Eksperci są zgodni: węgiel może zniknąć z polskich elektrowni szybciej, niż wielu osobom może się wydawać. Problem zaczyna się w momencie wyboru źródeł, które go zastąpić. Atom? Gaz ziemny? Wiatr i słońce?
Przy założeniu, że celem jest zapewnienie jak najtańszego prądu, węgiel w Polsce powinien znikać z energetyki ekspresowo. I jest to proces, który już się zaczął. Koniec produkcji energii z węgla może nastąpić już w latach 3o. Brzmi nieprawdopodobnie? To właśnie taki scenariusz jest tym najbardziej realnym.
W 2023 r. Polska wygenerowała z węgla 60 proc. całej energii elektrycznej. Oznacza to, że w ciągu zaledwie roku udział węgla zmniejszył się o ok. 10 punktów procentowych. Z jednej strony odpowiada za to dynamiczny rozwój odnawialnych źródeł energii, które zapewniły ponad jedną czwartą krajowej produkcji, z drugiej – zmniejszone zapotrzebowanie na prąd. Nie chodzi jednak o drastyczne spadki, gdyż produkcja była na poziomie zbliżonym do okresu tuż przed pandemią.
Ostatnie miesiące potwierdzają, że poprzedni rok nie był dziełem przypadku, a transformacja energetyczna faktycznie przyspiesza. Najlepszy na to dowód dostarczył wrzesień. Był to pierwszy miesiąc w historii Polski, w którym udział węgla w miksie energetycznym spadł poniżej 50 proc. W tym czasie z węgla wyprodukowano zaledwie 48 proc. energii elektrycznej, a z OZE – rekordowe 37 proc.
Wyraźną tendencję widać też w planach rządu. Krajowy Plan w dziedzinie Energii i Klimatu to dokument, który rządy składają do Brukseli co pięć lat. W Polsce konsultacje nowego KPEiK dobiegły właśnie końca. Dokument zakłada dwa scenariusze – podstawowy (WEM) i ambitny (WAM). Ten drugi zakłada, że już w 2030 r. węgiel dostarczy zaledwie 22 proc. energii elektrycznej, a w 2040 r. – skromny 1 proc.
Z kolei Polskie Sieci Elektroenergetyczne, które zarządzają przesyłem energii w Polsce, zakładają, że już w 2034 r. spalanie węgla dostarczy mniej niż 10 proc. energii. Projekt nowego planu rozwoju sieci uwzględnia trzy scenariusze transformacji energetycznej – przesył energii wytwarzanej w elektrowniach na węgiel brunatny i kamienny waha się w nich pomiędzy 6 a 9 proc.
Zdaniem ekspertów węgiel z polskich elektrowni może zniknąć jeszcze szybciej, niż zakładają to rząd i PSE. Uwzględnienie realiów rynkowych oraz światowych i europejskich trendów wskazuje, że może do tego dojść już w ciągu dekady.
Z jednej strony polski węgiel jest bardzo drogi w wydobyciu i nie najlepszej jakości. Z drugiej nieustannie rosną koszty pracownicze, a zatrudnienie w górnictwie spada nieznacznie, choć wydobycie jest już na poziomie sprzed ponad 100 lat. Dlatego węgiel z Polski opłaca się tylko tym, którzy dzięki niemu mają pracę.
„Niemcy nie wydobywają węgla kamiennego, ale posiadają elektrownie na węgiel kamienny. Czy sprowadzają go z sąsiedniej Polski? Nie. Importują go m.in. z USA, Australii, Kolumbii i RPA. Skoro bardziej opłaca się im transportować węgiel z drugiego końca świata niż z sąsiedniego kraju, to o opłacalności węgla z Polski mówi to wszystko” – komentuje Marcin Popkiewicz, badacz megatrendów i autor książki „Zrozumieć transformację energetyczną”.
Do tego elektrownie węglowe w Polsce są bardzo stare i nie da się ich długo utrzymać bez niezwykle kosztownych napraw. Zresztą nawet najnowsze bloki często ulegają awariom i mają przestoje – w 2023 r. blok w Jaworznie wykorzystał 37 proc. mocy, a blok w Turowie 23 proc. To poziomy porównywalne, a nawet i gorsze od elektrowni wiatrowych.
Nie można też zapominać o tym, że spalanie węgla będzie coraz kosztowniejsze. Ten trend już jest wyraźnie widoczny i będzie się tylko wzmacniał, bo – o czym wiadomo od lat – opłaty za emisje CO2 w ramach systemu EU ETS będą znacząco rosnąć.
Skoro węgiel nie ma w Polsce przyszłości, to co ją ma?
I tu zaczynają się schody. Najlepszym na to przykładem jest to, że choć branżowe organizacje pozarządowe często mówią jednym głosem, to w przypadku przyszłości polskiej energetyki pojawia się już wielogłos. Jedni stawiają na same OZE, inni liczą na przejściowe wykorzystanie gazu ziemnego, a w tle przewijają się problemy i nadzieje związane z energetyką jądrową.
Ambitny scenariusz KPEiK zakłada, że ilość mocy uzyskiwana ze spalania gazu zostanie do 2040 r. potrojona – z obecnych 4,1 do 13 GW. Udział procentowy gazu w miksie ma zaś wzrosnąć z 10 proc. w roku 2023 do 16 proc. w 2030 r., by potem spaść do 9 proc. w 2040 r.
Co na to eksperci?
Z analizy energetycznego think-tanku Instrat wynika, że mechanizmy rynkowe faktycznie mogą przełożyć się na „znaczny, choć przejściowy, wzrost zużycia gazu ziemnego około 2030 r.”.
„Przy założonych przez nas cenach gazu oraz uprawnień EU ETS, elektrownie gazowe mogą produkować prąd taniej niż elektrownie węglowe, spychając te ostatnie do roli źródeł szczytowych i sezonowych. Na niekorzyść węglówek przemawiają wyższe emisje CO2, niższa elastyczność oraz wysokie koszty stałe (szczególnie w przypadku węgla brunatnego), a także wyższa awaryjność” – komentuje Patryk Kubiczek, ekspert Instratu.
Według Instratu prognozowany na 2030 r. poziom zużycia gazu jest wręcz zastanawiająco niski. „W jaki sposób rząd mógłby ograniczyć zużycie gazu w elektroenergetyce? Nasza badania pokazują, że rezygnacja z budowy nowych elektrowni gazowych może mieć ograniczony wpływ na zużycie paliwa, a jednocześnie zwiększyć import energii elektrycznej do Polski” – tłumaczy Kubiczek.
A Michał Hetmański, prezes Instratu, dodaje: „Spadek udziału węgla w miksie energetycznym, a za tym jego wydobycia w kopalniach, wynika z rozwoju alternatyw: wiatru i słońca, ale przede wszystkim energetyki gazowej, która nieuchronnie wyprze węgiel z polskiego miksu. Decyzję o tym podjęli inwestorzy, głównie spółki skarbu państwa, za zgodą i wolą poprzedniego rządu. Obecny rząd musi urealnić prognozy, które na bieżąco weryfikuje rynek”.
Również Popkiewicz uważa, że gaz powinien pełnić funkcję paliwa przejściowego. „Elektrownie gazowe doskonale nadają się do bilansowania systemu energetycznego, ponieważ można szybko zmieniać ich moc. Do tego miejmy na uwadze, że początkowo wykorzystywany gaz ziemny z czasem będzie można zastąpić biometanem, który w kontekście ochrony klimatu jest bezemisyjny” – tłumaczy ekspert w rozmowie z OKO.press.
Z drugiej strony gaz ziemny byłby jednak źródłem energii na lata. A to oznacza wyzwania związane m.in. z koniecznością importu paliwa z zagranicy, szkodliwymi emisje metanu w całym łańcuchu dostaw oraz koniecznością finansowania nowych mocy na to paliwo.
„Jedną z większych bolączek rządowego projektu jest zbyt mocne stawianie na gaz, który błędnie nazwano paliwem niskoemisyjnym. Nowe badania naukowe pokazują, że gaz – w zależności od sposobu i miejsca wydobycia – potrafi mieć większe emisje gazów cieplarnianych niż węgiel. Co gorsza, gaz jest paliwem drogim i musimy go sprowadzać z całego świata. Nie zbudujemy na nim bezpieczeństwa energetycznego Polski. Traktowanie gazu jako paliwa przejściowego jest archaicznym podejściem” – komentuje Anna Meres, ekspertka ds. energetyki z Greenpeace.
I dodaje: „To przepis na wysokie rachunki za prąd”.
Przeciwnikiem rozwoju infrastruktury gazowej jest również ogólnoeuropejska koalicja Beyond Fossil Fuels. Przeanalizowała ona skutki nadmiernej rozbudowy energetyki gazowej w sześciu krajach UE, w tym w Polsce.
„Inwestycje kierowane są na poszukiwanie i wydobycie gazu oraz rozbudowę infrastruktury gazowej: gazociągów i terminali LNG, takich jak pływająca jednostka FSRU (Floating Storage Regasification Unit) planowana w Gdańsku. Projekty te pogłębiają zależność Europy od importowanych paliw kopalnych, od autokratycznych reżimów i niestabilnych rynków.
Zasysają krytyczne fundusze, które powinny wspierać odnawialne źródła energii, jej magazynowanie i modernizację sieci. Także w kontekście bezpieczeństwa, każdy kraj Unii powinien opracować plan wycofania gazu kopalnego z gospodarki” – komentuje Diana Maciąga ze Stowarzyszenia Polska Zielona Sieć, współautorka polskiego rozdziału raportu.
„Nie musimy popełniać błędu zachodnich sąsiadów, inwestując środki w duże elektrownie gazowe. Podobnie jak nie weszliśmy w erę cyfrową, kupując maszyny do pisania, tak nasza energetyka nie stanie się energetyką przyszłości od inwestowania w elektrownie gazowe” – dodaje Katarzyna Wiekiera z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, inna ze współautorek raportu „More Gas on Borrowed Time”.
Przeciwnicy rozbudowy infrastruktury gazowej są jednocześnie przekonani, że system uda się spiąć dzięki OZE. Według rządowych prognoz odnawialne źródła mają dawać 2,5 razy więcej mocy w roku 2030 i czterokrotnie więcej w roku 2040 w porównaniu do 2023 r.
Ich procentowy udział w miksie ma zaś wzrosnąć z 26 proc. do odpowiednio 56 i 63 proc. Prognozowany rozwój w przyszłej dekadzie jest więc wyraźnie mniejszy niż plany na dekadę, która przecież już trwa.
„Zarówno kierunek, jak i tempo zmian w energetyce zaproponowane w Planie są dyskusyjne. Rząd zdecydowanie przeszacowuje przyszłą produkcję energii z elektrowni węglowych i nie doszacowuje potencjału odnawialnych źródeł energii. Rządzący powinni założyć, że ostatnie elektrownie węglowe zamkną się najpóźniej do 2035 roku. Do tego czasu powinniśmy je zastąpić zieloną energią – głównie wiatrakami na lądzie i morzu, fotowoltaiką, biogazem i magazynami energii” – twierdzi Mikołaj Gumulski, ekspert Greenpeace.
Według niego w planie rządu „jest wiele punktów, które są zupełnie nielogiczne”. To chociażby założenie, że tempo rozwoju elektrowni wiatrowych na lądzie spadnie po 2030 roku. „Dostępne na rynku ekspertyzy pokazują, że wiatraki będą się nadal szybko rozwijać, wszak to źródło taniej energii. Takie wzięte z sufitu zapisy są bardzo szkodliwe, bo powodują, że nie jesteśmy w stanie realistycznie planować inwestycji w energetyce” – uważa Gumulski.
Podobnie widzi to Wiekiera: „Polska powinna od razu przejść na system w pełni oparty na źródłach odnawialnych, przeskakując etap gazu, który tylko pogłębia uzależnienie od importu” – tłumaczy analityczka Pracowni.
Dlaczego rozwój OZE w przyszłej dekadzie jest tak mocno przyblokowany? Bo rząd – przynajmniej oficjalnie – zakłada, że do tego czasu istotnym elementem układanki stanie się energetyka jądrowa. Według ambitnego scenariusza KPEiK „atomówki” zapewnią w 2040 r. 19 proc. produkcji prądu.
„W rządowej ścieżce osiągnięcie celu redukcji emisji na 2040 r. w przesadnym stopniu opiera się na skrajnie optymistycznych założeniach na temat możliwego tempa rozwoju energetyki jądrowej (aż 7,2 GW w 2040 r.). Budzi to obawy, że w rzeczywistości odchodzenie od paliw kopalnych znacznie się przeciągnie” – ocenia Michał Smoleń, kolejny z ekspertów Instratu.
Takie obawy nie są nieuzasadnione. Rząd PiS zapowiadał, że elektrownia jądrowa będzie gotowa w 2033 r. Dziś słychać już, że budowa zakończy się przynajmniej dwa lata później, a może i dopiero w 2040 r.
Rosnącym problemem – i to rosnącym dosłownie – są też koszty. Początkowo przekonywano, że projekt kosztować będzie 100 mld zł. Obecnie mówi się już o 150 mld zł.
Co jednak ważne – są to wyłącznie wydatki „overnight”, czyli związane z technologią, budową oraz inwestycjami towarzyszącymi. Oznacza to, że nie uwzględniają one kosztów finansowania, takich jak odsetki od kredytów czy inflacja. Według Popkiewicza rzeczywiste koszty budowy elektrowni jądrowej w Polsce mogą więc wynieść nawet 200-250 mld zł.
Zdaniem eksperta atom jest też problematyczny, bo oznacza, że zarobią na nim nie polscy przedsiębiorcy, lecz kapitał zagraniczny. Co prawda inne kraje też idą w atom, ale zazwyczaj są to posiadające know-how potęgi, nie budują jednej elektrowni jądrowej, tylko wiele. A to znacznie przekłada się na sensowność takich inwestycji.
Eksperci zauważają też, że projekt KPEiK nie zawiera „spójnej strategii mobilizacji funduszy krajowych i unijnych wspierających transformację”. Przykład jest nieuwzględnienie przyszłych dochodów budżetowych z systemu ETS2, który za kilka lat obejmie m.in. transport i budownictwo.
Pieniądze z tego będą niemałe, bo pierwszy system EU ETS (obejmujący m.in. elektrownie) dostarczył budżetowi państwa w ostatnich latach ok. 100 mld zł. Jak ustaliła Najwyższa Izba Kontroli, zaledwie nieco ponad 1 proc. z tej kwoty zostało jednak przeznaczone zgodnie z celem, a więc na przyspieszenie transformacji.
„Potrzebujemy kompleksowego planu, który uwzględni zarówno krajowe, jak i unijne środki, ale także dostrzeże rolę kapitału prywatnego. Dzięki temu dostępna pula pieniędzy publicznych zostanie wykorzystana tam, gdzie przyniesie to najlepsze efekty” – tłumaczy Aleksander Śniegocki, prezes Instytutu Reform.
Ale nie tylko o pieniądze chodzi.
Realny i konkretny scenariusz transformacji jest Polsce naprawdę potrzebny. Chodzi nie tylko o to, by jak najszybciej ograniczyć emisje gazów cieplarnianych, lecz przede wszystkim – by zapewnić jak najniższe rachunki za prąd i jak największe bezpieczeństwo energetyczne. Jeżeli rządowe plany będą opierać się na nierealnych i mało ambitnych założeniach, realnym zagrożeniem staną się problemy z dostawą prądu.
M.in. z tego powodu 25 organizacji pozarządowych wystosowało apel do polskiego rządu. Postulują w nim m.in. o to, by priorytetowo potraktowano ambitny scenariusz transformacji.
Pod apelem podpisały się organizacje prawnicze (ClientEarth Prawnicy dla Ziemi i Frank Bold) i proklimatyczne (np. Koalicja Klimatyczna, WWF Polska, EKO-UNIA i Instytut Reform), ale i branżowe (stowarzyszenia zajmujące się rozwojem pomp ciepła, wiatraków i fotowoltaiki, a nawet z branży cementu i budownictwa).
„Cele i działania dla poszczególnych obszarów powinny być precyzyjnie określone, ze wskazaniem odpowiedzialnych za nie podmiotów, stanowiąc zobowiązanie decydentów do wdrożenia niezbędnych zmian w najbliższych latach. Plan powinien nie tylko uwzględniać cele europejskiej polityki klimatyczno-energetycznej, ale także skutecznie przeprowadzić Polskę przez transformację energetyczną, gospodarczą i społeczną, umożliwiając przy tym osiągniecie neutralności klimatycznej” – apelują organizacje.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze