„Zmiany klimatu sprawiają, że lipień znika w całej Polsce. Woda się ogrzewa, a to jest ryba zimnolubna" – mówi ichtiolog, dr hab. Bogdan Wziątek. Problem mają nie tylko lipienie. Część rodzimych gatunków ryb nie poradzi sobie w warunkach, które powoduje ocieplanie się klimatu
Rodzime gatunki ryb występujące w Polsce nie mają łatwego życia. Czyha na nie szereg zagrożeń, a zdecydowana większość z nich jest efektem działalności człowieka. Do tego nie ma jednego ośrodka decyzyjnego w ich sprawie. Odpowiedzialność za stan ichtiofauny jest rozproszona między trzy ministerstwa.
Pytamy ekspertów o to, jak zmiana klimatu oraz polityka zaszkodziły rybom.
„Ryby zaczęły znikać jeszcze w ubiegłym wieku. Już 20 lat temu zespół profesora Andrzeja Witkowskiego, oceniając stan populacji naszych ryb, mówił, że 30 proc. populacji gatunków jest w poważnym kryzysie, drugie 30 proc. jest zagrożone, a pozostałe 40 procent gatunków jakoś jeszcze sobie radzi” – mówi Artur Furdyna, hydrobiolog, dawniej rybak śródlądowy. Jest znany m.in. ze swojej działalności na rzecz przyrody w Towarzystwie Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy.
Wśród najważniejszych przyczyn kryzysu wylicza:
Artur Furdyna uważa, że problemy wynikają również z przepisów mówiących o obowiązku prowadzenia tak zwanej „racjonalnej gospodarki rybackiej”.
"Jeśli naprawdę chcielibyśmy spojrzeć racjonalnie na to, jak działają procesy naturalne w świecie przyrody, to trzeba jej przede wszystkim dać spokój i niech ona rządzi się swoimi prawami. Problematyczne są również operaty rybackie, które użytkownik konkretnego akwenu przygotowuje, jeśli chce użytkować jezioro. Wśród osób decyzyjnych brakuje ludzi z odpowiednimi kompetencjami. Nikt nie sprawdza, jak użytkownik wcześniej prowadził gospodarkę rybacką na dzierżawionych przez siebie jeziorach.
Często jest tak, że nie ma ona nic wspólnego z troską o ryby.
W rezultacie dziś sytuacja w wielu jeziorach jest zła, przestają być użytkowane rybacko.
Jest ogromna różnica między rybakami a wędkarzami. Ci pierwsi poławiają komercyjnie i ważny jest zysk, a zatem stosują schemat – zarybiamy, a potem wyrybiamy na sprzedaż. Z kolei wędkarstwo ma dziś charakter rekreacyjny i często to już tylko wędkarzom zawdzięczamy, że przywraca się ryby do wód, z których zniknęły" – mówi hydrobiolog.
Nie bez znaczenia jest również prostowanie i grodzenie rzek. Furdyna zauważa, że znikają wiosenne rozlewiska na nadrzecznych łąkach, które są kluczowe dla rozrodu dla części gatunków.
„W Polsce wodę traktujemy jak wroga” – uważa Furdyna. "Rzeki są poprzegradzane. Bariery, szczególnie dotkliwe dla wędrownych ryb łososiowatych, próbuje się udrażniać, z różnym skutkiem, poprzez budowę przepławek. Łososiowate, które są rybami dwuśrodowiskowymi, nie docierają do swoich historycznych tarlisk w górach. Muszą trzeć się na pomorskich rzekach, nie odpływając daleko od morza. Te wszystkie niekorzystne czynniki sprawiają, że właściwie bez zarybień nie byłoby już w rzekach niektórych gatunków. Część z 60 gatunków ryb rodzimych naszej ichtiofauny przetrwa. Natomiast połowa z nich może zniknąć, nawet jeśli będzie wspierana zarybieniami” – przewiduje ekspert.
„Gatunki drobne, takie jak ciernik, ukleja, płoć czy wzdręga mają się dobrze nawet w gorszych warunkach środowiskowych. One w jakiś sposób się zaadoptowały do zmian. Część gatunków cennych z punktu widzenia czy to gospodarczego, czy też przyrodniczego ma się niestety gorzej” – komentuje doktor habilitowany Bogdan Wziątek, ichtiologa z Katedry Turystyki, Rekreacji i Ekologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Naukowiec zauważa, że teraz, w środku zimy, temperatury są bardzo wysokie – co również ma wpływ na ryby. Beneficjentem wyższych temperatur jest sum, co wynika z jego południowego pochodzenia.
"W czasie kolejnych zlodowaceń były dwie drogi, którymi ryby do nas przybywały. Mieliśmy zatem ryby z północy, zimnolubne, między innymi łososiowate i siejowate. Mieliśmy również te z południa, nazywane pontokaspijskimi, a wśród nich był sum. Do 2000 roku – kiedy jeszcze zmiany klimatu były mniej odczuwalne w Polsce – sum był w naszym kraju gatunkiem stosunkowo rzadkim, wręcz zanikającym. Został objęty bardzo restrykcyjnymi przepisami ochronnymi.
Kiedy klimat zaczął się ocieplać, automatycznie warunki bytowania suma poprawiły się, a przeżywalność jego narybku była coraz większa. Wcześniej zima, która zaczynała się w listopadzie, a kończyła na przełomie kwietnia i maja, ograniczała ich zdolność przeżycia. Dziś temperatura wody przekracza 10 stopni Celsjusza przez znacznie dłuższy okres. To automatycznie wpływa na liczebność tych młodocianych roczników" – wyjaśnia naukowiec.
Dodaje również, że sum, drapieżnik, będzie zwiększał swoją presję na inne gatunki ryb.
Z wyższych temperatur korzysta też karp, który jest gatunkiem obcym, sprowadzonym przez człowieka do Polski. Wcześniej nie rozradzał się poza specjalnymi hodowlami, dziś korzysta z tego, że woda jest cieplejsza i wyciera się na coraz większym obszarze kraju, poza stawami hodowlanymi.
Innym obcym gatunkiem, który radzi sobie dobrze, jest karaś srebrzysty. „To ryba o dużej tolerancji środowiskowej i może w zasadzie żyć wszędzie. W przeciwieństwie do naszego rodzimego karasia złocistego, z którym dodatkowo się krzyżuje” – stwierdza ichtiolog.
Za prawdziwego przegranego w świecie polskich ryb prof. Wziątek uważa ryby łososiowate, a przede wszystkim – lipienia.
„Zmiany klimatu sprawiają, że lipień znika w całej Polsce. Woda się ogrzewa, a to jest ryba zimnolubna, łososiowata. Po drugie jest to też ryba otwartej toni. Potrzebuje większych rzek z głębszą wodą, a tego po prostu, zwłaszcza w okresie letnim, nie ma w naszym kraju. Mamy raczej rowki, a nie rzeki.
Przykładowo: na Suwalszczyźnie lipień ucieka wręcz z Czarnej Hańczy do Jeziora Wigry, gdzie chroni się przed ogrzewaniem i niskim stanem wody we wpływającej do tego akwenu rzece. Pstrąg radzi sobie trochę lepiej, a to dlatego, że potrafi jeszcze się chować w tych burtach brzegowych, gdzie są wysięki wód gruntowych, niska temperatura i tworzą się lokalne mikrosiedliska.
Natomiast w przypadku lipienia sytuacja jest bardzo zła, bo w wielu miejscach, gdzie występował naturalnie czy był wprowadzany i się przyjął, zniknął"
– tłumaczy ichtiolog.
Kolejnymi przegranymi są sieja i sielawa.
"To gatunki, które drastycznie zanikają i to mimo prowadzonych zarybień. Powody są podobne jak w przypadku lipienia: ogrzewanie się wody w lecie i wysokie pułapy deficytów tlenowych. Jeśli nie ma śniegu, to nie ma wody roztopowej, a więc nie następuje w jeziorze tak duża wymiana wody, jak dawniej.
Sieja i sielawa to ryby zimnolubne, próbują szukać chłodniejszej wody głębiej. Ale w głębszych warstwach tlenu brakuje. Te warunki tlenowo-termiczne sprawiły już zresztą, że nie mamy praktycznie troci jeziorowej, czyli jeziornej formy pstrąga potokowego. Być może jeszcze gdzieś się uchowała w Jeziorze Hańcza. Można ją jednak uznać za wymarłą w naturze. Od 1984 roku nie mamy też w polskich rzekach rodzimego dzikiego łososia. Ten, który u nas teraz pływa, pochodzi z reintrodukcji narybkiem pochodzącym z rzeki Dźwiny. Uznaje się go za najbardziej zbliżone genetycznie do naszych ostatnich dzikich łososi" – wylicza Bogdan Wziątek.
W regresie są również gatunki reofilne, czyli rzeczne, takie jak brzana i świnka. To gatunki, które wymagają specyficznych siedlisk i kamienistego dna, które, przez zabudowę hydrotechniczną i obniżanie się poziomu wód, jest coraz rzadsze.
"W złej sytuacji znajduje się również miętus, który jest rybą wybitnie zimnolubną, aktywną zimą i dziś odnotowuje się jego regres z racji rosnących temperatur. Tu jednak warto podkreślić, że nie chodzi wyłącznie o sam fakt, że jest za ciepło. Skraca się również okres rozwoju ikry. Jeśli narybek pojawi się o miesiąc wcześniej, to może nie wystarczyć dla niego pokarmu.
To pochodna kolejnego problemu, czyli nakładania na siebie tarła poszczególnych gatunków, które wcześniej były rozdzielone. Prowadzi to do powstawania międzygatunkowych mieszańców, ale również pojawieniu się znacznie większej liczby larw na tarliskach. A wtedy dla wszystkich nie wystarcza pożywienia” – dodaje.
Odpowiedzialność za ryby i ich przyszłość jest w Polsce rozproszona. Bogdan Wziątek zauważa, że ryby chronione podlegają pod Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Zarządzanie wodami – pod Ministerstwo Infrastruktury i Wody Polskie.
"Dodatkowo, z racji tego, że ryby, które nie są chronione prawem, są użytkowane gospodarczo, to podlegają pod Ministerstwo Rolnictwa. W ten sposób ryby są ofiarą naszego niespójnego systemu gospodarki wodnej, która jest kompetencyjnie rozdzielona pomiędzy kilka instytucji, zarządzającymi jej pojedynczymi fragmentami. Nie ma instytucji, która by zbierała sprawy ryb i ich siedlisk w jedną całość.
Dlatego uważam, że powinien powstać jeden organ, który będzie zajmował się wyłącznie i kompleksowo zarządzaniem wodami i tym, co w nich żyje.
W wielu wypadkach ułatwiłoby to podejmowanie właściwych działań. Tymczasem nasze prawo wodne jest wadliwe. Nie wydaje mi się też, że Wody Polskie mogłyby stać się taką instytucją, co chociażby potwierdza sposób, w jaki przystąpiły do konsultacji planu utrzymania rzek i to, jak zarządzają polskimi rzekami.
Wycina się wciąż drzewa na brzegach rzek, odmula, a przecież prace, które dotyczą koryta rzeki, powinny być ograniczone do minimum. Sam mieszkam nad strumieniem, który przepływa przez działkę sąsiada. My tego strumyka nie ruszamy. Roślinność utrzymuje skarpy i zacienia, więc ani strumyk nie zarasta, ani skarpy nie ulegają erozji. Woda też się w nim utrzymuje, chociaż coraz więcej jest takich cieków, których całe odcinki wysychają z racji niewielkiej ilości opadów. Nawet typowo śródjeziorne rzeki, które były traktowane jako te o stałym odpływie, w tej chwili są suche" – mówi.
Niskie stany wód powodują zarastanie roślinnością szuwarową. Dlatego, podkreśla naukowiec, powinno się szczególnie chronić roślinność nadbrzeżną, która w naturalny sposób hamuje nadmierne zarastanie.
"Na pewno nie powinno wycinać się drzew i krzewów na brzegach. Olsza, która rośnie nad rzeką, jest jednym z cenniejszych hydrotechnicznych elementów rzecznej doliny, a niestety wciąż jest wycinana. Nic lepiej nie stabilizuje brzegów niż takie drzewo. Dziś wszystkie rzeki w Polsce potrzebują ocienienia, które ochroni przed nagrzewaniem się wody” – podkreśla ichtiolog.
Bogdan Wziątek zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. „Pogarsza się też jakość wód. W jeziorach, gdzie dobrze się mają takie ryby jak ukleja czy krąp, postępuje eutrofizacja, czyli przeżyźnienie zbiorników. To z kolei prowadzi do występowania deficytów tlenowych. Za ten proces odpowiadają biogeny pochodzące z rolnictwa, które są spłukiwane z pól do wody. Prowadzą między innymi do zakwitów sinic.
Wiele jest takich akwenów, gdzie już od głębokości dwóch, trzech metrów brakuje tlenu latem. Tam już nic nie żyje. W rezultacie nawet te gatunki, które mają duży potencjał wzrostowy, jak na przykład leszcz, karłowacieją. Nie mają dostępu do dna i pokarmu, który pozwalałby na szybki wzrost” – tłumaczy.
Eutrofizacja powoduje również mniejszą przejrzystość wody, co negatywnie wpływa m.in. na szczupaka, dla którego dobra widoczność jest bardzo ważna
„Problem z polowaniem w mętnej wodzie ma również okoń, który jest wzrokowcem. Już teraz ten gatunek karłowacieje bardzo szybko, są bowiem osobniki, które mają 10 centymetrów i osiągnęły już dojrzałość płciową. Powstają zatem populacje małego okonka, a nie dużych okoni, które wcześniej nie były taką rzadkością” – mówi dr hab. Wziątek.
Zagrożeniem dla naszej ichtiofauny są również gatunki inwazyjne. To na przykład sumik karłowaty, pochodzący z Ameryki Północnej, żyjący w starorzeczach i jeziorach. "Tam, gdzie jego inwazja się powiedzie, nie występuje już często prawie nic poza sumikiem. Co więcej, nie przeszkadza mu niski poziom tlenu, zanieczyszczenie wody i jej eutrofizacja” – mówi Bogdan Wziątek.
Z opinii obu ekspertów można postawić niepokojąca diagnozę dla ryb w polskich wodach śródlądowych. Składa się na nią wiele czynników, ale zdecydowana większość z nich jest efektem presji ze strony człowieka. Paleta zagrożeń jest szeroka. Nie ulega wątpliwości, że polskim rybom, podobnie jak i rzekom, jeziorom i wszystkim organizmom z nimi związanymi, będzie coraz trudniej.
Oliwy do ognia dolewają Wody Polskie, które zorganizowały na początku 2025 roku konsultacje planów utrzymania rzek.
Artur Furdyna nie kryje oburzenia: „Stan naszych rzek i tak jest bardzo zły, a to właśnie z racji prac utrzymaniowych. Teraz okazuje się, że jest plan, który tę degradację rzecznych ekosystemów przyspieszy. Urzędnikom wciąż jest najłatwiej puścić koparkę, zniszczyć bobrowe tamy, wyciąć drzewa nad rzeką. A to wszystko ma wpływ na kondycję populacji ryb w naszych rzekach. Rybom pomogłoby zupełnie inne podejście, między innymi to, co my w naszym Towarzystwie robimy na rzekach Inie i Gowienicy, renaturyzując ich doliny i stwarzając warunki dla wymagających ryb łososiowatych.
Duża część społeczeństwa, a przede wszystkim decydentów, wciąż nie rozumie, że rzeka to nie jest tylko tyle, ile można zobaczyć w zasięgu wzroku, od brzegu do brzegu.
Rzeka to są tysiące kilometrów kwadratowych zlewni, gdzie każda aktywność ma wpływ na jej kondycję. A przecież już samo pogłębienie rzeki przekłada się na osuszenie całej zlewni. Można odnieść wrażenie, że żyjemy w wannie, z której wyjęto korek. Chcielibyśmy, żeby była wypełniona wodą, ale jednocześnie zgadzamy się na wyjęcie korka i pozwalamy wiercić w jej dnie dziury".
Ekologia
Prawa zwierząt
Ministerstwo Infrastruktury
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Wody Polskie
kryzys klimatyczny
ryby
rzeki
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze