Rząd nie przedłuży świadczenia dla osób przyjmujących uchodźców z Ukrainy — zapowiedział wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker. Bo uchodźcy "mogą się usamodzielnić i zaadoptować". Tymczasem wiele Polek i Polaków pomagało, wiedząc, że wesprze ich państwo. Inaczej ich na to nie stać
Kiedy Polki i Polacy trzeci miesiąc przyjmują uchodźców z Ukrainy do swoich domów, dają im miejsce do spania, wyżywienie, pomagają w rozpoczęciu nowego życia, rząd zapowiada zakończenie wypłat 40 zł dziennie, które obiecał.
Teraz każda osoba, która pomogła uciekającym przed wojną, może złożyć w gminie wniosek o wypłatę 40 zł dziennie. Świadczenie wypłacane jest „wstecz”. Oznacza to, że najpierw trzeba samemu pokryć koszty pomocy, a dopiero potem ubiegać się o zwrot pieniędzy (można występować o nie np. co miesiąc). Państwo nie wykłada pieniędzy z góry.
Najpierw rząd zapowiedział wypłaty 40 zł dziennie na okres 60 dni (miały skończyć się pod koniec kwietnia dla osób, które przyjechały do Polski na początku wojny). A potem przedłużył je do 12o dni. Wnioski o pomoc można składać więc do 25 czerwca 2022 roku (jeżeli ktoś pomaga uchodźcom od początku wojny).
Co to oznacza?
Osoby, które będą chciały pomagać uchodźcom po okresie 120 dni pomocy, będą musiały płacić za pomoc z własnej kieszeni.
A to ograniczy pomoc.
Wielu Polek i Polaków dawało dach nad głową potrzebującym, bo wiedziało, że finansowo pomoże im państwo. Bez rządowego wsparcia na utrzymywanie ludzi uciekających przed wojną nie będzie ich po prostu stać. Wiele osób może nie zdecydować się na udostępnianie uchodźcom dalej swoich domów czy mieszkań. Pojawią się problemy z wyżywieniem i ubraniami, a osoby, które uciekły przed wojną z Ukrainy, będą zdane same na siebie. A przecież wiele z nich, nawet jeżeli znalazło pracę, nadal nie jest w stanie utrzymać samodzielnie rodzin.
Ale rząd ma inne zdanie.
Koniec pomocy dla uchodźców zapowiedział wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Paweł Szefernaker, który przekonuje, że wielu uchodźców wyjeżdża z Polski i wraca na Ukrainę, dlatego wypłaty za pomoc nie są już tak potrzebne. Przypomnijmy. Liczba przekroczeń granicy w drugą stronę od 24 lutego, czyli od początku wojny, dociera do 1,8 mln. Do Polski wjechało 3,7 mln uchodźców.
To prawda. Do Ukrainy wyjeżdża więcej uchodźców niż na początku wojny. Ale to nie oznacza, że do Polski przestały lub wkrótce przestaną wjeżdżać osoby potrzebujące pomocy.
Od pewnego czasu liczba wjazdów i wyjazdów Ukraińców z i do Polski utrzymuje się na stabilnym poziomie. W obie strony porusza się od 20 do 30 tysięcy osób dziennie. Z reguły więcej jest wyjeżdżających, i tak było też poprzedniej doby. Z Polski do Ukrainy Straż Graniczna odprawiła 23,9 tys. osób. Do naszego kraju przybyło z kolei 22,5 tysiąca z naszych wschodnich sąsiadów.
Spośród uchodźców z Ukrainy przebywających w Polsce, około 1,1 mln osób ma nadany numer PESEL. Ponad 71 proc. uchodźców, którzy już się w Polsce zarejestrowali, to kobiety. Spośród ponad miliona wydanych numerów PESEL 48 proc. to osoby niepełnoletnie.
Pracę w Polsce podjęło do tej pory legalnie 180 tysięcy osób.
To jedna trzecia dorosłych, zarejestrowanych w systemie PESEL.
Oznacza to, że pozostali uchodźcy albo nie podjęli zatrudnienia legalnie, albo nie mają możliwości na usamodzielnienie. I będą miały problem, kiedy 25 czerwca pomoc się skończy.
Dlaczego rząd nie przedłuży okresu wypłaty świadczenia 40 zł dziennie?
"Nie będziemy przedłużać tego świadczenia, ponieważ jesteśmy przekonani, że wiele osób w Polsce jest w stanie się usamodzielnić i zaadaptować"
- mówił Szefernaker.
Wiceszef MSWiA zaznaczył, że będą wyjątki, jeżeli chodzi o dalsze wypłacanie świadczenia: "Osoby, które z przyczyn od nich niezależnych nie mogą się usamodzielnić — osoby niepełnosprawne, kobiety w ciąży albo z wieloma dziećmi — będą dalej otrzymywały wsparcie". Na razie nie wiadomo jednak na jakich dokładnie zasadach.
"Przyjmując ustawę, przyjęliśmy, że rodziny udzielą pomocy milionowi osób. Na podstawie danych z samorządów i organizacji pozarządowych szacujemy, że do tej chwili jest to 0,6 mln osób" - mówił Szefernaker.
Sytuacja nie jest taka prosta.
Do Polski uciekają głównie rodziny z dziećmi. Trudno te osoby włączyć w rynek pracy ze względu na potrzebę opieki, nieletniość czy niezdolność do pracy. Część kobiet w wieku produkcyjnym, które uciekły z Ukrainy, musi zajmować się dziećmi. I nie są to — jak mówi Szefernaker — wyjątki.
Po drugie, osoby, które uciekły z Ukrainy, nie są standardową grupą osób szukających pracy. Bo uciekły przed wojną, w sytuacji ekstremalnej. Potrzebują podstawowej pomocy humanitarnej, psychologicznej i miejsca zamieszkania (a o to coraz trudniej, pisaliśmy o tym tutaj). Praca to dopiero kolejny krok i kolejna przeszkoda: bariera językowa. "Zaadaptowanie i usamodzielnienie" może nie być tak łatwe, jak się wydaje. Poza tym — według badań — zajmuje więcej czasu niż przewiduje rząd.
Według Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) przeciętny czas poszukiwania pracy osób, które nadal jej nie znalazły, wynosi ponad osiem miesięcy (dane z czwartego kwartału 2021 roku na podstawie odpowiedzi osób, które aktywnie szukają pracy i jeszcze jej nie znalazły). Pisaliśmy o tym tutaj.
To co najmniej dwa miesiące więcej niż czas rządowej pomocy.
Najdłużej pracy szukają osoby w wieku 35-44 lata (10,0 miesięcy), 55–74 lata (9,7 miesiąca) i 45-54 lata (9,4 miesiąca). Najkrócej osoby młodsze, w grupie w wieku 15–19 lat (5,4 miesiąca) oraz 25-29 lat (6,1 miesiąca).
To właśnie do grupy osób, które nadal szukają pracy i jeszcze jej nie znalazły, trafiają kobiety z ukraińskimi paszportami, które rozglądają za pracą.
A w dodatku osoby z Ukrainy, które szukają czy będą szukać pracy, nie są standardową grupą, bo nie mówią w języku polskim, a dokumenty potwierdzające ich wykształcenie i kwalifikacje (np. dyplomy wyższych uczelni) nie są uznawane w Polsce. Przyśpieszona i ułatwiona nostryfikacja dyplomów będzie możliwa jedynie dla wybranych zawodów, ale nawet w tych wybranych grupach pozostanie bariera językowa. Ta nie daje im możliwości szukania pracy zgodnie z kwalifikacjami, a w wielu branżach właściwie każde stanowisko pozostanie poza zasięgiem uchodźców.
Na ten problem w rozmowie z OKO.press zwracał uwagę dr Benjamin Cope, badacz zmian społecznych z Fundacji „Nasz Wybór”, która prowadzi Ukraiński Dom w Warszawie. Dla uchodźców, którzy przyjeżdżają do Polski Ukraiński Dom to często miejsce pierwszego kontaktu.
„Rynek pracy w Polsce potrzebuje pracowników w różnych branżach. Przez ostatnie 10 lat Ukraińcy znajdowali zatrudnienie w sektorach takich jak IT, kultura, rolnictwo, budownictwo, prace domowe czy logistyka. Przez wojnę wielu Ukraińców, którzy do tej pory pracowali w Polsce może pojechać pracować za granicą albo wrócić do kraju, więc pracowników może brakować”.
„Nawet jeżeli miejsca pracy są, to na przeszkodzie w podjęciu zatrudnienia stoi bariera językowa i stan psychiczny osób, które przeżyły tramę wojenną.
Próbujemy znaleźć osoby z Ukrainy, które są wykształcone, mają duże doświadczenie zawodowe, aby mogły pracować zgodnie ze swoimi kwalifikacjami czy w zawodzie. Jest im jednak trudno te kwalifikacje wykorzystać, bo nie znają języka” – mówił OKO.press dr Cope.
Rząd zapowiedział, że nie przedłuży okresu wypłat za pomoc, po tym jak zaskoczył ludzi o dobrym sercu i odebrał prawo do świadczeń za przyjęcie uchodźców bez numeru PESEL. Pisaliśmy o tym tutaj. Szefernaker przekonywał wtedy, że rząd „musi uszczelnić system” wypłat za pomoc uchodźcom. Teraz rząd chce naprawić swój błąd wprowadzając nowelizację ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy:
Przypomnijmy jednak, że wielu obywateli Ukrainy, którzy znaleźli schronienie w Polsce, nadal nie posiada wyrobionego numeru PESEL. Część osób ma nadzieję na szybki powrót do kraju, inni nie chcą zostawać w Polsce na stałe. Część uchodźców już wyjechała, a osoby, które im pomogły, dopiero zamierzają złożyć wnioski. Problem z otrzymaniem pieniędzy mogą mieć zwłaszcza ci, którzy gościli u siebie uchodźców w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny (kiedy jeszcze uproszczona procedura nadawania numeru PESEL obywatelom Ukrainy nie obowiązywała). Tak czy inaczej, po 25 czerwca osoby, które będą chciały pomóc uchodźcom, będą musiały zrobić to z własnej kieszeni.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze