0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...

Najpierw były słowa prezesa Kaczyńskiego. Niecały tydzień później pojawiło się już rozporządzenie Rady Ministrów. W piątek 21 kwietnia poznaliśmy szczegóły propozycji pomocy dla rolników.

Rolnicy dostaną obiecane wyrównanie do 1400 złotych za tonę pszenicy. Podstawowe warunki są dwa.

  • Po pierwsze muszą pokazać faktury sprzedaży pszenicy między 15 kwietnia a 15 czerwca 2023 roku.
  • Po drugie pomoc przysługuje tym, którzy mają gospodarstwa mniejsze niż 300 hektarów.

I chociaż powszechnie mówi się właśnie o 1400 złotych za tonę, to unijne prawo zabrania dopłat od tony produktu.

„Jest to realizowane zgodnie z przepisami obowiązującymi w Unii Europejskiej, nie możemy dopłacać do tony, możemy dopłacać jedynie do hektara. To jest 2200 złotych, przy średnim plonie z hektara wynoszącym 5,5 tony, pomnożone razy 400, wychodzi 2200 złotych do hektara” – mówił w piątek 21 kwietnia minister rolnictwa Robert Telus.

400 zł jest tutaj różnicą między docelową ceną skupu (1400 zł) a obecną ceną rynkową (około 1000 zł). Efektywnie więc państwo będzie dopłacać właśnie te 400 zł do tony pszenicy. W przypadku innych zbóż stawki są zróżnicowane według województw, czytelną rozpiskę można znaleźć na przykład na portalu farmer.pl.

Rolników, którzy sprzedali zboże przed 15 kwietnia, obowiązują poprzednie, ogłoszone jeszcze w marcu dopłaty: w przypadku pszenicy od 150 do 250 zł w zależności od województwa.

Przeczytaj także:

1400 zł - rolnicy zadowoleni

Jak pisaliśmy w OKO.press, rolnicy są z ceny 1400 złotych za pszenicę zadowoleni.

Prezes zarządu Pomorskiej Izby Rolniczej Wiesław Burzyński mówił nam: „Przed wojną nawozy kosztowały 1000-1200 złotych. Jesienią, gdy wielu rolników zaopatruje się na kolejny rok, ceny dobijały do 5 tys. złotych. Litr oleju napędowego kosztował pięć złotych, nie osiem. Zdrożały różne środki do ochrony roślin, maszyny rolnicze są droższe o jakieś 30 proc., wzrosły koszty pracy. Dlatego skup pszenicy za 1400 złotych za tonę wydaje się nam adekwatną ceną. Bo dzisiejsze 1000 złotych to nie jest to samo 1000 złotych za tonę, co przed wojną.

Myślę, że 1100 złotych może być dziś progiem opłacalności dla produkcji pszenicy”.

To jednak bardziej opinia niż dokładny szacunek. Wiemy też, że progi te będą bardzo różne dla różnego rodzaju gospodarstw. Wyższe mogą być dla małych gospodarstw, niższe dla dużych podmiotów. Bo mówimy zarówno o małych, kilkuhektarowych gospodarstwach rodzinnych, jak i wielkich, kilkusethektarowych przedsiębiorstwach.

Czy produkcja się opłaca?

W lutym dziennikarz portalu specjalistycznego farmer.pl wyliczył, jak rosnące koszty produkcji rolniczej wpływają na jej rentowność. Konkluzja brzmiała:

mamy mocny spadek rentowności, ale nie jest tak, że produkcja jest nieopłacalna.

Wiele zależy od indywidualnych decyzji biznesowych: posiadanych kredytów, momentu zakupu nawozów (których cena.

"Pozostaje nam robić swoje, ale dobrze obracać musimy każdą złotówkę" - czytamy na końcu tekstu.

Według obliczeń Wielkopolskiej Izby Rolniczej za kwiecień 2023, w tym momencie produkcja pszenicy ozimej rzeczywiście jest nieopłacalna. Wynik finansowy po podliczeniu kosztów i zysków to 960 zł na minusie na jednym hektarze. Pamiętajmy jednak, że są to obliczenia dla tego roku, tymczasem pszenica sprzedawana w tym momencie została wyprodukowana w zeszłym roku. A zyski liczone dla obecnej ceny pszenicy, która rzeczywiście jest niska w stosunku do kosztów produkcji.

Analogiczne obliczenia dla zeszłego roku pokazują, że rentowność produkcji spadała z miesiąca na miesiąc. W maju 2022 kalkulowany zysk przekraczał 4 tys. zł. W lipcu zyskać można było prawie 3,1 tys. zł na hektarze, we wrześniu już 2,3 tys. zł.

Ale obliczenia WIR podsumowujące cały sezon 2022 mówiły, że ostatecznie produkcja pszenicy się opłacała. Choć zyski były nieduże - niecałe 700 zł na hektar. (W przypadku rolników, którzy sprzedali pszenicę w górce cenowej, zyski były rzecz jasna znacząco wyższe).

To dane zgodne z tym, co mówił OKO.press chcący zachować anonimowość właściciel kilkusethektarowego gospodarstwa: obecna rynkowa cena pszenicy nie oznacza bankructw rolników, a jedynie niższe zyski.

Apel ministra

Sytuacja na rynku pszenicy jest skomplikowana. Część rolników w zeszłym roku nie sprzedawała swoich plonów (lub sprzedała niewielką cześć), bo liczyła na wyższe ceny w przyszłości. Dziś winę zrzucają na zdymisjonowanego w kwietniu 2023 ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka.

W czerwcu 2022 roku Kowalczyk mówił:

„Polscy rolnicy, zupełnie niepotrzebnie, mogą wyprzedawać polskie zboże. W przyszłym półroczu zboże nie będzie tanieć”.

Nawiasem mówiąc, pół roku później minister tłumaczył się, że wypowiedź dotyczyła czasów przed żniwami i nie dotyczyła czasów po żniwach. Powyższy cytat jasno pokazuje, że było to tłumaczenie wymyślone post-factum a minister był przekonany, że ceny rzeczywiście spadną. Nie miał racji. To bez wątpienia kompromitacja byłego już ministra.

Pamiętajmy jednak, że apele ministra nie są prawem. Rolnicy nie muszą ministra słuchać. Wielu z nich postanowiło jednak zaryzykować i poczekać na jeszcze lepsze ceny. Ceny tymczasem zaczęły spadać. Dziś, na początku kolejnego sezonu, rzeczywiście są dla wielu rozczarowujące — to głównie stąd wzięła się cała wielka polityczna debata o ukraińskim zbożu zasypującym Polskę.

Ale w trendach cenowych nie widać szczególnego wpływu ukraińskiej pszenicy akurat na polski rynek. Ceny w Polsce odpowiadają cenom międzynarodowym.

Rosną koszty, rośnie pomoc dla rolników

Jasne jest, że rolnicy mają prawo być zdezorientowani, bo nie są przyzwyczajeni do tak wysokich skoków cen. Rynek ten był zwykle stabilniejszy, łatwiej można było przewidzieć ceny za kilka miesięcy. Dziś jest trudniej.

Pytanie brzmi jednak: czy państwo powinno w takiej sytuacji płacić aż tyle za nietrafione kalkulacje części rolników? Faktyczny problem pojawiłby się, gdyby rzeczywiście wisiało nad nami widmo zniszczenia polskiego rolnictwa. Na razie jednak nikt w przestrzeni publicznej nie przedstawił przekonujących argumentów za taką tezą.

Argument, że rosną ceny nawozów i paliwa, a przez to rosną koszty produkcji rolniczej, jest prawdziwy. Ale jednocześnie rolnicy otrzymują osobne dopłaty i do paliw, i do nawozów. I nie jest to nowość. Najnowsze rozporządzenie po prostu podtrzymuje dopłaty do nawozów, a dopłaty do paliw rozszerza.

Dotychczas rolnicy otrzymywali także zwrot akcyzy za wykorzystane paliwo: to 1,2 zł na litrze, ale obowiązuje limit: 132 zł na hektar użytku rolnego. Dopuszczalny przez Komisję Europejską limit dopłat to 1,46 na litrze. Rząd zwrócił się jednak z prośbą do KE, by tę pomoc rozszerzyć do 2 zł. Ta część dopłaty będzie realizowana po zielonym świetle z KE.

Nowe dopłaty do nawozów będą przysługiwać rolnikom, którzy od 16 maja 2022 do 31 marca 2023 kupili nawozy mineralne inne niż wapno nawozowe i wapno nawozowe zawierające magnez.

Dopłaty do nawozów również przysługują do 300 hektarów, rolnicy mogą otrzymać 500 zł na hektar. Na podobnych zasadach dopłaty przyznawano już w zeszłym roku.

Ile kosztuje pomoc dla rolników?

Jaki jest koszt tych działań? Dopłaty wprowadzono rozporządzeniem Rady Ministrów, nie mamy więc oceny skutków regulacji i pełnego wyliczenia kosztów (co jest absurdem, ale tak często działa państwo PiS). Pozostają nam szacunki.

„Jeśli będzie 500 zł dopłaty, a ma być skupione 5 milionów ton, to na ten program pójdzie 2,5 mld zł. Ja chciałbym usłyszeć od ministra rolnictwa, skąd weźmie takie pieniądze. Przecież ta kwota jest kompletnie nierealna do zrealizowania. W mojej ocenie powszechny skup zboża to hasło rzucone dla uspokojenia rolników” – mówił w rozmowie z „Tygodnikiem Rolniczym” prof. Sławomir Kalinowski z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN. Według kancelarii premiera koszt zwrotów akcyzy za paliwo rolnicze w 2023 roku to 560 mln złotych.

Ministerstwo rolnictwa pełne koszty pomocy dla rolników szacuje jednak dużo wyżej:

„Cała ta pomoc jest liczona na około 10 miliardów złotych. To jest naprawdę panie premierze, jeszcze raz podkreślę, największa pomoc, jaka była kiedykolwiek w historii dla polskiego rolnika” – mówił z dumą w piątek 21 kwietnia minister rolnictwa Robert Telus.

Mamy zatem sytuację, w której rząd chce wygospodarować duże środki na szerokie i hojne dopłaty, choć ekonomiczne argumenty za nimi są ograniczone. Łatwiej z politycznymi argumentami: PiS przestraszył się konsekwencji "afery zbożowej" i radykalnej politycznej konkurencji na wsi i robi wszystko, by odciąć jej tlen.

Gdyby państwo działało w trybie wolnym od partyjnej przedwyborczej histerii, należało zastanowić się nad ograniczeniem dopłat do rolników, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy — byłoby to technicznie trudniejsze, ale bez wątpienia możliwe. Kryterium 300 ha oznacza, że do pomocy kwalifikuje się zdecydowana większość gospodarstw w Polsce. Według ostatniego Powszechnego Spisu Rolnego z 2020 roku tylko 3 proc. gospodarstw w Polsce jest większa niż 50 ha.

Przypomina to trochę sytuację z dodatkiem węglowym z lipca ubiegłego roku: 3 tys. złotych trafiło także do gospodarstw domowych, które nie potrzebowały wsparcia finansowego.

.

Co można zrobić za 10 mld zł?

Dla osób, które na co dzień nie zajmują się państwowym budżetem i wydatkami publicznymi, kwota 10 mld zł może być abstrakcyjna. Trudno byłoby znaleźć skalę, według której byłaby to mała kwota. W ustawie budżetowej na 2023 rok zapisano 672,5 mld zł wydatków. Pomoc dla rolników będzie więc stanowić więcej niż procent rocznego budżetu państwa.

Aby lepiej zrozumieć, jaka to kwota, spójrzmy na kilka przykładów.

Niedawny projekt ustawy Związku Nauczycielstwa Polskiego o podwyżkach dla nauczycieli mówi o zwiększeniu ich uposażeń o 20 proc. Koszt takiej podwyżki między lipcem a grudniem 2023 roku szacuje się w projekcie na 4,8 mld zł. Czyli koszt takiej podwyżki na rok to właśnie około 10 mld zł.

Rządy w Polsce od lat odmawiają odpowiedniej waloryzacji zasiłków dla najbardziej potrzebujących. Koszty społeczne takich zaniechań są ogromne. W tym roku najprawdopodobniej będzie to oznaczało, że nawet osoby skrajnie ubogie będą przez system uznawane za zbyt zamożne, by skorzystać z zasiłków z pomocy społecznej.

Tak koszty waloryzacji takich świadczeń komentował dla OKO.press prof. Ryszard Szarfenberg z Uniwersytetu Warszawskiego: „Koszty waloryzacji świadczeń i zasiłków innych niż emerytury, renty oraz powszechne świadczenia na dzieci są oczywiście wielokrotnie niższe. Stąd też nie rozumiem, dlaczego rząd tego nie robi — z argumentem, że nie stać budżetu na waloryzację 500 plus, ale stać na waloryzację świadczeń rodzinnych. Byłoby to jasne dla wszystkich, bo zasada, że w trudnych czasach trzeba najpierw chronić sytuację rodzin uboższych, jest oczywistością moralną”.

1/4 500 plus, kilka szpitali

Wypłaty i obsługa programu 500 plus kosztuje państwo około 40 mld złotych rocznie. Jednorazowe wsparcie dla rolnictwa kosztuje tyle, co jedna czwarta kosztów 500 plus.

Idźmy dalej. Koszt rozwiązań, które wprowadzi ustawa o świadczeniu wspierającym to w pierwszym roku 3,7 mld zł. To dodatkowe świadczenie bezpośrednio dla osoby z niepełnosprawnością, które będzie obowiązywać oprócz renty socjalnej (nie zamiast niej).

Za 10 mld zł można też wybudować kilka szpitali. Koszt nowego szpitala onkologicznego we Wrocławiu przekracza już miliard złotych, koszt budowanego już Centralnego Zintegrowanego Szpitala Klinicznego w Poznaniu może się zbliżyć się do miliarda. W obu przypadkach szeroko płyną państwowe dotacje.

10 mld zł to też na przykład budżet wielkopolskiego NFZ na leczenie pacjentów w 2021 roku.

W każdym z tych przypadków potrzebę takich wydatków należy przeanalizować osobno, na podstawie warunków w danym obszarze. Ale trudno uciec od pytań o alternatywne wykorzystanie środków, które popłyną szerokim strumieniem do rolników - skoro nie mamy w ich przypadku do czynienia z falą bankructw, a jedynie z dochodami mniejszymi od spodziewanych.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze