Polska nauka ma ogromny potencjał, by stać się istotnym czynnikiem rozwoju kraju. Nie jest to jednak priorytet dla rządu. Ministerstwo nauki stara się gasić pożary wybuchające co chwilę. Brakuje strategii przeciwpożarowej – pisze prawnik dr Maciej Juzaszek
Na zdjęciu Donald Tusk podczas Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie, 16 października 2024. Fot. Martyna Niecko / Agencja Wyborcza.pl
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Dziś publikujemy tekst Macieja Juzaszka, doktora nauk prawnych, z Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej, Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zachęcamy do polemik.
W wypowiedziach kierownictwa Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego słychać rozczarowanie postawą środowiska naukowego. Zamiast docenić to, jak bardzo ministerstwo stara się, by polska nauka rosła w siłę, naukowcy tylko narzekają. A czy narzekali, gdy ministrem był Przemysław Czarnek? Może tak naprawdę chcą powrotu „dobrej zmiany”?
Nie mam zamiaru wypowiadać się w imieniu całego środowiska naukowego. Są w nim zarówno zwolennicy reformy Jarosława Gowina, beneficjenci szczodrości ministra Przemysława Czarnka, członkowie komitetów wspierających działania wiceministra Macieja Gduli, jak i krytycy każdego z ministrów. Pozwolę sobie natomiast na własną opinię o tym, co uważam za rozczarowujące w podejściu obecnego rządu do nauki.
I to nawet nie jest zarzut wobec obecnego kierownictwa MNiSW. To efekt wieloletnich zaniedbań tak poprzednich, jak i obecnego rządu, które nie widziały i nie widzą sensu w inwestowaniu w naukę.
Podejście to dobrze ilustruje brak reakcji na list ministra Dariusza Wieczorka, opublikowany przez „Dziennik Gazetę Prawną”. Minister próbował publicznie interweniować u Ministra Finansów, przedstawiając mocne argumenty przemawiające za zwiększeniem nakładów na naukę. Nawet jeśli spotkały się ze zrozumieniem Andrzeja Domańskiego, to nie doprowadziły do znaczących zmian w strukturze budżetu na naukę w 2025 roku.
Jest to o tyle zaskakujące, że obecny rząd deklaruje, że chce skupić się na bezpieczeństwie i obronności. Nie buduje się ich jednak tylko w oparciu o liczbę zakupionych myśliwców wielozadaniowych.
Buduje się je również przez silną, innowacyjną gospodarkę oraz pozycję międzynarodową, w tym w zakresie badań naukowych.
Polska jest jednym z największych krajów Unii Europejskiej, aspirującym do bycia liderem regionu. Tymczasem w 2022 roku (od tego czasu raczej niewiele się zmieniło) wydawaliśmy na badania i rozwój zaledwie 1,45 proc. PKB. W przypadku Niemiec było to 3,13 proc. a Francji 2,22 proc. PKB. Więcej od nas wydają nawet Portugalia, Słowenia czy Czechy.
Niestety, sytuacja nie tylko nie poprawia się, ale nawet się pogarsza. O ile w 2024 przeznaczaliśmy 1,1 proc. budżetu państwa na badania i rozwój, to zgodne z projektem na 2025 rok jest to już tylko 1,07 proc.
Nawet jeśli przyjąć tradycyjny punkt widzenia, że obronność liczy się siłą i technologiami militarnymi, można odnieść wrażenie, że działania władz cechuje brak konsekwencji. Kraje, które intensywnie inwestują w swoją obronność, takie jak Izrael czy Korea Południowa w 2022 roku wydały na badania i rozwój odpowiednio 6,1 proc. oraz 5,21 proc. Przypominam – Polska 1,45 proc.
Tymczasem, jak wskazują w ostatnio głośniej książce „Nierówności po polsku” Jakub Sawulski, Michał Brzeziński i Paweł Bukowski stopa zwrotu z wydatków państwa na publiczne szkolnictwo wyższe szacowana jest na blisko 10 proc. rocznie. Polski naprawdę nie stać na brak inwestycji w naukę.
Niedofinansowanie polskiej nauki najlepiej ilustruje sprawa będąca ostatnio przedmiotem intensywnych protestów ze strony naukowców: brak środków na Narodowe Centrum Nauki (NCN).
Jest to kluczowa instytucja polskiego systemu nauki. Każdego roku finansuje setki projektów z zakresu badań podstawowych, czyli takich, które nie mają na celu zdobywanie nowej wiedzy, bez nastawienia na komercyjne wykorzystanie.
Minister Czarnek prowadził politykę głodzenia NCN. Doprowadziła ona do spadku współczynnika sukcesu (procent złożonych wniosków, które uzyskają finansowanie) w niektórych konkursach do wartości jednocyfrowych. Środowisko naukowe już wtedy protestowało.
W praktyce tak niski współczynnik sukcesu oznacza, że osoba składająca wniosek na finansowanie projektu badawczego, w którego przygotowanie włożyła wielkie ilości czasu i pracy, ma np. 9 proc. szans na otrzymanie funduszy.
Taka sytuacja działa niezwykle demotywująco na naukowców. Uzyskanie finansowania projektu badawczego w takich warunkach przypomina wygraną na loterii.
W 2023 roku nowy rząd przeznaczył na NCN dodatkowe 200 mln zł. Był to krok w dobrym kierunku. Ale jedynie chwilowo zahamował negatywny proces rozpoczęty przez poprzedniego ministra.
W tym roku Rada NCN zawnioskowała o dodatkowe 300 mln zł, które pozwolą na zachowanie płynności finansowej. Ministrowi nauki udało się zagwarantować jak na razie jedynie 50 mln.
Jeśli nie uda się znaleźć więcej pieniędzy, Rada NCN zapowiada drastyczne kroki, np. wstrzymanie niektórych konkursów, co jeszcze bardziej ograniczy możliwość prowadzenia badań naukowych w Polsce.
Dzięki zaangażowaniu wielu naukowców pod hasłem #NCNtoTLEN udało się zwiększyć świadomość konsekwencji niedofinansowania NCN. List otwarty w tej sprawie podpisało ponad 4700 osób.
Podczas ostatniego posiedzenia Komisji Edukacji i Nauki posłowie przegłosowali rekomendację, żeby środki z rozbuchanych budżetów Instytutu Pamięci Narodowej czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przeznaczyć właśnie na NCN.
Poparcie dla takiego rozwiązania deklarował sam Minister Finansów Andrzej Domański. Miejmy więc nadzieję, że i w tym roku uda się zahamować katastrofę.
Ale co z kolejnymi latami?
Czy każdej jesieni naukowcy będą musieli podnosić larum, że potrzebne są dodatkowe środki na NCN?
Innym, bardziej pesymistycznym przykładem, jest dziura budżetowa instytutów Polskiej Akademii Nauk, również głodzonych za czasów ministra Czarnka.
W 2023 roku rządowi udało się znaleźć pieniądze mające zapewnić ich podstawowe funkcjonowanie. Natomiast środków na podwyżki wynagrodzeń już nie przekazano. Prowadzi to do groźby niewypłacalności oraz do sytuacji, w której pracownicy administracyjni i techniczni zarabiają poniżej minimalnego wynagrodzenia.
O groźbie niewypłacalności poważnie mówi się w Instytucie Psychologii czy Instytucie Slawistyki, a więc jednostkach, których badacze zdobyli w ostatnich latach prestiżowe granty Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC).
Jeśli już o grantach europejskich mowa, to polski rząd nie tylko nie zwiększa budżetu polskiej nauki, ale nie robi właściwie nic, by w większym stopniu pomóc naukowcom w pozyskiwaniu finansowania zewnętrznego, np. w postaci grantów ERC.
W ostatnim konkursie ERC Starting Grant finansowanie w postaci grantów po 1,5 mln euro dla polskich instytucji naukowych otrzymało tylko dwóch Polaków (zaś ośmioro zdobyło te granty dla podmiotów zagranicznych) spośród 80 aplikujących. Skuteczność badaczy planujących badania w Polsce to zatem 2,5 proc.
Oznacza to, że Polska uzyskuje z ERC nieproporcjonalnie mało pieniędzy w porównaniu do tego, ile wpłaca do budżetu UE.
Oczywiście, wiele mówi się o uprzedzeniach, które sprawiają, że kraje Europy Środkowo Wschodniej otrzymują mniej grantów ERC. Wciąż jednak państwo powinno aktywnie wspierać oraz zachęcać naukowców i jednostki finansowe do pozyskiwania środków z ERC. Sama działalność Krajowego Punktu Kontaktowego, jakkolwiek bardzo pomocna, to tylko kropla w morzu potrzeb.
Nie stać nas jako kraju na rezygnację z milionów euro pochodzących z ERC. Warto też rozważyć finansowanie ze środków krajowych projektów, które zostały pozytywnie ocenione w ERC, lecz nie uzyskały ostatecznie finansowania. Taki program wprowadzono w Czechach pod nazwą ERC CZ.
Ministerstwo nauki stara się gasić pożary wybuchające co chwilę w różnych częściach systemu, ale brak jest jakiejkolwiek strategii przeciwpożarowej.
Nie mamy planu zwiększania finansowania polskiej nauki. Niestety nie wydaje się, żeby był to priorytet dla premiera Donalda Tuska czy ministra Andrzeja Domańskiego. A Nowa Lewica ma za słabą pozycję w rządzie, żeby do tego doprowadzić.
Zamiast rzetelnej oceny rzeczywistego stanu finansowania polskiej nauki, MNiSW serwuje nam propagandę sukcesu, która mija się z rzeczywistością.
W mediach społecznościowych resortu nauki możemy przeczytać slogany typu polska nauka „wydobywa się z głębokiego zanurzenia, w którym była za czasów PiS”.
Najlepszym przykładem takiej propagandy sukcesu są podwyżki dla nauczycieli akademickich. Polscy naukowcy, szczególnie na początkowym etapie kariery, zarabiają słabo.
Szczególnie gdy porównamy z sektorem prywatnym, który stale drenuje akademickie zasoby kadrowe. Uczelnie czy instytuty badawcze nie są w stanie zapewnić zarobków, które zachęciłyby osoby po studiach do robienia doktoratu czy świeżych doktorów do pracy w nauce.
Wielu naukowców otrzymuje właśnie to minimalne wynagrodzenie (powiększone o kilka procent za staż pracy). W 2023 roku wynosiło ono 3605 zł brutto (czyli ok. 2700 zł na rękę) dla asystenta (najniższe stanowisko naukowe). Oczywiście, minister Wieczorek podkreśli natychmiast, że przecież w 2023 roku rząd zdecydował się na aż 30-procentowy podwyżki, co sprawiło, że minimalne wynagrodzenia asystenta wzrosła do 4685 zł brutto (ok. 3500 zł netto). Czy to jednak rzeczywiście powód do dumy?
Ci na pierwszych dwóch latach (przed oceną śródokresową) wciąż otrzymują 3467 zł brutto (ok. 2900 zł netto; z tym że nie jest to wynagrodzenie na umowie o pracę, a stypendium).
Polski zwyczajnie nie stać na utratę zdolnych ludzi. Najlepsi po prostu spakują się i wyjadą za granicę zdobywać granty ERC dla innego kraju. Albo pójdą pracować dla prywatnych, często zagranicznych korporacji.
Poza propagandą sukcesu w kontekście braku pieniędzy na naukę ministerstwo ma również problem z transparentnością oraz komunikacją. Gdzie jest zapowiadany przez wiceministra Gdulę audyt, który miał w szczegółach wyjaśnić, dlaczego prof. Piotr Sankowski nie nadawał się do kierowania IDEAS NCBR? Nie wiadomo.
Jakie były konkluzje spotkania wiceministra Gduli z oskarżanym o drapieżne praktyki wydawnictwem MDPI? Nie wiadomo, wiceminister nie znalazł czasu, by odpowiedzieć m.in. na mojego maila w tej sprawie. Tymczasem w rozmowie z prof. Michałem Tomzą przedstawicielka MDPI stwierdziła, że wydawnictwo załatwiło sobie, że nie będzie już uznawane za drapieżne.
W jaki sposób przygotowywana jest nowa lista czasopism: czy przez KEN, czy przez jakieś zespoły eksperckie, a może przez reprezentantów wybieranych przez poszczególne jednostki? Nie wiadomo, dzieje się w tajemnicy przed środowiskiem naukowym.
Jak to się dzieje, że szereg istotnych stanowisk w Polskiej nauce obejmują ludzie związani z Uczelnią Techniczno-Handlową im. Heleny Chodkowskiej, gdzie pracuje minister Krzysztof Gawkowski? Nie wiadomo, pewnie to tylko przypadek.
Tymczasem polska nauka ma ogromny potencjał, by stać się istotnym czynnikiem rozwoju kraju. Wymaga to wspólnego wysiłku i konsekwentnych, realnych działań.
Rządzący wraz z naukowcami powinni skupić się na opracowaniu wieloletniej strategii wsparcia dla badań i rozwoju, opartej na transparentnym i stabilnym finansowaniu.
Inwestowanie w naukowców i ich możliwości pozyskiwania zarówno krajowych, jak i międzynarodowych grantów, to szansa na umocnienie pozycji Polski na naukowej mapie świata.
Koncentracja na długofalowych rozwiązaniach może nie tylko zatrzymać młode talenty w polskiej akademii, ale też sprawić, że nauka stanie się trwałym fundamentem rozwoju i bezpieczeństwa naszego państwa.
Nauka
Władza
Maciej Gdula
Donald Tusk
Dariusz Wieczorek
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Rząd Donalda Tuska (drugi)
Narodowe Centrum Nauki
nauka
NCN
Polska Akademia Nauk
Widzę
doktor nauk prawnych, adiunkt, Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej, Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego.
doktor nauk prawnych, adiunkt, Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej, Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Komentarze