Po publikacjach OKO.press i "NRC Handelsblad" o związkach Radosława Sikorskiego ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi europoseł PO został - w narracji PiS i prorządowych mediów - niemal agentem Moskwy i Niemiec. Jednocześnie. Sprawdzamy
„Niemcy myśleli, że uda się zmienić Rosję za pomocą handlu. Wszystkie ostrzeżenia przed agresją Putina były puszczane mimo uszu. Mówimy teraz w Polsce: Niemcy pomyliły się. Nie oczekujemy przeprosin, ale oczekujemy teraz od Niemiec, że zaczną nas słuchać” – mówił w grudniu 2022 roku w wywiadzie dla niemieckiego pisma politycznego „Cicero” pewien bardzo znany polski polityk.
„Wszystkie ostrzeżenia przed agresją Putina były w Niemczech puszczane mimo uszu” – irytował się rozmówca „Cicero”. Następnie stwierdził, że Polacy „pełnią rolę niemieckich min przeciwczołgowych”. Bo „kiedy na wschodzie pojawia się kolejny nowy problem, to zawsze my dostrzegamy go pierwsi. A Niemcy mogą spokojnie się dostosować”.
„Panie Putin, jest pan bardziej egomaniakiem niż patriotą i prawdopodobnie skończy pan w jakimś bunkrze. Steiner nie przybędzie i pójdzie pan na dno. Wybór należy do pana” – mówił w październiku 2022 r. ten sam polityk na forum Parlamentu Europejskiego.
Przypomnijmy, że Felix Steiner to niemiecki generał, który w kwietniu 1945 roku miał przyjść z pomocą obleganemu Berlinowi. Wiadomość o tym, że Steiner nie przybędzie, jest elementem kultowej sceny z filmu "Upadek".
Nie, tym gniewnym krytykiem niemieckiej polityki wschodniej niemającym przy tym problemów z porównywaniem Putina do Hitlera, nie jest nikt z obozu Zjednoczonej Prawicy.
Chodzi o Radosława Sikorskiego.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Sikorski zasłużenie i na własne życzenie (czy też na skutek własnych słabości) mierzy się teraz z krytyką, która spadła na niego po publikacjach OKO.press i holenderskiej gazety „NRC Handelsblad”. Dziennikarze obu redakcji opisali, jak Sikorski od 2017 roku zarabia około 100 tysięcy dolarów rocznie za zasiadanie w radzie nadzorczej Sir Bani Yas Forum. Nie przerwał tego kontraktu, gdy w 2019 r. został wybrany do Parlamentu Europejskiego
Bani Yas Forum to doroczna konferencji polityków, dyplomatów i ekspertów poświęconej sprawom państw Zatoki Perskiej, którą od 2010 roku organizuje i finansuje rząd Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Według dziennikarzy holenderskiego dziennika - w głosowaniach PE dotyczących ZEA Sikorski opowiadał się najczęściej za opcjami korzystnymi dla Emiratów. Jednak jak sam się tłumaczy w rozmowie z OKO.press – zawsze głosował zgodnie ze stanowiskiem jego europarlamentarnej frakcji EPP.
Z pewnością Sikorskiemu należy się w związku z tym niejedno nieprzyjemne pytanie. Choć nie złamał obowiązującego posłów do Parlamentu Europejskiego prawa, są podstawy, by mówić w sensie etycznym o konflikcie interesów. Niejeden były polityk zarabia świetnie na doradzaniu instytucjom z krajów o niezbyt sympatycznym charakterze. Ale łączenie tego z aktywnością w polityce i ze sprawowaniem dobrze opłacanego mandatu posła do PE, może budzić sprzeciw.
Dość mocno dostało się Sikorskiemu od „Le Soir”. Dziennikarze belgijskiej gazety przeanalizowali deklaracje eurodeputowanych. Sprawdzili, jak często uczestniczyli w wyjazdach zagranicznych opłaconych w całości lub części przez organizacje i inne państwa. Sikorski znalazł się w tym zestawieniu na 3. miejscu na łącznie 705 posłów do PE.
W Polsce tygodnik „Polityka” opisał sprawę i przy okazji wyjaśnił specyfikę konferencji Bani Yas Forum z ZEA, która opłacała Sikorskiego. W „Gazecie Wyborczej” ukazał się z kolei wywiad, w którym były minister się bronił, a prowadzący rozmowę Paweł Wroński zdecydowanie mu tego nie ułatwiał.
Można by do tego wszystkiego jeszcze dodać wciąż nienapisany rozdział tej historii. Bo przecież weryfikacji domaga się też opowieść Sikorskiego o ZEA jako „najbardziej liberalnym państwie Bliskiego Wschodu”. Zostawmy już Izrael, Liban, czy nawet Turcję. Przypomnijmy tylko, że w ZEA wciąż obowiązuje kara chłosty (wymierzanej w ściśle zawyrokowanych liczbach batów). Zaś równość kobiet i mężczyzn wobec prawa dotyczy tam tylko i wyłącznie nie-muzułmanów, do tego od zaledwie dwóch lat.
Jest więc o co Sikorskiego pytać i jest co w jego sprawie drążyć.
Na tym tle wręcz fascynujące jest więc, jaką narrację tworzą wokół sprawy Sikorskiego i ZEA media polskiej prawicy.
Reporterzy TVP wysłani za publiczne pieniądze na plażę w Dubaju, przeprowadzają tam sondy uliczne wśród przypadkowo napotkanych osób (w materiale pojawia się też bawiąca w Dubaju Rosjanka), pytając ich o stosunek do wojny w Ukrainie.
Ma to taki sens jak przeprowadzanie w Polsce sondy ulicznej na temat wojny domowej w Nigerii. Dubajscy rozmówcy polskich rządowych mediów bezkrytycznie powielali narrację rosyjskiej propagandy – co zresztą jest typowe zarówno dla krajów Bliskiego Wschodu, jak i globalnego Południa. Z materiału Adriana Boreckiego z 12 lutego pt. "Rosyjski ślad w aferze Sikorskiego" dowiadujemy się, że: "Działania Radosława Sikorskiego na zlecenie rządu Zjednoczonych Emiratów Arabskich wzbudzają coraz więcej kontrowersji i wciąż są bardzo niejasne. Tym bardziej że w tle pojawiają się Rosjanie".
Posłanka PiS Joanna Lichocka mówiła w Polskim Radiu: "Widzę konsekwencję w zachowaniu Radosława Sikorskiego, o żadnej niezależności wobec Moskwy, chyba nie można tu mówić".
„Od wielu tygodni jesteśmy świadkami bardzo kontrowersyjnych wręcz skandalicznych wypowiedzi Radosława Sikorskiego, wypowiedzi prorosyjskich, które są wykorzystywane przez reżim Putina, aby uzasadniać swoją brutalną agresję na Ukrainę” – mówili na zorganizowanej po ujawnieniu sprawy pracy Sikorskiego dla ZEA rzecznik prasowy PiS Rafał Bochenek i poseł PiS Radosław Fogiel, przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych.
„Pytanie, czy można całymi latami pozować, jak robi to Radosław Sikorski, z kałasznikowem wycelowanym w komunizm, a jednocześnie coraz mocniej walczyć o partykularne interesy Rosji. Jest cała masa udokumentowanych spraw, pokazujących, że jest to polityk prorosyjski” - mówiła z kolei jeszcze jesienią na antenie Polskiego Radia posłanka PiS Anna Milczanowska.
Rzecz jasna stale też powracają typowe dla Zjednoczonej Prawicy oskarżenia, jakoby Sikorski jako minister spraw zagranicznych i jeden z bardziej rozpoznawalnych polityków Platformy Obywatelskiej, był nadmiernie uległy wobec Niemiec.
Czy da się w ogóle nazwać Sikorskiego politykiem prorosyjskim – a taki wizerunek europosła tworzą politycy prawicy i prawicowe media? I czy można go określić mianem polityka podporządkowanego Niemcom – jak chce ta sama prawa strona? Przypominamy najważniejsze fakty.
Radosław Sikorski kierował MSZ w latach 2007-2014, co czyni go najdłużej urzędującym ministrem spraw zagranicznych w III RP. Wbrew temu, co twierdzi dziś prawica, stworzył dość przemyślaną koncepcję polskiej polityki wschodniej. Polskim sposobem na demokratyzację Ukrainy i Białorusi i ich zbliżenia z Zachodem miała być „soft power” instytucji Unii Europejskiej.
W 2008 roku w swoim pierwszym sejmowym exposé w roli ministra spraw zagranicznych Sikorski przywołał znane w krajowej tradycji publicystycznej od XIX wieku figury „Polski jagiellońskiej” i „Polski piastowskiej”. Pokazywał w ten sposób dwie różne wizje polskiej polityki zagranicznej.
„Pojednanie z Niemcami, współdziałanie z państwami wyszehradzkimi, a w szczególności członkostwo Polski w instytucjach świata zachodniego świadczą o przywróceniu geniuszu piastowskiego do naszych najnowszych zmagań o tożsamość – polską i europejską zarazem” – mówił wtedy Sikorski. I to miał być punkt wyjścia do nowej polityki wschodniej, którą minister nakreślił w swym wystąpieniu.
Jeśli chodzi o Ukrainę i Białoruś – wtedy traktowane raczej zbiorczo, czemu z wielu względów nie powinniśmy się dziwić - Polska miała przestać myśleć o nich w kategoriach Piłsudskiego. Czyli jako o „strefie buforowej”, którą należałoby objąć swoistym patronatem o pewnych cechach protektoratu.
Zamiast tego rolą Polski ma być stopniowe wciąganie obu krajów w orbitę Zachodu. Przede wszystkim za sprawą instrumentów i instytucji oferowanych przez Unię Europejską – co instytucjonalnie zaczęło się materializować po powołaniu do życia w 2009 roku Partnerstwa Wschodniego, w czym Sikorski miał ogromny udział.
Jeśli chodzi o Rosję natomiast, Sikorski był w zachodnim mainstreamie - próbując postawić na tak zwane ocieplenie relacji z Federacją Rosyjską.
Początkowo wyglądało to nawet nieźle.
Owo „ocieplenie” obowiązywało jeszcze w erze Smoleńska i na dobre skończyło się tak naprawdę w momencie publikacji przez Rosjan "raportu MAK”, który zrzucał winę za katastrofę prezydenckiego samolotu na Polskę.
Owszem, na słynnym wiecu w Tbilisi Lech Kaczyński wygłosił historyczne – i jak się okazało dość prorocze – słowa
„dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może czas i na mój kraj, na Polskę”.
Nie dało się jednak ukryć, że pretekst podarował w tej wojnie Władimirowi Putinowi Micheil Saakaszwili, wysyłając gruzińskie wojska do Osetii Południowej. Zachód traktował tę wojnę jako smutną konsekwencję dezynwoltury prezydenta Gruzji. Działania Putina były w kręgach europejskiej dyplomacji traktowane jako nieuchronna na nią odpowiedź.
W tamtej epoce na wizję ułożenia poprawnych stosunków z Rosją Putina nabierały się nie tylko kraje Europy.
W marcu 2009 r. „reset” w stosunkach Stanów Zjednoczonych z Rosją ogłosił prezydent Barack Obama. Jednym z elementów ceny za ów – jak się później okazało, prowadzący donikąd – reset, była rezygnacja przez USA z budowy na terytorium Polski wyrzutni wchodzących w skład „tarczy antyrakietowej”. Decyzja Stanów Zjednoczonych została ogłoszona 17 września 2009 roku, w rocznicę sowieckiej inwazji na Polskę z 1939 roku. Była takim samym ciosem dla obu polityków najmocniej zaangażowanych w sprawę tarczy – czyli szefa MSZ Radosława Sikorskiego i prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.
To właśnie mocno poirytowany Kaczyński rok wcześniej zadawał Sikorskiemu słynne pytanie, „Czy zna pan Rona Asmusa?” [amerykańskiego polityka kojarzonego z Partią Demokratyczną] każąc protokołować odpowiedzi.
Prezydent domagał się wyjaśnień, dlaczego Sikorski i Tusk odrzucili jedną z amerykańskich propozycji sformułowanych w trakcie przedłużających się negocjacji. „Czekamy na bogatszą ofertę od USA” – tłumaczył Sikorski. Co ostatecznie Kaczyńskiego po części uspokoiło. Bo tak naprawdę prezydenta wzburzyło nie (wówczas nikłe) prawdopodobieństwo zerwania rozmów, lecz podejrzenie, że polityczni konkurenci starają się go odsunąć od sukcesu w postaci umowy z Amerykanami.
Co do tego, że instalacje tarczy powinny w Polsce powstać, i Kaczyński i Sikorski byli w pełni zgodni.
Prawica – by użyć jego własnych słów - „zohydziła [je], nazywając tzw. hołdem berlińskim”
Cytaty z tego wystąpienia powracają na antenie TVP jako „dowód” rzekomej służalczości Sikorskiego (i całej Platformy Obywatelskiej) wobec Niemiec. W tej mowie Sikorski stwierdził, że „mniej się boi niemieckiej siły, niż niemieckiej bezczynności”. W interpretacji polskiej prawicy miało być deklaracją uległości.
W rzeczywistości jednak berlińska mowa Sikorskiego była reakcją na kryzys strefy euro i pogłębiający się kryzys instytucjonalny Unii Europejskiej. Szef polskiego MSZ wezwał Niemcy do wypełniania na miarę ich potencjału gospodarczego obowiązków wobec Europy. W tym także wobec pogrążonych wówczas w kryzysie ekonomicznym krajów europejskiego Południa.
Mówiąc o niemieckim przywództwie w Unii Europejskiej, Sikorski odwoływał się do niemieckiej odpowiedzialności – bardzo jednoznacznie wskazując niemiecką kieszeń jako narzędzie.
Przez klasę polityczną Niemiec mowa Sikorskiego zdecydowanie nie została odebrana jako hołd, lecz jako upomnienie.
Na przełomie 2013 i 2014 roku, w trakcie kijowskiego Euromajdanu, wiele wskazywało na to, że przyjęta przez Sikorskiego wizja prowadzenia polityki wschodniej przynosi efekt.
Po tym, jak prezydent Wiktor Janukowicz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, w listopadzie 2013 roku w Ukrainie rozpoczęły się masowe protesty. Majdan stał się symbolem prodemokratycznych i prozachodnich dążeń ukraińskiego społeczeństwa.
Kiedy zaś polskie elity polityczne (w tej sprawie można mówić o ponadpartyjnym konsensusie) i polskie społeczeństwo aktywnie popierały ukraińską opozycję, Sikorski zajął się montowaniem wewnątrzunijnej koalicji na rzecz jej wsparcia.
Ostatecznie telewizja ITV nagrała moment, gdy szefowie MSZ Polski, Francji i Niemiec wychodzili ze spotkania z liderami ukraińskiej opozycji. Było to po tym, jak Janukowycz zdecydował się na utopienie Majdanu we krwi. Ministrowie przekonywali rozmówców do podpisania porozumienia z Janukowyczem.
„Jeśli nie podpiszecie, będziecie mieli stan wyjątkowy, armię i wszyscy będziecie martwi” – mówi na tym nagraniu Sikorski.
Prawicowe i kontrolowane przez rząd polskie media do dziś przedstawiają tę sytuację jako próbę wymuszenia przez Sikorskiego kapitulacji Majdanu.
W rzeczywistości polski minister odpowiadał w ten sposób na zarzut jednego z doradców ukraińskiej opozycji, politologa Ołeksija Harania. Stwierdził on, że ministrowie przygotowali Ukraińcom „nowe Monachium”.
Podpisanie „wygwizdanego przez Majdan” porozumienia – do czego nakłonił ukraińską opozycję Sikorski – stało się ostatecznie gwoździem do trumny reżimu Janukowycza. Ukraiński parlament w jeden dzień przywrócił konstytucję z 2004 roku, co oznaczało utratę sporej części uprawnień przez Janukowycza. Prorosyjskiego prezydenta natychmiast opuściła część sojuszników z resortów siłowych, a on sam zbiegł do Rosji.
W marcu 2014 roku dzień po pseudoreferendum na Krymie, po którym Władimir Putin ogłosił przyłączenie ukraińskiego półwyspu do Rosji, Radosław Sikorski nazwał to Anschlussem
– bezpośrednio porównując je z aneksją Austrii przez III Rzeszę i domagał się nałożenia na Rosję surowych sankcji.
Była to najostrzejsza wypowiedź na temat Putina i Rosji. I to z wszystkich, które padły tego dnia w Brukseli na poświęconym sytuacji w Ukrainie szczycie szefów MSZ państw Unii. Atmosfera polityczna była wówczas taka, że ministrowie we wspólnym stanowisku zaapelowali jedynie do Putina, by "nie podejmował kroków prowadzących do aneksji Krymu i pogwałcenia prawa międzynarodowego".
Sikorski, który razem z kolegami z państw bałtyckich ostrzegał przed powrotem rosyjskiego imperializmu, był tam outsiderem.
Można o Sikorskim powiedzieć wiele – i to niekoniecznie dobrego.
Teraz do listy jego grzechów doszedł i ten związany z pracą dla szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
I dotyczyło to relacji i z tym zachodnim, i z tymi wschodnimi sąsiadami Polski. Jest przy tym ironią historii, że to właśnie wizja polityki wschodniej zaproponowana przez Sikorskiego rządzi relacjami Polski i Ukrainy w epoce Zjednoczonej Prawicy.
Warszawa traktuje dziś Kijów jako w pełni podmiotowego partnera.
Jest też dla Ukrainy pomostem do przyszłego członkostwa w Unii Europejskiej i NATO.
Także za czasów Skorskiego jako ministra spraw zagranicznych Warszawa stała się w pełni równorzędnym partnerem Berlina. I w ramach Unii Europejskiej, i w stosunkach dwustronnych. I na tym, w końcowym okresie rządów Angeli Merkel, skorzystał także rząd PiS.
Opozycja
Propaganda
Świat
Władza
Angela Merkel
Władimir Putin
Olaf Scholz
Radosław Sikorski
NATO
Unia Europejska
dezinformacja
Niemcy
Polityka wschodnia
Rosja
Sikorski w Dubaju
Zjednoczone Emiraty Arabskie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze