W Sejmie rozpoczęły się prace nad wyczekiwanym zakazem hodowli zwierząt na futra. Na stole są dwa projekty: zakładający szybsze zamknięcie futrzarskich biznesów i taki, według którego norki, lisy i jenoty będą hodowane aż do lat 40.
Matki pilnujące zwłok swoich dzieci, autoagresja, pogryzienia, ropiejące rany, których nikt nie leczy – tak wygląda rzeczywistość w hodowlach zwierząt futerkowych.
Organizacje społeczne wielokrotnie publikowały śledztwa z takich hodowli, a każde z nich ujawniało patologie, łamanie prawa i przede wszystkim ogromne cierpienie zwierząt.
Norki, lisy, jenoty rodzą się i są utrzymywane przy życiu tylko po to, żeby wyprodukować z nich później płaszcze czy czapki.
Czas na zakaz hodowli zwierząt na futra – apelują od lat społecznicy.
„To już siódme podejście do zakazu hodowli zwierząt na futra. Ile można jeszcze dyskutować? Dyskutujemy od ponad 20 lat. Przyszedł czas na to, żeby te sprawy wreszcie uregulować” – mówiła we wtorek (7 października 2025) posłanka KO Katarzyna Piekarska podczas posiedzenia komisji nadzwyczajnej do spraw ochrony zwierząt.
Posłowie i posłanki zaczęli właśnie prace nad dwoma projektami, które mają doprowadzić do zakazu hodowli zwierząt na futra. Oba są nowelizacjami ustawy o ochronie zwierząt.
Pierwszy z nich przygotowała posłanka Małgorzata Tracz z KO. Drugi – poseł Jarosław Sachajko z PiS.
„Ponad 120 posłów i posłanek podpisało się pod tym projektem. Mam wrażenie, że jest to jeden z projektów, który zyskał najwięcej podpisów poselskich” – mówiła podczas posiedzenia komisji Małgorzata Tracz. „To tak naprawdę umowa społeczna pomiędzy hodowcami, parlamentarzystami a społeczeństwem, która zawiera cztery elementy: zakaz powstawania nowych ferm od dnia wejścia ustawy w życie, pięcioletni okres przejściowy, odszkodowania dla hodowców oraz odprawy dla pracowników” – dodała posłanka.
Według projektu Tracz takie hodowle byłyby zakazane po pięciu latach od przyjęcia ustawy (pierwotnie miało być to od 1 stycznia 2029, ale projekt długo czekał na to, żeby Sejm się nim zajął i część terminów straciła już ważność).
Posłanka proponuje również, żeby wysokość odszkodowań dla hodowców była uzależniona od momentu, w którym zamkną fermę. Ci, którzy zdecydują się na to najszybciej, mogliby liczyć na odszkodowanie w wysokości 25 proc. swojego rocznego przychodu. Ci, którzy zrobią to tuż przed rozpoczęciem obowiązywania zakazu, mieliby dostać już tylko 5 proc.
„To jest projekt kompleksowy i tym się różni od projektu posła Sachajki, który jedynie proponuje termin wprowadzenia zakazu hodowli na futra” – dodała Tracz.
Jarosław Sachajko komentował na posiedzeniu komisji, że jego projekt jest racjonalną odpowiedzią na próby zakazania hodowli zwierząt na futra. Jego zdaniem hodowcy powinni mieć aż 15 lat na zakończenie działalności. Poseł złożył projekt ustawy w czerwcu 2024 – proponował 31 grudnia 2039 roku jako datę wprowadzenia zakazu. Podobnie jak w przypadku projektu Małgorzaty Tracz przez to, że ustawy przeleżały w sejmowych szufladach ponad rok, daty trzeba zaktualizować.
Sachajko nie proponuje żadnych zachęt finansowych dla hodowców, żeby, jak argumentował, nie obciążać budżetu państwa odszkodowaniami.
„Produkcja futer maleje” – mówiła podczas komisji Marta Korzeniak ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki. „Nawet w Chinach, które są liderem w hodowli zwierząt na futra. W latach 2019-2022 zanotowano tam spadek produkcji o około 60 proc. Hoduje się rocznie 10 mln zwierząt, podczas gdy dekadę temu było to 60 milionów” – wyliczała.
Również w Polsce widać, że zapotrzebowanie na futra spada. Otwarte Klatki wyliczają, że wartość eksportu futer z norek zmalała z blisko 1,7 mld zł w latach 2014-2015 do niespełna 300 mln zł w 2024 roku, co stanowi ok. 0,014 proc. wartości całkowitego eksportu.
Wkład sektora do PKB w 2023 szacowano na ok. 0,01 proc. „Od szczytu produkcji w 2015 roku liczba zwierząt hodowanych rocznie na futro w Polsce spadła o ok. 70 proc. i obecnie wynosi ok. 2-3 mln zwierząt. W rejestrze Głównego Inspektoratu Weterynarii figuruje 318 ferm mięsożernych zwierząt futerkowych, jednak w 2024 roku aktywnych (zasiedlonych) było tylko ok. 200” – podaje Stowarzyszenie.
Argumenty ekonomiczne to jedno – najważniejsza jest jednak kwestia dobrostanu zwierząt.
Marta Korzeniak wyjaśniała, że nie ma możliwości poprawienia dobrostanu zwierząt bez rezygnacji z hodowli w klatkach. Powiększenie klatek, przedstawiane często przez lobbystów jako rozwiązanie problemów z fermami, nie pomoże, bo lisy, norki i jenoty nie powinny w ogóle żyć w takim zamknięciu. „Potwierdzają to naukowcy” – mówiła Korzeniak, powołując się na dwa niedawno wydane stanowiska – Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) i Europejskiej Federacji Lekarzy Weterynarii (FVE).
EFSA w opinii z 30 lipca 2025 dotyczącej dobrostanu norek, lisów, jenotów i szynszyli na fermach futrzarskich wskazuje, że na fermach nie da się zaspokoić potrzeb behawioralnych i fizjologicznych tych gatunków. Naukowcy podkreślili, że w klatkach zwierzęta mają za mało miejsca, aby się swobodnie poruszać. Nie mogą też eksplorować, kopać, żuć lub szukać pożywienia. Z drugiej strony – są często zbyt mocno stymulowane światłem, zapachem i hałasem.
W oświadczeniu FVE czytamy z kolei, że „hodowla zwierząt futerkowych nie ma przyszłości”.
Hodowla zwierząt na futra jest niezwykle okrutna – lisy, norki i jenoty przez całe swoje życie nie wychodzą na wolność. Nie znają uczucia piasku pod łapami, są trzymane w ciasnych klatkach.
Lisy są drapieżnikami, potrzebują dużej przestrzeni – tymczasem według przepisów – mają do dyspozycji klatki o minimalnej wysokości 0,5 metra i powierzchni podłogi 0,6 m² (takie same wymiary obowiązują w przypadku jenotów).
W ciasnych klatkach nie mogą realizować potrzeb gatunkowych, więc gryzą zwierzęta z sąsiednich boksów. Potrafią też gryźć same siebie. Pojawiają się u nich tzw. stereotypie: rzucają się z kąta w kąt, kiwają, wykonują zupełnie nieuzasadnione kompulsywne ruchy.
Kiedy zachorują, ich leczenie nie opłaca się właścicielowi. Albo są zabijane, albo karmione aż do momentu uboju, żeby pomimo choroby wykorzystać ich futro. To najgorszy scenariusz – zwierzę żyje przez kilka miesięcy w bólu i cierpieniu, z ropiejącymi, zarobaczonymi ranami. Rodzą się wiosną, a zabija się je w listopadzie lub grudniu. Lisy i jenoty uśmierca się, rażąc je prądem w odbyt i w pysk.
Otwarte Klatki na kilka tygodni przed rozpoczęciem prac w Sejmie opublikowały wyniki najnowszego śledztwa na fermach lisów i jenotów w centralnej i zachodniej Polsce. Na nagraniach widać m.in. młode jenoty wspinające się po ścianie klatki i upadające z na druciane podłoże, matki obserwujące zwłoki młodych, zaklinowane głowy szczeniąt i łapy wpadające między pręty. Widać też umierające w agonii, nieleczone młode i zwierzęta z otwartymi ranami.
Film ze śledztwa można obejrzeć poniżej:
Norki uśmierca się przez zagazowanie tlenkiem węgla lub mieszaniną z 40 proc. CO₂ – w ten sposób hodowcy nie brudzą futra. Norki są wrzucane do komory gazowej, ale to nie zawsze skutkuje. Bywa, że ilość użytego gazu jest za mała i zwierzę budzi się na stercie martwych norek.
Zwierzęta rodzą się na wiosnę, a ich futro osiąga pożądaną przez przemysł gęstość i wygląd na jesieni. Całe życie spędzają w klatce o minimalnej powierzchni 0,255 m². Norki naturalnie są samotnikami, a stłoczenie ich na małej powierzchni fermy jest źródłem ogromnego stresu, który wywołuje u nich agresję.
U norek również pojawiają się silne stereotypie. Dodatkowym problemem są ich ucieczki z ferm. „Drapieżniki uciekające ze źle zabezpieczonych ferm przemysłowych atakują m.in. zwierzęta gospodarskie. Największe zagrożenie stanowią jednak dla dziko żyjących ptaków wodno-błotnych. W całej Unii Europejskiej straty powodowane przez norki amerykańskie szacuje się na 105 milionów euro rocznie!” – podają Otwarte Klatki.
Pod koniec czerwca 2025 roku Unia Europejska oficjalnie dodała norkę amerykańską do listy inwazyjnych gatunków obcych (IGO) stanowiących zagrożenie na terenie całej wspólnoty. Taki wpis oznacza zakaz hodowli, sprzedaży, przetrzymywania, transportu i uwalniania tego zwierzęcia.
Problem w tym, że kraje członkowskie będą mogły wnioskować do Komisji Europejskiej o odstępstwa, dzięki czemu hodowla nadal będzie dozwolona. Tak zdarzyło się z jenotem, który trafił na unijną listę IGO, ale dzięki staraniom polskiego rządu, hodowcy nie musieli zamykać biznesów.
Na posiedzeniu komisji pojawili się także mieszkańcy miejscowości, w których hodowane są zwierzęta na futra. Podkreślali, że na zakaz czekają od dekad. Fermy są nie tylko źródłem cierpienia zwierząt, ale również uciążliwym sąsiedztwem – mówili.
„Wiem, co to znaczy działalność rolnicza. Wiem, jak pachnie obornik i kiszonka. Produkcja rolna, produkcja żywności jest ważna i pod tym względem powinniśmy rolników bronić. Ale hodowla zwierząt na futra to coś innego” – mówił Artur Stojanowski, mieszkaniec Pyrzan (woj. lubuskie).
„Nie ma tam dbania o zwierzęta ani o mieszkańców” – dodawał, podkreślając, że od czerwca do września smród z sąsiedniej fermy jest nie do wytrzymania. „Nie pozwala siąść na tarasie, na podwórku. W domu mam zamontowane filtry węglowe, żeby zapach nie dostawał się do środka i żebym mógł mieszkać w godnych warunkach” – podkreślał.
Problemem mieszkańców są też muchy. „Stawiam mnóstwo pułapek, ale szybko się zapełniają. Im szybciej zostanie wprowadzony zakaz hodowli zwierząt, tym szybciej zostanie nam przywrócony dobrostan – mi i moim sąsiadom” – zaznaczał.
Potwierdził to mieszkaniec wielkopolskiej wsi Sroczyn, Michał Baron. „Fermy futerkowe to nie jest działalność rolnicza. Sam prowadzę gospodarstwo, prowadziłem hodowlę zwierząt i nie ma tu żadnego porównania z fermami norek. Muchy, smród, pyły, działanie na środowisko – tego nikt nie nadzoruje” – powiedział i dodał: „Oni [hodowcy] chcą pieniądze, a my chcemy po prostu żyć”.
Podczas posiedzenia komisji sam Jarosław Sachajko przedstawiał argumenty drugiej strony. Jego zdaniem naturalne futra zastąpią futra z materiałów sztucznych, które „będą rozkładały się setki lat”. Zakaz hodowli zwierząt futerkowych jest również przedstawiany jako zamach na rolnictwo (mimo tego, że sami obecni na sali rolnicy opowiadali się za zakazem) i ruch, który pozbawi wiele rodzin źródła utrzymania. (Otwarte Klatki podają, że obecnie zatrudnienie na fermach ocenia się na ok. 900 osób, przy czym większość stanowią pracownicy sezonowi). Jarosław Sachajko mówił także o inwestycjach, które musieli zrobić hodowcy i których nie pokryją proponowane odszkodowania.
Głos przeciwko zakazowi hodowli zwierząt na futra zabrał już wcześniej Komitet Nauk Zootechnicznych i Akwakultury PAN, który argumentował m.in., że zwierzęta futerkowe są „utylizatorem” produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego.
Komitet wyjaśnia, że producenci żywności nie korzystają z energo i kosztochłonnej utylizacji przemysłowej – zamiast tego produkty uboczne trafiają do karm norek, jenotów i lisów. „Rocznie norka zjada 50 kg pasz pochodzenia zwierzęcego” – czytamy. Dalej napisano, że tuszka zabitej norki również nie jest utylizowana – trafia do karm dla ryb. Komitet widzi w tym system proekologiczny i uważa, że hodowli nie można zakazywać – z biegiem lat i przez coraz mniejszy popyt na futra wygaśnie sama.
Obecnie posłanki, posłowie i strona społeczna mogą składać poprawki do obu projektów ustaw. Dalsze prace nad zakazem hodowli zwierząt na futra zaplanowano na drugi tydzień października.
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Komentarze