0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Prof. John Mearsheimer to jeden z najbardziej znanych i cenionych analityków spraw międzynarodowych w USA. Jest profesorem nauk politycznych i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie w Chicago, z którym był związany przez większą część kariery, a także autorem licznych książek i laureatem rozmaitych nagród (tutaj można przeczytać jego biogram).

Swoje poglądy na relacje międzynarodowe on sam nazywa „realizmem”: w pewnym uproszczeniu oznacza to tyle, że według niego świat jest polem nieograniczonej konkurencji wielkich mocarstw, a rządzi nim anarchia i siła, a nie zasady prawa czy moralności.

Z tego wynika - uważa Mearsheimer - że naczelnym celem dla każdego wielkiego mocarstwa jest zapewnienie sobie strategicznej przewagi nad innymi i długofalowego bezpieczeństwa. To oznacza, że wielkie mocarstwa rozpoczynają wojny, w tym wojny agresywne, nawet jeśli są demokracjami, oraz traktują inne, słabsze kraje jako narzędzia, a nie jako równorzędnych partnerów.

Każde mocarstwo musi dążyć do rozbudowy swojej strefy wpływów, bo system stosunków międzynarodowych - w którym panuje anarchia - nie gwarantuje im bezpieczeństwa.

Tragedia polityki wielkich mocarstw” (tak brzmi tytuł jednej z najważniejszych książek Mearsheimera, wydanej w 2001 roku) polega na tym, że sama natura stosunków międzynarodowych skazuje je na wojnę. Nadchodzącym wielkim konfliktem będzie według niego walka USA z Chinami o hegemonię w obszarze Pacyfiku: USA będą chciały powstrzymać wzrost chińskiej potęgi.

Przeczytaj także:

„Lobby żydowskie w USA” i oskarżenia o antysemityzm

Poglądy Mearsheimera wielokrotnie wywoływały już spory i emocje - w tym m.in. oskarżenia o antysemityzm (warto tu zaznaczyć, że OKO.press je tu opisuje, co nie znaczy, że podziela).

Jedna z takich kontrowersji, której echa dotarły także do polskiej prasy, towarzyszyła dyskusji wokół rzekomego „izraelskiego lobby” w polityce amerykańskiej.

W 2006 roku wspólnie z innym znanym politologiem, Stephenem Waltem z Harwardu, Mearsheimer opublikował najpierw artykuł naukowy (tutaj), a później artykuł w „London Review of Books” (tutaj) z tezą, że „specjalna relacja” USA z Izraelem wynika przede wszystkim z działania proizraelskich grup wewnątrz administracji amerykańskiej, a nie wspólnych interesów czy wartości dzielonych przez oba kraje.

Artykuł wywołał burzę, w tym także oskarżenia o antysemityzm. Później Mearsheimer pisał także, iż Izrael - odmawiając Palestyńczykom własnego państwa - grozi przeobrażeniem się w „kraj apartheidu”, co miałoby tragiczne konsekwencje zarówno dla samego Izraela, jak i dla Stanów Zjednoczonych.

„Nie należy uzbrajać Ukrainy”

Mearsheimer konsekwentnie krytykował także przyjęcie do NATO krajów Europy Środkowej i Wschodniej - w tym Polski - a później zbliżanie się Ukrainy do Zachodu.

W 2014 roku, w czasie kryzysu wywołanego zajęciem Krymu przez Rosję oraz utworzeniem z jej inspiracji dwóch separatystycznych republik w Doniecku i Ługańsku, Mearsheimer opublikował w „Foreign Affairs” artykuł, w którym winą za rosyjską agresję obarczał Zachód i jego „liberalne złudzenia” (tutaj). Pisał:

„Źródłem problemu jest powiększenie NATO, centralny element szerszej strategii wyjęcia Ukrainy z rosyjskiej orbity i zintegrowania jej z Zachodem. (…) Od połowy lat 90. rosyjscy przywódcy jednoznacznie sprzeciwiali się powiększeniu NATO i w ostatnich latach pokazali jasno, że nie będą stali bezczynnie, podczas gdy ich strategicznie ważny sąsiad zmienia się w bastion Zachodu. (…) Odpowiedź Putina nie powinna zaskakiwać. W końcu to Zachód wkraczał na podwórko Rosji i zagrażał ich kluczowym strategicznym interesom”.

Dlatego w 2015 roku, w czasie wojny w Donbasie, Mearsheimer napisał - tym razem w „New York Timesie” - apel: „Nie zbrójmy Ukrainy” (tutaj). Ostrzegał, że Rosja jest gotowa ponieść „wielkie koszty”, aby zabezpieczyć swoje „strategiczne interesy” na Ukrainie.

Zacytujmy kluczowy argument Mearsheimera:

„Wielkie mocarstwa reagują ostro, kiedy odlegli rywale projektują siłę wojskową w ich sąsiedztwie, tym bardziej kiedy próbują uczynić kraj na ich granicy swoim sprzymierzeńcem.

Dlatego USA mają doktrynę Monroe [sformułowaną w 1823, zgodnie z którą cała zachodnia półkula to wyłączna strefa wpływów USA - AL.] i dziś żaden amerykański przywódca nie tolerowałby sytuacji, w której Kanada albo Meksyk wchodzą w skład sojuszu wojskowego z innym mocarstwem na czele. Rosja nie jest pod tym względem wyjątkiem”.

Mearsheimer w 2015 roku przewidział - jak się okazuje, trafnie - że dalsza integracja Ukrainy z Zachodem grozi „niechcianą eskalacją” konfliktu. „Nie tylko walki na wschodniej Ukrainie się wzmogą, ale także mogą rozszerzyć się na inne obszary. Konsekwencje dla Ukrainy, która już zmaga się z poważnymi ekonomicznymi i społecznymi problemami, będą katastrofalne” - pisał.

Wykład Mearsheimera z 2015 roku na ten temat, w którym powtarzał swoje tezy, był wyświetlony na YouTube ponad 21 mln razy.

Co mówi dziś o wojnie? „Patyk wsadzony w oko wielkiemu sąsiadowi”

Agresja Putina na Ukrainę nie zmieniła poglądów Mearsheimera. Swoje argumenty wyłożył w obszernym wywiadzie dla magazynu „New Yorker” (1 marca 2022, tutaj).

Według amerykańskiego politologa marsz ku wojnie zaczął się w 2008 roku, kiedy podczas szczytu NATO w Bukareszcie wydano oświadczenie, że Ukraina i Gruzja mogą przystąpić do sojuszu. „Rosjanie powiedzieli wówczas jednoznacznie, że to dla nich egzystencjalne zagrożenie” - mówił Mearsheimer.

„Jeśli Ukraina zostanie proamerykańską liberalną demokracją, członkiem NATO, członkiem Unii, Rosjanie będą uważać to za kategorycznie nieakceptowalne” - dodał.

Dziennikarz zauważył, że to powinno zależeć od samych Ukraińców i że amerykański ekspert zachowuje się jak imperialista, kiedy mówi im, jaki ustrój mogą sobie wybrać.

Mearsheimer: „To nie jest imperializm, to polityka wielkich mocarstw. Kiedy jesteś takim krajem, jak Ukraina i leżysz obok wielkiego mocarstwa, jakim jest Rosja, musisz zwracać szczególną uwagę na to, co myślą Rosjanie, ponieważ jeśli weźmiesz patyk i wsadzisz im w oko, będą się rewanżować. Państwa na zachodniej półkuli doskonale to rozumieją, jeśli chodzi o Stany Zjednoczone”.

Równocześnie Mearsheimer uważa, że konflikt z Rosją jest na rękę głównemu wrogowi USA, czyli Chinom. Rosja ma PKB mniejszy niż Teksas i nie jest w stanie odtworzyć Związku Radzieckiego. Tymczasem Chiny są dla USA kluczowym zagrożeniem. „Nasza polityka we wschodniej Europie podważa naszą zdolność do poradzenia sobie z najważniejszym zagrożeniem, jakie przed nami stoi” - mówi.

A co z moralnością?

Mearsheimer nie ma wątpliwości, że musi ustępować przed względami strategicznymi. Czasami (jak w przypadku walki z nazistowskimi Niemcami) względy strategiczne i moralne dyktują to samo.

W innych wypadkach - podaje przykład sojuszu ze Stalinem przeciwko Hitlerowi - nakazują coś innego: sojusz ze Stalinem był strategicznie dobrym posunięciem dla Zachodu, ale moralnie złym.

Według niego jednak moralnie za wojnę odpowiedzialny jest Zachód, który mamił Ukrainę perspektywą wejścia do NATO i Unii Europejskiej, a nigdy nie był (i nie jest) gotowy na konfrontację z Rosją. Ukraińcy uwierzyli, że mogą się wyrwać spod rosyjskiej kurateli: teraz płacą za to cenę - przekonuje Mearsheimer.

Kreml to lubi

1 marca 2022 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji przypomniało na Twitterze artykuł Mearsheimera z 2014 roku.

View post on Twitter

„Zastanawiam się, czy Rosjanie nie przejęli swojej narracji od Mearsheimera i innych. Moskwa potrzebowała powiedzieć, że to Zachód jest odpowiedzialny za rosyjskie inwazje (Czeczenia, Gruzja, Syria, Ukraina), a nie jej własna chciwość i imperializm. Amerykańscy akademicy dostarczyli narracji” - skomentowała to Anne Applebaum, znana publicystka oraz autorka licznych książek o historii Rosji, w tym nagrodzonego w 2004 roku Pulitzerem „Gułagu”.

Był to tylko jeden z wielu krytycznych głosów: wywiad Mearsheimera został odebrany jak obraźliwy dla Ukraińców, a studenci Uniwersytetu w Chicago opublikowali list otwarty, w którym żądali dowodów, że Mearsheimer nie jest opłacany przez Rosjan.

Merytorycznej polemiki z jego poglądami podjął się Adam Tooze, wybitny historyk gospodarki, profesor Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.

W eseju w "New Statesman" opublikowanym 8 marca (tutaj) Tooze rekonstruuje korzenie „realizmu” Mearsheimera: jak pisze, wywodzi się on z popularnych w XIX stuleciu ideologii imperialnych, według których każde wielkie mocarstwo ma wokół siebie naturalną strefę wpływów. Potem do podobnych idei odwoływali się twórcy ideologii hitlerowskiej Rzeszy, zwłaszcza geopolityk Karl Haushofer.

Idee te zawsze oburzały liberałów - pisze Tooze - ponieważ idea imperialnych sfer wpływów kłóci się z wyobrażeniem uniwersalnych praw człowieka.

„Diagnoza źródeł ukraińskiego kryzysu, którą podaje Mearsheimer, jest podzielana przez dużą część amerykańskiego establishmentu zajmującego się polityką zagraniczną, chociaż nie mówi się tego głośno” - pisze Tooze.

Zachód uznaje więc rosyjską strefę wpływów pośrednio, obiecując Putinowi, że nie będzie interweniował zbrojnie i ograniczając się tylko do materialnej pomocy Ukrainie - dodaje Tooze.

Gdzie więc jego zdaniem myli się Mearsheimer?

Pisząc, że wojna jest racjonalnym wyborem z perspektywy wielkiego mocarstwa, a więc w tym wypadku Rosji. Wojna, jak dowodzi tego katastrofalny dla Rosjan przebieg inwazji na Ukrainę, jest nieprzewidywalna i kosztowna oraz ma konsekwencje, których nie sposób przewidzieć. Nie ma więc wiele wspólnego z „realizmem”.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze