld zł, w roku 2019 - 47,5 mld zł, w roku 2020 - prawie 50 mld zł. Czyli dziesięciomiliardowy wzrost” - stwierdził 12 listopada w Sejmie Morawiecki.
Liczby są prawdziwe, a w 2018 roku na edukację wydawaliśmy 4,8 proc. PKB. To wynik lepszy niż średnia dla Unii Europejskiej (o 0,2 pkt. proc.). Dlaczego więc OKO.press czepia się premiera?
Po pierwsze, jak wykazał Anton Ambroziak, w przeliczeniu na jednego ucznia wydajemy znacznie mniej niż reszta krajów UE. Średnio o ponad 1000 euro.
Po drugie, polska edukacja jakoś się trzyma tylko dzięki samorządom.
O skali niedoinwestowania mówią statystyki zebrane przez Związek Miast Polskich: w 2018 roku gminy i powiaty w wydały na edukację 70,5 mld zł, a z budżetu państwa dostały tylko 47 mld zł.
Po trzecie, „Finansowa luka edukacyjna” rośnie w zatrważającym tempie – o 17 proc. w 2017 roku – bo PiS nie dał samorządom wystarczających pieniędzy na „bezkosztową reformę”.
Po czwarte, pieniądze rządowe nie wystarczają też na wypłatę wynagrodzeń dla nauczycieli. We wrześniu 2019 PiS znów sięgnął do kieszeni samorządów, by wypełnić obietnicą złożoną nauczycielom w trakcie strajku. Na podwyżkę (o 9,6 proc.) pieniądze z budżetu państwa dostało zaledwie 49 proc. samorządów.
„Podejmujemy nowatorskie wysiłki w elektromobilności. Stawiamy ją w sercu rozwoju gospodarczego, ale też rozwoju transportu” - mówił Morawiecki w 2018 roku na Szczycie Klimatycznym w Katowicach. Rządowy plan zakładał zaś milion samochodów elektrycznych w Polsce do 2025 roku.
I znów - rzeczywiście wysiłki ekipy Morawieckiego są nowatorskie i ambitne, z tym, że tylko na papierze.
Szara rzeczywistość jest natomiast taka, że np. w pierwszych trzech kwartałach 2018 roku zarejestrowano zaledwie 411 w pełni elektrycznych samochodów osobowych.
Gdy liczbę nowo rejestrowanych aut elektrycznych przyrówna się do pierwszych rejestracji samochodów z silnikami benzynowymi i diesla, Polska zajmuje przedostatnie miejsce w UE z zaledwie jednym całkowicie elektrycznym samochodem na tysiąc nowych aut spalinowych.
Nawet w Bułgarii jest ich 5 razy więcej, w Rumunii 7 razy, na Węgrzech i w Niemczech ponad 10, a w Holandii prawie 32.
Warto pamiętać, że taktyka premiera Morawieckiego polegająca na cyrkowej wręcz zręczności w żonglowaniu faktami, liczbami i kontekstami, nie wyczerpuje środków propagandy stosowanej przez szefa rządu.
Morawieckiemu zdarza się często również zwyczajnie kłamać, co OKO.press skrupulatnie dokumentowało.
We wtorek nowy/stary premier Mateusz Morawiecki znów wygłosi exposé swojego nowego rządu. z OKO.press znów sprawdzi jak się mają do faktów jego nowe/stare obietnice. Pozostańmy w kontakcie, drodzy czytelnicy.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze