0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Agata Kubis / OKO.pressfot. Agata Kubis / O...

Do tej pory przeważało myślenie, że za to, co społeczne w mieście odpowiadają organizacje pozarządowe. Samorządy zlecają im zadania, a one zajmują się tym, czym się specjalizują. Jedne – seniorami, inne osobami z niepełnosprawnościami, migrantami albo osobami LGBT. „Nasza filozofa jest prosta: nie ma sensu tworzyć oddzielnych polityk równościowych, które często są katalogiem wykluczeń. Chcemy za to, żeby każda polityka miejska, kulturalna, społeczna, zdrowotna była równolegle polityką równego traktowania” – mówią Anna Strzałkowska i Marta Siciarek, które od kilkunastu lat zajmują się tematyką równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji.

Czy takie całościowe podejście jest w Polsce realne? Otóż tak.

Tak, choć oczywiście pracujemy z tymi samorządami, które chcą, więc otwartość na niższych szczeblach wynika też z podejścia władz miasta. Najważniejszy jest prezydent, prezydentka, który powie: „To jest nasz kierunek działań – prawa człowieka, równe traktowanie”. Wtedy urzędnicy tylko czekają na zmiany.

Gdy przyjeżdżamy na szkolenia do urzędów stanu cywilnego, często słyszmy ludzi, którzy mówią, że nie wiedzą, dlaczego nie mogą dokonać transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia dziecka pary tej samej płci. „My byśmy chcieli to zrobić, proszę nam tylko powiedzieć, jak”.

Samorządowcy w wielu miejscach w Polsce są już do nowego podejścia gotowi. Pytają o narzędzia, zgłaszają problemy, które utrudniają im prowadzenie takiej sensownej równościowej polityki. Bo wiedzą, że nie odpowiadają tylko za inwestycje w drogi i boiska. A jakie mają problemy? Np. z RODO. Bo do dobrej polityki równościowej potrzebne są dane o potrzebach członków wspólnoty samorządowej. Samorządowcy nie są jednak pewni, czy mogą takie dane zbierać.

Przeczytaj także:

Rozmowa o równym traktowaniu w samorządach

Anton Ambroziak, OKO.press: Dominująca opowieść o polskich samorządach brzmi tak: to najlepsze, co nam się udało po 1989 roku, szczególnie w kontekście inwestycji. Ale gdy myślimy o tych inwestycjach, to wciąż na pierwszym planie jest raczej infrastruktura. Niekoniecznie mówi się o roli gmin i powiatów w budowaniu równości.

Anna Strzałkowska: Takie myślenie odchodzi do lamusa. Dziś samorządy rozumieją, że mają wpływ na prawa człowieka, równość, inkluzję.

Gdy myślimy o inwestycjach, chodzi nam coraz częściej o ludzi, nie tylko infrastrukturę. Bo infrastruktura też jest przecież dla ludzi!

Pytanie tylko, dla których konkretnie? Jak zadbać o równe traktowanie i włączenie społeczne za pomocą publicznych działań?

Marta Siciarek: Samorządy, wydając unijne środki, są zobowiązane do przestrzegania Karty Praw Podstawowych UE, równości płci, przeciwdziałania dyskryminacji. Ale jak przejść od idei do praktyki? – to jest kluczowe pytanie.

Do tej pory równość była postrzegana przede wszystkim jako „działka” NGO'sów. Ale do tej pory działaliśmy punktowo: samorząd płacił, ludzie z organizacji społecznych chodzili za rękę z migrantem do urzędu, szukali mu pracy, był projekt na to i tamto, ale wszystko było urywane. Nie chcemy czegoś takiego.

Chcemy, żeby prawa ludzi, wszystkich ludzi, były realizowane w sposób zaplanowany, ciągły i skuteczny.

Nasza filozofa jest prosta: nie ma sensu tworzyć oddzielnych polityk równościowych, które często są katalogiem wykluczeń. Chcemy za to, żeby każda polityka miejska, kulturalna, społeczna, zdrowotna była równolegle polityką równego traktowania.

Polityka równościowa i grantoza

Brzmi kosmicznie. Dobrze znamy model, w którym samorząd zleca zadanie do wykonania organizacji społecznej, a ta kieruje program do konkretnej grupy społecznej. Wszystko kręci się wokół tożsamości.

Do tej pory przeważało myślenie, że za to, co społeczne w mieście odpowiadają NGO-sy. Są zadania zlecone, w których bardzo silny nacisk kładzie się na określenie grup docelowych, wskaźników, rozliczenia każdego grosza. Sektor publiczny naturalnie ma dużo szerszy krąg odbiorców niż pojedyncza organizacja. On skupia się na produkcji usług i liczenia, ile ich jest dostarczanych. Swoją drogą mamy dane NFZ, ile tysięcy godzin usług zdrowotnych jest marnowanych, bo ludzie nie odwołują wizyt – to zresztą bardzo częste, że mamy niskie zasoby, a jeszcze je marnujemy.

Czyli kto lepiej rozpoznaje, do kogo kieruje swoje działania: organizacja czy samorząd?

Anna Strzałkowska: No i tu mamy paradoks, bo samorząd z zasady dociera szerzej, ale niespecjalnie wie, do kogo w zasadzie trafia.

Od ponad dwóch lat dyskutujemy z samorządami i próbujemy odczarować równe traktowanie. Powiedzieć, że to nie są jacyś inni, to my wszyscy. Kwestie opieki, płci, starzenia się, kryzysu zdrowia psychicznego, zarobków – to zadania, które zawierają się we wszystkich politykach. Polityka migracyjna czy senioralna to dbanie o migrantów i seniorów w ramach polityki zdrowotnej, edukacyjnej, rynku pracy czy kultury, a nie za pomocą jakiejś magicznej różdżki, osobnej „polityki równości”.

I w tym sensie ani państwo, ani władze lokalne nie mają jeszcze nawyku myślenia horyzontalnego, narzędzi, by dbać o różne grupy społeczne na podstawie danych. Ale to się powoli zmienia.
Marta Siciarek / fot. Agata Kubis dla OKO.press

Samorząd jest dla mieszkańców i ich praw

Anna Strzałkowska: Kluczowa jest zmiana paradygmatu, kto jest dla kogo. Mieszkańcy miast mają prawa, które powinny być zabezpieczane na każdym poziomie. Wiemy, że Polacy i Polki się emancypują, inaczej rozumieją politykę i zobowiązania polityków i polityczek. Demokratyzujemy się, polityka musi uwzględniać różnorodne potrzeby i tożsamości, być bardziej transparentna. Kiedyś myśleliśmy, że prawa człowieka to sprawa rządu albo coś, co dzieje się w Afryce, czy kwestie przetrzymywania ludzi w Guantanamo. Dziś wiemy, że prawa człowieka wyrażają się w każdym aspekcie na poziomie lokalnym. One są bardzo blisko każdego z nas. I dlatego, wspólnie z samorządami, staramy się przejść drogę od paradygmatu pomocowego do paradygmatu praw poprzez konkretne narzędzia.

Co to znaczy?

Marta Siciarek: Paradygmat pomocowy mówi o tym, że jest władza i są jakieś biedne grupy, którym trzeba pomagać, najczęściej charytatywnie albo przez organizacje społeczne. Tylko jak zsumujemy te biedne grupy narażone na dyskryminację systemową, strukturalną – kobiety, osoby z niepełnosprawnościami, migrantów, osoby starsze i innych to się okaże, że mówimy o 80 proc. społeczeństwa.

Równego traktowania nie da się załatwić zadaniem zleconym dla NGO'sów, to trzeba zabezpieczać poprzez całość budżetu, a nie projekty dla 100 osób. Dziś organizacje społeczne proszą, walczą – i walczą także między sobą, bo zasobów jest mało. Organizacje działające na rzecz osób z niepełnosprawnościami walczy z LGBT, migrantami i seniorami. Ten, kto jest sprytniejszy, kto ma lepszy start, kto szybciej działa, kto lepiej odnajduje się programie grantowym, ten zgarnia kasę.

A samorząd czuje się dobrze, bo oddelegował zadania?

Anna Strzałkowska: I zbiera podziękowania, bo rozdał pieniądze. A tak naprawdę to są zadania zlecone gminy. Ich obowiązki. W niektórych miastach organizacje społeczne mówią, że nie biorą już pieniędzy od samorządów, bo nie są w stanie działać. Nie ma sił, ludzi, środków, by zrobić kolejny projekt.

Nasz cykl życia wyznacza projektoza, grantoza.

To nie ma nic wspólnego ze zrównoważonym i systemowym zarządzaniem wielkimi społecznymi wyzwaniami jak migracje, ograniczenia w sprawności czy wiek. Samorząd musi się zmieniać w każdym aspekcie swojego działania. Nie chodzi o to, żeby powołać radę ds. równego traktowania, czy 20 pełnomocniczek ds. równego traktowania w całym kraju, działających wolontariacko. Tak naprawdę każdy dyrektor i każda dyrektorka biura, departamentu, cały zarząd miasta powinni rozumieć swoją rolę w zabezpieczeniu praw człowieka i inkluzji.

Równość i lekcja z wojny w Ukrainie

Jak to zrobić w praktyce?

Marta Siciarek: Kryzys uchodźczy, z którym mierzyliśmy się po wybuchu wojny w Ukrainie, zmienił bardzo wiele, szczególnie w podejściu aktywistów.

Organizacje są wycieńczone udzielaniem kompleksowego wsparcia osobom uciekającym do Polski. Musimy powiedzieć sobie wprost: to było wyręczanie państwa i władz lokalnych, choć urzędnicy też włożyli we wsparcie czy ogarnianie spraw podstawowych, jak PESEL czy świadczenia, ogrom pracy.

NGO'sy zostały zalane pieniędzmi, ale to źródełko wyschło, a teraz część ludzi trzeba zwalniać, a reszta jest często wypalona. Bo jeszcze raz: jakie zasoby ma gmina czy państwo, a jakie organizacja społeczna?

Równości nie zleca się na zewnątrz

Samorządy przez lata myślały, że wystarczy outsoursować swoje zadania, by zadbać o równość.

Stały się dobrymi wujkami, którzy dają pieniądze, a organizacje zostały uwiązane do swoich włodarzy.

Pomoc była wyrywkowa. Pomagaliśmy tylko tym osobom albo grupom, które miały swoją reprezentację. W dużym mieście znajdziemy organizację LGBT czy migrancką, ale w mniejszej gminie? Cały czas mamy problem z likwidowaniem systemowych barier dostępu do usług publicznych. Samorząd jest zobowiązany do zabezpieczenia praw wszystkich mieszkańców. Nie chodzi o pomaganie, paternalizm, ale realizowanie praw.

Równe traktowanie dotyczy ochrony ludzi przed wykluczeniem z uwagi na cechy wrodzone, na które nie mamy wpływu – płeć i tożsamość, pochodzenie, stan zdrowia, wyznanie, wiek, orientację psychoseksualną.

Idealnie byłoby znać demograficzną kompozycję miast pod tym kątem oraz ważnych przesłanek jak status materialny.
  • Jak miasta mają wyrównywać szanse edukacyjne, jeśli na ten moment nie wiedzą, ile dzieci wychowuje się np. w rodzinach, w których oboje rodziców nie pracuje, czy które dzieci imigranckie nie uczą się w żadnej szkole?
  • Jak można zorganizować wsparcie osobom z niepełnosprawnościami, skoro nie wiemy, ile dokładnie ich jest w poszczególnych dzielnicach?
  • Jaką mamy pewność, że ogłaszając dofinansowania na przedsiębiorczość, nie dofinansowujemy ciągle tych samych osób?
  • Dlaczego nie zadbać, by po publiczne środki sięgnęli i młodzi, i starsi, i migrantki, i np. osoby neuroróżnorodne?
  • Czy na pewno docieramy z informacją do wszystkich grup społecznych?
  • Czy angażujemy w tych, w których specjalnie warto zainwestować z uwagi np. na kryzys psychiczny?

Jeśli samorząd nie zapewnia, żeby ich usługi, programy, projekty były planowane w sposób włączający, czyli upewniając się, że każdy mieszkaniec ma do nich dostęp, to trzeba uznać, że dochodzi do dyskryminacji.

Poważny zarzut.

Ale prawdziwy, bo wciąż wykluczamy osoby, które są w trudniejszej sytuacji i same o swoje prawa się nie upomną. Gdy rozmawiamy z urzędnikami, często mówią nam, że przecież wszystkie pieniądze rozdali, więc jaki mamy problem? No ale chodzi o to, że o tę kasę aplikują ciągle ci sami, zaradni.

A my przecież nie potrzebujemy pomocy społecznej dla tych, którzy są zaradni, tylko dla tych, o których istnieniu jeszcze nie wiemy.

Czego mieszkańcy potrzebują?

Anna Strzałkowska: Chcielibyśmy, żeby w pomocy społecznej był też ujęty klucz antydyskryminacyjny dotyczący grup chronionych, żeby różne formy wsparcia były odpowiednia dla demografii lokalnej.

Ale czy samorządy to potrafią?

Anna Strzałkowska: To jest proces ewolucyjny, rozwoju kompetencji – ale na pewno nie szok. Urzędnicy często mówią o potrzebnie bardziej „proklienckiego” podejścia do mieszkańców, o tym, że wiele programów i narzędzi powinno być tworzonych z mieszkańcami, bo teraz są niedostępne, nieprzyjazne. Oni dobrze wiedzą, co w ich programach nie działa, np. że pewne grupy mieszkańców „zjadają” całą pulę usług zdrowotnych w mieście. Słyszałyśmy, że w jednym z dużych miast działają np. gangi seniorskie.

Słucham?

Też nas to zszokowało. Chodzi o to, że miasto organizuje różne zajęcia, które są atrakcyjne dla seniorów i te same osoby zapisują się na zajęcia w każdej dzielnicy. Są poumawiani, że jedni zapisują drugich i pielgrzymują między dzielnicami, nie zostawiając miejsca dla innych. I w tym sensie mówimy o „gangach”.

Anna Strzałkowska / fot. Agata Kubis dla OKO.press

Marta Siciarek: I oczywiście to nie jest wina seniorów, tylko ludzi, którzy wymyślają te projekty i nie zastanawiają się, kto jest w nich aktywny, a kogo się pomija.

Dziś wszędzie wygrywają silniejsi, to samo jest w budżetach obywatelskich, które działają jak rankingi popularności.

Tu wszędzie pojawia się dylemat zbierania danych. Dziś samorządy są sparaliżowane RODO i pytaniem, czy można. Czy niepełnosprawność, jako stan zdrowia, może być ujęta w danych samorządowych, czy nie? Gdzie w tym wszystkim mamy ochronę prywatności?

Z drugiej strony, na poziomie dzielnic widać dużo więcej. Jak zapytasz pracowniczkę społeczną, to ona poda ci wiele informacji, które nie trafiają wyżej, nigdzie nie są przechowywane.

Potęga danych

Jeśli mamy robić poważne rzeczy, to chciałabym wiedzieć, ile jest

  • kobiet,
  • mężczyzn,
  • osób z niepełnosprawnością,
  • jak płeć przenika się ze statusem migracyjnym i stanem zdrowia?

A kiedy mówimy o starzeniu się społeczeństwa to, co to dokładnie oznacza na poziomie danych dzielnic?

Miasto powinno mieć profile mieszkańców i grup społecznych. W Wielkiej Brytanii, która ma dużo mniej restrykcyjne podejście do zbierania danych, wiedzą, że w danej dzielnicy mają 2 tys. osób niesamodzielnych albo 500 dzieciaków w rodzinach bez żadnego dochodu. Wiedzą, ile osób jest danego wyznania i gdzie mieszkają, wiedzą też, ile jest rodzin tęczowych. Dzięki temu mogą zarówno lepiej planować działania, jak i lepiej dotrzeć do ich odbiorców, angażować ich, redukować nierówności.

Anna Strzałkowska: A w niektórych polskich miastach nawet nie ma komórek do zbierania danych. Robi się uniwersyteckie ekspertyzy dotyczące starzenia się, które za chwilę się zdezaktualizują.

Marta Siciarek: Gdybyśmy mieli dane, np. 200 tys. seniorów w województwie o konkretnych potrzebach, to moglibyśmy pójść o krok dalej i zastanowić się, jak to wszyć w lokalne polityki. Co z tą informację mogą zrobić ludzie z transportu, co zrobią ludzie od mieszkalnictwa? Dziś wciąż nie mamy tego pomostu. Równe traktowanie wymaga koordynacji, jest ogromnym wysiłkiem, nie ma się, co oszukiwać.

Anna Strzałkowska: Czasem wydaje mi się, że łatwiej wdrożyć twardą metodologię niż zmienić myślenie o równym traktowaniu. Rozmawiając z urzędnikami, często słyszę pytania: „a po co nam standardy obsługi osób LGBT w urzędach i ośrodkach pomocy społecznej? Wystarczy dobre serce i empatia”. No nie wystarcza.

Często mówimy do nich: sprawdzam. Gdzie macie w dokumentach zapisane, że podchodzicie do kontaktu w taki, a nie inny sposób? Że zwracacie się takimi, a nie innymi zaimkami? Że rozumiecie wyzwania tęczowej rodziny, która funkcjonuje w prawnej próżni? Potrzebujemy standardów, a nie polegania na dobrym humorze czy odruchu serca urzędnika.

Warszawa przyjmie niedługo standardy równego traktowania dla miasta, które wypracowywaliśmy z urzędnikami prawie rok i które mają całościowy, głęboki charakter i będą wpisywane w procesy projektowania całości miejskich usług. Liczymy, że taki systemowy model uda się zaimplementować w innych samorządach.

Samorządowcy chcą zmian

Wpadacie do urzędu i co robicie? Rozmawiacie z urzędnikami, czy przeglądacie dokument po dokumencie, wytykając, że tu i tam brakuje konkretnych wytycznych?

Anna Strzałkowska: Szkolimy ludzi, którzy są ekspertami. Podam przykład, wspólnie z Centrum Obsługi Podatnika zastanawialiśmy się nad różnorodnością klientów. I z jednej strony mówiliśmy o obowiązku zapłacenia podatku, ale z drugiej strony mówimy o tym, czy my w ogóle wiemy, z kim my się komunikujemy i w jaki sposób te podatki zbieramy. Tylko Centrum Obsługi Podatnika ma wiedzę o tym, co się u nich dzieje, więc my nie możemy za nich niczego wymyślić, poprzez szkolenia możemy się wspólnie zastanowić, jak sprawić, żeby ich system był dla wszystkich. Np. dlaczego wszyscy seniorzy karnie płacą podatki, a osoby w wieku średnim nie płacą, bo zapominają. Równe traktowanie jest tutaj też narzędziem komunikacji.

I polskie samorządy naprawdę mają otwartość na takie równościowe podejście?

Anna Strzałkowska: Tak, choć oczywiście pracujemy z tymi samorządami, które chcą, więc otwartość na niższych szczeblach wynika też z podejścia władz miasta. Najważniejszy jest prezydent, prezydentka, który powie: „To jest nasz kierunek działań – prawa człowieka, równe traktowanie”. Wtedy urzędnicy tylko czekają na zmiany.

Gdy przyjeżdżamy na szkolenia do urzędów stanu cywilnego, często słyszmy ludzi, którzy mówią, że nie wiedzą, dlaczego nie mogą dokonać transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia dziecka pary tej samej płci. „My byśmy chcieli to zrobić, proszę nam tylko powiedzieć, jak”.

Gdy w Warszawie rozesłano ankietę, w której można było się zgłaszać do pracy nad równym traktowaniem, w ciągu tygodnia dostaliśmy 1200 odpowiedzi. Niesamowity oddźwięk.

Marta Siciarek: Nie ma pytania, czy robić, tylko jak. To jest historyczna zmiana: nie rozmawiamy już o tym, po co nam otwartość i solidarność, tylko jak je zaimplementować. Trzy lata temu przy Związku Miast Polskich została powołana komisja ds. praw człowieka i równego traktowania, której przewodzą Sopot i Poznań. Tam jest 60 samorządowców, którzy chcą już tylko narzędzi. Mówią: przyjedźcie i zrobimy to w naszym mieście. Myślę, że częściowo to wynik tego, co działo się przed ostatnie osiem lat. Nie było zgody na jawną dyskryminację i nienawiści, samorządy chciały iść pod prąd ówczesnej polityki. A teraz chcą naprawić szkody wyrządzane ich mieszkańcom i mieszkankom.

Czego uczy Gdańsk

A co na to trzeci sektor? Jaka ma być jego rola w nowym modelu, w którym to samorząd dba o równość?

Marta Siciarek: Jak zawsze – partnerskiej współpracy. Organizacje od zawsze apelują o systemowe podejście do równości. Gdy prowadziłam organizację migracyjną, dobrze wiedziałam, że sami nie rozwiążemy problemów migrantów, bo one dotyczą szkoły, rynku pracy, zdrowia.

Wspieranie migrantów „poza systemem” było w dużej mierze doświadczeniem bezradności.

W modelu, który proponuje Agencja Praw Podstawowywch UE i który my upowszechniamy, chodzi o to, żeby włączyć potrzeby migrantów i innych społeczności w tworzenie wszystkich miejskich polityk i usług: od transportu, przez szkoły i szpitale, aż po kulturę. I gdyby to się udało, to organizacje społeczne będą szczęśliwe. Wystarczy poczytać rekomendacje Polskiego Forum Migracyjnego, Homo Faber z pola migracyjnego, ale i wypracowane np. w metropolii Gdańsk-Gdynia-Sopot standardy dla osób z niepełnosprawnością i otoczenia.

Robiliśmy już ewaluację polityk równościowych, tych w starej filozofii, i ludzie z NGO-sów mówili wprost: mamy tego dosyć, jesteśmy zmęczeni, przerzucacie na nasze barki wielkie, systemowe wyzwania, które nie są do okiełznania. To, co my możemy robić, to punktowe, wysokospecjalistyczne działania, które wspierają rozwój. Możemy dzielić się ekspertyzami, ale musimy wyrównać proporcje. Systemem zajmujecie się wy: samorządy i państwo, nie my – malutkie organizacje, działające od projektu do projektu.

A który wariant kosztuje więcej?

Marta Siciarek: To, co robimy, to prewencja wykluczenia, a nie leczenie skutków dyskryminacji. Co bardziej się opłaca? Oczywiście, że zapobieganie. Jeśli mamy program zdrowia psychicznego, w którym zabezpieczamy miejsce dla 10 tys. osób, to chodzi o to, żeby zastanawiać się, jak ten program ma być dostępny dla osób z niepełnosprawnościami, migrantów, którzy nie mówią po polsku? Czy nie warto w danym roku zabezpieczyć puli 25 proc. dla młodych i np. mężczyzn, którzy od lat znacząco częściej niż kobiety podejmują próby samobójcze? I skutecznie dotrzeć do nich z informacją? Miasta mają tyle kanałów komunikacji, mogą łączyć wiele środowisk, angażować biznes. A wyspecjalizowane usługi, takie jak tłumaczenia czy asystencję w ramach wspólnej infrastruktury, można zlecić organizacji społecznej. Ale całością musi zawiadywać samorząd.

Anna Strzałkowska: Miasto Gdańsk, wiedząc o dyskryminacji, powołało Gdańskie Centrum Równego Traktowania. I zrobiło to po to, żeby każdy mieszkaniec, który doświadczył dyskryminacji, mógł przyjść do jednego miejsca, gdzie świadczona jest darmowa pomoc terapeutyczna i prawa. To ważny mechanizm. Ale w całej Polsce takie rozwiązania należy wzmocnić poprzez inkluzję. Nam zależy na tym, żeby nie utrzymywać Gdańskiego Centrum Równego Traktowania, tylko żeby każdy miejski punkt pomocy prawnej był przygotowany do przyjęcia migrantów, osób LGBT i innych grup chronionych.

A co z deklaracją LGBT

Czyli deklarację LGBT w Warszawie też wyrzucamy do kosza?

Anna Strzałkowska: Dajemy jej przeniknąć do innych polityk sektorowych: wdrażanie polityki różnorodności oznacza, że deklaracja LGBT wchodzi we wszystkie obszary, którymi zajmuje się miasto. Pamiętajmy, ile emocji i niezrozumienia, które obróciło się przeciwko nam, wywołała deklaracja LGBT. A tak naprawdę to jest narzędzie kompensacji. Najpierw wykluczamy, a potem próbujemy odwracać tego skutki. A wytłumaczenie ludziom, dlaczego osoby LGBT mają mieć swój hostel, a nie mogą skorzystać z bazy noclegowej, którą zapewnia miasto, jest bardzo trudne. Bo pojawiają się pytania: a po co im jakiś hotel LGBT?

Po co te specjalne przywileje?

I wtedy przechodzimy do dyskusji o przywilejach. Bo osoby z różnymi innymi wykluczeniami mówią, że oni, osoby LGBT, mają przywileje, które to my powinniśmy mieć. To jest ten klucz tożsamości, który chcemy wyłączyć na rzecz mówienia o prawach człowieka.

Marta Siciarek: Trzeba podjąć rzeczową dyskusję o tym, gdzie jesteśmy teraz i jakie są cele. W miastach są dwa dokumenty Strategia rozwoju miast i Strategia rozwiązywania problemów społecznych. To niby osobne tematy, ale naprawdę jest odwrotne. Główna strategia powinna odpowiadać na doświadczenia i problemy mieszkańców, a nie dzielić ich na tych „normalnych” i posiadających „problemy społeczne”. Wszyscy, jak tu siedzimy, posiadamy problemy społeczne.

Jaka jest alternatywa? Podtrzymywać status quo i uważać, że kwestie starzenia i np. powiązanego ubóstwa czy niesprawności da się rozwiązać za pomocą jakiejś „miejskiej oferty”, kilku projektów i dwóch „innowacji”?

Przykład: warszawskie Biuro Rozwoju Gospodarczego inauguruje wkrótce program Inkluzywny Rynek Pracy, skierowany do różnorodnych osób 50+, w szerokim partnerstwie z biznesem i NGO. To sprawdzanie, co miasto może zrobić w kwestii dyskryminacji mieszkańców na rynku pracy, nie poprzez projekt zlecony na zewnątrz, ale poprzez mobilizację własnych zasobów.

To jest nowe dla samorządów, ale wśród urzędników i urzędniczek, jest masa osób, dla których osobiste zaangażowanie w budowanie lepszego i bardziej otwartego miasta jest ważne i ekscytujące. Warto, żeby sektor społeczny motywował i doceniał sektor publiczny za takie inicjatywy.

***

Anna Strzałkowska i Marta Siciarek – od kilkunastu lat zajmują się tematyką równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji. Były zaangażowane w tworzenie m.in. Modeli Integracji Imigrantów oraz Równego Traktowania w Gdańsku. Od 2019 współpracują z Agencją Praw Podstawowych UE w obszarze wzmacniania praw człowieka na poziomie lokalnym. Obecnie tworzą Instytut Miast Praw Człowieka, który m.in. koordynuje prace 10 polskich samorządów w zakresie systemowego podejścia do włączenia społecznego, wspiera prace M. St. Warszawy nad równym traktowaniem oraz programem Inkluzywny Rynek Pracy oraz sieciuje ogólnopolsko Rady Kobiet i Rady Równego Traktowania.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze