Polska jest infiltrowana przez Rosję, a Polacy podlegają rosyjskim wpływom, najczęściej nieświadomie. W polskim internecie „ruskiego ładu” jest więcej niż ktokolwiek by przypuszczał. I nie ogranicza się wyłącznie do polityki. Istotne jest docieranie do zwykłych ludzi, także do tych, których polityka nie interesuje
„Ruski ład”, powiedzenie użyte przez Donalda Tuska, nie powinno się nam kojarzyć tylko ze sposobem myślenia niektórych prawicowych polityków czy ich inicjatywami legislacyjnymi. „Ruski ład” to też opis Polski słabej, infiltrowanej, podatnej na zewnętrzne wpływy. W pierwszej części opisałam rosyjskich szpiegów, rosyjskie prowokacje, jak i farmy rosyjskich trolli w sieci.
Dziś część II - pokazuję jak działa w Polsce rosyjska dezinformacja i kto ją świadomie bądź nieświadomie wspiera.
Dzięki mediom społecznościowym ten znany od lat proces jest prostszy i tańszy niż kiedykolwiek wcześniej. Celem rosyjskiej wojny informacyjnej jest podważanie zaufania do oficjalnych przekazów, mainstreamowych mediów, instytucji, profesjonalnej nauki.
Ludzie mają nie wierzyć, nie ufać, szukać alternatywnych źródeł „wiedzy” i spiskowych wyjaśnień, bać się III wojny światowej, nienawidzić Stanów Zjednoczonych, Żydów i Unii Europejskiej, atakować polityków i wszystkich, którzy myślą inaczej, reagować emocjonalnie, wreszcie - ulegać prowokacjom.
Wrogiem zawsze jest „zły Zachód”, nadzieją – sojusz z Rosją, czasem z Chinami, najczęściej wizja współpracy państw słowiańskich (z centralą w Moskwie, ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły). Bo zawsze, kiedy udaje się zaszkodzić Zachodowi, zyskuje Kreml. Na tym polega „ruski ład”.
Choć w sieciowej wojnie informacyjnej najgłośniej mówi się o rosyjskich trollach, dziś do siania treści korzystnych dla interesów Moskwy, wykorzystywane są też inne metody: pranie informacji; stosowanie kont częściowo zautomatyzowanych (tzw. cyborgów), a więc trudniejszych do odróżnienia od kont prawdziwych ludzi niż w pełni automatyczne boty; manipulowanie przekazem za pomocą zmiany kontekstu; nadawanie fałszywego znaczenia wydarzeniu.
Rosyjskie służby stale profesjonalizują swoje informacyjne działania. A do dezinformacji wykorzystują każdą nadarzającą się okazję. Przyjrzyjmy się jednemu z ostatnich przykładów z Polski.
28 czerwca 2021 przez centrum Warszawy przemaszerował kilkusetosobowy Marsz Dmowskiego – z dużą rosyjską flagą, niesioną przez jednego z użytkowników. Paweł Rutkiewicz, reporter „Gazety Wyborczej”, od mężczyzny, który ją niósł, dowiedział się, że jest on „anty-NATO-wski, antyamerykański i opowiada się za jednością Słowian”.
Flaga nie przeszkadzała organizatorom marszu. Według dziennikarzy byli to polscy nacjonaliści, jednak kiedy przyjrzymy się bliżej, okaże się, że za Marszem Dmowskiego stali nacjonaliści, choć niekoniecznie ci, z którymi dziś ten ruch kojarzymy.
Zorganizował go – jak wynika z ogłoszenia na Facebooku – Piotr Rybak (zasłynął w kraju, kiedy w 2015 roku spalił kukłę Żyda podczas antyimigranckiej manifestacji), wodzirejem był Aleksander Jabłonowski vel Wojciech Olszański. A do zgromadzonych przemawiali między innymi Eugeniusz Sendecki i Nabil Al-Malazi.
Cała czwórka współpracowała ze sobą już wcześniej. Eugeniusz Sendecki to lekarz, były działacz Młodzieży Wszechpolskiej i Ligi Polskich Rodzin, nacjonalista o skrajnych poglądach antyzachodnich i antyamerykańskich, lata temu związany z kontrowersyjnym działaczem polonijnym Janem Kobylańskim. Prowadzi na You Tube kanał Telewizja Narodowa, na którym szerzy rozmaite teorie spiskowe oraz treści prorosyjskie.
