0:000:00

0:00

Nowe życie Buni kosztowało 500 złotych.

Za taką kwotę wykupili ją aktywiści Stowarzyszenie BUBA Pomocna dla Zwierząt z Miastka na Pomorzu. Bunia to młoda krówka, którą ktoś zauważył przy drodze. Leżała obok szosy, poraniona i słaba. Jak się okazało, wyskoczyła z transportu. Przewożący ją rolnicy nawet tego nie zauważyli.

"Bunia wykonała ryzykancki skok życia i śmierci - wygrała życie z nami aż po naturalny kres swojej wędrówki. Obiecujemy, że Bunia nigdy nie trafi do rzeźni i nie skończy jako przysłowiowy mielony" - mówił w rozmowie z portalem Bytów Nasze Miasto Radosław Waszkiewicz ze Stowarzyszenia BUBA.

Po numerze na kolczyku udało się znaleźć właściciela i zaproponować mu wykupienie Buni. Stowarzyszenie zapłaciło za nią 500 zł i przewiozło do azylu. Dziś Bunia, już zdrowa, spokojna, z zagojonymi ranami, biega po pastwisku.

Niewiele zwierząt ma takie szczęście jak ona. W trudnych warunkach, w ogromnym stresie (który najprawdopodobniej był przyczyną skoku Buni), w tłoku, przewozi się rocznie zwierzęta o łącznej wadze ok. 11 mln ton. To dane tylko dla Polski.

Z kolei między krajami przewozi się aż 2,2 mld zwierząt (nie licząc ryb) rocznie. I ta liczba stale rośnie.

To dziesiąty odcinek naszego cyklu „Rzeźnia", w którym opisujemy, jak wyglądają polskie (i nie tylko) hodowle i jak łamane są w nich prawa zwierząt i naruszane przepisy. Wcześniejsze odcinki cyklu można przeczytać tutaj:

Przeczytaj także:

Transport zwierząt w liczbach

W 2021 roku Jarosław Urbański z Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych razem ze Stowarzyszeniem Otwarte Klatki opublikował pierwszy kompleksowy raport dotyczący transportu żywych zwierząt.

Dowiadujemy się z niego, że w polskich przewozach żywych zwierząt ponad 90 proc. ma charakter wewnątrzkrajowy. Po Polsce transportuje się najwięcej ptaków, a przede wszystkim kurczaków. 34 proc. przewozów to transport świń, a 15 proc. - bydła. O wiele mniejszy procent stanowią owce, kozy i ryby.

"Polska stała się jednym z kluczowych krajów UE pod względem handlu żywymi zwierzętami, zajmując 4 miejsce (po Holandii, Niemczech i Belgii) w łącznej liczbie eksportowanych i importowanych osobników" - piszą Otwarte Klatki na swojej stronie internetowej.

W 2019 roku - to dane GUS - wyeksportowaliśmy 8,4 tys. ton świń i aż tysiąc ton ryb. Jeśli chodzi o bydło, dane w raporcie zostały przeliczone na osobniki. Okazuje się, że z naszego kraju wyjechało ich ponad 50 tys. Dodatkowo wyeksportowaliśmy 74 mln ptaków i 5 215 koni na rzeź. Najczęściej zwierzęta z Polski trafiają do Niemiec. Konie - głównie do Włoch.

Jeśli chodzi o import, to bydło sprowadzamy do Polski z Litwy, Słowacji i Holandii. W 2019 roku do Polski przyjechało 213 tys. ton świń i 130 mln ptaków (tu już przeliczenie na osobniki).

Statystyki i rzeczywistość

Co o przewozie żywych zwierząt mówią przepisy?

Jeśli rolnik chce przewieźć zwierzęta na wypas do 5o km - nie potrzebuje do tego pozwolenia. Jednak każdy dłuższy transport musi mieć już zgodę od Inspekcji Weterynaryjnej.

Kierowcy muszą uzyskać specjalną licencję, a samochód ciężarowy na długich trasach musi mieć GPS. Co pięć lat sprawdza się stan pojazdu i wszystkie zabezpieczenia, przez które zwierzęta nie będą wypadać z transportu, ślizgać się i kaleczyć. Wymagana jest też wentylacja i odpowiednie oznakowanie.

Zwierzęta w transporcie muszą być podzielone według gatunków, płci i wielkości. Muszą mieć zapewniony dostęp do wody i karmy, jeśli jadą dłużej niż osiem godzin.

Wydaje się, że to nie są zbyt wygórowane wymagania.

Jednak, jak alarmują organizacje zajmujące się prawami zwierząt, żadna statystyka nie pokazuje tego, jak w rzeczywistości traktowane są zwierzęta wiezione - bardzo często - na rzeź.

W raporcie Jarosław Urbański wylicza, że według kontroli Inspekcji Transportu Drogowego z lat 2012-2017 w jednym z województw do nieprawidłowości dochodziło nawet w 30 proc. przejazdów. Powołuje się również na inne badanie, według którego aż 58 proc. przewożonych tuczników i 25 proc. ptaków doznało obrażeń w wyniku transportu. Jak zaznacza autor raportu, śledztwa aktywistów dowodzą jednak, że skala jest znacznie większa.

Jagnięta wiezione na rzeź

Tutaj można przypomnieć historię transportu jagniąt z Podhala do Włoch. Ogromne cierpienie zwierząt jadących na drugi koniec Europy ujawnili aktywiści Fundacji Viva!

2017 rok, Bańska Niżna. Aktywiści Vivy wybrali się do skupu jagniąt, gdzie miały przyjechać spod Limanowej. Tam miały być przeładowane do ciężarówek, którymi później pojadą do Włoch. I już na tym etapie aktywiści zanotowali szereg nieprawidłowości - nawet pojazdy, którymi jagnięta przyjechały na Podhale, były nieprzystosowane do transportu zwierząt.

Pracownicy wyciągali zwierzęta siłą z samochodu, były chwytane za nogi, skórę i wełnę. Jedną z osób oddelegowanych do rozładunku było dwunastoletnie dziecko, które przede wszystkim nie jest uprawnione do takiej pracy, ale także jest do niej zbyt słabe. Jagnięta wypadały mu z rąk, co tylko potęgowało ich stres i cierpienie.

W ten sposób trafiły do przepełnionych zagród, w których miały czekać na ciężarówki do Włoch. Viva informowała, że przez trzy godziny nie dostały nic do jedzenia. A, jak się okazuje, dużą część jagniąt stanowiły takie, których nie powinno się jeszcze odseparowywać od matki.

Załadunek do ciężarówek zaczął się o godzinie 11:55 (choć w dokumentach, jak zauważa Viva, wpisano godz. 14:00). Żeby pospieszyć zwierzęta, były uderzane na oślep kijem przez otwory wentylacyjne po bokach samochodów. Transport ruszył dopiero trzy godziny później.

Weterynarz nie widzi problemu

Niedługo po starcie został zatrzymany przez Inspekcję Transportu Drogowego i aktywistów. Co zobaczyli w środku?

Stłoczone, depczące po sobie zwierzęta, ściśnięte na o wiele mniejszej niż dopuszczalna przestrzeni. Część z nich się przewróciła i nie mogła wstać.

Niektóre nie mogły dostać się do poidła, które - w momencie kontroli - i tak było wyłączone. "Jagnięta ze względu na swój młody wiek nie potrafią korzystać z poideł, w które wyposażona jest ciężarówka, co naraziło je na długotrwałą podróż bez możliwości uzupełniania płynów" - pisze Viva w raporcie ze śledztwa. "Utrzymywanie zwierząt bez odpowiedniego pokarmu i wody przez okres wykraczający poza minimalne potrzeby właściwe dla gatunku jest zabronione i traktowane jako przestępstwo znęcania się nad zwierzętami" - dodaje.

Viva opublikowała też zdjęcia z interwencji. Widać na nich, jak zwierzęta próbują pić z butelek, podawanych im przez aktywistów.

U wszystkich jagniąt stwierdzono nadmierne pobudzenie i próby nerwowego przemieszczania się w tłoku. Przerażone zwierzęta beczały, próbowały jeść brudną ściółkę oraz nawzajem żuły swoją sierść. To, jak informuje Viva, świadczy o dużym stresie. Aktywiści zauważyli też jedno zwierzę w bardzo złym stanie - trzęsące się i wyraźnie cierpiące. Jagnię nie było w stanie utrzymać się na nogach. W związku z tym poprosili obecną na miejscu policję o zawrócenie transportu. Zamiast tego wezwano powiatową lekarz weterynarii. Jak później relacjonowała Viva, weterynarz nawet nie wysiadła z samochodu i bez obserwacji zwierząt kazała puścić transport.

Do końca podróży, aż do Włoch, pomimo prób i wsparcia zagranicznych organizacji, nie udało się przejąć chorego jagnięcia.

Wnioski z całej obserwacji wykazały jeszcze więcej nieprawidłowości: nieuprawnione wydłużanie trasy, wybór dłuższej drogi po lokalnych trasach, zamiast autostrad, źle rozplanowane przerwy. Przewoźnik nie zapewnił też produktów mlekozastępczych, które mogłyby dostać najmłodsze jagniątka.

Wyrok po latach

"Po powrocie z Włoch złożyliśmy zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami. Wkrótce Prokuratura Rejonowa w Zakopanem postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Usłyszała je urzędniczka kontrolująca skup i transport, Barbara Z. oraz organizator transportu, Marek O." - informuje Viva.

Na wyrok trzeba było czekać aż do stycznia 2021 roku. Sąd rejonowy w Nowym Targu orzekł, że oboje oskarżeni znęcali się nad jagniętami.

Sąd podkreślił, że również zwierzęta jadące do rzeźni nie mogą doznawać dodatkowego cierpienia. Uznał także, że Marek O. godził się na cierpienie jagniąt dla zysku. Weterynarz Barbara Z. "wykazała się zwykłą znieczulicą".

Barbara Z. ma zapłacić 3 000 zł nawiązki oraz 3 000 kosztów sądowych dwóch oskarżycieli posiłkowych, Marek O. odpowiednio 15 000 zł i 14 000 zł. Sąd jednak warunkowo umorzył postępowanie na rok.

"Cieszymy się, że wina obojga oskarżonych została uznana za bezsprzeczną. Natomiast martwi nas warunkowe umorzenie. Zgodnie z kodeksem karnym warunkowo umorzyć postępowanie można tylko, gdy stopień społecznej szkodliwości czynu i winy sprawcy nie są znaczne. Tymczasem tu chodzi o długotrwałe cierpienie 822 zwierząt" komentowała mecenas Dorota Dąbrowska.

Bez szans na przeżycie

Aktywiści od lat walczą o zakaz długodystansowego transportu zwierząt. W sierpniu zorganizowali protest w 13 europejskich krajach. "Zwierzęta umierają z wycieńczenia lub tratując się wzajemnie w panice w przepełnionych ciężarówkach i na pokładach statków transportowych. Te, które przeżyją zostają zabite w krajach docelowych, najczęściej bez jakichkolwiek środków znieczulających" - pisze Viva.

Organizacja Compassion in World Farming w czerwcu 2021 po raz szósty zainicjowała Międzynarodowy Dzień Stop Transportowi Żywych Zwierząt. Przy okazji stworzono petycję do Komisji Europejskiej domagając się rewizji przepisów dotyczących "transportu zwierząt i podjęcia natychmiastowych działań w celu rozwiązania najpoważniejszych problemów związanych z dobrostanem podczas ich przewozu". W apelu, który podpisało już prawie 150 tys. osób, czytamy postulaty dotyczące m.in. zakazu przewożenia nieodsadzonych zwierząt, ograniczenia czasu transportu i wstrzymania go, jeśli jest zbyt zimno lub za gorąco.

Otwarte Klatki prowadzą z kolei zbiórkę podpisów pod petycją do Ministra Rolnictwa. "Jadą stłoczone w ciężarówkach przez wiele godzin, narażone na stres, obrażenia, wpływ warunków atmosferycznych.(...)Ich podróż trwa setki godzin, a gdy dotrą do celu, są bardzo brutalnie traktowane. Dodatkowo media w Polsce regularnie donoszą o wypadkach pojazdów przewożących zwierzęta. W takich sytuacjach są one właściwie bez żadnych szans na przeżycie" - czytamy w niej.

Inicjatywę wsparło już ponad 47 tys. osób.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze