0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot z jego profilu na FBFot z jego profilu n...

4 listopada estońska Służba Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ISS) aresztowała Olega Bessedina, znanego sieciowego influencera. Bessedin jest podejrzany o działalność antypaństwową oraz naruszanie sankcji międzynarodowych. Sąd w Estonii uznał, że zarzuty są poważne, więc mężczyzna trafił na dwa miesiące do aresztu. Chodzi głównie o to, by influencer nie mógł kontynuować swojej internetowej działalności na rzecz Rosji.

Oleg Bessedin był doskonale znany rosyjskojęzycznej społeczności w Estonii. Prowadził dużą rosyjskojęzyczną grupę na Facebooku „Tallińczycy” („Таллиннцы”) oraz własny kanał na YouTube. Właśnie tam szerzył rosyjską propagandę. Z prokuratorskich akt wynika, że co najmniej od 2022 roku „brał udział w rosyjskich działaniach informacyjnych mających na celu wywieranie wpływu na społeczeństwo”. Miał przy tym współpracować z osobami działającymi w interesie rosyjskich służb specjalnych.

Rozpowszechniał rosyjskie treści

Tego rodzaju działalność Bessedin prowadził od kilkunastu lat. Jego nazwisko wielokrotnie pojawiało się w corocznych raportach estońskich służb (przedstawianych publicznie), dotyczących zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego. Nie ma jednak dowodów na to, by przez cały ten okres współpracował z osobami powiązanymi z rosyjskimi służbami.

Bessedin jest podejrzewany między innymi o rozpowszechnianie w mediach społecznościowych materiałów z rosyjskich mediów, objętych unijnymi sankcjami.

A według estońskiego prawa naruszenie sankcji Unii Europejskiej jest przestępstwem przeciwko pokojowi.

W Polsce przestrzeganie sankcji kontroluje się głównie pod kątem finansowo-skarbowym. Na kary za ich obchodzenie narażone są przede wszystkim firmy, prowadzące działalność komercyjną niezgodną z ograniczeniami. Ale sieciowi influencerzy, publikujący materiały pochodzące z rosyjskich mediów RT, Sputnik i inne – już nie. Estonia pokazuje, że można na taką aktywność patrzeć inaczej.

Przeczytaj także:

Prokremlowski propagandzista

Prokurator Generalny Estonii Taavi Pern stwierdził otwarcie: „Celem działań Kremla, w których Bessedin brał udział, było stworzenie Rosji możliwości ingerencji w wewnętrzne sprawy Republiki Estonii”.

Jak piszą estońskie media, treściom rozpowszechnianym przez Bessedina bliżej było do rosyjskich programów propagandowych niż do estońskich informacji. Konkretne przykłady przez lata podawał portal Propastop, który monitorował działalność Bessedina.

Influencer na Facebooku napisał na przykład: „Sprzęt wojskowy przejeżdża właśnie przez Estonię na Ukrainę – pociąg pełen amerykańskich Abramsów.

Później, kiedy Estonia zacznie być bombardowana, nie narzekajcie”.

Na swoim kanale YouTube (obecnie zablokowanym) we wrześniu opublikował wywiad z rosyjskim propagandzistą Igorem Korotczenko, zatytułowany „NATO nie uratuje państw bałtyckich przed rosyjskim atakiem”.

Rozpowszechniał fake newsy

Zaś w marcu 2025 roku, kiedy ambasada USA w Estonii poinformowała na Facebooku o spotkaniu członków Estońskiego Związku Studentów Prawa z amerykańskim profesorem prawa Brianem C. Kaltem, Bessedin rozpowszechnił dezinformację. Napisał wówczas: „Według nieoficjalnych informacji profesor Kalt i jego otoczenie badają dwie palące kwestie budzące szczególne zainteresowanie: sytuację Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego w Estonii, którego świątynie padają ofiarą ataków, naciski na duchownych i podejrzenia wobec parafian”. Drugą kwestią miała być lista „estońskich więźniów politycznych”.

Jednak władze zaprzeczyły tym doniesieniom.

Bessedin podał fałszywą informację, sugerując, że amerykański prawnik przyjechał do Estonii w interesach Rosji.

W tym okresie wielokrotnie publikował wpisy, w których przekonywał, że nowa administracja USA jest niezadowolona z tego, jak władze estońskie traktują Rosyjską Cerkiew Prawosławną.

Bessedin promował również nową rosyjską broń – pocisk Oresznik. Zaś podczas estońskich obchodów Wielkiej Ucieczki, gdy upamiętniani są Estończycy, którzy w 1944 roku uciekli przed sowieckim terrorem (były to dziesiątki tysięcy ludzi), Bessedin oskarżył wszystkich uciekających o to, że kolaborowali z nazistami.

Manipulowanie historią

Aby zrozumieć, w jakiej naprawdę sytuacji byli wówczas Estończycy, trzeba wiedzieć więcej o losach Estonii w czasie II wojny światowej. W pierwszych latach wojny obywatele tego państwa doświadczyli okupacji radzieckiej, a nie niemieckiej. Sowieci włączyli ich kraj do ZSRR oraz zlikwidowali wszystko, co estońskie: instytucje, media, wojsko. Państwowe elity deportowali na Syberię, pozostałych prześladowali na ogromną skalę.

Część Estończyków wejście Niemców w 1941 roku uznała więc za wyzwolenie od sowieckiego terroru. Niektórzy wstąpili do niemieckiego wojska – po to, by przeciwstawić się Sowietom. Kiedy w 1944 roku Armia Czerwona wróciła na te tereny, Estończycy masowo uciekali, głównie przez morze, byle dalej od Sowietów. Oskarżenie Bessedina dotknęło więc wyjątkowo trudnego okresu w historii Estonii.

Przy czym influencer zupełnie pominął kontekst całej sytuacji, w której główną rolę odegrał Związek Radziecki. O tym jednak nie wspomniał, bo to nie byłoby korzystne dla Kremla. Mamy tu do czynienia z charakterystycznym dla propagandy rosyjskiej manipulowaniem kwestiami historycznymi do tworzenia współczesnych podziałów.

W ten sam sposób Rosja używa kwestii Wołynia w Polsce oraz dezinformuje na temat „polskiej okupacji” na Białorusi.

Kreml oburzony

Oleg Bessedin działał nie tylko jako influencer. Był też związany z estońsko-rosyjskim politykiem Olegiem Iwanowem, który założył prorosyjską partię KOOS. A potem uciekł z Estonii do Rosji, bojąc się aresztowania przez estońskie służby. Bessedin współpracował z tym ugrupowaniem, między innymi tworząc dla niego materiały wideo i realizując działania wizerunkowe.

Na aresztowanie Bessedina zareagował Kreml. Maria Zacharowa, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, skrytykowała działania estońskich władz. Stwierdziła, że Bessedin jest „prześladowanym dziennikarzem”, zaś Estonia „tłumi podstawowe prawa człowieka”.

To typowe dla Kremla: każde ograniczenie, nakładane przez Zachód na osoby szerzące treści korzystne dla Rosji, spotyka się z zarzutami cenzury lub łamania praw człowieka. Warto pamiętać, że

takie zarzuty stawiają przedstawiciele władz państwa, w którym prawa człowieka w ogóle nie są przestrzegane.

Przeciwko suwerenności państwa

Współpraca z prorosyjskim ugrupowaniem, szerzenie treści prorosyjskich i antyukraińskich, także takich, które uderzają w historię i bezpieczeństwo państwa, dezinformacja na rzecz Rosji, rozpowszechnianie materiałów rosyjskich mediów objętych unijnymi sankcjami – tym zajmował się Bessedin.

Niemal identyczną działalność prowadzą w Polsce niektórzy prorosyjscy aktywiści. A jednak nikt ich nie zatrzymuje ani nie oskarża.

Skąd wynikają te różnice między Polską a Estonią, które uniemożliwiają Polsce ochronę obywateli przed tego rodzaju aktywnością?

Po zatrzymaniu Bessedina tak decyzję służb uzasadniał Prokurator Generalny Estonii Taavi Pern: „Działania bez użycia przemocy przeciwko Republice Estonii, skierowane przeciwko naszej niepodległości, suwerenności lub integralności terytorialnej, są karane jako przestępstwa przeciwko państwu. Zatem czynny i umyślny udział w rosyjskich działaniach, mających na celu wywieranie wpływu, również podlega karze. (…) Działania Bessedina wykraczały poza granice wolności słowa chronionej przez estońską konstytucję i przekształciły się w ukierunkowaną działalność w interesie państwa wrogiego wobec Estonii”.

Słowa Taavi Perna pokazują kluczową różnicę między podejściem estońskim a polskim. Najpierw przeanalizujmy kwestie prawne.

Otóż w Polsce dziś praktycznie nie ma możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności osób wywierających na Polaków niejawny wpływ w interesie wrogiego państwa.

Czy da się karać za dezinformację?

Jedyny przypadek karania za dezinformację, który jest zapisany w polskim prawie, to artykuł 130.9 Kodeksu karnego, dotyczący szpiegostwa. Brzmi on:

  • „Kto, biorąc udział w działalności obcego wywiadu albo działając na jego rzecz, prowadzi dezinformację, polegającą na rozpowszechnianiu nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mając na celu wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska albo skłonienie organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska, do podjęcia lub zaniechania określonych czynności,
podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8”.

Kara całkiem wysoka, jednak przepis mocno ogranicza zakres jego stosowania. Po pierwsze dezinformator musi działać na rzecz obcego wywiadu – zauważmy, nie obcego państwa, tylko obcego wywiadu. Do udowodnienia tego faktu zazwyczaj potrzeba mocnych dowodów (najlepiej dokumentów, nagrań lub wiarygodnej korespondencji) na współpracę z obcymi służbami.

Tyle że nawet znalezienie takich dowodów nie wystarczy. Prokuratura musi jeszcze wykazać, że celem działań było „poważne zakłócenie” ustroju lub gospodarki państwa. Ewentualnie nakłanianie władzy do podjęcia konkretnej czynności.

Dezinformują bezkarnie

Oznacza to, że gdy prorosyjski propagandzista rozpowszechnia w Polsce fałszywe treści, korzystne dla państwa rosyjskiego, nawet udowodnienie mu otrzymywania za to wynagrodzenia z Rosji nie wystarczy, by go skazać z tego paragrafu. Trzeba mu jeszcze udowodnić, że cel działania był taki, jak w wymienionym wyżej artykule.

Dezinformacyjne i propagandowe wywieranie wpływu na Polaków (a nie na polską władzę) najczęściej się w tej formule nie zmieści.

Tu moglibyśmy zakończyć analizę stanu polskiego prawa. W obowiązujących przepisach nie ma innych paragrafów, na podstawie których można by pociągać do odpowiedzialności osoby rozpowszechniające dezinformację. Nawet gdy ta rzeczywiście zagraża bezpieczeństwo państwa przez niejawne wpływanie na poglądy Polaków oraz manipulowanie nimi.

Mamy jeszcze przepis dotyczący zniesławienia. Jednak w tym przypadku fałszywe informacje muszą być powiązane z poniżeniem lub narażeniem na utratę zaufania konkretnej osoby czy podmiotu. Mamy też karę za tzw. dezinformację wywiadowczą, jednak to przepis dotyczący bardzo wąskiej grupy osób.

Środowiska eksperckie w Polsce wielokrotnie formułowały postulat wprowadzenia penalizacji dezinformacji.

Takiej, która stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa, zdrowia i życia obywateli. Jednak do tej pory tego postulatu nie zrealizowano.

Granice ochrony wolności słowa

Dodajmy dla porządku, że zdarza się, iż w Polsce karane są osoby otwarcie pochwalające agresję militarną Rosji na Ukrainę. W tym przypadku śledczy powołują się na art. 117.3 Kodeksu karnego, który zakazuje publicznego pochwalania wszczęcia lub prowadzenia wojny napastniczej. Grozi za to kara więzienia od 3 miesięcy do 5 lat.

Praktyka pokazuje, że skazywani są za to najczęściej małoznaczący prorosyjscy internauci. To oni we wpisach na platformach społecznościowych jawnie pochwalą agresję Rosji. Inni, bardziej doświadczeni i z większymi zasięgami, wypowiadają się na ten temat w bardziej zawoalowany sposób. A wtedy nie są pociągani do odpowiedzialności, bo trudno ich wpisy wpasować w kodeksową formułę.

W wypowiedzi estońskiego prokuratora jeszcze jeden fragment uzasadnienia decyzji o aresztowaniu Bessedina był istotny. Otóż prokurator Taavi Pern powiedział, że

działania Bessedina „wykraczały poza granice wolności słowa chronionej przez estońską konstytucję”.

Czyli wprost stwierdził, że wolność słowa ma swoje granice. Jest wartością chronioną przez państwo, owszem, ale nie w nieograniczonym zakresie. Jeśli przez wolność słowa, rozumianą jako „mówienie co się chce”, narażone jest bezpieczeństwo państwa lub jego suwerenność, to wyżej od niej stawia się właśnie bezpieczeństwo.

Politycy zakładnikami kłamców?

To podejście pod względem prawnym nie różni się od zapisów obowiązujących w Polsce. Jak zapisano w Konstytucji RP (art. 31.3):

  • „Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane (…) tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób”.

A więc każda wolność, także wolność słowa, ma swoje prawne ograniczenia. Różnica między Polską a Estonią polega na tym, że w Estonii powołano się na te ograniczenia, aresztując szerzącego prorosyjskie treści influencera.

Zaś w Polsce prawie nikt nie ośmiela się dziś o takich ograniczeniach mówić.

Wolność słowa stała się w Polsce politycznym hasłem, które ma uzasadniać mówienie wszystkiego, bez ponoszenia odpowiedzialności za publicznie głoszone kłamstwa. Politycy stali się zakładnikami tych, którzy kłamią, ale w razie reakcji państwa zarzucają rządzącym cenzurę i łamanie praw człowieka. Warto zauważyć, że dokładnie te same zarzuty wygłosiła Zacharowa pod adresem estońskich śledczych po zatrzymaniu Bessedina.

Wyjść z pułapki

W kontekście polityki międzynarodowej do takiego pojmowania wolności bez odpowiedzialności odwołuje się choćby Elon Musk, właściciel platformy X, niezadowolony z ograniczeń obowiązujących w Unii Europejskiej. A także wiceprezydent USA J.D. Vance, atakujący Europę na konferencji bezpieczeństwa w Monachium za to, że wprowadza „cenzurę”.

Tymczasem granice wolności słowa są równie ważnym elementem europejskiego, w tym polskiego prawodawstwa, jak i ochrona tejże wolności.

W Polsce nie ma prawa, które chroniłoby Polaków przed rosyjskimi wpływami i dezinformacją. W efekcie prorosyjscy aktywiści nie mają żadnych ograniczeń i karmią Polaków korzystnymi dla Rosji przekazami na coraz większą skalę. To samo robi Rosyjski Dom w Warszawie, czyli oficjalna rosyjska placówka, szerząca między innymi antypolskie przekazy.

Estonia pokazuje, że można z tej pułapki wyjść, a przynajmniej próbować to zrobić. Czy Polska podejmie wyzwanie? Czy polskie władze zrozumieją, że bez aktywnej (także prawnej) ochrony polskich obywateli będziemy z roku na rok coraz intensywniej wystawiani na działanie dezinformacyjnych ataków ze strony wrogich nam państw?

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analityczka mediów społecznościowych, ekspertka. Specjalizuje się w analizie zagrożeń informacyjnych, zwłaszcza rosyjskiej dezinformacji i manipulacji w sieci. Autorka książki „Efekt niszczący. Jak dezinformacja wpływa na nasze życie” oraz dwóch poradników na temat zwalczania dezinformacji. Z OKO.press współpracuje jako autorka zewnętrzna. Pisze o dezinformacji, bezpieczeństwie państwa, wojnie informacyjnej oraz o internetowych trendach dotyczących polityki. Zajmuje się też monitorowaniem ruchów skrajnie prawicowych i antysystemowych.

Komentarze