Dyskusje na szczycie Unii Europejskiej 17 i 18 lipca zaważą na losie całego kontynentu na najbliższe dekady. Rząd PiS przyjął na nich bojową strategię. Morawiecki zapowiada, że nie zgodzi się na przyjęcie przez UE celu neutralności klimatycznej i pomysł powiązania unijnych pieniędzy z praworządnością. Patryk Jaki nawołuje na Twitterze: "Weto albo śmierć"
Unijni przywódcy w piątek 17 lipca 2020 po raz pierwszy od wybuchu pandemii koronawirusa spotkali się w Brukseli na żywo. Dwudniowy nadzwyczajny szczyt Rady Europejskiej ma jeden cel: wypracować porozumienie w sprawie nowego siedmioletniego budżetu UE oraz Funduszu Odbudowy Unii po koronakryzysie.
W Radzie każde państwo członkowskie ma prawo weta, negocjacje budżetowe należą więc do najbardziej skomplikowanych procesów decyzyjnych wspólnoty. O gotowość do kompromisu pomiędzy 27 wizjami i priorytetami apelowała dziś niemiecka kanclerz Angela Merkel.
Ustępstwa będą musiały być głębsze niż kiedykolwiek, bo wszystkim zależy na czasie. Nie tylko sam budżet jest już poważnie spóźniony - od tempa prac w Radzie zależy, kiedy do poszkodowanych krajów popłyną pieniądze na ratowanie gospodarki po pandemii.
Na podstawie propozycji Komisji z maja 2020 roku swój kompromisowy projekt przedstawił 10 lipca przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Zaproponowane przez KE kwoty uległy w jego wersji niewielkim cięciom, a koronafundusz (750 mld euro) pozostał bez zmian.
Michel chciał zarazem, by fundusze na sprawiedliwą transformację energetyczną były uzależnione od tego, czy dane państwo przyjmie unijne cele klimatyczne. Wypłaty z Funduszu Odbudowy miałyby być też bardziej rozciągnięte w czasie i silniej powiązane ze stanem gospodarki po koronakryzysie. Jak pisaliśmy w OKO.press Polsce grozić może utrata 16 mld euro.
Szef Rady optował też przy łagodnej wersji mechanizmu "pieniądze za praworządność", który mocniej uderzyłby w Węgry, a nie w Polskę.
Wszyscy liczyli, że rząd Mateusza Morawieckiego, skuszony obietnicą wysokich grantów przymknie oko na ten punkt i w końcu poprze neutralność klimatyczną. Stało się jednak inaczej.
Ostre stanowisko Morawieckiego (jego szczegóły poniżej) to jednak dopiero wyjściowa pozycja w negocjacjach. Zwykle pierwszy dzień szczytu jest dla głów państw okazją, by zaprezentować się w kraju jako twardzi negocjatorzy. Tak jest też najpewniej w przypadku polskiego premiera, który walczy dziś ze Zbigniewem Ziobrą o pozycję w PiS.
O tym, że polski rząd zamierza odrzucić unijne cele klimatyczne informowała na dzień przed szczytem "Polityka Insight". Polska jest ostatnim krajem UE, który opiera się przyjęciu przez Unię celu osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Chodzi o to, by Rada Europejska uznała to za oficjalny polityczny priorytet.
W OKO.press pisaliśmy, że Mateusz Morawiecki kilkakrotnie wetował tę decyzję. Plany, by do 2050 roku UE emitowała tylko tyle gazów cieplarnianych, ile jest w stanie pochłonąć, uznał za sprzeczne z polską racją stanu.
Wszystko wskazywało na to, że po tym, jak KE i Michel zaproponowali Polsce znacznie więcej pieniędzy w ramach Mechanizmu Sprawiedliwej Transformacji, Morawiecki pójdzie na ustępstwa. Ale w piątkowy poranek polski premier przyjął bojową strategię.
"Nie widzimy podstaw do warunków dotyczących wypłat z funduszu na transformację energetyczną" - powiedział podczas szczytu.
To dziwne stanowisko. Polska miała otrzymać z UE zapowiadane 8 mld euro właśnie na pomoc regionom, którym najtrudniej będzie pożegnać się z węglem. Po co miałyby to robić, jeżeli nie w celu zbliżenia Europy do ambitnych celów klimatycznych?
Na tym jednak nie koniec. Choć projekt mechanizmu "pieniądze za praworządność" został mocno rozwodniony w propozycji Michela, Morawiecki podczas szczytu powiedział, że jego rząd optuje "za zamknięciem procedury art. 7 unijnego traktatu wobec Polski" oraz że nie zgadza się "na arbitralne ujęcie kwestii praworządności".
Tym samym wsparł węgierskiego premiera Viktora Orbána, który jako jedyny przed szczytem otwarcie sprzeciwiał się temu pomysłowi. Nic dziwnego. Michel chciał, by zawieszenie funduszy było możliwe w przypadku „bezpośredniego zagrożenia” dla unijnego budżetu i „interesów finansowych Unii”. Tak skonstruowany mechanizm byłby wymierzony właśnie w Węgry, gdzie pojawiają się zarzuty o malwersacje unijnych pieniędzy.
Zgodnie z propozycją Michela przegłosowanie ew. decyzji o zawieszeniu funduszy miałoby wymagać szerokiego poparcia wśród członków Rady UE (15 z 27 krajów reprezentujących 65 proc. ludności UE).
Zgodnie z ustaleniami "Deutsche Welle" Polska była gotowa zaakceptować mechanizm w takiej formie na szczycie w lutym 2020 roku. Postanowiła jednak poprzeć Węgrów. Być może taka decyzja politycznie opłacała się Morawieckiemu. Z kręgów bliskich władzy PiS płyną sygnały, że premier musi walczyć o pozycję w partii.
Europoseł Patryk Jaki, związany z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, podczas szczytu zatweetował: "Panie Premierze @MorawieckiM: Veto or muerte!". Czyli: weto albo śmierć. Reakcja ta nie dziwi na dzień po przyjęciu przez komisję LIBE w PE raportu miażdżącego sądowe "reformy" PiS.
Przed szczytem poparcie dla mechanizmu w zaproponowanej przez Michela formie wyraziły m.in. Czechy, Rumunia, Słowenia, Chorwacja i Hiszpania. Holandia, Szwecja, Finlandia, Belgia oraz Portugalia chciałyby, by przeszedł on w wersji "ostrzejszej", bardziej zbliżonej do pierwotnej propozycji KE.
Ostrzejszego potraktowania krajów łamiących praworządność domaga się także PE, który będzie musiał zaakceptować wypracowany przez Radę kompromis.
Dyskusje, które odbędą się na szczycie 17 i 18 lipca, zaważą na losie Europy na najbliższe dekady.
Nadchodzący postpandemiczny kryzys dał unijnym instytucjom impuls, by zaproponować członkom wspólnoty najambitniejszy program pomocowy od czasu planu Marshalla. Pod koniec maja Komisja Europejska wyszła z pomysłem, by wyniósł on 750 mld euro - w tym 500 mld w bezzwrotnych grantach.
Rewolucyjność pomysłu KE polega przede wszystkim na sposobie pozyskania dodatkowych środków. Unia miałaby jako całość zadłużyć się na rynkach finansowych, a następnie jako całość spłacać zaciągnięte pożyczki. Tym samym emisja euroobligacji, długo kontrowersyjna w UE, stałaby się faktem.
Tak skonstruowany koronafundusz dałby świadectwo unijnej solidarności. Kraje Unii wspólnie podjęłyby się pomocy zwłaszcza Hiszpanii i Włochom, najbardziej dotkniętym przez pandemię. To nie tylko kwestia dobrej woli, bo UE i strefa euro są jak naczynia połączone. Gospodarcza zapaść u Włochów i Hiszpanów to murowane konsekwencje dla pozostałych.
Mimo to, kraje tzw. "klubu oszczędnych" (czyli Austrii, Holandii, Danii i Szwecji) wolałyby, by większość funduszy udostępnić poszkodowanym nie jako granty, a pożyczki, by następnie samodzielnie je spłacali.
Oprócz koronafunduszu odbudowy Unia musi przyjąć także budżet na lata 2021-2027. To dosłownie ostatni dzwonek, aby uniknąć księgowych komplikacji, gdy końca dobiegnie obecna perspektywa budżetowa (2014-2020). W pierwotnej wersji nowe wieloletnie ramy finansowe miały być gotowe jeszcze przed wyborami do PE w 2019 roku.
Komisja Europejska w maju 2020 oprócz Funduszu Odbudowy zaproponowała, by siedmiolatka wyniosła 1,1 biliona euro. Szef Rady Europejskiej 10 lipca 2020 przedstawił własną, nieco odchudzoną (jak twierdzi "kompromisową") wersję podziału środków - 1,074 biliona euro.
Mniejszy budżet to ukłon w stronę „klubu oszczędnych”, który od dawna naciska na cięcia. Argumentuje m.in., że powinny być one naturalną konsekwencją brexitu, a UE lepiej zrobiłaby, gdyby postawiła na nowe technologie i klimat, zamiast na spójność i rolnictwo.
W propozycji Michela zaproponowane wcześniej kwoty na obie te polityki pozostają niemal bez zmian, choć będą mniejsze niż w perspektywie na lata 2014-2020. Niemal identycznie jak propozycja KE ma wyglądać także Fundusz Odbudowy - 750 mld euro, w tym 500 mld grantów. Dla Polski wstępnie w sumie 63,8 mld euro, z czego 37,7 w grantach, chyba że nasza gospodarka poradzi sobie lepiej.
Oprócz wielkości budżetu i sposobu jego podziału Unia dyskutuje też m.in. nad nowymi źródłami finansowania. Np. nad opodatkowaniem cyfrowych gigantów i większym podatkiem węglowym. Ten ostatni zwłaszcza nie podoba się rządowi PiS.
Kwestią sporną pozostają także "rabaty", czyli specjalne ulgi dla najbogatszych krajów UE, pozwalające im płacić Brukseli mniej, niż wskazywałyby oficjalne dane gospodarcze. Część krajów, w tym Polska, chciała, by rabaty wraz z brexitem odeszły w niepamięć, ale w propozycji Michela zostały "tymczasowo utrzymane".
"Przeciwstawiamy się rabatom w budżecie UE, gdyż uważamy, że jest to niedobry mechanizm" - powiedział dziś Morawiecki.
Negocjacje w piątek 17 lipca toczyły się w stosunkowo wolnym tempie. Brukselscy korespondenci wskazują, że spotkanie może przeciągnąć się nawet do poniedziałku.
Ekologia
Gospodarka
Świat
Zdrowie
Charles Michel
Mateusz Morawiecki
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
Unia Europejska
budżet UE
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze