0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Paul ELLIS / AFPFot. Paul ELLIS / AF...

Po prawie roku rozmawiamy znów z Adamem Balcerem, dyrektorem programowym Kolegium Europy Wschodniej, który śledzi przemiany ukraińskiego społeczeństwa i strategię władz w Kijowie. Co się w Ukrainie zmieniło przez rok pełnoskalowej wojny?

  • Ukraińcy i Ukrainki są dumni z własnego kraju nieporównywalnie bardziej niż przed 24 lutego.
  • Może się nam to wydawać paradoksalne, ale większość uważa, że sprawy kraju idą w dobrym kierunku (przed 24 lutego uważali, że w złym).
  • Różnice pomiędzy zachodem i centrum a wschodem i południem kraju są wciąż zauważalne, ale jako państwo i społeczeństwo Ukraina jest znacznie bardziej spójna.

Tę wojnę zaczęła właściwie aneksja Krymu w 2014 roku, ale my zbudziliśmy się z nią 24 lutego 2022 rano. Wtedy była szokiem, dziś jest częścią codzienności. W Ukrainie giną tysiące ludzi, kraj jest zrujnowany, ale trwa w solidarnym, wspaniałym oporze. Polska pomaga, pokazując siłę społeczeństwa obywatelskiego.

Od roku to jest nasza wojna.

W OKO.press przypominamy ten czas, analizujemy, gdzie jesteśmy i co może stać się dalej: z wojną, z Ukrainą, z Rosją. Z Europą i Polską. Oto nasz cykl ROK NA WOJNIE

Przeczytaj także:

Ukraina się spaja

Miłada Jędrysik, OKO.press: Co się zmieniło w Ukrainie od 24 lutego 2022 roku, jeśli chodzi o tożsamość, identyfikację z państwem? Czy rosyjskojęzyczni mieszkańcy wschodu i południa kraju pod wpływem tego wstrząsu mają mniej zdystansowany stosunek do ukraińskości?

Adam Balcer: Badania opinii publicznej są prowadzone pomimo wojny i widać w nich trwały trend: w skali całego kraju tożsamość stała się o wiele bardziej spójna. Nie oznacza to, że Ukraina stała się monolitem. Ale zdecydowana większość Ukrainek i Ukraińców, ponad 90 proc., na pytanie, kto jest odpowiedzialny za wojnę, za zbrodnie wojenne, odpowiada: rząd w Rosji, Putin. Natomiast zapytana, jaki jest w tym udział Rosjan, ponad połowa respondentów mówi, że zdecydowanie są odpowiedzialni, a trzydzieści kilka procent, że raczej tak.

Na pytanie ze sfery tożsamości, o obecność rosyjskiej kultury w Ukrainie, rosyjskiej literatury w szkołach trzydzieści kilka procent odpowiada, że należy usunąć ją ze szkół, około 30 proc. nie ma zdania, a jedna trzecia respondentów mówi: nie usuwać.

Czy oprócz zróżnicowania terytorialnego nakładają się na to różnice pokoleniowe? Starsze pokolenie, którego młodość przypadła na czasy ZSRR, może patrzeć na rosyjską kulturę inaczej niż urodzeni po 1991 roku.

Są różnice pokoleniowe, choć te regionalne są istotniejsze. Ale rzeczywiście młodzi ludzie są bardziej krytyczni wobec Rosjan i krytyczni wobec rosyjskiej kultury.

No i jest kwestia cerkwi.

To wielki temat – bo mamy w Ukrainie Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego, do której przywiązani są zwłaszcza starsi wierni na wschodzie i południu, a Patriarchat z całego serca popiera imperialne zapędy Putina.

Tu widać, że społeczeństwo jest podzielone: ponad połowa Ukraińców jest za jej delegalizacją, ale ponad 20 proc. proc. mówi, żeby ograniczyć działalność tego Kościoła, kontrolować go, ale nie likwidować. A 20 proc. – żeby zostawić Cerkiew w spokoju. W skali całego kraju są tu znaczące różnice regionalne.

Uchodźczynie z Dniepra, które u mnie mieszkały, opowiadały o koleżankach, które nie wyobrażają sobie, jakby mogły przestać co niedzielę chodzić do tej samej cerkwi i tego samego batiuszki. I są w dużym dysonansie poznawczym.

Mamy badania opinii publicznej, które pokazują, że identyfikacja z Cerkwią Patriarchatu Moskiewskiego bardzo osłabła. Pamiętajmy, że w Ukrainie jest spora grupa ludzi, którzy się deklarują jako ateiści czy agnostycy.

Jak duża?

Ateiści to około 10 proc. Jest też grupa, która się deklaruje jako wierząca w Boga, ale nie identyfikuje się z żadną religią. Około 15 proc. mówi: jesteśmy prawosławni, ale na pytanie, do jakiej konkretnie Cerkwi należą, odpowiadają „nie wiem”.

Natomiast jeśli chodzi o ludzi zdeklarowanych, przynależących do konkretnej cerkwi, to identyfikacja z Cerkwią Patriarchatu Moskiewskiego spadła ponad czterokrotnie. Przed wojną to było prawie 20 proc., dziś mniej niż 5 proc. Ewidentnie jest to odcięcie pępowiny łączącej z Rosją.

Olbrzymie znaczenie symboliczne ma też przejęcie przez autokefaliczną Cerkiew ukraińską kluczowych miejsc kultu jak kijowska Ławra Peczerska.

Ankieterzy spytali też: jak sobie wyobrażacie świat po wojnie, czy będzie możliwe pojednanie z Rosjanami? I tutaj również było widać różnice – na zachodzie kraju, czyli we wschodniej Galicji, na Wołyniu, Zakarpaciu i północnej Bukowinie 60 proc. odpowiedziało, że nigdy nie będzie pojednania. Natomiast w części południowo-wschodniej tylko 35 proc. To spora różnica.

Wschód Ukrainy bardzo się zmienił, ale nie jest tak, że stał się tożsamy z zachodnią Ukrainą. Ma swoją specyfikę.

Kto zmienił język, a kto ucieknie

Dzieją się tam jednak ważne procesy, na przykład jeśli chodzi o język.

Bo wojna nie toczy się tylko na froncie. Wśród osób, które wcześniej deklarowały się w badaniach jako dwujęzyczne i rosyjskojęzyczne jedna czwarta zadeklarowała, że od wybuchu wojny zdecydowała się mówić tylko po ukraińsku. A ponad 15 proc. – że będzie mówić przede wszystkim po ukraińsku.

To setki tysięcy ludzi.

Nawet miliony. Tylko wiadomo, że ludzie deklarują różne rzeczy, a rzeczywistość to inna sprawa. Natomiast jest to wyraźny trend, który dotyczy szczególnie południa i wschodu, ale także uchodźców wewnętrznych i w pewnym stopniu tych, którzy wyjechali za granicę.

To oczywiście sprzyja społecznej spójności. Pamiętajmy, że Rosja okupuje około 15 proc. terytorium Ukrainy i według ostatnich danych jest 5,3 miliona wewnętrznych uchodźców. Część z tych ludzi przeniosła się blisko swoich domów, inni uciekli daleko, na przykład na zachód Ukrainy.

Przed 24 lutego na terenach wchłoniętych już przez Federację Rosyjską Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej i na Krymie mieszkało około 6,5 mln ludzi. Teraz doszły do tego południowe części obwodu chersońskiego i zaporoskiego. Wiele osób uciekło z terenów okupowanych, wiele zostało deportowanych, ale część tam została.

Jeśli ziści się najlepszy dla Ukrainy scenariusz, w którym odbija ona wszystkie okupowane tereny i wraca do granic sprzed 2014 roku, to można zakładać, że setki tysięcy ludzi wsiądzie do samochodów i ucieknie z wojskiem rosyjskim. Ze strachu przed represjami za kolaborację albo dlatego, że identyfikowali się bardziej z Rosją niż z Ukrainą.

Derusyfikacja Ukrainy może więc przejawić się również w tym, że ludzie, którzy mają sympatie prorosyjskie albo rosyjską tożsamość uciekną z kraju.

Poza tym niestety Rosjanie prowadzą tam politykę, która mieści się w definicji ludobójstwa, jak przymusowe deportacje, asymilacja.

Dzieci z Ukrainy, na przykład ze zniszczonego Mariupola, są adoptowane przez rodziny w Rosji, które wychowują je „po rosyjsku”. Przychodzą na myśl dzieci Zamojszczyzny.

Niestety. To też jest element polityki, którą należy uznać za ludobójczą.

Duma i jeszcze raz duma

Ale wracając do osłabienia związków z Rosją na południu i wschodzie kraju – ludzie są pytani w sondażach: czy czujesz się człowiekiem radzieckim, postradzieckim, czy tęsknisz za Związkiem Radzieckim? I tu odsetek odpowiedzi pozytywnych spadł dramatycznie, a wzrosła bardzo identyfikacja z Europą. Być może część odpowiedzi negatywnych przed 24 lutego wynikała z przekonania, że Ukraina nie spełnia standardów państwa prawa, demokracji i dlatego nie jest Europą. Ale inna część na pewno z tego, że kulturowo respondenci nie czuli się częścią Europy.

Oczywiście bardzo wzrosło też poczucie ukraińskiej dumy.

Przed wojną tylko trzydzieści kilka procent Ukraińców pytanych o pierwsze pozytywne skojarzenie ze słowem „Ukraina” wskazywało na dumę. Teraz to prawie 80 proc.

Na pytanie, jakbyś zagłosował w referendum na temat niepodległości, przed wojną tylko 35 proc. odpowiadało, że zdecydowanie tak. Druga grupa, niewiele mniejsza, mówiła: raczej tak. A teraz na to samo pytanie „zdecydowanie tak” odpowiada 85 proc.

Poparcie dla członkostwa w UE zawsze wysokie, jeszcze się powiększyło. Mamy też radykalny wzrost, jeśli chodzi o poparcie dla członkostwa w NATO. Dotyczy też południa i wschodu kraju – cały czas są pewne różnice w porównaniu do centrum i zachodu, ale nie dramatyczne.

Przed wojną znacznie więcej ludzi mówiło, że jest za członkostwem w Unii niż w NATO. Dziś różnica jest nieznaczna i poparcie dla przystąpienia Ukrainy do obu organizacji jest bardzo wysokie, około 80 proc.

No i wreszcie są uchodźcy zewnętrzni. Według ONZ mamy ich w Europie około 5 milionów – a 3 miliony uciekło do Rosji. Dla części tych, którzy uciekli do Unii Europejskiej, jest to tak naprawdę pierwszy dłuższy pobyt za granicą, nie licząc wakacji w Turcji czy w Egipcie. To będzie ważne doświadczenie, moim zdaniem wzmacniające poczucie identyfikacji z Unią Europejską.

Będzie to ciekawe, biorąc pod uwagę, że dziś idziesz sobie po ulicy w Warszawie i z obcych języków słyszysz głównie rosyjski.

Ja bym powiedział, że równie często rosyjski i ukraiński, a czasami ich mieszankę...

Surżyk, tak.

Nie powinno to dziwić, bo zmuszeni do ucieczki byli przede wszystkim ludzie z południa i wschodu kraju. Niektórzy będą się czuli tutaj wyobcowani, ale moim zdaniem w UE większość będzie miała poczucie, że tutaj wiele rzeczy jest lepszych, działa sprawnie, jest dobrobyt.

Kiedyś jechałam autobusem z mojej wsi do Warszawy, za mną siedziało dwóch panów nowoprzybyłych z Ukrainy, którzy rozmawiali po rosyjsku. „Ukraina jest jakieś 10 lat za Polską” – tłumaczył jeden drugiemu. Było w tym przekonanie, że już za 10 lat Ukraina będzie tam, gdzie dziś Polska.

Nie zapominajmy też o poczuciu wdzięczności, że przyjęliśmy uchodźców, nie tylko w Polsce. Proporcjonalnie na przykład jest ich najwięcej w Czechach. W Europie Zachodniej wysoko, jeśli chodzi o odsetek uchodźców, plasuje się np. Irlandia, która jako kraj neutralny mało pomaga od strony wojskowej.

Polska super przyjacielem

Ta pomoc krajów UE będzie na pewno miała wpływ na ukraińską tożsamość. Z drugiej strony wojna spowodowała, że Zachód nie jest w Ukrainie traktowany jako monolit.

Tu zapewne szczególnie wybijają się Węgry.

Są super przyjaciele, czyli Polacy – Ukraińcy zresztą już przed wojną nas lubili bardziej niż my ich. W 2021 roku na pytanie, kto jest przyjacielem, jedna czwarta Ukraińców odpowiedziała, że jednoznacznie jest to Polska. 30-40 proc. odpowiedziało, że jesteśmy raczej przyjacielem, część respondentów stwierdziła, że ma do Polski nastawienie neutralne.

Natomiast dzisiaj ponad 85 proc. Ukraińców odpowiada, że zdecydowanie jesteśmy państwem – przyjacielem.

Mamy też dramatyczne skoki, jeśli chodzi o Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone, Kanadę, czy Litwę. Paradoksalnie poprawiła się też w porównaniu z okresem sprzed wojny ocena Niemiec. Ponad 10 proc. respondentów uważa Niemcy jednoznacznie za przyjaciela, ponad 50 proc. raczej za przyjaciela.

Z Polski może mało to widać, ale pomoc z Niemiec jednak do Ukrainy płynie, mimo kunktatorstwa Scholza i SPD.

A w waszym sondażu, co jest szokujące, 40 proc. Polaków odpowiedziało, że Niemcy są wrogiem Polski.

Po latach młotkowania przez rządową propagandę.

Tymczasem w Ukrainie na pytanie, czy Niemcy to wróg, odpowiada „tak” jedynie 1-2 proc.

Zapewne „wróg” to dziś dla Ukraińców ktoś, kto napada na ich kraj.

Ale pierwszy odruch w Polsce powinien być taki: no ludzie, moment, jak można w ogóle porównywać Niemcy i Rosję?

Ukraińcy nie identyfikują polityków z krajem. Do pani Urszuli von der Leyen stosunek jest pozytywny, ale do pana Scholza krytyczny.

Zełenski w panteonie

A jak wygląda stosunek Ukraińców i Ukrainek do władzy i armii?

Poparcie dla działań Zełenskiego wystrzeliło w pierwszych miesiącach w kosmos. Jedna z firm sondażowych pyta regularnie, kto jest „Ukraińcem wszechczasów”. Oczywiście triumfuje Taras Szewczenko, to jest też ciekawe w porównaniu z Polską, że tam w „Top 10” bardzo mocną pozycję mają ludzie związani z kulturą i nauką. Tymczasem Zełenski w ostatnim badaniu dostał 30 proc. To absolutny rekord wśród polityków – wcześniej na drugim miejscu był Chmielnicki jako jedna z nielicznych postaci związanych z władzą, ale miał około 20 proc. A ankieterzy mówią respondentom: proszę się dobrze zastanowić, tu chodzi o całą historię Ukrainy.

Wszystko wskazuje na to, że Zełenski w tym panteonie już pozostanie – raczej sobie zasłużył.

Do pierwszej dziesiątki przebił się też naczelny dowódca, gen. Załużny. Oczywiście są też głosy krytyczne wobec władzy, gorące debaty w parlamencie, ale poparcie dla prezydenta i jego partii to taka „prawda etapu”. Zełenski i jego otoczenie chyba mają świadomość, że to taki wojenny kredyt zaufania.

Sukcesy w odpieraniu rosyjskiej inwazji, która miała się skończyć zajęciem Kijowa w ciągu tygodnia, są oczywiste, ale też strategia medialno-polityczna władz umiejętnie podbudowuje morale i wiarę w zwycięstwo. Już same przemówienia Zełenskiego, utalentowanego aktora, wywołują ciarki.

Na poziomie „mikro”, czyli regionalnym ludzie też mają poczucie, że administracja lokalna i samorząd dobrze się sprawdzają. Zresztą już przed wojną zaufanie do struktur samorządowych było znacznie wyższe niż do władzy centralnej. Teraz przekonanie, że samorząd jest skuteczny, wzrosło i utrzymuje się na wysokim poziomie. Panuje konsensus, że wygrywamy, bo nie jesteśmy scentralizowaną, hierarchiczną strukturą jak Rosja, tylko zdecentralizowaną. Także w wojsku dowódcy średniego szczebla mają autonomię i to pozwala im wygrywać ze zhierarchizowaną armią rosyjską.

Jedna rzecz jest niesamowita: mamy wojnę, giną tysiące ludzi, a

na pytanie, czy sprawy w Ukrainie idą w dobrą stronę, większość odpowiada, że tak. A przed wojną zdecydowana większość uważała, że nie.

Zmieniła się jeszcze jedna ważna rzecz. Międzynarodowy Kijowski Instytut Socjologii regularnie robi badania dotyczące tożsamości. Pyta: co definiuje ukraińskość? Wyniki opublikowano pod koniec 2022 roku.

W 2017 prawie 70 proc. respondentów odpowiedziało, że kryterium to posiadanie rodzica Ukraińca. Natomiast teraz ludzie mają poczucie, że naród trzeba inaczej zdefiniować, m.in. dlatego, że o niepodległość Ukrainy walczą bardzo różni ludzie: na przykład Żydzi, Gruzini, Czeczeni, liczni ochotnicy z całego świata, a nawet Rosjanie pochodzący z Rosji.

Teraz w tym samym badaniu mniej niż połowa odpowiedziała, że przodek Ukrainiec definiuje ukraińskość. Wojna spowodowała, że wzrosło przekonanie, że głównymi kryteriami bycia Ukraińcem jest mieszkanie w Ukrainie albo znajomość ukraińskiego czy po prostu taki wybór.

Czeczen czy Kozak?

Znam w Warszawie Rosjan wychowanych w Ukrainie, którzy z wybuchem wojny bez wahania wybrali ukraińską tożsamość.

Jest jeszcze inna rzecz – władze ukraińskie bardzo umiejętnie przedstawiają tę wojnę jako wojnę „za naszą i waszą wolność”. To jest stara tradycja u Ukraińców. Tak zresztą robiła też UPA. Były tam jednostki złożone z ludzi między innymi z Kaukazu, z Azji Centralnej – dezerterzy albo jeńcy z Armii Czerwonej czy z Wehrmachtu. U nas się mówi: UPA była jak Narodowe Siły Zbrojne. Nie, NSZ nie robił takich rzeczy.

24 lutego dla Czeczenów z diaspory stał się wielką okazją, żeby walczyć z Rosją. To często są ludzie, którzy walczą przez całe dorosłe życie – żeby było jasne, walczyli także w Syrii przeciwko Asadowi.

W 2014 roku powstały dwa czeczeńskie bataliony: „Dżochar Dudajew” i „Szejch Mansur”, na cześć XVIII-wiecznego Czeczena walczącego z Rosjanami. Wtedy utworzono też batalion czeczeńsko-ukraiński pod „kozacką” nazwą „Szalona zgraja”. W batalionie Dudajew jest oddział, który nazywa się „Chortyca”, jak wyspa Kozaków zaporoskich z Siczy. Dowodzi nim Czeczen o pseudonimie Machno – od ukraińskiego watażki anarchisty Nestora Machny. W niedawno powstałym batalionie czeczeńskim odpowiedzialny za kontrwywiad i dywersję jest człowiek, który wybrał sobie pseudonim Bandera.

Po 24 lutego powstały dwa kolejne czeczeńskie bataliony, a jeden pewnie się zamieni w brygadę, bo wciąż dochodzą do niego ludzie. Walczy tam m.in. Szamil Zakajew, syn Ahmeda, czeczeńskiego premiera na uchodźstwie.

Jest batalion krymskotatarski „Krym”. Walczył od samego początku, od 2014. W nim też jest wielu ochotników z Kaukazu. Drugi batalion krymskotatarski nosi imię zamordowanego przez bolszewików w 1918 roku premiera Krymskiej Republiki Ludowej, Nomana Çelebicihana. Mamy jednostkę, która się nazywa „Muzułmański Korpus Kaukazu”, gdzie służą obywatele Ukrainy wyznający islam. Mamy batalion dagestański, imienia przywódcy powstania przeciwko Rosji w XIX wieku imama Szamila, batalion „Turan”, złożony z ludów tureckich, dowodzi nim Kirgiz. Tam walczą Azerowie. Ujgurowie, Kazachowie, Tatarzy nadwołżańscy i inni. Wielu z tych jednostek walczy teraz pod Bachmutem i jego okolicach.

Niestety w Polsce o tym mówi się bardzo mało. Kaukaz na tej wojnie ma głównie twarz Ramzana Kadyrowa.

Parlament ukraiński przegłosował uchwałę uznającą ludobójstwo Czeczenów i to, że Czeczenia, Iczkeria, jest pod okupacją rosyjską. Zełenski przekazał ministrowi spraw zagranicznych obywatelską petycję, żeby Ukraina uznała Czeczenię za niepodległe państwo. Podobny projekt uchwały parlamentarnej w sprawie Tatarstanu został złożony w Werchownej Radzie.

W ten sposób Ukraina stara się kontratakować. Często mamy do czynienia – w Ukrainie i poza nią – z myśleniem życzeniowym, że Rosja przegra wojnę i od razu się rozpadnie, jednak przyszłość północnego Kaukazu jest bardziej otwarta ze względu jego na strukturę etniczną, czyli niewielki odsetek etnicznych Rosjan i położenie – sąsiedztwo Azerbejdżanu i Gruzji oraz bliskość Turcji.

Za grzeczni Białorusini

Po stronie ukraińskiej walczą też Białorusini. Czy ich też Ukraina próbuje wyrwać z objęć Baćki?

Są dwie białoruskie jednostki, które odwołują się do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego i powstania styczniowego.

Pułk im. Kastusia Kalinouskiego, czyli również naszego bohatera powstania styczniowego, Konstantego Kalinowskiego.

Ukraińcy to doceniają, ale problem polega na tym, że w Ukrainie jest świadomość, że zaangażowanie Białorusinów w walkę po stronie ukraińskiej jest mniejsze niż choćby ludów kaukaskich, szczególnie Czeczenów. Ukraińcy patrzą na Białoruś i wielu z nich nie akceptuje tłumaczeń białoruskiej opozycji, że represje Łukaszenki to przyczyna pasywności Białorusinów i że w rzeczywistości na masową skalę po „cichu” popierają oni Kijów. Niestety badania opinii publicznej robione na Białorusi sugerują, że Białorusini są podzieleni i wielu sympatyzuje w tej wojnie z Rosją.

Jeśli trzeba by wybrać jeden kraj, do którego stosunek Ukraińców bardzo się pogorszył w porównaniu do okresu sprzed wojny, to jest to Białoruś.

Przed wojną dwadzieścia parę procent Ukraińców mówiło, że Białoruś to wróg, połowa respondentów miała do niej stosunek neutralny, a jedna trzecia uważała, że to kraj przyjacielski. A dzisiaj 85 proc. odpowiada: to jest wróg.

Łukaszenka wpuścił rosyjskie wojska na terytorium Białorusi, przyzwolił na rosyjski atak ze swojego terytorium. Trudno tego nie odbierać jako strzał w plecy.

Poczucie dystansu między Ukraińcami i Białorusinami wyraźnie wzrosło. A przecież jak trzeba by wybrać naród najbardziej historycznie związany z Ukrainą, to byłaby to Białoruś. Natomiast dzisiaj w Ukrainie jest przekonanie: „my naprawdę jesteśmy inni”. Problem białoruskiej tożsamości jest złożony, ale generalnie można powiedzieć, że Białorusini zostali znacznie bardziej niż Ukraińcy zrusyfikowani i zsowietyzowani.

W Polsce wiele osób się zachwycało, że jak na Białorusi były antyrządowe protesty, to ludzie zdejmowali buty, zanim weszli na ławkę. Dzisiaj Ukraińcy mówią do Białorusinów: ludzie, przecież to jest żenada, jak będziecie tacy „grzeczni”, to u was się nigdy nic nie zmieni. Gdybyście przez te 30 lat zbudowali inne państwo, to prawdopodobnie Putin by pomyślał kilka razy, zanim by zaatakował.

Albo Putina by w ogóle nie było.

Rozczarowanie pasywnymi Białorusinami wynika z tego, że stali się dla Ukraińców zaprzeczeniem ich samych. Ukraina szczególnie teraz odwołuje się do swojej kozackiej przeszłości – do Siczy Zaporoskiej, do republiki Chłodny Jar, gdzie po I wojnie światowej kozaccy atamani walczyli z białą i czerwoną Rosją.

Do tych tradycji odwołują się symbolicznie ukraińskie siły zbrojne. Oczywiście Ukraińcy walczą jak regularna armia, ale armia mobilna, zdecentralizowana, nie to, co rosyjski niesprawny moloch.

UPA w górę

Kozacy, partyzantka, czyli też UPA?

Pozytywny stosunek do UPA zdecydowanie wzrósł. Było to w pewnym sensie nieuchronne – to był ruch partyzancki, który miał charakter masowy, był antysowiecki, walczył przeciwko rusyfikacji. To byli ci ostatni, którzy walczyli z Rosją na wielką skalę.

Z pewnością obecna wojna już stworzyła wielu bohaterów, ale nie łudźmy się, że tradycja UPA zostanie wyraźnie zmarginalizowana. Tak nie stało się na przykład po konfliktach w byłej Jugosławii z tradycjami II wojny. Jeśli wierzymy w Polsce, że przekonamy Ukraińców, żeby uznali dziedzictwo UPA za niemal wyłącznie coś złego, to się łudzimy.

Możemy – ale po wojnie – próbować przekonać ukraińskie społeczeństwo, że UPA trzeba odbrązowić. Żeby dostrzegli, że UPA robiła też złe rzeczy, w tym wobec Polaków. To jednak wymaga po naszej stronie krytycznej refleksji o własnej historii. Uznania, że konfliktów Polaków i Ukraińców nie da się sprowadzić tylko do Wołynia i do prostego schematu Polak-ofiara, Ukrainiec-kat. Na taką refleksję w Polsce jednak się nie zanosi.

A czy w związku ze zbliżeniem z Polską wzrosła świadomość zbrodni wołyńskiej w Ukrainie?

Niezbyt. Ludzie się tym nie zajmują. To nie jest ten moment z oczywistych powodów.

Wróćmy więc do momentu, który jest teraz. Podsumowując: pierwszy rok pełnoskalowej wojny Ukraina przeszła zwycięsko jako społeczeństwo?

Zdecydowanie – przy całym cierpieniu, zniszczeniach. Ukraińska armia jest znacznie silniejsza, jeśli chodzi o wyszkolenie, uzbrojenie, doświadczenie bojowe, ale i społeczeństwo jest znacznie silniejsze. Opcja, żeby je złamać, jest już wykluczona.

;
Na zdjęciu Miłada Jędrysik
Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze