0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Zrzut ekranu z Wiadomości TVPZrzut ekranu z Wiado...

Czy prezydenci 100 miast na świecie, w tym prezydent Warszawy, zmuszą Polaków w najbliższych latach do pozbycia się samochodów, zaprzestania lotów samolotowych i zakupu nowych ubrań? Od kilku dni część komentatorów i polityków, głównie z PiS, Konfederacji i Solidarnej Polski, straszy nas taką wizją. Wszystko z powodu raportu C40 Cities – organizacji, do której należą wspomniane miasta.

Raport C40 Cities powstał wprawdzie już cztery lata temu, ale został niedawno opisany przez dziennikarzy „Dziennika Gazety Prawnej” i opatrzony nagłówkiem: „Trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut – uznali przywódcy prawie 100 miast na całym świecie”.

Raportem C40 Cities i rzekomą groźbą bezwzględnego ograniczenia konsumpcji zajęły się „Wiadomości TVP”, a sam Jarosław Kaczyński szeroko peroruje na ten temat w wywiadzie dla Tygodnika „Sieci”.

„Objawia się nam wielkie szaleństwo. Mogę zapewnić czytelników tygodnika »Sieci«, że nasza formacja będzie broniła prawa do wyboru stylu życia, sposobu odżywiania się, normalności. Chcę to mocno podkreślić: my jesteśmy za wolnością, nie chcemy sztucznych ograniczeń w imię jakichś ideologii. Od nas Polacy nigdy nie usłyszą, że mają ograniczyć jedzenie mięsa, picie mleka, że mają obowiązek zmienić samochód na elektryczny albo nosić dwie koszule czy sukienki” – mówi prezes PiS.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Głuchy telefon

Niektórzy, jak na przykład Witold Stoch, członek „Nowej Nadziei”, szybko zamienili słowo „uznali” z tytułu tekstu w DGP na „zaplanowali”. W rzeczywistości przywódcy miast ani niczego nie „uznali”, ani tym bardziej nie „zaplanowali”, ponieważ to nie oni są autorami raportu C40 Cities i nie ma on dla nich żadnej mocy wiążącej.

Mamy do czynienia z mechanizmem „głuchego telefonu”, jednocześnie ta historia jest znacząca i wpisuje się w szerszy trend.

To nie pierwszy raz, gdy część aktorów politycznych – zazwyczaj prawica – straszy, że w imię ekologii w Polsce zostanie wprowadzony totalitarny reżim, a ludzie będą zmuszani do strasznych rzeczy. Nie tak dawno temu, bo na początku lutego, politycy Konfederacji z Krzysztofem Bosakiem na czele próbowali wywołać panikę, że Unia Europejska zmusi nas do jedzenia owadów.

Jakkolwiek absurdalne wydawałyby się te przestrogi prawicy, nie należy zbywać ich machnięciem ręki. Odwołują się one bowiem do realnych lęków społecznych i dotykają realnych wyzwań, przed którymi stoi polityka ekologiczna. Jednocześnie są pełne manipulacji.

Postarajmy się trochę rozwikłać ten węzeł.

Co naprawdę jest w raporcie?

Zacznijmy od sprawy najprostszej, czyli raportu C40 Cities. Rzeczywiście jest to organizacja skupiająca około 100 miast z całego świata i stawiająca sobie za cel promowanie ekologicznych rozwiązań.

Nad raportem C40 Cities pracowało w sumie kilkadziesiąt osób, w tym między innymi badacze z uniwersytetu w Leeds. Mimo grozy, z jaką jest on opisywany, tak naprawdę sprowadza się do dwóch w gruncie rzeczy banalnych spostrzeżeń.

  • Polityka klimatyczna powinna dążyć do zastąpienia rozwiązań wysokoemisyjnych mniej emisyjnymi odpowiednikami. Dobrym przykładem jest transport. Z punktu widzenia ekologii lepiej jest, gdy po mieście poruszamy się komunikacją zbiorową (lub rowerami i na piechotę), a nie autami. Dlatego potrzebne są inwestycje autobusy, tramwaje itp., a nie kolejne udogodnienia dla samochodów. Podobne zalecenia są normą w tego typu dokumentach, można je znaleźć na przykład w słynnych raportach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu ONZ.
  • Wszystkie tego rodzaju polityki powinny być wprowadzane z uwzględnieniem lokalnego kontekstu i po przeprowadzeniu możliwie szerokich konsultacji społecznych. Na przykład po to, aby uniknąć niesprawiedliwych rozwiązań, które uderzą w najbiedniejszych. W raporcie jest wręcz osobny rozdział poświęcony „sprawiedliwej transformacji”. Czytamy w nim między innymi: „Sprawiedliwa transformacja będzie się różnić w zależności od miasta, ale Międzynarodowa Konfederacja Związków Zawodowych podkreśla, jak ważne jest wczesne zbadanie pełnych skutków społeczno-gospodarczych, a także zaangażowanie podmiotów przemysłowych i grup pracowniczych w szeroki dialog społeczny”.

Mówiąc krótko, w tym rzekomo „totalitarnym” planie jest stosunkowo mało o zakazach i nakazach, podkreśla się raczej wartość dialogu społecznego, uwzględniania opinii mieszkańców i elastyczności w podejmowaniu decyzji.

Rzecz, która wywołała największą panikę, czyli tabelka zalecająca mniejsze spożycie mięsa i nabiału, mniej samochodów w przeliczeniu na jednego mieszkańca czy mniej nowych ubrań – to nic innego jak tylko ogólne sugestie, a nie twardy plan czy jakakolwiek silna deklaracja. Zresztą w niektórych przypadkach, jak spożycie mięsa, prezydenci miast i tak nie mają żadnych narzędzi, aby wprowadzać tego typu rozwiązania.

Nowa narracja prawicy

Na tym w zasadzie można by skończyć temat raportu C40 Cities, gdyby nie jeden problem. Straszenie tym, że elity (czasem opisywane jako „lewicowe”, czasem „neomarksistowskie”, czasem „brukselskie”) zrobią z Europy – w tym Polski – Koreę Północną, staje się powoli nową narracją prawicy na temat kryzysu klimatycznego. „Dla was zaciskanie pasa, dla elit szampan, nielimitowane loty i zero wyrzeczeń” – tak można by podsumować jej założenia.

Ta nowa narracja zastępuje w tej roli dotychczasową, która polegała na negowaniu albo samego faktu, że klimat się ociepla, albo tego, że człowiek ma na to jakiś wpływ.

Inspiracje, jak to zwykle bywa, idą ze Stanów Zjednoczonych. Na przykład w 2021 roku prawicowe media, jak Fox News, straszyły, że prezydent Biden zabierze Amerykanom mięso. Z kolei w 2022 roku Mike Adams, autor słynący z teorii spiskowych, propagował pogląd, że światowe rządy chcą zmusić ludzi do jedzenia pokarmu ze świerszczy. Ostatnio zaś narrację o spisku elit w związku z polityką klimatyczną często promuje Jordan Peterson, słynny psycholog i guru dla części prawicy.

Cel jest ciągle ten sam – zatrzymać reformy klimatyczne – zmieniły się jedynie środki. Jednocześnie nowa narracja prawicy jest sprytniejsza niż poprzednia.

Spiskowa opowieść żywi się prawdziwymi nierównościami

W przypadku negowania ocieplenia klimatu wiadomo było, że prędzej czy później ten pogląd przegra w zderzeniu z tym, co ludzie widzą wokół siebie. Nawet w Polsce coraz więcej osób dostrzega, że klimat się zmienia. Z nową narracją jest inaczej. Lęki, że polityka klimatyczna uderzy w najuboższych, a elity nie będą gotowe do wyrzeczeń, nie tylko się nie rozwieją, ale mogą się wręcz pogłębiać. Powodów jest kilka:

  • Po doświadczeniach pandemii i inflacji ludzie boją się, że ich poziom życia spadnie jeszcze bardziej.
  • Jest prawdą, że osoby bogatsze powodują większe emisje gazów cieplarnianych niż osoby biedniejsze. Z danych zawartych w raporcie World Inequality Report wynika, że osoba należąca do jednego procenta najbogatszych na świecie odpowiada rocznie za 60 razy większe emisje CO2 niż osoba, należąca do najbiedniejszych 50 procent. Nierówności widać także w obrębie poszczególnych krajów, w tym Polski (choć nie są aż tak drastyczne). A jak pisaliśmy w innym tekście, 125 miliarderów (jeśli uwzględni się emisje z ich inwestycji) ma takie same roczne emisje, co cała Francja.
Nierówności są ewidentne. Bogatsze osoby szkodzą środowisku bardziej niż biedniejsze.
  • Większość osób nie zna dokładnych statystyk, ale jest świadoma istnienia nierówności. Kiedy z powodu zapowiedzi podwyżek cen paliw wybuchły we Francji protesty „żółtych kamizelek”, ten temat był podawany jako jedna z przyczyn niezadowolenia. Wśród 42 postulatów ruchu „żółtych kamizelek” znalazło się żądanie bardziej sprawiedliwej transformacji energetycznej, a nie zrzucania jej kosztów na klasę niższą i pracowniczą.

Wszystko to sprawia, że nowej narracji prawicy o elitach nie należy lekceważyć. Wypadałoby ją natomiast kontrować, ponieważ jej celem jest zatrzymanie lub opóźnienie niezbędnych reform klimatycznych, za co zapłacą wszyscy. W pierwszej kolejności – co prawica przemilcza – osoby najmniej zamożne. Na przykład ekstremalne warunki pogodowe mogą wpłynąć negatywnie na dostępność jedzenia, co doprowadzi do podwyżki jego cen.

Sprawiedliwe polityki klimatyczne

Jednym ze sposobów kontrowania tej narracji mogłoby być po prostu powiedzenie: sprawdzam. Na przykład, jeśli politycy Konfederacji są tak bardzo zatroskani tym, że elity żyją w luksusach, a reszta musi zaciskać pasa, to można ich wprost pytać: czy są w takim razie za wyższym opodatkowaniem globalnych korporacji i elit finansowych? I czy popierają dofinansowanie z tych podatków usług publicznych oraz programów socjalnych dla mniej zamożnych części społeczeństwa? Są to rzecz jasna pytania ironiczne: Konfederacja jest programowo nastawiona przeciwko takim propozycjom.

Podobnie jest w przypadku dużej części globalnej prawicy, która straszy spiskiem elit. Raz jeszcze dobrym przykładem są Stany Zjednoczone. To lewe skrzydło Partii Demokratycznej najsilniej zainteresowało się kwestią sprawiedliwości klimatycznej, proponując w ramach Zielonego Nowego Ładu między innymi rozbudowę usług publicznych, konsultacje ze związkami zawodowymi czy inwestycje w nowe miejsca pracy. Wszystko finansowane w dużej mierze z podatków nałożonych na miliarderów i multimilionerów.

Amerykańska prawica, czyli Partia Republikańska, była zdecydowanie przeciw. Prezydent Joe Biden (Partia Demokratyczna) włączył część tego lewicowego podejścia do swojego pakietu inwestycji klimatycznych, czym przekonał nawet związek zawodowy górników z Wirginii Zachodniej (plan zawierał obietnicę odszkodowań zdrowotnych dla górników, nowych zielonych miejsc pracy i ułatwień w zakładaniu związków zawodowych). Nie udało mu się natomiast przekonać choćby jednego senatora bądź przedstawiciela izby reprezentantów z Partii Republikańskiej.

Dobrobyt publiczny

Osobną kwestią jest potrzeba kontrowania wizji dobrobytu, zawartej w prawicowej narracji o klimacie. Ta narracja jest bardzo indywidualistyczna, dlatego wszelkiego rodzaju działania mające skłonić do obniżenia indywidualnej konsumpcji traktuje jako „zaciskanie pasa”.

Fraza o zaciskaniu pasa często się przewijała w ciągu ostatnich kilku dni w kontekście dyskusji o raporcie C40 Cities. To o tyle ironiczne, że w zwyczajowym użyciu sformułowanie „zaciskanie pasa” odnosi się nie tyle do prywatnej konsumpcji, ile do obcinania państwowych wydatków na programy socjalne i usługi publiczne. Czyli do wymiaru wspólnotowego, którego politycy Konfederacji tak nie lubią.

Kiedy uświadomimy sobie, że dobrobyt ma także wymiar publiczny, a nie tylko prywatny, łatwiej będzie zrozumieć, że rezygnacja z pewnych prywatnych dóbr (na przykład samochodów) nie musi być odczuwana przez ludzi jako spadek jakości życia. Pod warunkiem, że jest połączona z rozbudową publicznego dobrobytu (na przykład transportu zbiorowego).

To dlatego kraje europejskie, które mają mniej samochodów w przeliczeniu na mieszkańców niż Polska – jak Dania czy Niemcy – wcale nie są odbierane przez swoich mieszkańców jako ponure dyktatury. Przeciwnie, wypadają bardzo dobrze w badaniach dotyczących zadowolenia z życia, lepiej niż Polska.

Mniej samochodów i spalin, a więcej zieleni i czystego powietrza traktują oni jako wzrost, a nie spadek dobrobytu.

Rozbudowa transportu zbiorowego może nieść za sobą także pozytywne skutki uboczne. Kiedy w Minneapolis-Saint Paul otwarto nową linię kolei, okazało się, że spadła liczba odwołanych wizyt u lekarza. Bo część osób – zwłaszcza starszych – która albo nie ma aut, albo nie może sobie pozwolić na ich prowadzenie (choćby z przyczyn zdrowotnych), mogła się teraz łatwiej stawić na miejsce.

Powody do ostrożnego optymizmu

A czy Polacy byliby gotowi na przestawienie myślenia w stronę mniejszej konsumpcji indywidualnej, ale za to większego dobrobytu publicznego? Na pewno nie byłoby to łatwe, tym bardziej w kraju, gdzie zaufanie do państwa jest niewielkie. Ale badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego na temat „gospodarki umiaru” skłaniają do ostrożnego optymizmu.

Na przykład 80 proc. respondentów zadeklarowało, że łatwo byłoby im zrezygnować z większej liczby elektroniki, ponad 70 proc. to samo powiedziało o ubraniach i lotach samolotem, a około 60 proc. o samochodach.

Oczywiście, to tylko deklaracje, sami autorzy raportu przestrzegają przed tym, że deklaracje a realne zachowania mogą się w tego typu przypadkach znacząco różnić. Ale te wyniki pokazują przynajmniej tyle, że tego rodzaju pomysły, przy odpowiednim przedstawieniu, nie muszą się spotkać z automatycznym odrzuceniem.

Co w zamian?

Ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, czy państwa będą potrafiły dać coś obywatelom w zamian. Mniej samochodów, ale lepszy transport publiczny. Droższa elektronika, ale z dłuższą gwarancją i łatwiejszym dostępem do możliwości jej naprawiania. Mniej mięsa, ale tańsze zastępniki roślinne.

Najgorsza jest sytuacja taka, jaką mamy obecnie w Polsce.

Inflacja, rosnące ceny transportu publicznego, który zresztą wciąż nie dociera do wielu miejsc w kraju. A do tego wizja, że „będą nam zabierali samochody” lub zmuszali do przerzucenia się na wciąż droższe, elektryczne auta.

Zaoferowanie społeczeństwu czegoś w zamian będzie oczywiście wymagało inwestycji – finansowanych albo z długu publicznego, albo z progresywnych podatków. Część polityków, na przykład z partii centro-liberalnych, wciąż niechętnie patrzy na takie, ich zdaniem, zbyt lewicowo-socjalne rozwiązania. Ale jeśli alternatywą okaże się napędzanie popularności skrajnej prawicy, być może przemyślą swoje podejście. Tak, jak wiele sił centro-liberalnych zgodziło się w latach powojennych na budowę państwa dobrobytu – z obawy przed wpływami Związku Radzieckiego i napięciami społecznymi.

Dla klimatu, ale też demokracji, byłoby to dobre rozwiązanie.

;

Udostępnij:

Tomasz Markiewka

Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)

Komentarze