Jak ustalił Grzegorz Rzeczkowski, dziennikarz tygodnika „Polityka”, to właśnie Sendecki przewodził grupie narodowców, która w kwietniu 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej, pojawiła się na Krakowskim Przedmieściu i podkręcała emocje społeczne, związane ze stojącym tam krzyżem.
To Sendecki prowadził transmisje spod krzyża, a już kilka dni po katastrofie samolotu pytał na swoim kanale YT, czy katastrofa była wynikiem zamachu. Jak pisze Rzeczkowski w książce „Katastrofa posmoleńska”: „Sendecki i jego przyjaciele popierają aneksję Krymu, są zwolennikami »słowiańskiego imperium«, partnerstwa Słowian, w którym obok Polski znalazłyby się Rosja czy Białoruś. Dla nich gwarantem pokoju światowego jest Rosja – a precyzyjniej – jej sojusz z Chinami”.
Jednym z przyjaciół Sendeckiego jest Nabil Al-Malazi, były wiceprzewodniczący partii „Zmiana” Mateusza Piskorskiego. Innym - Aleksander Jabłonowski (tak się przedstawia), w rzeczywistości Wojciech Olszański, aktor, współzałożyciel proputinowskiej partii Narodowy Front Polski.
Od lat występuje w programach You Tube kolejnych radykałów o prorosyjskim nastawieniu. Ostatnio jego wypowiedzi charakteryzuje nie tylko radykalizm poglądów, ale także wulgarny język, pewnie dlatego przez niektóre media bywa nazywany patostreamerem.
W OKO.press jego poglądy opisywał Jakub Woroncow: „Nawołuje do sojuszu z Rosją, a Krym jego zdaniem »był i będzie rosyjski«. W rozmowie z ambasadorem Federacji Rosyjskiej zachwalał zasługi Bolesława Piaseckiego dla przyjaźni polsko-rosyjskiej”.
Nic dziwnego, że organizatorzy nie mieli nic przeciwko rosyjskiej fladze, powiewającej na czele marszu.
Marsz Dmowskiego, oficjalnie zorganizowany dla uczczenia rocznicy podpisania Traktatu Wersalskiego (28 czerwca 1919 roku), w Polsce odbił się niewielkim echem. Został natomiast wykorzystany w Rosji. Wojna informacyjna działa bowiem w obie strony: nie tylko środowiska prokremlowskie próbują ugrać coś na naszym terenie, ale też w korzystny dla siebie sposób kreują przekaz wewnętrzny, adresowany do Rosjan.
Marsz Dmowskiego okazał się znakomitą okazją – chociaż rosyjskie (oraz nieliczne białoruskie) media poinformowały o nim dopiero miesiąc później i w sposób niemający nic wspólnego z prawdą. Podane w nich informacje były tak odległe od rzeczywistości, że kilkukrotnie sprawdzałam, czy odnoszą się właśnie do tego wydarzenia – a jednak.
W ostatnich dniach lipca w Rosji można było się dowiedzieć, że:
„W stolicy Polski, Warszawie, odbyła się akcja protestacyjna przeciwko narzucaniu przez Stany Zjednoczone wartości rodzinnych, sprzecznych z tradycją. Na czele kolumny protestujący nieśli rosyjską flagę z dwugłowym orłem”.
„Polska blogosfera jest zszokowana odważnym marszem przeciwko propagandzie LGBT, przed ambasadą USA w Warszawie. Naoczni świadkowie byli szczególnie pod wrażeniem ogromnej rosyjskiej flagi przed kolumną.”
„We wtorek 27 lipca przed budynkiem ambasady amerykańskiej w stolicy Polski odbyła się demonstracja przeciwników LGBT, zorganizowana przez aktora i reżysera Wojciecha Olszańskiego”.
„Akcję zorganizował polski reżyser Wojciech Olszański. Miting odbył się przed ambasadą USA i zgromadził kilkaset osób. (…) Uczestnicy wydarzenia oskarżyli amerykańskich dyplomatów o wspieranie osób LGBT i wezwali Amerykanów do powrotu do swojego kraju. W tym samym czasie wielu Polaków zauważyło w tłumie rosyjską flagę”.
Niektóre media załączyły też krótki film z protestu – to dwuminutowy fragment Marszu Dmowskiego. Uchwycono moment, gdy uczestnicy przechodzili obok budynku ambasady USA. „Zjednoczone Stany LGBT, cokolwiek to znaczy, ma kolor brązowy i cuchnie!” – wykrzykiwał wówczas Olszański. I intonował: „Jankesi do domu!”.
W rosyjskich relacjach mamy całkowitą dezinformację – począwszy od daty marszu, jego celów, miejsca, w którym się odbywał (ambasadę USA tylko mijano na trasie). Na tym się jednak nie skończyło.
29 lipca rosyjski deputowany Dumy Państwowej Witalij Miłonow, skomentował ów „protest”: „Mimo agresywnej retoryki »okołorządowych polskich prostytutek« (oryg. „околовластных польских проституток”) mieszkańcy Polski zaczynają rozumieć, że mają wspólne wartości z Rosją” – powiedział. – „Obecnie istnieją przesłanki do zbliżenia Warszawy i Moskwy. Polacy wyraźnie nie chcą takiej (zachodniej – przyp. red.) demokracji. (…) Polacy widzą, że wartości, które podzielają ich rodziny, są wspierane również w Rosji. Dlatego pojawia się wśród nich zrozumienie, że mamy wspólne cele”.
Miłonow zaprezentował swoją opinię na portalu riafan.ru. Tak się składa, że w lipcu amerykańska organizacja Alliance for Securing Democracy opublikowała raport, z którego wynika, że riafan.ru to portal należący do Patriot Media Group – holdingu medialnego, na którego czele stoi rosyjski oligarcha Jewgienij Prigożin – ten sam, który jest właścicielem znanej chyba na całym świecie rosyjskiej fabryki trolli IRA (Internet Research Agency), bliskim współpracownikiem Putina i sponsorem tzw. kompanii Wagnera (firmy zatrudniającej rosyjskich najemników i wysyłającej ich tam, gdzie Rosja oficjalnie działać nie chce lub nie może).
Riafan.ru służy oczywiście do rozpowszechniania propagandy i dezinformacji rosyjskiej, na równi z fabryką trolli.
Opisuję ten przykład szeroko, by pokazać, w jaki sposób Rosja prowadzi sieciową wojnę informacyjną, nie tylko w Polsce (na Rosji wzorują się też inne kraje, zwłaszcza Chiny i Indie). Często polega to na budowaniu własnych, wielokanałowych ekosystemów dezinformacyjnych, które rozpowszechniają zmanipulowane treści.
Niektóre ekosystemy nastawione są na Rosję, inne na kraje będące obiektami zainteresowań rosyjskich służb. Rozprowadzają informacje zmanipulowane, ale już od kilku lat nie są to całkowite fake-newsy, które łatwo zdementować. Częściej jest tak jak w przypadku marszu: „newsy” tworzone są na podstawie wyrwanych z kontekstu wypowiedzi, czasem eksponuje się jedynie fragmenty prawdziwych informacji, innym razem nadaje priorytet wiadomościom bez większego znaczenia (np. typowo lokalnym) – i dobudowuje do nich ideologiczny przekaz.
Eksperci mówią dziś także o „praniu informacji” – przepuszczaniu ich przez szereg kanałów informacyjnych tak, by ukryć pierwotne źródło pochodzenia. W Polsce informacje pierze się z reguły za pośrednictwem portali i środowisk amerykańskich, ostatnio jako pośrednicy wykorzystywane są także źródła niemieckie.
Rosyjska propaganda korzysta też z rzeczywistych wydarzeń, jeśli tylko da się je dopasować do obowiązującego przekazu. To może być taki marsz jak ten prowadzony przez Olszańskiego w Warszawie, ale może być też niszowa konferencja, składanie kwiatów pod pomnikiem radzieckich bohaterów czy kilkunastoosobowa demonstracja, z której da się pokazać zdjęcia, czy nakręcić filmik, a potem opublikować to w sieci z odpowiednio dobranym przekazem. Sposobów jest dużo, metod ich rozprowadzania w internecie – jeszcze więcej.
Jak to działa od kuchni, wiemy choćby dzięki ujawnionej przez ukraińskich hakerów w 2017 roku korespondencji mailowej Aleksandra Usowskiego. Opublikował ją ukraiński portal Inform Napalm, a przeanalizowali całość Paweł Reszka i Pavla Holcova.
To były tysiące maili, faktur, dokumentów - dowody na to, że Rosja prowadziła antyukraińskie operacje w Europie Środkowej, także w Polsce, zaś jej sojusznikami w tych działaniach byli działacze skrajnej prawicy.
Usowski to Białorusin, członek nacjonalistycznej Narodowej Partii Suwerenności Rosji, który chwalił się przed Rosjanami znajomością Polski oraz kontaktami w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech. Wszędzie tam organizował – lub starał się organizować - antyukraińskie demonstracje i happeningi.
Dostawał na to pieniądze z Moskwy, choć długo szukał sponsora. W tym celu kontaktował się między innymi z rosyjskim filozofem i nacjonalistą Aleksandrem Duginem (tym samym, z którym kontakt mają Mateusz Piskorski z partii „Zmiana” i prorosyjski Xportal.pl).
W 2013 roku pieniądze dał mu Konstanty Małofiejew – oligarcha rosyjski, wspominany już przeze mnie w poprzednim tekście. To właściciel Telewizji Tsargrad, w której swój program ma właśnie Dugin.
Małofiejew wspiera też finansowo międzynarodową koalicję ultrakatolickich radykałów World Congress of Family, a wcześniej sponsorował ukraińskich separatystów. Ponieważ od lat jest objęty europejskimi sankcjami (podobnie zresztą jak Dugin), w Europie reprezentował go Aleksiej Komow.
Komow był w Polsce jako przedstawiciel rosyjskiego think tanku "Семейная политика РФ" [Polityka rodzinna FR] w listopadzie 2015 roku. Uczestniczył wtedy w niszowej konferencji prawicowego pisma „Opcja na prawo”. W swoim wystąpieniu porównywał „Rosję, która przeżywa niespotykane odrodzenie chrześcijaństwa oraz chroni publiczną moralność” z Zachodem, „który prowadzi wojnę przeciwko chrześcijańskim tradycjom”.
Apelował wówczas: „Jako Rosjanin chciałbym Wam, Polacy, powiedzieć, że powinniśmy wspólnie podjąć przedsięwzięcia, które uratują nie tylko społeczności zachodniej Europy, ale również poszczególne dusze. To powinno być nasze wspólne przedsięwzięcie wschodniej Europy. (…) Z Bożą pomocą zwyciężymy”. Szeroką relację video z konferencji oczywiście zamieszczono w internecie.
Usowski na pierwszy etap operacji otrzymał od Małofiejewa 100 tys. euro, z czego 20 tys. wydał na samochód. Pozostałe pieniądze przeznaczył na budowę siatki współpracowników i opłacanie ich działań. Wykonawców szukał oczywiście w mediach społecznościowych, głównie na Facebooku. Interesowali go aktywni członkowie grup prorosyjskich. Z niektórymi kontaktował się wyłącznie online. Zrekrutowanym obiecywał pieniądze za przeprowadzenie antyukraińskich akcji, choćby takich, jak:
- protest przed ambasadą Ukrainy w Warszawie,
- prowokacja na cmentarzu ukraińskim w Hruszowicach,
- akcja wysyłania „zakrwawionych dziecięcych ubrań” do Petra Poroszenki, ówczesnego prezydenta Ukrainy.
Czasem przesyłał wykonawcom gotowe przemówienia, do wygłoszenia w czasie manifestacji. Protesty zazwyczaj miały minimalną frekwencję, w przesyłanych do Moskwy raportach Usowski koloryzował, by wydarzenia wyglądały na istotniejsze społecznie.
Kiedy przetłumaczył wywiad z Małofiejewem na polski, chwalił się swoim zleceniodawcom, że został on publikowany na kilku polskojęzycznych nacjonalistycznych portalach i kontach na Facebooku. W ofercie dla sponsorów miał założenie prorosyjskiej siatki informacyjnej, składającej się z kilkudziesięciu portali internetowych – chciał za to 300 tys. euro.
Choć szło mu różnie, działał do 2017 roku, a jego działalność zakończył wyciek korespondencji. Kiedy dziś czytamy analizę archiwum Usowskiego, okazuje się, że współpracujące z nim polskie portale, grupy czy konta wciąż istnieją i wciąż szerzą prorosyjskie poglądy – zarówno w sieci, jak i w realu.
Jednym z najbardziej wyrazistych przykładów dezinformacji, realizującej cele rosyjskie, jest istniejący od 2014 roku portal Niezależny Dziennik Polityczny. Już kilka lat temu media odkryły, że jego redaktor, Adam Kamiński, nie istnieje, zaś publikowane zdjęcie mężczyzny to w rzeczywistości fotografia litewskiego lekarza.
To na tym portalu wielokrotnie pojawiały się – jako newsy – dezinformacje, dotyczące polskiego wojska. W 2016 roku zamieszczono tam sfałszowany wywiad z gen. Mirosławem Różańskim (wówczas Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych), uderzający w amerykańską armię.
W 2017 roku opublikowano sfabrykowany screen nieistniejącego wpisu, który miał pochodzić z konta ówczesnego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej Bartłomieja Misiewicza, z negatywną opinią o gen. Waldemarze Skrzypczaku.
W 2019 pojawił się tam fałszywy „list otwarty” najwyższych dowódców WP do szefa MON, z jednoznacznym wypowiedzeniem posłuszeństwa ministrowi. Potem był jeszcze spreparowany wywiad z generałem, zawierający krytyczną opinię nt. obecności wojsk amerykańskich w Polsce, a w 2020 roku - sfabrykowana wypowiedź amerykańskiego dowódcy, gen. Joe Jarrarda, z negatywnymi stwierdzeniami na temat polskiej armii.
Niezależny Dziennik Polityczny priorytetowo traktuje wszelkie negatywne informacje dotyczące żołnierzy amerykańskich w Polsce. Każdy incydent, nawet stricte lokalny, z udziałem żołnierza USA ma dowodzić, jak niekorzystna jest obecność tych wojska dla zwykłych Polaków.
Ale portal nie zajmuje się jedynie wojskiem. Jednym z czołówkowych materiałów z ostatnich dni jest tekst „Tajny plan PiS: Polska będzie krajem imigrantów i obcych wojsk!”, w którym autorka dowodzi: „Lecz po co nam bezpieczeństwo i Wojsko Polskie, gdy w naszym kraju już w najbliższej przyszłości będą żyć obcokrajowcy oraz stacjonować wojska USA”. (pisownia oryg.)
Można tu też znaleźć dziesiątki przepowiedni „jasnowidza” Krzysztofa Jackowskiego oraz szereg doniesień na temat pandemii i szczepionek.
Akurat ta tematyka nie dziwi – Rosja jest bardzo aktywna w szerzeniu dezinformacji na temat szczepień i pandemii koronawirusa. Już w 2018 roku, a więc na długo przed pandemią, amerykańscy eksperci wykazali, że rosyjskie trolle wspierają ruchy antyszczepionkowe.
Kiedy analizowałam wówczas antyszczepionkowych użytkowników polskojęzycznych mediów społecznościowych, okazało się, że najaktywniejsze w zniechęcaniu do szczepionek były konta fake'owe, np.: Anna Grace z Filipin, Milena Specjał czy Ziutek Bałamutek.
Jedno z nich miało wyraźne powiązania z rosyjską przestrzenią sieciową. Było aktywne na grupach antyukraińskich, obserwowało wiele różnojęzycznych fanpage'y związanych z wojną w Syrii, zamieszczało liczne wpisy antysemickie, antymuzułmańskie i nacjonalistyczne. To narracje charakterystyczne dla kont realizujących rosyjskie cele.
Kiedy wybuchła pandemia, pojawiła się także dezinformacja na jej temat – tak rozległa, że WHO nazwało ją infodemią. Już w pierwszych analizach treści w sieci, z marca 2020 roku, zwracałam uwagę, że źródła wielu nieprawdziwych narracji, rozprowadzanych wówczas w polskiej przestrzeni sieciowej, pochodziły z Rosji.
Do dziś nie wiadomo natomiast, kto stał za akcją rozpowszechniania fałszywych wiadomości prywatnych (sms i w komunikatorach internetowych), które miały wywołać panikę społeczną podczas pierwszego lockdownu – podobna akcja miała miejsce wcześniej na Ukrainie, a potem także w Irlandii i w USA.
Nawet rozpowszechniane wiadomości były do siebie podobne: straszono stanem wojennym, blokadami miast, bankomatów i banków, zamknięciem wszystkich sklepów, także spożywczych. Tego rodzaju dezinformacja miała prowadzić do powiększenia chaosu oraz niekontrolowanego wybuchu społecznych emocji w i tak skrajnie trudnej sytuacji.
Późniejsze raporty, analizujące infodemię, wielokrotnie wykazały zaangażowanie Rosji w szerzenie nieprawdziwych treści. Tak jest do dziś – rosyjskie powiązania są widoczne w środowiskach sprzeciwiających się szczepieniom. Z opublikowanego w grudniu 2020 roku raportu American Journal of Public Health wynika, że aż 93 proc. badanych treści, zniechęcających do szczepień, wytworzyły boty i rosyjskie trolle.
Naukowcy z warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego – Dariusz Jemielniak i Yaroslav Krempovych – przeanalizowali z kolei 50 tys. anglojęzycznych tweetów z hashtagiem #AstraZeneca i odkryli, że portal RT.com (wcześniej Russia Today) był jednym z najczęstszych udostępnianych źródeł informacji nt. tej szczepionki na Twitterze.
Ujawniono także dezinformacyjne akcje rosyjskich służb przeciwko preparatowi AstraZeneca oraz rosyjskiej agencji marketingowej przeciwko preparatowi Pfizer.
"Celem kampanii dezinformacyjnej i propagandowej Kremla w kontekście obecnej pandemii jest, z jednej strony, wypromowanie swojej szczepionki – Sputnik V, a z drugiej – zaszkodzenie szczepionkom zachodnim. Dla machiny dezinformacyjnej jeden cel wynika z drugiego (zresztą nie tylko w kontekście szczepionkowym): to, co szkodzi Zachodowi, będzie dobre dla Kremla" – wyjaśniała Martyna Bildziukiewicz, szefowa unijnego zespołu ds. walki z rosyjską dezinformacją East Stratcom Task Force, w wywiadzie dla dziennika.pl.
I podkreślała skalę rosyjskiej aktywności: "Za machiną dezinformacyjną Kremla stoją setki milionów dolarów z budżetu państwa; RT – czyli największa tuba dezinformacyjna Kremla poza granicami Rosji - jest dostępna w ponad 100 krajach, z portalu Sputnik można korzystać w niemal 30 językach, w tym polskim. Jednocześnie nie wiemy, jak duże środki stoją za petersburską fabryką trolli Internet Research Agency, której działalność wykracza daleko poza Europę, m.in. do Afryki i USA.
Aktywność dezinformacyjna Rosji w Polsce dotyczy tak wielu obszarów, że scharakteryzowanie wszystkich wymagałoby napisania wielu kolejnych artykułów. Rosyjskie konta, działające w Polsce, chętnie posługują się hasłami patriotycznymi i religijnymi, inne szerzą treści słowiańskie.
Wiemy o sieciowych akcjach GRU, dotyczących polityki historycznej, związanej z II wojną światową; o tworzeniu fałszywych think tanków, rozpowszechniających rosyjską narrację. Obserwujemy wpływy Rosji w środowiskach propagujących szeroko rozumianą paramedycynę. Rosyjskie ślady prowadzą też choćby do ekologicznych „osad rodowych”.
W przestrzeni politycznej głośno mówi się o wpływach rosyjskich w środowiskach skrajnej prawicy, znacznie ciszej – o powiązaniach z niektórymi środowiskami lewicowymi. Rosyjskie służby nie przywiązują się do poglądów politycznych swoich współpracowników, wykorzystują każdą przestrzeń, w której widzą możliwość oddziaływania. I pracują – powoli, systematycznie, przez lata, wiążąc kolejnych ludzi ze sobą. Tak infiltrują Polskę.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze