0:000:00

0:00

"Po co o tym piszę? Po to, by pokazać, jak chory jest nasz system edukacji, jak bezsensowne jest zmuszanie (mniej lub bardziej bezpośrednie) nauczycieli do uczenia przedmiotów, o których pojęcia nie mają i jak niemądre są istoty, które wprowadziły najbardziej chorą reformę, jaką sobie można wyobrazić; która sprawiła, że nauka w klasach 7-8 jest katorgą dla nauczycieli i uczniów, że nauczyciele odchodzą ze szkół sami, albo co gorsze tracą pracę, a młodzi są przerażeni i stłamszeni. Nie mówię, że wcześniej było idealnie, ale twierdzę, że teraz jest gorzej niż kiedykolwiek" - napisała była nauczycielka na Facebooku.

Rozgoryczenie nauczycieli sięga granic. W ubiegłym tygodniu (10 i 11 stycznia) dwa związki zawodowe: ZNP i FZZ wydały uchwały w sprawie rozpoczęcia sporu zbiorowego z pracodawcami.

To początek długiej drogi prowadzącej do strajku generalnego w oświacie. Pierwszym momentem, w którym mogłoby do niego dojść jest marzec 2019.

Równolegle od połowy grudnia 2018 roku - z przerwą świąteczno-noworoczną - w szkołach trwa oddolny protest nauczycieli polegający na przechodzeniu na zwolnienia chorobowe. "Belferska grypa" tylko w Szczecinie zakłóciła pracę w:

  • 14 z 52 przedszkoli;
  • 21 z 41 szkół podstawowych.

W wielu z nich pracuje tylko dyrektor. Najczarniejszy scenariusz zakłada utrudnienia w organizacji egzaminów gimnazjalnych, ósmoklasisty i matur. Nauczyciele domagają się 1000 zł podwyżki. A MEN - jak pisało OKO.press - nie kwapi się, by spełnić ten postulat. Kolejne spotkanie negocjacyjne odbędzie się 22 stycznia 2019.

"Strajk nic nie da, jeśli..."

Na portalach społecznościowych nauczyciele dzielą się swoimi doświadczeniami. Wśród nich słychać coraz więcej głosów belfrów, którzy odeszli z zawodu.

OKO.press publikuje jeden z nich. Była nauczycielka zwraca uwagę na to, co w debacie często ucieka: przebudowy wymaga nie tylko system nauczycielskich płac, ale cały system edukacji.

"Żadne podwyżki, żadne strajki nie dadzą nic, jeśli nie zaorze się i nie wybuduje na nowo porządnego systemu edukacji z mądrym, nowoczesnym programem nauczania. Nauczyciel będzie nadal niewolnikiem systemu, łatającym dziury w godzinach nauczaniem przedmiotów, których być może nawet nie lubi, a o których często nie ma pojęcia" - pisze nauczycielka.

Poniżej cały jej gorzki komentarz do rzeczywistości polskiej edukacji.

"Rozmawiałam dziś z młodą nauczycielką biologii. Tyle, że biologii nie uczy, bo od kilku lat zajmuje się klasami "0". Jakiś czas temu zrobiła podyplomówkę z chemii, ale jak twierdzi jest trudniej niż sobie wyobrażała: zapał i możliwości to dwie różne sprawy. Niedługo kończy podyplomówkę z fizyki.

Ja już wiem, że nie będzie ani dobrze uczyła, ani dobrze się z tym czuła. Ona dowie się niedługo.

Nie odejdzie ze szkoły, bo nie wie dokąd, a ja nie wiem, po co ma tam zostawać. Jej szkoła jest trzy kilometry od mojego domu, ja mam 11 lat doświadczenia jako nauczyciel chemii i trochę mniej jako nauczyciel fizyki. Te przedmioty to moja pasja, poparta studiami z prawdziwego zdarzenia.

W czerwcu 2018 roku porzuciłam zawód i już wiem, że nigdy do szkoły nie wrócę.

A gdyby polska szkoła była normalna, to ta młoda dziewczyna uczyłaby biologii i wierzę, że robiłaby to dobrze, ja chemii i fizyki i obie byłybyśmy zadowolone, a uczniowie mieliby z tego pożytek. Ale polska szkoła nie jest normalna.

Przeczytaj także:

Po co o tym piszę? Po to, by pokazać, jak chory jest nasz system edukacji, jak bezsensowne jest zmuszanie (mniej lub bardziej bezpośrednie) nauczycieli do uczenia przedmiotów, o których pojęcia nie mają i jak niemądre są istoty, które wprowadziły najbardziej chorą reformę, jaką sobie można wyobrazić; która sprawiła, że nauka w klasach 7-8 jest katorgą dla nauczycieli i uczniów, że nauczyciele odchodzą ze szkół sami, albo co gorsze tracą pracę, a młodzi są przerażeni i stłamszeni. Nie mówię, że wcześniej było idealnie, ale twierdzę, że teraz jest gorzej niż kiedykolwiek.

Klasa 7 na chemii i fizyce

Ja po roku eksperymentu pt.: "klasa 7" na chemii i na fizyce, miałam serdecznie dość szkoły, chemii, fizyki i wszystkiego. Zmierzam do tego, że żadne podwyżki, żadne strajki nie dadzą nic, jeśli:

  • nie zaorze się i nie wybuduje na nowo porządnego systemu edukacji, z porządnym, mądrym, nowoczesnym programem nauczania;
  • nauczyciel będzie nadal niewolnikiem systemu, łatającym dziury w godzinach nauczaniem przedmiotów, których być może nawet nie lubi, a o których często nie ma pojęcia, bo czy na podyplomówce można nauczyć się od zera i rzetelnie matematyki, fizyki, chemii, czegokolwiek, tak by stać się ekspertem zdolnym do dzielenia się tą wiedza z uczniami?

Prymitywna, zacofana, wiecznie w przebudowie

Polska szkoła (w większości przypadków) odbiera kreatywność, zabija pasję, zniechęca, wkurza i niszczy nie tylko uczniów, ale również nauczycieli. Prymitywna, zacofana, wiecznie "w przebudowie", pozwalająca wodzić się za nos rozpasanym, roszczeniowym, nie rozumiejącym wagi edukacji rodzicom (z wyjątkami).

Kierowana przez dyrektorów uwiązanych do słupków z excela, do statystyk, które pokazują... nic. Uczniowie powciskani w kratki, które trzeba wypełniać tylko czarnym długopisem i tylko na komendę, bez zawracania sobie głowy tym, co te czarne kratki mają udowodnić, nauczyć czy wnieść.

Lekcje niehistorii

Są rzeczy, których nigdy nie pojmę, jak choćby to, dlaczego w większości szkół (a znam ich wiele) dzieci najwięcej czasu poświęcają na naukę historii, choć ta historia nikogo niczego nie uczy.

Najczęściej to nie nasza historia, uczniowie w klasach maturalnych nie mają pojęcia, kim był Mazowiecki czy Frasyniuk (wiem, bo pytałam wielu), ale recytują daty bez znaczenia z czasów Rewolucji Francuskiej.

Albo dlaczego polska edukacja zatrzymała się w XIX wieku, jakby nic już potem nie było, dlaczego nie wspomina się o polskich naukowcach i prócz Skłodowskiej ani uczniowie (ani ci nauczyciele po podyplomówkach) żadnego innego Polaka-naukowca wymienić nie potrafią.

Dlaczego na matematyce milczy się o funkcjach w podstawówce, po czym na fizyce czy na chemii używamy funkcji, tylko udajmy, że takie pojęcie nie istnieje, a te szlaczki, to wcale nie wykresy funkcji właśnie...

Dlaczego uparcie rozdzielamy nauki przyrodnicze, choć jedynie sensowna metoda ich nauczania to całościowa, gdzie fizyka, chemia, biologia, to cudowny system naczyń połączonych... No tak, ale jak wtedy upchać w tym systemie nieśmiertelne wakuole pantofelka, bez których kolejne pokolenia Polaków nie mogłyby istnieć?

Tymczasem nauczyciele biologii "niewierzący w ewolucję", czy fizycy niepotrafiący wytłumaczyć dzieciom teorii powstania wszechświata są według tego zwyrodniałego systemu całkowicie w porządku.

Podobnie jak anglistka, która mówi ze śmiesznym akcentem, bo skąd ma mieć inny, skoro w anglojęzycznym kraju była może raz, na studiach i to na zmywaku. Przecież i tak zarabia tyle samo, co koleżanka będąca pasjonatką języków obcych i mówiąca płynnie trzema czy czterema, więc co za różnica. Przyjęli do szkoły, bo ma papiery jakie trzeba i już.

Pałerpojnt i gry

Który informatyk z prawdziwego zdarzenia pójdzie za te psie pieniądze uczyć w szkole? Żaden. Wiem, bo sprawdziłam. Dlatego ten niezwykle istotny w cywilizowanym świecie przedmiot, jest marginalizowany, dzieciaki przez cały okres edukacji męczą "pałerpojta" albo "grają w gry", bo pan od polskiego, albo pani katechetka po podyplomówce, niestety

nie mają szans nauczyć postaw programowania, przecież nawet pojęcia nie mają co to "pętla". No chyba, że ta na szyję, którą ktoś zaciska na gardle polskiego szkolnictwa.

Coś tak pokracznego

Absurdy można mnożyć, aż serce boli, że z czegoś tak pięknego jak nauka, zrobiono coś tak pokracznego, jak polska edukacja. A w tym nieznośnym systemie miotają się rzesze cudownych, mądrych, kompetentnych, wspaniałych nauczycieli, którzy za dobre słowo zrobią więcej niż za pieniądze, którzy chcą dawać to co mają najcenniejszego - wiedzę, czas i wsparcie. Byle tylko nikt im nie przeszkadzał, byle tylko mogli spokojnie pracować, byle tylko starczało na chleb i książki.

"Cały tydzień siedzę w szkole od 8:00 - 18:30, bo wywiadówki, konsultacje, bal karnawałowy itd." - mówi młoda nauczycielka. "Na szczęście niedługo ferie" - próbuję pocieszyć. "Ferie spędzam w szkole, mam dyżury". Jej mąż już wie, że 18 godz. tygodniowo to mit.

Od dawna nie mieli czasu dla siebie, bo ona przynosi sterty prac do sprawdzenia, albo nocowanie w szkole, albo musi przygotować przedstawienie na "Dzień Czegośtam", albo musi się uczyć do egzaminu, albo pojechać na kurs, na szkolenie, na wycieczkę, na radę pedagogiczną. Koniec końców to on znowu gotuje obiad, bo po powrocie z pracy jest panem swojego czasu.

Czasami jest ciężko, bo rodzice mówili, że żona nauczycielka, to dobra żona, bo wraca w południe z pracy i ma cały dzień na ogarnięcie domu i nigdy nie jest zmęczona. A dzisiaj znowu płakała, bo ktoś nazwał ją k**** i darmozjadem.

No możne nie bezpośrednio ją, ale w kolejce w przychodni, jakieś matki rozmawiały na temat nauczycieli. W internecie roi się od chamskich komentarz, ale to internet, ludziom się wydaje, że są bezkarni, wylewając wiadrami swoje frustracje. Ale żeby tak w realu. No po prostu nie było miło, szkoda tylko, że tak niecenzuralnie i przy dzieciach.

Uczennica 3 klasy gimnazjum mówi wychowawcy, że pragnie zostać psychiatrą. "To słabo płatny zawód" - słyszy w odpowiedzi. Kiedy opowiada, że uczy się koreańskiego, dowiaduje się od tegoż nauczyciela, że Korea jest bez sensu, bo tam mężczyźni farbują włosy.

Antyedukacja na religii

W tej samej szkole nastoletni uczniowie uczą się na opłacanej z pieniędzy podatników religii, że kobiety są płodne tylko jeden dzień w miesiącu, antykoncepcja to śmiertelny grzech, a homoseksualizm to najgorsza choroba, bo nie ma na nią lekarstwa.

Nie ma też chyba lekarstwa na chorobę toczącą polskie szkolnictwo, które od niepamiętnych czasów nie miało dobrego planu działania, a obecnie jest w totalnym rozkładzie.

Tymczasem wspaniały polonista, uwielbiany przez uczniów, niezwykły i utalentowany człowiek, z miłością do książek i z pasją do nauczania, sprytnie przemycający wartościową wiedzę wśród zakurzonych przedpotopowych lektur, a jednak sfrustrowany, z poczuciem porażki i pustym portfelem, myśli o odejściu ze szkoły i w końcu to zrobi. Wbrew sobie, ze szkodą dla uczniów, z bólem i żalem. Ale ideałami nie nakarmi nawet chomika, a co dopiero rodziny, którą pewnie już by miał, gdyby było go na nią stać.

A ja zdaję sobie sprawę, że jestem n-tą osobą piszącą o tym co się dzieje, a dziać się nie powinno i że to pisanie zmieni mniej niż nic, bo ani społecznego poparcia, ani zawodowej solidarności, ani ekonomicznego zysku (według miłościwie nam okupujących kraj władz).

We Francji nauczyciele dziś rozpoczęli strajk "czerwonych długopisów", stawiają wszystkim uczniom celujące oceny, bez względu na zasługi.

A przecież w Polsce większość rodziców właśnie tego oczekuje od nauczycieli... A kiedy nie dostają tego co chcą, to znaczy, że "kretynka się uwzięła na mojego Brajanka".

Nauczyciele nie ugrają nic, jak zwykle,

polska szkoła dogorywa, prywatne szkoły nie są żadnym panaceum, bo polskie społeczeństwo, w większości, nie dorosło do tego typu edukacji, uważa czesne za oręż w walce z nauczycielami.

Zaorać i zbudować na nowo program i system edukacji. Tylko mądrze i z głową, a nie tak bestialsko i bezsensownie jak ostatnio.

(MW)

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze