Witold Waszczykowski podsumował pierwszy rok rządu Prawa i Sprawiedliwości na arenie międzynarodowej. Ogłosił sukces na wszystkich frontach. Efekt jest groteskowy - w przemówieniu aż roi się od fałszywych zdań. Nie w didaskaliach, a w najważniejszych tezach
Zastaliśmy sytuację, w której Polska funkcjonowała w sytuacji niedookreślonego bezpieczeństwa w NATO
Kluczowy art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego stanowi, że "strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym".
Minister Waszczykowski jako polityk PiS może mieć ograniczone zaufanie do wynalazku druku. Jako dyplomata powinien jednak pamiętać, że interpretację traktatu wygłosił w czerwcu 2014 roku w Warszawie Barack Obama:
"Artykuł 5 jest jasny. Atak na jednego jest atakiem na wszystkich, jako sojusznicy mamy święty obowiązek bronienia waszej integralności terytorialnej, co zrobimy, stoimy ramię w ramię, teraz i zawsze, za wolność waszą i naszą. Polska nigdy nie będzie już samotna" - mówił prezydent USA.
Nie sposób uznać to za brak określenia gwarancji bezpieczeństwa dla Polski w NATO. Minister jednak posłużył się tą fałszywą tezą, aby dojść do kolejnej - również nieprawdziwej - tezy.
Nasza usilna perswazja doprowadziła do zmiany decyzji sojuszników i uznania, iż gwarantem bezpieczeństwa nie jest tylko kilkutysięczny oddział, tzw. szpica. Na szczycie NATO w lipcu w Warszawie zdecydowano się na stałą obecność wojsk batalionowych.
Witold Waszczykowski upiera się, że ustalenia szczytu NATO w Warszawie to sukces rządu PiS. Niestety, wszystko, co podobno z takim wysiłkiem zdobyli politycy PiS, ogłoszone zostało dwa lata wcześniej podczas szczytu w Newport.
W deklaracji podsumowującej spotkanie państw NATO w Walii ogłoszono nie tylko powstanie tzw. szpicy. Zapowiedziano rozmieszczenie jednostek w krajach wschodniej flanki NATO. Punkt 7 deklaracji głosi, że "środki bezpieczeństwa obejmują ciągłą obecność w powietrzu, na lądzie i na morzu oraz znaczącą aktywność militarną we wschodniej części Sojuszu, obie na zasadach rotacyjnych". Fałsz w ustach Waszczykowskiego nie jest niczym nowym - fałszowanie szczytu NATO w Warszawie politycy PiS uprawiają od jego zakończenia w lipcu 2016.
To zaprzeczenie faktom uderza tym bardziej, że PiS w 2014 i 2015 roku krytykowało ustalenia szczytu w Newport, uważając bazy rotacyjne za niewystarczające i domagając się baz stałych. A dziś przechwala się właśnie rotacyjną obecnością sił sojuszniczych.
Utrzymywaliśmy wysoką pozycję w Unii Europejskiej - instytucji, która uzupełnia nasze bezpieczeństwo głównie w pozamilitarnych aspektach.
Żadne państwo w ostatnim roku nie traciło pozycji w Europie tak, jak Polska. To skutek wojny PiS z ustrojem Polski, co w Europie odbierane jest jako pójście śladami Węgier i Turcji.
Od grudnia 2015 w Parlamencie Europejskim obyły się dwie debaty poświęcone sytuacji w Polsce oraz dwukrotnie głos zabrała Komisja Wenecka. Również Komisja Europejska - po raz pierwszy w historii - wszczęła wobec Polski procedurę praworządności. PiS wszystkie te głosy zignorowało.
To fałszywe zdanie znów jest tylko podejściem do kolejnego. Szef MSZ za przykład udanej współpracy w UE podał trzy kraje, z którymi współpraca Polski ucierpiała za czasów PiS najbardziej: Niemcy, Francję i Wielką Brytanię. Trudno uwierzyć, że nie jesteśmy w kabarecie.
Współpraca z Wielką Brytanią to chyba dyplomatyczny żart. Po referendum, w którym obywatele Zjednoczonego Królestwa zdecydowali, że chcą opuścić Unię Europejską, Wyspy pogrążone są w kryzysie politycznym a ich relacja z UE została zrujnowana.
W dwóch pozostałych przypadkach pogorszenie stosunków to bezpośredni wynik pracy rządu PiS.
Współpracowaliśmy z licznymi krajami, ale chcę wskazać przede wszystkim tę największą trójkę, tj. Wielką Brytanię, Niemcy, Francję.
Tylko w ostatnim roku PiS ostro krytykowało Niemcy za decyzję o przyjęciu miliona uchodźców, gazociągi Nord Stream, odsuwanie Polski od stolika rozmów o Ukrainie oraz "wtrącanie się" polityków niemieckich w "wewnętrzne sprawy Polski".
Szczególnie mocno doświadczył tego przewodniczący Parlamentu Europejskiego, socjaldemokrata Martin Schultz, który wymieniany jest obecnie jako kandydat na szefa niemieckiej dyplomacji. W listopadzie, gdy Konrad Szymański ogłosił, że Polska nie przyjmie żadnych uchodźców, powiedział, że Polska w UE "chce tylko brać". W odpowiedzi Mariusz Błaszczak uderzył w tony martyrologiczne: "Niemcy zniszczyli Warszawę". Miesiąc później Schulz powiedział, że ignorowanie przez PiS wyroków Trybunału Konstytucyjnego jest "zamachem stanu". Beata Szydło zażądała przeprosin, a gdy konflikt udało się załagodzić, minister Waszczykowski palnął, że Schulz jest "skrajnym, słabo wykształconym lewakiem".
Niemcy i Francja doskonale zdają sobie też sprawę, że Jarosław Kaczyński i Wiktor Orban po to domagają się reformy Unii Europejskiej, aby osłabić w niej wpływy Berlina i Paryża, które wzmocni opuszczenie UE przez Wielką Brytanię.
Relacje z Paryżem również psuły się, od kiedy PiS objęło władzę. Nie pomagali im szczególnie Konrad Szymański, który ogłosił wypowiedzenie porozumienia w sprawie uchodźców po zamachu w Nicei oraz Mariusz Błaszczak, który zarzucił Francuzom zastępowanie walki z terrorem happeningami (hasło kolorowe kredki) oraz oskarżył francuską policję o ignorowanie - z powodu poprawności politycznej - ataków na ciężarówki w Calais.
Najpotężniejszy cios w relacje polsko-francuskie PiS wymierzyło w październiku. Ministerstwo Rozwoju - bez żadnego uprzedzenia - ogłosiło, że zrywa negocjacje na zakup 50. śmigłowców Caracal od francuskiego koncernu Airbus Helicopters. W odpowiedzi wizytę w Polsce odwołali prezydent François Hollande oraz członkowie jego rządu.
Chwilę później Antoni Macierewicz otrzymał list od ministrów obrony Niemiec i Francji. "To duży krok w tył we współpracy w dziedzinie obrony między naszymi trzema krajami” - napisali szefowie MON z krajów, z którymi współpracą postanowił pochwalić się Waszczykowski.
Kryzysy, jakie rodzą się w Polsce czy w Europie, nie są kryzysami generowanymi przez nasz kraj lub region.
Te słowa Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało za najważniejszą część komunikatu i wybiło ją jako nagłówek informacji o roku Witolda Waszczykowskiego w gabinecie przy al. Szucha w Warszawie.
Oczywiście, PiS nie jest główną przyczyną kryzysów w Polsce, w Europie i na świecie. Problemy, które kształtują dziś globalną sytuację polityczną tworzą zjawiska o charakterze cywilizacyjnym (od globalnego ocieplenia po migrację kapitału) oraz nierozwiązane kwestie ostatnich kilku dekad: porażka transformacji demokratycznej w Rosji, konsekwencje ataku USA na Irak i Afganistan, gwałtowny upadek autorytarnych i półautorytarnych państw Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, kryzys globalnego kapitalizmu i kryzys strefy euro.
PiS jednak jest częścią największego dziś doraźnego problemu zachodniego świata, czyli eksplozji populizmów. Są wyrazem naruszenia potrzeby bezpieczeństwa obywateli zachodnich demokracji, ale dla złożonych problemów społecznych mają wyłącznie najprostsze rozwiązania: izolację, gwałtowny wzrost lub gwałtowne cięcia transferów socjalnych, wzmacnianie władzy wykonawczej kosztem instytucji kontrolnych, ignorowanie głosu ekspertów oraz odrzucenie praw mniejszości społecznych.
Dojście PiS do władzy jest wymieniane jako jeden z przykładów tego zjawiska - obok Brexitu, zapaści demokracji w Turcji, na Węgrzech i w Rosji oraz zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach w USA.
Rząd Beaty Szydło podjął też szereg decyzji, które pogłębiają problemy zachodniego świata. Polska odmówiła przyjęcia uchodźców, do czego zobowiązał się poprzedni rząd, a także zmieniła kierunek w polityce klimatycznej - rząd PiS otwarcie stawia na węgiel kosztem rozwoju energii odnawialnej oraz forsuje antyekologicznie projekty, takie jak wycinki w Puszczy Białowieskiej, przekop Mierzei Wiślanej, XIX-wieczny duchem projekt regulacji rzek.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze