0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot. radio Ozodifot. radio Ozodi

W połowie stycznia Ergasz dostał odmowę przyznania statusu uchodźcy. Została mu apelacja. Jeśli w drugiej instancji także nie uda mu się przekonać urzędników, że w rodzinnym Tadżykistanie grozi mu niebezpieczeństwo, będzie musiał udowodnić to przed sądem. Jak i to zawiedzie, będzie odesłany z powrotem do Tadżykistanu.

„Jeśli go deportują, to tam, od razu z trapu samolotu, zabiorą go pracownicy służby bezpieczeństwa [dawnego KGB, które obecnie nazywa się Państwowym Komitetem Bezpieczeństwa Narodowego, w skrócie GKNB] i odwiozą do aresztu. I tam się zacznie" – mówi mi Anora Sarkorowa, dziennikarka z Tadżykistanu, pisząca między innymi dla BBC i Radia Wolna Europa, od kilku lat na emigracji w Pradze.

„Najpierw wielodniowe, a może nawet wielomiesięczne tortury, potem tajny proces, bez adwokata.

Deportacja to wyrok

Najprawdopodobniej będzie odpowiadał z artykułu 187, czyli uczestnictwo w grupie przestępczej, a jeśli prowadził jakąś działalność publiczną, to z artykułu 307, czyli wzywanie za pośrednictwem mediów lub internetu do obalenia porządku konstytucyjnego. Ludzie tacy jak Ergasz są w sytuacji bez wyjścia. Potrzebują pomocy i ochrony, ale unijni, w tym polscy, urzędnicy im nie wierzą, traktują jak oszustów, powinni iść do sądu, ale potrzebują adwokata, na adwokata nie mają pieniędzy".

Przeczytaj także:

Oboje, i Ergasz i Anora, pochodzą z Tadżykistanu, ale są Pamirczykami. Wywodzą się z Górskiego Badachszanu, który oficjalnie jest autonomicznym regionem Tadżykistanu, a w praktyce władze traktują go jak zbuntowaną prowincję i prześladują miejscową ludność.

Historia Ergasza, jeśli zmienić niektóre szczegóły, mogłaby być uniwersalną opowieścią o Europie, która, broniąc swoich przywilejów, sprzeniewierza się własnym wartościom.

„Postępowania uchodźcze to nie są tylko liczby. Za każdym z nich stoi człowiek i jego historia. Wraz ze wzrostem antyimigranckich nastrojów Unia Europejska próbuje trzymać starających się o azyl jak najdalej od swoich granic, a także odsyła jak najwięcej z nich z powrotem, do krajów pochodzenia. Powodem jest mylne przekonanie, że to zmniejszy liczbę przybywających uchodźców. Na razie jednak tylko sprawiło, że lądowe i morskie granice Unii Europejskiej stały się strefami śmierci i desperacji” – pisała w tekście opublikowanym przez Open Democracy Leila Saidbek, Kirgiska, która w Austrii prowadzi pomagającą uchodźcom fundację Freedom For Eurasia.

Droga Ergasza do UE

Ergasz wszedł na teren Unii Europejskiej przez nikogo niepilnowaną furtkę w płocie. Trzy dni po tym, jak przyjechał taksówką z Mińska do białoruskiej wsi Lichacze, tuż przy granicy z Litwą. Wcześniej Białorusini nie chcieli go puścić przez granicę. W końcu pozwolili mu zniknąć sobie z oczu.

Razem z nim było trzech innych mężczyzn z Tadżykistanu, poznali się jeszcze w Mińsku. Wszyscy mieli zamiar jechać prosto do Niemiec, gdzie chcieli złożyć podanie o azyl. Najpierw jednak błąkali się dwa dni po litewskich lasach. W końcu przeszli na polską stronę.

Już wiedzieli od znajomych, że teraz trzeba dzwonić po taksówkę, która przewiezie ich przez kolejną granicę, do upragnionych Niemiec. W umówione miejsce na skraju lasu przyjechał po nich Gruzin, na polskich numerach. Po wielu godzinach jazdy samochód zatrzymała policja. Kierowca i wszyscy pasażerowie trafili na posterunek, a następnie do „więzienia". To znaczy do strzeżonego obozu dla cudzoziemców w Lesznowoli, pod Grójcem. Był 3 sierpnia 2022 roku.

10 miesięcy wcześniej Ergasz przyjechał z Moskwy, gdzie z przerwami mieszkał od 2015 roku, do rodziców, na Pamir. Miał im pomóc remontować dom, w ich rodzinnej wsi, położonej w Dolinie Szugnańskiej, niedaleko Chorogu, stolicy Górskobadachszańskiego Okręgu Autonomicznego (GBAO). Trafił akurat na bardzo niespokojny czas w życiu rodzinnego regionu.

25 listopada 2021 roku policja zabiła Gulbuddina Zijobekowa, mistrza MMA i lokalny autorytet. Stało się to w czasie aresztowania. (Na zdjęciu ilustrującym artykuł wiec w mieście Chorog po jego śmierci).

„To była egzekucja. Zrobili to dlatego, żeby pokazać, że mogą, po prostu" – tłumaczył mi Ergasz.

Siedzieliśmy w salonie niewielkiego mieszkania, na warszawskim Bródnie. Ergasz wynajmuje je z czterema innymi kolegami. Wszyscy są z Pamiru. W dzień pracują na budowie, wracają dawno po zmroku. Umówiliśmy się na 7. wieczorem, żeby zdążyli się umyć i chwilę odsapnąć.

Postawili przede mną kubek herbaty i talerz z suszonymi owocami morwy. Ten środkowoazjatycki przysmak przywiozła ich znajoma, też Pamirka, która studiuje w Niemczech. Ma więcej szczęścia niż chłopaki. Jest w Europie legalnie, może podróżować, dostaje stypendium. O takim komforcie oni mogą tylko pomarzyć.

Jeden z nich, Bahrom, ma wizę pracowniczą, ale zaraz mu ją skasują, bo pracuje u innego przedsiębiorcy, niż ten, który mu ją wyrobił. Tamten był z Litwy. Asliddin jest już po drugiej odmowie, teraz została mu tylko droga sądowa, a Farid nadal jest w procedurze, lada dzień powinien dostać pismo z ostateczną decyzją. Bahroma Ergasz znał jeszcze z Pamiru, z pozostałymi dwoma poznał się w Lesznowoli.

Snajperzy na dachach, masowe aresztowania

Zastrzelonego przez tadżyckich policjantów Gulbuddina Zijobekowa wszyscy znali. Jego sprawa zaczęła się jeszcze w 2020 roku. Pochodzący spoza regionu pracownik prokuratury nagabywał jedną z lokalnych dziewcząt. Żeby wybić mu to z głowy, Gulbuddin zatrzymał go i pobił. Został oskarżony o „pojmanie zakładnika” i „podsycanie rasowej i narodowej nienawiści”.

Mimo to wówczas konflikt zakończył się pokojowo. Na prośbę wojewody badachszańskiego prokurator wystąpił w lokalnej telewizji i poprosił mieszkańców Badachszanu o przebaczenie za nieprzyzwoite zachowanie swoich podwładnych. Zarzutów wobec Zijobekowa jednak nie cofnięto i jak tylko, na początku listopada 2021 roku, zmienił się wojewoda, śledztwo wznowiono. Oskarżony wcale się nie ukrywał, a kiedy policja przyjechała po niego, wbrew temu, co twierdzi władza, nie stawiał oporu.

Jeszcze tego samego dnia rodzina przywiozła ciało Gulbuddina do stolicy regionu domagając się wyjaśnienia okoliczności śmierci syna. Przed siedzibą władz wojewódzkich w Chorogu zaczął się wiec. Przyszło na niego dwa tysiące ludzi, w tym wszyscy koledzy z brudnowskiego mieszkania.

Plac, na którym zebrali się ludzie, obstawił OMON. Według relacji miejscowych na dachach okolicznych domów siedzieli snajperzy. W czasie protestu zginęło jeszcze dwóch cywili. Ich ciała także owinięto w całun i położono obok martwego Gulbuddina. Po trzech dniach wiec się zakończył, władza obiecała wszcząć śledztwo w sprawie wszystkich trzech śmierci.

Zamiast tego jednak rozpoczęła masowe aresztowania uczestników wiecu. Ludzi wzywano też na przesłuchania. W połowie grudnia Ergasz dostał wezwanie do złożenia wyjaśnień. Miał się stawić w rejonowej prokuraturze 18 grudnia o 9 30 rano. Wszyscy jego znajomi, którzy wcześniej dostali takie wezwanie i poszli „złożyć wyjaśnienia”, już nie wrócili do domu. Szybko się więc spakował i następnego dnia o świcie wyjechał z Chorogu do Dusznabe. Dwa dni później był już w Moskwie.

Odcięci od informacji, prześladowani

Blokada informacyjna GBAO trwała kilka miesięcy. Internet w regionie pojawił się ponownie dopiero 21 marca. Przy okazji przeszukań ludziom z domów ginęły sprzęty AGD, komórki i inne rzeczy mające jakąkolwiek wartość. Na prośbę Duszanbe Rosja deportowała kilku znanych Pamirczyków, którym w kraju wytoczono procesy. W maju ogłoszono wyroki dla dwóch z nich. Zawodnik MMA, Czorszanbe Czorszanbijew, dostał osiem i pół lat, a Amriddin Ałowatszojew, znany aktywista, obrońca praw pamirskich migrantów w Moskwie, aż osiemnaście. Obu zarzucano, że próbowali wywołać zbrojne powstanie, którego celem miało być oderwanie GBAO od Tadżykistanu.

16 i 17 maja w Chorogu odbyły się protesty przeciwko tym wyrokom. W odpowiedzi rząd wysyłał na Pamir kolumnę wojska. Żeby nie dopuścić do rozlewu krwi w stolicy regionu, 18 maja o świcie, mieszkańcy znajdującego się po drodze Wamaru wyszli na szosę łączącą Duszanbe z Chorogiem.

Wojsko wjeżdżające do Pamiru. Film nadesłany przez tadżyckich aktywistów.

Władza otworzyła do nich ogień. Zginęło kilkadziesiąt osób. W wielu domach na Pamirze odbyły się rewizje, aresztowano kolejne osoby. 22 maja w Chorogu zastrzelono najważniejszego pamirskiego przywódcę Mamadbokira Mamadbokirowa.

„Po śmierci Bokira staliśmy się jak żołnierz bez karabinu.

Skoro nawet jego zabili, wiedzieliśmy już, że przed niczym się nie cofną, że mogą z nami zrobić wszystko" – powiedział Bahrom.

On jedyny z czwórki moich rozmówców był jeszcze wtedy w Tadżykistanie, ale natychmiast potem wyjechał. Najpierw do Uzbekistanu, potem na Litwę.

Rząd ogłosił, że Bokir zginął w gangsterskich porachunkach. Kilka dni później państwowa telewizja wyemitowała film, w którym oskarżyła jego, a także kilku innych pamirskich liderów, między innym znaną dziennikarkę, kobietę-instytucję Ulfatchonim Mamadszojewą i mającego azyl w Polsce Alima Szerzamonowa o zorganizowanie zamieszek w Wamarze i Chorogu. Ci z nich, którzy przebywali na terytorium Tadżykistanu, między innymi mieszkająca na co dzień w Dusznabe Mamadszojewa, zostali już wcześniej aresztowani.

Rozpoczęła się pacyfikacja regionu. Mieszkańcy odbierali ją jako ostateczną zemstę Duszanbe za niepokorną postawę Pamirczyków, którzy od momentu uzyskania przez Tadżykistan niepodległości próbowali egzekwować swoją zapisaną w konstytucji autonomię.

Opozycyjny, niewygodny Pamir

Pamirczycy stanowią większość z około 250 tysięcy mieszkańców GBAO. Różnią się od Tadżyków z innych części kraju. Ich język, nie należy tak jak tadżycki, do języków zachodnio irańskich, a do wschodnio irańskich. Ich religią nie jest sunnnicka odmiana islamu a ismailizm, specyficzny, znany z liberalnego podejścia do spraw obyczajowych nurt szyizmu. Liderem duchowym ismailitów, nie tylko tych mieszkających na Pamirze, jest wywodzący się z Brytyjskich Indii książę, znany filantrop i biznesmen Aga Chan. Ma być on w 49 pokoleniu potomkiem zięcia proroka Mahometa, Alego.

Pamir był ostatnim regionem Azji Środkowej podbitym przez Rosję. Wcześniej rywalizowały o niego jeszcze Wielka Brytania i Chiny. Miejscowa ludność, zamieszkująca wąskie górskie doliny położone tysiące metrów nad poziomem morza, zachowała pamięć o pochodzeniu od wczesnośredniowiecznej sekty Asasynów.

Z zamieszkującymi bardziej nizinne tereny Tadżykami różniło ją podejście do wielu spraw. Pamirczycy nigdy nie przywiązywali wagi do segregacji płci, kobietom nie kazali się szczelnie zakrywać i nie modlili się w meczetach. Powstała pod koniec lat 20. ubiegłego wieku Tadżycka Socjalistyczna Republika Radziecka była wytworem stalinowskiej polityki narodowościowej, która stworzyła ją z różnych, niepasujących do siebie regionów, niczym naprędce sfastrygowaną z przypadkowo uzbieranych ścinków tkaninę.

Po rozpadzie ZSRR w Tadżykistanie wybuchła wojna domowa. Pamirczycy stanęli po stronie opozycji, przeciwko dotychczasowej komunistycznej nomenklaturze. Mimo że wojna skończyła się w 1997 roku, w stosunkach pomiędzy Duszanbe a GBAO nigdy nie zapanowała pełna zgoda. Rządzący krajem od 1992 roku prezydent Rahmon Pamirczyków nie lubi i im nie ufa. Na dodatek nie może im wybaczyć, że bardziej od niego poważają swojego zagranicznego imama, który dba o nich znacznie lepiej niż ich własny rząd.

To za pieniądze fundacji Aga Chana na Pamirze powstał uniwersytet, świetnie wyposażony szpital, który w czasie pandemii był jedynym szpitalem w kraju z odpowiednio działającymi respiratorami i sieć niepublicznych szkół, (które teraz są zamykane).

Duszanbe Pamirowi zawsze miało niewiele do zaoferowania.

Region był niedoinwestowany, brak nawet porządnej drogi łączącej go ze stolicą, nie mówiąc już o miejscach pracy. To dlatego Pamirczycy, proporcjonalnie do swojej liczebności, stanowią największą grupę wśród obywateli Tadżykistanu pracujących w Rosji. Są tam wsie, gdzie blisko sto procent mężczyzn w sile wieku zarabia na życie za granicą.

Papierowa autonomia

Po podpisaniu porozumień pokojowych pamirskich komendantów polowych walczących po stronie opozycji wcielono do regularnych sił zbrojnych. Podostawali też posady w policji czy służbie celnej. Zabity 22 maja 2022 roku Bokir był szefem pograniczników w Murghabie, na Pamirze, ale po kilku latach Rahmon zaczął pozbywać się niegdysiejszych członków opozycji z oficjalnych stanowisk. W drugiej dekadzie XX wieku już żaden z nich nie miał rządowego stanowiska. Zaczęli trudnić się biznesem, inni działalnością charytatywną. Rząd oskarżał ich o malwersacje i handel narkotykami z sąsiedniego Afganistanu.

Autonomia Pamiru obowiązywała w zasadzie tylko na papierze. Wyżsi urzędnicy w regionie byli albo nasłanymi przez Duszanbe przyjezdnymi, a nawet jeśli wywodzili się z GBAO, to zawsze byli bardziej lojalni wobec centrum niż wobec swojej małej ojczyzny. Nie działały tam żadne publiczne szkoły z językiem pamirskim, nie było nawet telewizji ani gazet w tym języku.

„Kiedyś tylko w urzędach zabraniano nam mówić po pamirsku" – mówiła mi Anora Sarkorowa. „Teraz nawet na ulicy trzeba się pilnować. Ot, poszedł człowiek śmieci wyrzucić, spotkał sąsiada na podwórku i zamienił z nim kilka słów. Nie mogą tego zrobić po pamirsku. Wojsko wchodzi do domów, karze ludziom chować zdjęcia imama Agi Chana i stawiać w ich miejsce portrety Rahmona".

Rahmon wysłał na Pamir najbardziej doborowe jednostki sił zbrojnych, w sumie blisko 10 tysięcy ludzi, w tym batalion komandosów Alfa, który bierze udział w rewizjach i aresztowaniach miejscowej ludności i wsławił się wyjątkową brutalnością.

„Wojska jest tyle, że nie mieszczą się w koszarach – opowiadał mi Bahrom – śpią w namiotach, w górach, dookoła Chorogu. Choć właściwie nie wiadomo, kogo tam pilnują. Naszych liderów albo pozabijali, albo wsadzili do więzienia. Aresztowano setki osób. Kto mógł, wyjechał. Pamirczycy nigdy nie byli uchodźcami politycznymi. Było biednie, więc zawsze jeździliśmy do pracy, głównie do Rosji, ale raczej nikt nie starał się o azyl. Teraz to się zmieniło, możesz trafić do więzienia tylko dlatego, że jesteś Pamirczykiem.

Niebezpieczeństwo grozi ci nie tylko w Tadżykistanie, także w Rosji".

Anora Sarkorowa wysłała mi listę Pamirczyków, którzy już po 25 listopada 2021 roku zostali jawnie lub skrycie odprawieni z Rosji do Tadżykistanu i tam od razu trafili do więzienia. Kogoś zwabiono pod pretekstem rozmowy z pracodawcą, kogoś porwano wprost spod aresztu, gdzie rosyjska policja posadziła go nie wiadomo dlaczego na 48 godzin. Lista jest długa, a to i tak tylko przypadki opisane w mediach.

Moskwa nie jest bezpieczna

Ergasz także nie czuł się w Moskwie bezpieczny. Już w maju wiedział, że nie może spać spokojnie, kiedy do Tadżykistanu deportowano kilku znajomych Pamirczyków, którzy jak on, brali udział w małym wiecu pod ambasadą w proteście przeciwko pacyfikacji Wamaru. Kilka tygodni później zadzwonił jego ojciec. W Chorogu podeszło do niego dwóch tajniaków i zaczęło rozpytywać o syna, sugerując jakoby ten nie odbył służby wojskowej.

"Byłem w wojsku, ponieważ studiowałem, służyłem tylko rok, ale nie mam żadnych zaszłości w tej dziedzinie. Wiedziałem, że to tylko pretekst i że władze mają mnie na oku" – opowiedział mi Ergasz. Jego ojciec skłamał, że nie ma z synem żadnego kontaktu, ale Ergasz wolał nie ryzykować. Podjęli rodzinną decyzję, że powinien czym prędzej zostawić żonę i pięcioletnią córkę w Moskwie, pod opieką teściów, i uciekać z Rosji. To wtedy kupił bilet do Mińska.

Dla niego i dla jego bliskich było oczywiste, że władze mają go na oku i że grozi mu niebezpieczeństwo. Niestety nie udało mu się do tego przekonać polskich władz.

W uzasadnieniu odmowy nadania mu statusu uchodźcy można przeczytać: „Strona zanegowała jednocześnie, aby kiedykolwiek była poddawana przemocy fizycznej lub psychicznej w Tadżykistanie. Ww. nie był również nigdy zatrzymywany, aresztowany czy też sądzony w jakimkolwiek innym kraju niż Rzeczpospolita Polska. Wnioskodawca nie przynależał również do żadnej organizacji czy też partii. Aplikant nie napotkał na żadne problemy z przekroczeniem granicy Tadżykistanu. Wyjechał z ojczyzny na podstawie posiadanego paszportu”.

W regionie wiele rzeczy załatwia się nieformalnie. Znajomy, który ma kontakty w służbach albo na policji, mówi zagrożonej osobie, że musi uciekać. Jednocześnie daje sygnał, na którym przejściu mniej pilnują, albo przy której bramce nie będą sprawdzać paszportu. Za dwa dni furtka możliwości się zamyka. Tak jest wszędzie, żadne ślady w papierach po tych nieformalnych umowach nie zostają.

Czego Polska nie wie o Pamirze?

Argument polskich urzędników o tym, że Pamirczyk „nie napotkał na żadne problemy z przekroczeniem granicy” o niczym nie świadczy. Kraje Azji Środkowej mają skorumpowanych urzędników. Procedury, jakich ściśle przestrzegają państwa członkowskie Unii Europejskiej, tam są regularnie naginane i obchodzone, czasem w ogóle nie istnieją. Wiele rzeczy załatwia się „na gębę”. Dwóch tajniaków, którzy podeszli do ojca Ergasza w Chorogu jest tak samo istotnym sygnałem o zagrożeniu, jakim byłoby oficjalnie wydane wezwanie na przesłuchanie, które zresztą przecież wcześniej wydane zostało, a mimo to polskich służ migracyjnych nie przekonało.

W uzasadnieniu odmowy możemy przeczytać: „Sam fakt wezwania na przesłuchanie nie przemawia za wystąpieniem dla niego ryzyka doznania krzywdy. W ocenie szefa urzędu władze Tadżykistanu mają prawo wzywania swoich obywateli celem złożenia wyjaśnień przed prokuratorem, a sama okoliczność, iż aplikant otrzymał tego rodzaju wezwanie, nie przesądza o grożącym panu X ryzyku”.

Przypadki osób z Pamiru, które nigdy nie zajmowały się polityką, a mimo to teraz stały się obiektem prześladowań tadżyckich władz, są liczne. Znam historię kobiety, która miała w GBAO trzy prywatne szkoły. W 2021 roku dostała zagraniczny grant na rozwój tych szkół. Jesienią kobieta została wezwana do GKNB, odebrano jej licencję, szkoły zostały zamknięte. Nie dość, że dzieci straciły miejsce do nauki, to ona, cała jej rodzina oraz nauczyciele zatrudnieni w szkole stracili pracę. Kobiecie grożą, że oskarżą ją o ekstremizm. Broniąca praw człowieka organizacja Hoof próbuje jej pomóc, zbierają pieniądze, żeby mogła wyjechać, ona i jej dzieci, ale nie wiadomo, jak wszystko się zakończy. Biznesmenów, którzy mają podobne problemy, jest teraz na Pamirze mnóstwo.

W uzasadnieniu napisanym do odmowy dla Ergasza oraz w dwóch innych, które czytałam, także pisanych dla Pamirczyków, nie ma śladu po tym, że polscy urzędnicy prowadzący wywiady ze starającymi się o azyl, a także ci wydający decyzje, wiedzą, co się dzieje w GBAO.

Dokumenty powołują się na ekspertyzę dotycząca Tadżykistanu, ale jest ona bardzo ogólna. W cytowanych fragmentach wspomniany jest konflikt na granicy kirgisko-tadżyckiej, prześladowania członków zdelegalizowanej Partii Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu i zatargi na południowej granicy, z talibami. Zabójstwo Gulbuddina Zijobekowa i demonstracje w GBAO też są wspomniane, ale nie ma informacji, że prześladowania Pamirczyków mają charakter systemowy.

Wywiady z Pamirczykami prowadzone są po rosyjsku. Jeśli przesłuchiwany nie zna wystarczająco dobrze tego języka, przychodzi tłumacz z perskiego, który dla Pamirczyków też jest obcym językiem. Urzędnicy są zdziwieni, że uchodźcy nie mają jak udowodnić swojej obecności na manifestacjach, tak jakby nie rozumieli, że podróżowanie z telefonem wypełnionym zdjęciami i filmikami z wieców jest dla nich zwyczajnie niebezpieczne.

„Polskie władze nie wiedzą nic o Pamirze" – stwierdziła Anora Sarkorowa - „Z uzasadnień, jakie piszą, wynika, że nie są świadomi tego, że Pamirczycy są prześladowaną mniejszością religijną i etniczną. Z wielu sformułowań w uzasadnieniach, jak choćby z twierdzenia, że „władze Tadżykistanu mają prawo wzywania swoich obywateli celem złożenia wyjaśnień przed prokuratorem”, możemy się domyślać, że bagatelizują autorytarny charakter tamtejszej władzy. W tadżyckich więzieniach tortury to norma, wezwania na przesłuchania są stałą formą presji wywieranej na obywatelach. Wiem, jak to działa, byłam na przesłuchaniach organizowanych przez GKNB. I wiem, że polski rząd ma mnóstwo problemów i mnóstwo innych uchodźców stara się u was o azyl. Ale chciałabym, żeby ktoś chociaż na minutę zastanowił się nad losem tych ludzi, wczuł się w ich sytuację".

System uczy się niesprawiedliwości

Leila Saidbek porównuje, jak w Europie traktowani są uchodźcy z Białorusi i z Azji Środowej. Polski Urząd ds. Cudzoziemców w sprawozdaniu za roku 2021 sam informuje, że „Prawie 100% obywateli Białorusi kwalifikowało się do otrzymania ochrony międzynarodowej”. W tym samym czasie obywatele państw Azji Środkowej w większości dostawali odmowy, a przecież dyktatorzy rządzący Tadżykistanem czy Uzbekistanem nie są łagodniejsi od Łukaszenki. Rahmon rządzi Tadżykistanem dłużej niż Łukaszenka Białorusią. W jego państwie nie ma wolnych sądów, niezależne media są prześladowane. Za pisanie o sytuacji w GBAO portalowi Asia Plus tak grożono, że redakcja w końcu oświadczyła, że odstępuje od informowania, co tam się dzieje. Dziennikarzy Radia Ozodi, lokalnego oddziału Radia Wolna Europa, po tym jak przeprowadzili wywiad z Ulfatchonim Mamadszojewą ciężko pobito i odebrano im sprzęt.

„Dlaczego Białorusinom się wierzy, a Pamirczyków traktuje jak oszustów? – pytała mnie retorycznie Leila. – Po protestach białoruskich 2020 roku rozmawiałam z uchodźcami z Białorusi, którzy przyjechali do Polski i innych krajów europejskich i tam starali się o status. Przyznali, że służby odnosiły się do nich inaczej niż do osób spoza Europy, przebywających razem z nimi w ośrodkach. Białorusini mówili o okazywanym im wsparciu, o tym, że traktowano ich jak ofiary reżimu, wierzono w to co mówią.

Wobec uciekinierów z krajów Azji Środkowej nastawienie było inne. Sami Białorusini na to zwracali uwagę. Na tamtych nie patrzono jak na ofiary niesprawiedliwości, a jak na oszustów, którzy chcą wyłudzić pomoc i ochronę. Przykro to mówić, ale to jest po prostu zinstytucjonalizowany rasizm. Inaczej tego nie da się nazwać. To już nawet nie chodzi o poszczególnych Pamirczyków czy Tadżyków.

System uczy się niesprawiedliwości.

Jeśli będziemy tolerować, że urzędnicy niesprawiedliwie traktują kogoś ze względu na nieodpowiedni kolor skóry czy wyznanie, to niesprawiedliwe traktowanie stanie się normą i w końcu dotknie też innych, także tych należących do większości. Obrona podstawowych praw stanie się trudniejsza, bo ta niesprawiedliwość wejdzie w nawyk".

;

Udostępnij:

Ludwika Włodek

Dziennikarka, socjolożka, adiunktka w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, autorka m.in. zbioru reportaży z Azji Środkowej „Wystarczy przejść przez rzekę" i „Buntowniczek z Afganistanu" (WAB 2022).

Komentarze