Pandemia zmieniła kluczowe problemy demograficzne. Największym problemem jest liczba zgonów, która będzie rosnąć. Dlaczego rząd powołuje kolejną jednostkę od wiedzy, której nie rozumie? - mówi w rozmowie z OKO.press prof. Irena E. Kotowska
Premier Mateusz Morawiecki powołał Instytut Pokolenia, który będzie gromadził i opracowywał, a potem udostępniał organom władzy informacje o zjawiskach i procesach demograficznych, społecznych oraz kulturowych w Polsce.
Instytut ma działać od 1 stycznia 2022 roku w Warszawie i ma podlegać premierowi. Jak wynika z informacji na rządowej stronie - zajmie się m.in. „aktualną sytuacją w obszarze rodziny, małżeństwa, rodzicielstwa i dzietności; „przemianami demograficznymi i społecznymi” oraz „prognozami stanu i struktury ludności”. Chodzi też o procesy demograficzne, które obejmują reprodukcję ludności, w tym procesy „małżeńskości, dzietności i umieralności” oraz zagrożenia dla rozwoju demograficznego.
Instytut ma też prowadzić działalność wydawniczą i popularyzatorską.
Tylko, że Sejm od kilku tygodni pracuje nad niemalże taką samą propozycją - powołania Instytutu Rodziny i Demografii.
Pisaliśmy o tym tutaj. Projekt złożyła w Sejmie grupa posłów PiS, a firmuje go Bartłomiej Wróblewski, który stał za wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego ws. ustawy antyaborcyjnej.
Instytut Rodziny i Demografii już za samą nazwę skrytykowało Prezydium Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk. „Demografia to dyscyplina naukowa, więc nie może mieć jej w nazwie jednostka, która nie jest jednostką naukową. Poza tym rodzina jest też obiektem badań demografii. Postawienie tych dwóch słów obok siebie nie ma sensu" - mówi w rozmowie z OKO.press prof. Irena E. Kotowska, demografka i honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk.
To oczywiste, że celem powołania tej instytucji jest promowanie tradycyjnych wzorców życia rodzinnego i wspieranie określonego typu rodziny - rodziny opartej na małżeństwie.
Bo Instytut Rodziny i Demografii ma tworzyć „adekwatny kontekst społeczno-kulturowy” dla zapewnienia „fundamentalnej roli rodziny” i „reprodukcji biologiczno-kulturowej”.
Prof. Kotowska: "Jest to nadal dominujący typ rodziny, ale rośnie znaczenie innych form. Nie można ignorować rzeczywistości, czyli coraz większego zróżnicowania typów rodzin".
Sejm nie zakończył jeszcze prac nad Instytutem Rodziny i Demografii, więc nie wiadomo, czy politycy PiS chcą powołać Instytut Pokoleń, aby mieć dwie instytucje, co byłoby absurdem. Tym bardziej, że zadania Instytutu Rodziny i Demografii pokrywają się z minimum czterema innymi istniejącymi w Polsce od lat instytucjami.
„Instytut Pokolenia ma w zasadzie wyznaczone takie same zadania jak Instytut Rodziny i Demografii" - mówi prof. Irena E. Kotowska. Opis statutu Instytutu Pokolenia jest bardziej ogólny, nie ma w nim kontrowersyjnego zapisu o tym, że „może przetwarzać wszelkie informacje, w tym dane osobowe, niezbędne do realizacji swoich ustawowych zadań". Ani zapisu "o uprawnieniach interwencyjnych, czyli o wszczynaniu i uczestnictwie w postępowaniach sądowych i administracyjnych dotyczących praw rodziny i dzieci”.
Instytut Rodziny i Demografii miałby mieć budżet na około 30 mln zł z niemal nieodwoływalnym prezesem. Z kolei Instytutem Pokolenia kieruje dyrektor i rada. „Instytut Rodziny i Demografii chociaż udaje, że jest niezależny od władzy wykonawczej.
Instytut Pokolenia podlega bezpośrednio premierowi. I tutaj już nawet nikt nic nie udaje”
– mówi prof. Kotowska.
W przypadku Instytutu Pokolenia mówimy o radzie, która ma liczyć od 7 do 20 członków.
Kolejna instytucja ma pomóc w rozwiązaniu problemów demograficznych? A może przykryć działania rządu, które te problemy pogłębiają? „Pandemia zmieniła zasadniczo hierarchię kluczowych problemów demograficznych. Teraz największym problemem jest umieralność i liczba zgonów, która będzie rosnąć. Przewidywane jest pogorszenie stanu zdrowia ludności.
Rząd powinien skupić się na przeciwdziałaniu skutkom pandemii koronawirusa oraz na tym jak walczyć z narastającym kryzysem zdrowia”
- mówi prof. Kotowska.
Według danych GUS z września 2021: urodziło się 31,1 tys. dzieci (rok wcześniej 32,8 tys.), zmarło 34,4 tys. osób (rok temu niemal tyle samo – 34,3 tys.). Suma urodzeń w ostatnich 12 miesiącach (od 1 października 2020 do 30 września 2021) wyniosła 334,6 tys. Suma zgonów – aż 538,6 tys. Taki był efekt dwóch fal epidemii: jesiennej 2020 i jeszcze od niej groźniejszej wiosennej 2021. Pisaliśmy o tym tutaj.
Deficyt demograficzny ostatnich 12 miesięcy to już 204,2 tys. O tyle więcej Polek i Polaków zmarło, niż przyszło na świat.
Eurostat w projekcji ludności z 2019 roku przewidział, że do 2050 roku liczba urodzeń w Polsce będzie spadać, a liczba zgonów będzie rosnąć.
W całym 2020 roku Polska miała drugi w Unii Europejskiej wskaźnik – 17 proc. – tzw. nadmiarowych zgonów w porównaniu z 2019 rokiem. Więcej było ich tylko w Hiszpanii (18 proc.), statystycznie tyle samo w Bułgarii i Belgii. Gwałtowny wzrost zgonów w IV kwartale 2020 widać na poniższym wykresie:
Projekcja ludności Eurostatu przewiduje się, że wielkość populacji Polski zmniejszy się o prawie 4 mln osób z 37,9 mln w 2020 roku do 34,0 mln w roku 2050. Do 2035 roku spadek będzie wolniejszy, ale później przyśpieszy.
Towarzyszyć będą temu silne zmiany struktur wieku ludności. W najbliższej dekadzie spadkowi potencjalnych zasobów pracy (osoby w wieku 20-64 lata) o 1,6 mln będzie towarzyszyć wzrost liczby osób starszych o blisko 1,4 mln. W latach 2030-2040 najsilniej spadnie wielkość subpopulacji osób najmłodszych, a skala i natężenie zmian pozostałych grup ludności będą mniejsze. Ostatnie 10 lat oznacza zatem spadek zasobów pracy (o 2,5 mln osób) i wzrost liczby osób starszych (o blisko 1,3 mln).
„Reakcja na postępujące starzenie ludności to głównie działania o charakterze dostosowawczym. Co to oznacza?
Mamy coraz więcej osób starszych, więc powinniśmy się zastanowić, jak dostosować organizację społeczeństwa i gospodarki, a także funkcjonowanie rodziny do tej zmiany.
Dotyczy to nie tylko zaspokajania potrzeb osób starszych, ale również dostrzeżenia ich zasobów (ekonomicznych, społecznych i kulturowych) i odpowiedniego ich wykorzystania” - mówi prof. Kotowska.
Proces starzenia się ludności można spowalniać, wpływając na dzietność. Tymczasem pogarszający się stan zdrowia może być jednym z czynników ograniczających rozrodczość.
Według przewidywań Eurostatu z 2019 roku liczba kobiet w wieku 15-49 lata spadnie o 30 proc. w latach 2020-2050. Najsilniejszy spadek liczby kobiet w wieku 20-39 lat, a więc w grupie newralgicznej dla prokreacji, przewidywany jest do 2030 roku. Oznacza to, że obecna dekada jest szczególnie ważna dla spowolnienia spadku liczby urodzeń.
„Jednak oddziaływanie na dzietność wymaga długotrwałych i stabilnych programów. Przekonanie, że powołanie kolejnej instytucji zmieni zachowania i wybory młodych generacji, jest błędne".
COVID-19 zniechęcił nas jeszcze bardziej do posiadania dzieci. Polityka rządu przegrała już wcześniej z aspiracjami kobiet. Według najnowszych rocznych danych GUS, dzietność w Polsce (liczba dzieci na liczbę kobiet w wieku 15-49 lat) spadła do poziomu 1,378, co oznacza, że jesteśmy na 215-220 miejscu na 228 krajów świata (podobnie niskie wskaźniki ma Białoruś, Ukraina, Litwa, Czechy i Rumunia).
"Pandemia nasiliła niepewność związaną z funkcjonowaniem rynku pracy, możliwości łączenia pracy zawodowej z obowiązkami rodzinnymi oraz obawy o zdrowie własne i bliskich. Nastąpiło też ograniczenie usług edukacyjno-opiekuńczych szkoły, przedszkoli i żłobków, co dodatkowo zwiększyło wysiłek matek (rodzin). Coraz trudniej jest więc wychowywać dzieci, co nie sprzyja zamierzeniom prokreacyjnym.
Orzeczenie tzw. Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku zmieniło zasadniczo klimat i warunki podejmowania decyzji prokreacyjnych"
- mówi prof. Kotowska.
Prof. Kotowska wyjaśnia, że kobiety boją się przebiegu ciąży, obawiają się o zdrowie swoje i dzieci. To z kolei sprawia, że odkładają decyzję o posiadaniu dziecku, a nawet z tego zamiaru rezygnują.
"Spadło zaufanie społeczne do władzy, które ma zasadnicze znaczenie dla decyzji o dzieciach, a także dla skuteczności oddziaływania środków polityki rodzinnej. Nie spodziewam się zatem, by działania władzy polegające na wzmacnianiu różnych form transferów finansowych do rodzin zmieniły tę sytuację, zwłaszcza przy coraz gorszym stanie sektora usług publicznych - oświaty, zdrowia czy usług opiekuńczych” - podsumowuje prof. Kotowska
„Jesteśmy krajem, który ma jeden z największych niedoborów usług opiekuńczych zarówno nad osobami starszymi, jak dziećmi czy osobami zależnymi. Badania i informacje na ten temat są potrzebne. Co do tej pory rząd zrobił z tą wiedzą?
Czy wykorzystał informacje o potrzebach rodzin z dziećmi z niepełnosprawnościami? Czy pomógł tym rodzinom?
Dlaczego powołuje kolejną jednostkę, która ma zbierać informacje i tworzyć wiedzę, której rząd w żaden sposób nie potrafi wykorzystać, której nie rozumie? Nikt mnie nie przekona, że nowa jednostka organizacyjna zmieni sytuację demograficzną”.
Polityka społeczna
Mateusz Morawiecki
Prawo i Sprawiedliwość
Rząd Mateusza Morawieckiego
dzietność
instytut pokolenia
koronawirus
pandemia
zgony
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze