0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Yuri KADOBNOV / POOL / AFPFot. Yuri KADOBNOV /...

Wedle popularnej opinii, ekonomiści to oderwani od rzeczywistości aroganci, dlatego nasze przepowiednie rzadko kiedy się sprawdzają. My sami o sobie lubimy żartować, że przewidzieliśmy wszystkie osiem z pięciu ostatnich recesji. Ten stereotyp nie jest jednak fair.

Wszystkie nauki społeczne mają na sumieniu długą listę fatalnych prognoz, poczynając od klasyków i ojców założycieli humanistyki.

Na przykład Karol Marks pisał o nieuchronnej socjalistycznej rewolucji w przemysłowym sercu Europy, tymczasem 31 lat po jego śmierci, brytyjska, francuska i niemiecka klasa robotnicza z entuzjazmem pojechała na pola Flandrii wyrzynać się w imię kolonialnego kapitalizmu. XX-wieczny marksizm to po części próba zrozumienia, dlaczego Marks tak bardzo się mylił, co nie przeszkadza kolejnym pokoleniom historyków, socjologów i antropologów czytać go z admiracją i fascynacją.

W niniejszym eseju chciałbym wyjaśnić Czytelnikom, dlaczego w naukach społecznych tak trudno formułuje się trafne prognozy. W tym celu na warsztat wezmę popularny ostatnio realizm w stosunkach międzynarodowych, na przykładzie amerykańskiego politologa Johna Mearsheimera i jego tezy, że za konflikt w Ukrainie odpowiada Zachód, a nie Rosja. Esej Mearsheimera z 2014 często przywołuje się jako przykład udanej prognozy, tymczasem jest on wzorcowym przykładem tego, jak źle zbudowana teoria prowadzi do fałszywych wniosków i przepowiedni.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach.

Czym jest dobra teoria

Podstawą współczesnej nauki są badania empiryczne – dobra teoria musi prowadzić do nietrywialnych i empirycznie weryfikowalnych wniosków, które pozwolą ocenić nam prawdziwość tej teorii. Żeby dobrze to zrozumieć, spójrzmy na twierdzenie, z którym może zgodzić się wielu ekonomicznych liberałów: „rozdawnictwo sprawia, że ludzie mniej pracują”. To zdanie nie jest dobrą hipotezą badawczą. Przede wszystkim, fraza „ludzie mniej pracują” może oznaczać kilka różnych zjawisk, dlatego należałoby je przełożyć na jakąś jednoznaczną zmienną (jak stopa bezrobocia albo wiek przechodzenia na emeryturę). Słowo „rozdawnictwo” w tym kontekście jest jeszcze gorsze, bo celowo ma mętne znaczenie i funkcjonuje jako inwektywa.

Przykładem dobrej hipotezy badawczej jest za to zdanie „program 500+ doprowadził do wzrostu bezrobocia”, bo można ją wprost zweryfikować za pomocą odpowiedniego badania statystycznego (i najpewniej jest fałszywa).

Ten przykład doskonale ilustruje wysiłek, jaki naukowcy społeczni muszą wnieść w swoje badania. Język naturalny (a stąd i potoczne myślenie o funkcjonowaniu społeczeństw) jest niejasny, wieloznaczny i często nacechowany emocjonalnie, więc popularne „oczywiste oczywistości” nie muszą mieć jasnego przełożenia na język naukowych pomiarów i testów empirycznych. Biegłość w takim przekładzie to w wielu polach badawczych najwyżej ceniona i najtrudniej osiągalna umiejętność.

Przeczytaj także:

Czy Rosja jest supermocarstwem?

Jak wypada tu Mearsheimer? Jego wywód opiera się na następującym rozumieniu relacji międzynarodowych: „Smutna prawda jest taka, że kiedy rozważamy politykę supermocarstw, silniejszy często ma rację. Abstrakcyjne prawa w rodzaju samostanowienia są w gruncie rzeczy bez znaczenia, kiedy potężne państwa stają w konflikcie ze słabymi” (wszystkie tłumaczenia moje). To twierdzenie dobrze też oddaje charakter doktryny metodologicznej Mearsheimera, czyli realizmu.

Według tej doktryny relacje międzynarodowe rządzą się obiektywnymi prawami, opartymi o rachunek sił i interesy mocarstw, bez miejsca na jakiekolwiek sentymenty.

Załóżmy na potrzeby tych rozważań, że realiści mają rację i siła istotnie oznacza rację. To prowadzi nas do podstawowego pytania: czy Rosja rzeczywiście jest supermocarstwem, przynajmniej w relacji do Ukrainy? Zależność Ukrainy od Rosji Mearsheimer traktuje jako „twarde fakty” (oryg. facts of life), które nie wymagają szerszego uzasadnienia. Problem w tym, że w tym samym tekście napotykamy drugiego Mearsheimera, który pisze tak:

„Poza tym, Rosja, nawet gdyby chciała, nie ma zdolności do łatwego podbicia i aneksji wschodniej Ukrainy, a tym bardziej całego kraju (...) Co więcej, rosyjska armia, nijaka i nie jawiąca się jako kandydatka na nowy Wehrmacht, miałaby nikłe szanse na pacyfikację całej Ukrainy. (...) Wystarczy wspomnieć tylko radzieckie i amerykańskie doświadczenia z Afganistanu, doświadczenie Stanów z Wietnamu i Iraku, oraz Rosji z Czeczenii, aby przypomnieć sobie, że wojskowa okupacja zwykle kończy się źle. Putin z pewnością rozumie, że podporządkowanie Ukrainy to jak próba połknięcia jeżozwierza”.

Słowa „Mearsheimera numer 2” o „nijakiej” (oryg. mediocre) rosyjskiej armii, bez szans na połknięcie ukraińskiego jeżozwierza, stoją w wyraźnej sprzeczności z przekonaniem „Mearsheimera numer 1”, że Ukraina Rosji się należy – ewidentnie się nie należy, skoro Rosja nie ma dość siły, aby narzucić jej rację. Skąd ta rozbieżność?

Urok rzekomych "twardych faktów"

Historia nauk społecznych pełna jest tez o rzekomych „twardych faktach”, które w konfrontacji z rzeczywistością okazywały się fałszywymi stereotypami. Doskonały przykład to wspomniane wcześniej 500+, które liberalni publicyści od początku uznali za „oczywiste” źródło bezrobocia, pomimo opinii prawdziwych specjalistów. Sami ekonomiści musieli tę trudną lekcję odrobić wielokrotnie (dosadny przykład to porażka szkoły Chicagowskiej w Chile), do skutku, aż nauczyli się traktować zagadnienia empiryczne z należytą im powagą.

Jako ekonomista w zasadzie nie powinienem pouczać Mearsheimera o stosunkach międzynarodowych, ale w trakcie lektury jego eseju, nie potrafiłem uciec od wrażenia déjà vu:

ten tekst czyta się dokładnie jak ekonomię sprzed rewolucji z lat 1980.

Zgodnie z doktryną realizmu, Ukraina przynależy Rosji tylko, jeśli Rosja jest wystarczająco silna – to jest kwestią empiryczną, ale Mearsheimerowi nigdy nie przyszło jej tak potraktować. Zwyczajnie założył odpowiedź, zamiast jakoś ją zweryfikować.

Małe państwa jednak coś znaczą

Rewolucja w ekonomii z lat 1980. miała dwojaki charakter: obok wzrostu znaczenia badań empirycznych, ekonomiści zaczęli też bliżej analizować interakcje między aktorami gospodarczymi, włączając do korpusu teorii matematyczną Teorię Gier. Teoria Gier prowadzi do ciekawego wniosku: relatywny wynik gracza zależy nie od jego absolutnej siły, ale od jego relatywnej pozycji w grze i struktury samej gry.

Ilustruje to doskonale przykład z naszej polityki. Solidarna Polska, w przeciwieństwie do KO, nie ma szans na samodzielne wejście do parlamentu, a jednak ministrem sprawiedliwości jest Zbigniew Ziobro, a nie Borys Budka. Wynika to z prostego faktu, że Ziobro pełni funkcję użytecznego wasala Kaczyńskiego, natomiast koalicja KO z PiS-em jest w obecnym klimacie polskiej polityki zwyczajnie niemożliwa, niezależnie od poparcia dla liberałów.

Dokładnie tak samo należy analizować gry w geopolityce. Nie wystarczy wskazać, że Rosja jest silniejsza od Ukrainy. Relacje między tymi dwoma państwami to tylko jeden element większej globalnej układanki, w której liczą się też interesy i zachowanie NATO, poszczególnych członków tego sojuszu, Chin, i tak dalej.

Pozwolę sobie powtórzyć: jako ekonomista w zasadzie nie powinienem pouczać Mearsheimera o stosunkach międzynarodowych. Niemniej jednak Mearsheimer, jako politolog, operuje (świadomie lub nie) językiem Teorii Gier, ale w sposób, który jako żywo przypomina mi ekonomistów sprzed rewolucji z lat 1980. Konkretnie, mam wrażenie, że Mearsheimer nie potrafi konsekwentnie zastosować reguł swojej własnej gry do Rosji.

Podwójna taryfa ulgowa

Spójrzmy na trzy przykłady:

1. Dlaczego Putin nie wziął pod uwagę reakcji Ukrainy na okupację Krymu i części Donbasu? Mearsheimer przyznaje, że Rosja nie ma szans na militarne podbicie Ukrainy, tymczasem antyrosyjski sentyment i poparcie dla integracji z Zachodem eksplodowały na Ukrainie właśnie po 2014 roku.

2. Wedle Mearsheimera, obecna polityka Rosji to reakcja na rozszerzenie NATO. To prawda, ale rozszerzenie NATO tak samo wzięło się z reakcji sąsiadów Rosji na jej imperialną politykę. Byłe radzieckie satelity olbrzymim wysiłkiem wmusiły siebie w zachodnie struktury gospodarcze i NATO. Podkreślam: „wmusiły” należy tu traktować dosłownie, na przykład w 1996 roku przywódcy z Europy Wschodniej, w tym nasz Lech Wałęsa, zagrozili Clintonowi poparciem Boba Dole’a w zbliżających się wyborach prezydenckich.

3. Dlaczego Rosja nie rozważyła reakcji krajów NATO na inwazję Ukrainę? Nawet przy założeniu bierności „starego” Zachodu, to jasne, że byłe kolonie Rosji starają się Ukrainę wspierać, a przynajmniej poczuły się zagrożone jej imperializmem. Najwyraźniejszym tego przykładem jest wstąpienie Finlandii do NATO.

Główna teza Mearsheimera brzmi następująco: Zachód i Ukraina powinny uwzględnić zachowanie i interesy Rosji, aby uniknąć katastrofalnej konfrontacji. Problem w tym, że zgodnie z jego własną teorią, Rosja powinna symetrycznie uwzględnić zachowanie i interesy Ukrainy i państw Zachodu. Tymczasem Mearsheimer wyraźnie stosuje wobec Rosji podwójną taryfę ulgową: przyznaje jej „za darmo” status superpotęgi i uznaje, że wszyscy powinni być realistami wobec Rosji, ale sama Rosja nie musi już myśleć o konsekwencjach swojej własnej polityki.

Jak jest, nie powinno być

Czytelnicy w powyższych rozważaniach mogą dostrzec ciekawy problem. Zgodnie z realizmem, Zachód powinien uwzględniać interesy Rosji, która podobnie powinna uwzględniać interesy Zachodu. Z tego wynika, że Zachód powinien przewidzieć reakcję Rosji na swoje interesy, ale także, że Zachód powinien przewidzieć reakcję Rosji na interesy Zachodu w reakcji na interesy Rosji w reakcji na interesy Zachodu... Dostaliście już migreny? Ten ciąg „reakcja na reakcję” można budować w nieskończoność. W Teorii Gier za jego rozwiązanie przyjmuje się równowagę Nasha, zwaną tak od jej autora, amerykańskiego matematyka Johna Nasha.

Matematyczna definicja równowagi Nasha jest skomplikowana, więc prześledźmy ją na przykładzie Mearsheimera. Stawia on tezę, że w grze pomiędzy Zachodem a Rosją, równowaga polega na tym, że Zachód uznaje Ukrainę za strefę interesu Rosji i przestaje ingerować w jej wewnętrzne sprawy. W ten sposób wszyscy są zadowoleni – Rosja dostaje Ukrainę, a Zachód unika kosztownej konfrontacji z Rosją. Problem w tym, że Mearsheimer zamiata pod dywan dwa ważne problemy.

Po pierwsze, skąd pewność, że przedstawiona wyżej równowaga jest jedyną możliwą?

Rozumowanie Mearsheimera można łatwo odwrócić: być może to Rosja powinna przehandlować Ukrainę za dobre relacje z Zachodem?

Mearsheimer przyznaje, że Ukraina woli gospodarcze zbliżenie z Zachodem, a Rosja nie jest w stanie militarnie jej podbić – a więc ta druga równowaga jest jak najbardziej do pomyślenia. Dlaczego Zachód miałby ją odrzucić na korzyść tej korzystniejszej dla Rosji?

Czym właściwie są interesy Zachodu lub Rosji?

Drugi problem jest znacznie głębszy. Dlaczego właściwie państwa Zachodu powinny brać udział w tej geopolitycznej grze krojenia świata na strefy wpływu? W eseju Mearsheimera najbardziej uderzył mnie fakt, że ten politolog nigdy właściwie nie zdefiniował tego, czym według niego są interesy Zachodu czy Rosji. Więcej, opisując działania administracji Clintona, przyznaje, że w tamtym okresie amerykańska dyplomacja przynajmniej częściowo kierowała się bardziej idealistycznym podejściem do geopolityki, stawiając na międzynarodowy ład i autonomię suwerennych państw.

To jest dokładnie ten moment, kiedy realizm Mearsheimera zapada się jako spójna teoria stosunków międzynarodowych. Realiści jak Mearsheimer twierdzą, że realizm opisuje obiektywne relacje między państwami, a zarazem twierdzą, że państwa powinny kierować się realizmem, choć nie zawsze tak czynią. Mearsheimer w ten sposób prześlizguje się, chyba nawet nieświadomie, między dwoma bardzo różnymi porządkami, opisowym i etycznym.

Błąd "racjonalnych aktorów"

My ekonomiści mamy na sumieniu dokładnie ten sam grzech. Typowy model ekonomiczny zakłada, że wszyscy aktorzy ekonomiczni są racjonalni, bowiem my ekonomiści chcemy, żeby ci aktorzy byli racjonalni – i dlatego zakładamy, że są. Modele zbudowane w oparciu o to założenie stanęły w obliczu ostrej krytyki w trakcie Wielkiej Recesji z 2008 roku. Ten kryzys wybuchł po pęknięciu bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych, a samą bańkę spowodowały nierealistyczny optymizm inwestorów, który nie mieścił się w eleganckiej opowieści ekonomistów o racjonalności rynków finansowych.

Największym wyzwaniem dla nauk społecznych jest fakt, że nasze modele opisują zachowanie ludzi, wobec których naukowcy przejawiają zrozumiały sentyment i przywiązanie emocjonalne.

Właśnie dlatego liberałowie gospodarczy sympatię wobec przedsiębiorców przekuli w pojęcie racjonalnych aktorów ekonomicznych, a Marks, przerażony brutalnymi nierównościami XIX-wieczną kapitalizmu, skonstruował swój model w taki sposób, aby poprzez postęp klasowej samoświadomości robotnicy mogli zakończyć historię socjalistyczną nirwaną. Mearsheimer popełnia dokładnie taki sam błąd – pragnie, abyśmy uprawiali politykę międzynarodową na modłę Kongresu Wiedeńskiego, dlatego zaczyna się gubić, kiedy kolejne państwa odchodzą od tego modelu.

Co naprawdę wynika z eseju Mearsheimera

Esej Mearsheimera spotkał się ze spolaryzowaną reakcją. Przykładem krytyka jest historyk i ekonomista Adam Tooze, wedle którego Mearsheimer przecenił Rosję i przez to niepoprawnie uznał, że inwazja Ukrainy jest dla Putina racjonalnym wyborem. Zwolennicy Mearsheimera widzą go jako proroka, który ostrzegał nas przed skutkami zachodnich prób ingerencji w rosyjską strefę wpływów. Co ciekawe, o Mearsheimerze pisze tak zarówno lewicowy Jacobin jak i konserwatywno-liberalny Łukasz Warzecha. Mearsheimer zresztą ochoczo promuje się jako Kasandra tej wojny.

Problem przedstawionych wyżej krytyków i zwolenników Mearsheimera, jak i samego Mearsheimera, polega na tym, że – jeśli przeczytać jego esej dokładnie – z modelu Mearsheimera wynika, że Rosja w 2022 roku w ogóle nie powinna była Ukrainy atakować.

Jak wspomniałem wyżej, Mearsheimer wyraźnie sformułował (jak się okazuje, trafną) ocenę, że Rosja nie ma szans na podbicie Ukrainy. W eseju pisał też, że USA i Europa „mogą kontynuować swoją obecną [z 2014 roku] politykę, która zaostrzy konflikt z Rosją i przy okazji zdewastuje Ukrainę – scenariusz, w którym wszyscy przegrają. Albo mogą zejść z tej ścieżki i spróbować odbudować Ukrainę bogatą, ale neutralną, taką, która nie będzie zagrażała Rosji i pozwali Zachodowi naprawić relacje z Moskwą”.

Nieudana prognoza o jeżozwierzu

Najlepszą krytykę Mearsheimera sformułował chyba Radek Sikorski (możecie ją znaleźć w trakcie poniższej pasjonującej debaty). Otóż profesor Mearsheimer powinien być z nas zadowolony, bo ten po 2014 roku spełniliśmy wszystkie jego postulaty!

Odpowiedź Zachodu na zajęcie Krymu była symboliczna.

Kreml wziął to jako dobry sygnał i rozpętał brudną wojnę w Donbasie, którą Zachód postanowił ignorować, nawet po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego przez rosyjskich najemników. Stany i Europa wynegocjowały z Putinem dwa Układy Mińskie, Putin złamał postanowienia obu, na przykład nie wycofując rosyjskich wojsk z Donbasu. Administracja Obamy wolała o tym zapomnieć i skupić się na nadchodzącym wyścigu z Chinami. Amerykanie być może obraliby twardszy kurs wobec Putina po skandalu z rosyjskimi próbami ingerencji w wybory prezydenckie w 2016 roku, ale te wybory wygrał zakochany w Putinie Trump, i sprawa stała się kolejnym smutnym rozdziałem amerykańskiej wojny kulturowej. Równolegle największe państwa Unii Europejskiej marzyły o powrocie do business as usual z Rosją, dlatego ostatecznie wymusiły na Bidenie zgodę na otwarcie Nordstream 2.

W międzyczasie Ukraina została w geopolitycznej próżni, bez realnego wojskowego wsparcia, bez Krymu, z nierozwiązanym konfliktem w Donbasie, bez szans na wejście do EU czy NATO. Zgodnie z teorią Mearsheimera, Rosja powinna być zadowolona, bo pomimo relatywnej słabości militarnej załatwiła sobie strefę buforową w Ukrainie – a jednak Putin postanowił zrobić Mearsheimerowi na złość i 24 lutego 2022 roku udał się do Kijowa „połknąć jeżozwierza”.

Mit o Putinie

Czytelnicy pewnie się zastanawiają, skąd u Mearsheimera taka słabość do Rosji, że przecenił jej geopolityczną siłę i racjonalność Putina? To źle postawione pytanie, bo Mearsheimerowi nigdy nie chodziło o Rosję, ale o Stany.

W naukach społecznych łatwo pomieszać porządek opisowy i normatywny nie tylko dlatego, że mamy stosunek emocjonalny do zastanej rzeczywistości społecznej, ale także dlatego, że tę rzeczywistość chcemy zmieniać.

W istocie takie badania z praktycznych nauk społecznych należą do najpopularniejszych pośród badaczy i najchętniej sponsorowanych przez państwo, stąd na przykład połowa współczesnej makroekonomii to rozważania nad skuteczną polityką fiskalną i monetarną. Takie połączenie pracy badawczej z polityczną nie jest problematyczne, jeśli łatwo je od siebie odróżnić. Gorzej, jeśli publiczność traktuje przekonania polityczne danego naukowca jako obiektywny stan wiedzy naukowej, a jeszcze gorzej, jeśli ten błąd popełnia sam zainteresowany naukowiec. Wydaje mi się, że dokładnie w tę pułapkę wpadł Mearsheimer.

Mearsheimer za cel swojego eseju wprost stawia promowanie realizmu w amerykańskiej polityce zagranicznej. Pochodną tego celu jest struktura tekstu: to krytyka amerykańskiej dyplomacji, wyrażona przeciwstawieniem idealistycznej (ergo błędnej) polityki USA z realistyczną (ergo poprawną) polityką Putina. Problem w tym, że Rosja sama zachowuje się nieracjonalnie i przeciwskutecznie, na przykład jej militarne eskapady w Czeczenii i groźby wobec Europy Wschodniej spowodowały, że byłe radzieckie satelity wykorzystywały pierwszą dostępną okazję, aby uciec do NATO. Właśnie dlatego Mearsheimer musi stosować wspomniany wcześniej podwójny standard wobec Rosji – inaczej struktura jego opowieści się sypie.

Putin realista nie istnieje, dlatego Mearsheimer musi zbudować jego mit.

Żeby to zrozumieć, wróćmy do podstawowej tezy Mearsheimera: ekspansja NATO sprowokowała Rosję do interwencji w Ukrainie. To rozumowanie rzeczywiście pasuje do rosyjskiego ataku na Gruzję w 2008 roku po wcześniejszym szczycie NATO w Bukareszcie. Problem w tym, że w 2014 roku nikt na serio nie rozważał przyjęcia Ukrainy do NATO, natomiast ówczesny polityczny kryzys zaczął się od kwestii zbliżenia Ukrainy do UE.

Rewolucja Godności

Mearsheimer w tym tekście popełnił jeden arcyciekawy błąd faktograficzny, opisując upadek rządu Janukowicza w 2014 roku jako zachodni „pucz” (coup) wbrew woli Rosji. Prawda jest dużo bardziej skomplikowana. Janukowicz wygrał wybory prezydenckie po części dzięki obietnicy, że jako „rosyjski” kandydat będzie w stanie kontynuować gospodarcze zbliżenie z UE bez narażania relacji z Rosją. Ta obietnica okazała się mirażem, kiedy Putin zmusił go w 2013 roku do zamknięcia negocjacji z Brukselą pod groźbą wojny handlowej. Ukraińcy zareagowali protestem, który stawał się tym silniejszy, im bardziej Janukowicz próbował tłamsić go milicją, Berkutem i ustawami ograniczającymi prawo do demonstracji.

21 lutego, po trzech miesiącach głębokiego kryzysu politycznego, Janukowicz podpisał porozumienie z opozycją, zgodnie z którym miał pozostać prezydentem, a opozycja stworzyć nowy rząd. Kompromis osiągnięto w dużej mierze dzięki zgodnym naciskom Rosji i Zachodu i wbrew nastrojom „szeregowych” demonstrantów z Euromajdanu. Ta delikatna konstrukcja nie była też do zaakceptowania dla „bezpieki” Janukowicza, która bała się śledztwa w sprawie śmierci demonstrantów. Wieczorem 21 siły ukraińskiego MSW zniknęły z okolic Pałacu Prezydenckiego, zostawiając Janukowicza na lodzie i zmuszając go ostatecznie do ucieczki do Rosji.

Podsumowując, nie było udanego zachodniego puczu. Były dwa nieudane pucze, rosyjsko-zachodni oraz wewnętrzny przewrót w obozie rządzącym, a reżym Janukowicza rozpadł się pod swoim własnym ciężarem, zostawiając władzę „na ulicy”. Skąd taki błąd, którego spodziewalibyśmy się w kremlowskiej propagandzie, ale nie w poważnym tekście amerykańskiego profesora politologii?

Nostalgia za imperium

NATO nigdy nie zaatakuje Rosji, bowiem Rosja posiada olbrzymi zasób międzykontynentalnych pocisków balistycznych z głowicami jądrowymi (notabene, właśnie dlatego analogie Ukrainy z Kubą z 1960 roku są chybione). Z drugiej strony, integracja europejska to marzenie całej wschodniej Europy, bo oznacza skok cywilizacyjny, jakiego nie może zaoferować Rosja. Polska i Ukraina u progu transformacji stały na podobnym poziomie rozwoju gospodarczym – porównanie tych dwóch krajów w 2013 roku świetnie ilustruje różnicę pomiędzy dwiema dekadami w orbitach UE i Rosji. I właśnie dlatego Ukraińcy wyszli protestować przeciw Janukowiczowi.

Dla realisty oznacza to jednak wyraźny problem: jak wyjaśnić Ukrainie i innym koloniom, że mają siedzieć cicho i pozostać wasalem swojego mocarstwa, jeśli jakieś inne ma lepszą ofertę cywilizacyjną?

I jak utrzymać równowagę sił między mocarstwami, jeśli jedno z nich może w każdej chwili implodować z powodu swojej własnej słabości? Mearsheimer może odpowiedzieć na to tylko mitem.

Baśń z morałem

Wbrew krytykom i zwolennikom, esej Mearsheimera nie jest rozprawą naukową. Jest baśnią, w której chodzi o morał opowieści, a nie o jej faktyczność. Dla Mearsheimera tym morałem jest nostalgia za „geopolitycznym monopolem”, jaki Amerykanie posiadali w trakcie Zimnej Wojny w tak zwanym wolnym świecie. Powrót do tego porządku wymaga jednak odrzucenia prawdy o tym, że Rosja dawno przestała być ZSRR. Bez silnej Rosji, po katastrofalnej polityce zagranicznej Ameryki w pierwszej dekadzie XXI wieku, za to z rosnącą w siłę Unią Europejską, Waszyngton stracił pozycję domyślnego lidera Zachodu.

Jeśli nie ma silnej Rosji, Mearsheimer musi ją wymyślić, przekonać nas, żebyśmy zachowywali się, jakby istniała. Ukraina dla Mearsheimera to ofiara, którą warto poświęcić w imię tego mitu. A warto uwierzyć w ten mit, bo pozwoli na przywrócenie roli Ameryki w wolnym świecie. Paradoksalnie, mearsheimerowski mit Rosji zakłóciła jednak Rosja faktyczna, kiedy rok temu sama dała się nabrać na ten mit o samej sobie, i, jak to ujął Mearshemier, Putin „spróbował połknąć jeżozwierza”.

Czy karmimy rosyjską machinę wojenną? Jak skuteczne są sankcje w uniemożliwieniu Rosji pozyskania kluczowego sprzętu i technologii? Zapraszamy do obejrzenia współorganizowanego przez autora tekstu, dr. Tomasza Makarewicza, panelu na temat skuteczności sankcji nałożonych na Rosję w związku z jej trwającą agresją na Ukrainę. Dyskusja w języku angielskim. Link do nadchodzącego wydarzenia.

;

Udostępnij:

Tomasz Makarewicz

Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi

Komentarze