0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. IWONA BURDZANOWSKA / Agencja Wyborcza.plFOT. IWONA BURDZANOW...

Skandaliści w sutannach. Od kardynała Wyszyńskiego do arcybiskupa Jędraszewskiego” to tytuł nowej książki Artura Nowaka i Stanisława Obirka, która właśnie ukazała się w sprzedaży.

„Nie mamy ambicji całościowego i obiektywnego opisu ludzi Kościoła katolickiego. Nasz wybór jest subiektywny, ale głęboko przemyślany. Wydaje nam się, że szesnaście portretów zaproponowanych w tej książce dobrze oddaje prawdziwy obraz instytucji, która po roku 1989 w sposób mistrzowski i bezprecedensowy wmówiła Polakom, że jest absolutnie niezbędna w kształtowaniu polskiej tożsamości. Naszym zdaniem to ogromne nadużycie” – piszą autorzy we wstępie.

I dalej: "Jednym z największych osiągnięć Kościoła katolickiego nie jest bynajmniej jego sukces finansowy, nie jest nim nawet pontyfikat Jana Pawła II, który zdominował wyobraźnię nie tylko religijną większości Polaków i ich myślenie o świecie, a nie tylko o Kościele. Tym osiągnięciem nie jest też bezkarność tej instytucji za systemowe wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży przez duchownych.

Naszym zdaniem największym sukcesem polskiego kleru katolickiego, a zwłaszcza pozostających na jego służbie dziennikarzy i historyków, było zdobycie po roku 1989 monopolu na opowiedzenie polskiej historii. I to nie tylko tej najnowszej. Nas ta narracja zupełnie nie przekonuje, co więcej, wymaga według nas poważnej rewizji. [...]

Ta książka jest dla nas wyzwaniem z tego względu, że w wyniku wspólnego wysiłku samego Kościoła i niemal wszystkich instytucji państwowych, ze szkolnictwem łącznie, większość Polaków zna tylko jedną historię, której głównym bohaterem jest Kościół katolicki, a jej zwieńczeniem: objęcie przez Polaka Stolicy Piotrowej. Jeśli ktoś tej narracji nie przyjmuje, jest najzwyczajniej wykluczany ze wspólnoty „prawdziwych Polaków”, a wszelkie próby dekonstruowania tego spiżowego mitu, mającego stopić los Polski z katolicyzmem, jawią się jako bluźnierstwo. [...]

Proponowany przez nas wybór przedstawia zróżnicowane życiorysy, które łączy jedno: ich bohaterowie byli zawsze członkami systemu, identyfikującymi dobro Kościoła z dobrem uniwersalnym, chociaż te dwa zjawiska najczęściej pozostają w sprzeczności. Ten wspólny mianownik jednoczy ich wszystkich – stoją na nim zarówno arcybiskup Józef Życiński, jak i Tadeusz Rydzyk".

18.06.2010 OLSZTYN , ARCYBISKUP JOZEF ZYCINSKI  PODCZAS 352. ZEBRANIA PLENARNEGO EPISKOPATU POLSKI .  
FOT. PRZEMYSLAW SKRZYDLO / Agencja Wyborcza.pl
Abp Józef Życiński podczas plenarnego zebrania episkopatu, 18.06.2010 r. Olsztyn, Foto: Przemysław Skrzydło/ Agencja Wyborcza.pl

Dla czytelników OKO.press wybraliśmy fragment książki dotyczący arcybiskupa Józefa Życińskiego. Dlaczego? O tym niżej pisze dla OKO.press jeden z autorów, prof. Stanisław Obirek.

Próba zmiany narracji

Tak, razem z Arturem Nowakiem piszemy książki publicystyczne. Z natury skażone nieuniknionymi uproszczeniami i wyostrzeniem negatywnych cech bohaterów naszych książek. Nie są one wolne od emocji, są też wartościujące.

Nie są jednak ani antyreligijne, ani antykościelne. W myśl złotej zasady bpa Ignacego Krasickiego uważamy, że prawdziwa cnota krytyki się nie boi. Krytykujemy bowiem zachowania naganne, które sam kościół i księża powinni piętnować.

Uważamy, że mamy do tego prawo jako obywatele wolnej, demokratycznej Polski. Sami takiej ocenie podlegamy i od niej nie uciekamy. Jesteśmy gotowi podjąć polemikę z każdym, kto się z nami nie zgadza.

Nasze oceny opieramy na faktach i tekstach napisanych przez naszych bohaterów. Są więc one rodzajem zamierzonej prowokacji i powinny wzbudzić kontrowersje, a nawet sprzeciw i oburzenie. Bez takiego retorycznego zabiegu nie uda nam się w Polsce zmienić dominującej narracji, która od 1989 roku bierze kościół katolicki, a zwłaszcza katolicki kler, pod szczególną ochronę. Skutkuje to skrzywieniem obrazu przeszłości.

Jednak nie stosujemy tylko czarnego koloru. Naszych bohaterów staramy się usytuować w historycznym i politycznym kontekście. Nie wymagamy, by byli herosami i nie oczekujemy ponadludzkich cech, których brak oceniamy jako hańbiący. Staramy się im przywrócić właściwe, ludzkie proporcje.

Tak jak w poprzednich książkach, piętnujemy przede wszystkim hipokryzję i stosowanie podwójnych standardów moralnych: bezlitosne piętnowanie słabości i grzechów (przeważnie wyimaginowanych) u ludzi niepodzielających ideologii kościelnej i zadziwiającą wyrozumiałość wobec swoich. Ta strategia prowadzi do rosnącej polaryzacji społecznej, wykluczenia i stygmatyzacji.

Krótko mówiąc, nasi bohaterowie używają języka wykluczenia i nienawiści, któremu się sprzeciwiamy. Nie chcemy być gołosłowni, dlatego obok postaci jednoznacznych i godnych społecznego potępienia przedstawiamy osoby cieszące się powszechnym szacunkiem i uznaniem jak jezuita Piotr Skarga, kardynał Stefan Wyszyński czy arcybiskupi Stanisław Wielgus i Józef Życiński.

Zdecydowaliśmy się również opisać bezdroża ideologiczne najbardziej wpływowych teologów środowiska Radia Maryja jak księża Waldemar Chrostowski i Tadeusz Guz. Każda z tych postaci reprezentuje cechy, które są nie do pogodzenia z wymogami demokracji liberalnej. Mówiąc wprost, są dla niej szkodliwe. Mimo deklaratywnej zmiany kościół poprzez nich nadal głosi antysemickie i antymodernistyczne hasła.

Przeczytaj także:

Dlaczego Życiński?

Abp Józef Życiński jest chyba najmniej oczywistym skandalistą w naszej galerii. Przyznaję, to był mój wybór. Chciałem, by się w niej znalazł, bo jest przykładem „autorytetu” szczególnie dwuznacznego.

Z jednej strony błyskotliwy intelektualista, autor istotnych książek przywracających wiarę w możliwość pojednania nauki z religią, a z drugiej cięty polemista, który lekkością pióra sprawiał, że konkretne osoby stawały się ofiarami środowiskowej niechęci i ostracyzmu.

Chodzi o wyjątkowo nienawistną retorykę wobec byłych komunistów, których zrównał z nazistami, a próby pojednania z tym środowiskiem nazwał, tytułem jednej ze swoich książek, bruderszaftem z Kainem.

Wydało nam się to szczególnie wątpliwie w świetle ustaleń historyków wskazujących na dość powszechną praktykę współpracy kleru (w tym samego Życińskiego) z tajnymi służbami komunistycznego reżimu.

Również jego aktywne włączenie się w równie wątpliwe (również z medycznego punktu widzenia) praktyki terapii konwersyjnej i reparatywnej homoseksualistów wydało nam się szczególnie odrażające, bo prowadząca do wtórnej traumy osób homoseksualnych.

W świetle znakomicie udokumentowanego studium francuskiego socjologa Frederica Martela „Sodoma”, w którym wykazał jak wysoki procent kleru katolickiego, zwłaszcza hierarchii, jest orientacji homoseksualnej, ten rodzaj poczynań wydał nam się szczególnie godny potępienia.

Życiński jest postrzegany jako główny przedstawiciele tzw. kościoła otwartego. Jak się wydaje ten rodzaj kościoła to użyteczny element systemu. Fasada zdolności reformatorskiej. Pole ścierania się rzekomo zwalczających się stronnictw w przypadku polskich biskupów to przykład twardego betonu, którego nawet, by powtórzyć słowa innego „otwartego biskupa”, nawet kwas solny nie ruszy.

Polskich biskupów różni zaledwie język i zajadłość w bronieniu dostępu do ołtarza kobietom oraz sprowadzanie mniejszości seksualnych do ideologii.

Jaki kraj, taki liberał, chciałoby się powiedzieć o Życińskim.

Jednym słowem proponujemy narracyjną korektę do dominującej opowieści o kościele katolickim jako rzekomo jedynej instytucji gwarantującej społeczną spójność i harmonię. Naszym zdaniem jest wręcz przeciwnie.

Kościół katolicki, a bohaterowie „Skandalistów w sutannach” to dobitnie pokazują, tę spójność rozrywa i zakłóca społeczny spokój. Katolik, wysłuchując każdej niedzieli kazań takich ludzi, nie tyle uczy się odróżniać dobro od zła, ile raczej staje się mistrzem hipokryzji tak jak bohaterowie naszej książki.

JÓZEF ŻYCIŃSKI

FILOZOFIA W SŁUŻBIE FILOZOFA

(Fragment książki „Skandaliści w sutannach”. Skróty, tytuł i śródtytuły od redakcji OKO.press)

Czy ktoś go jeszcze pamięta? Powszechnie szanowany i podziwiany, jeden z najbardziej błyskotliwych hierarchów katolickich został w 2008 roku oskarżony o wieloletnią współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Według ustaleń historyków miała ona trwać od 1977 do 1990 roku. Nie był to więc epizod, ale systematyczna, trwająca kilkanaście lat kooperacja.

Józef Życiński (1948–2011) w dokumentach bezpieki figuruje jak TW „Filozof”. Żeby była jasność. Nie jesteśmy tropicielami tajnych współpracowników. Zdajemy się na ustalenia historyków, których przywoływaliśmy również w kontekście innych bohaterów naszej książki. Sprawa Życińskiego jednak jest o tyle ciekawa, że zniknęły akta dotyczące jego współpracy.

W 2007 roku w lubelskim oddziale IPN-u zaginęły akta spraw nadzorowanych i prowadzonych przez podpułkownika lubelskiej SB Tadeusza Hawrota. To on miał prowadzić Życińskiego.

Życiński, już po zaginięciu akt, był pewny siebie. Mówił, że w zasobach esbecji nic na niego nie ma. Dziennikarze Onetu ustalili natomiast, że relacje arcybiskupa z Hawrotem trwały także w wolnej Polsce.

Abp Życiński, a także abp Wielgus, w wolnej Polsce spotykali się z Hawrotem także w innych okolicznościach. W miejscowości Rogóźno pod Lublinem ma dacze elita lubelska, m.in. wielu kościelnych dostojników i wykładowców KUL, a także płk Hawrot. Bywają tam abp Wielgus i abp Życiński.

– Widywałam tam obu arcybiskupów przechadzających się z płk. Hawrotem po okolicy. Skąd ta zażyłość, można się tylko domyślać – mówi lublinianka, która też ma tam letniskowy dom.

Akta duchownych miały zostać zniszczone. Taki warunek rzekomo postawili biskupi przy okazji obrad Okrągłego Stołu. I rzeczywiście. Te dotyczące biskupów zaginęły. Mówi się, że mogły być kartą przetargową dla esbeków, którzy zachowali kompromitujące ich materiały.

Lustracja to dla Kościoła temat wstydliwy. Sprawę biskupa komentował ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski: „Kościelna komisja historyczna milczy w tej sprawie, choć wie o tym od dwóch lat. Sam o tym informowałem w styczniu 2007 r. przewodniczącego Episkopatu Polski, ale dostałem tylko jednozdaniową odpowiedź. O sprawie od dwóch lat wie także ode mnie ks. kard. Stanisław Dziwisz, który z tego między innymi powodu publicznie domaga się zabetonowania akt IPN na 50 lat”.

Miał problemy z seksualnością

Czy ta wstydliwa przeszłość hierarchy była powodem agresywnej retoryki dotyczącej środowisk lewicowych oraz konserwatywnych? W 1991 roku Życiński przestrzegał przed wygraną lewicy, której sukces porównał do sytuacji, gdyby w powojennych Niemczech do władzy wróciło NSDAP.

Czytając dziś wiele jego wypowiedzi, nie sposób nie zauważyć podobieństwa do kazań, których nie powstydziliby się Jędraszewski albo Gądecki. Jak wspomina na łamach bloga jezuita Krzysztof Mondel: „Życiński całe życie jeździł po komunistach jak po łysej kobyle. Pewien mój wujaszek przestał z tego powodu chodzić na jego kazania w tarnowskiej katedrze, było to już po 1990, nie dlatego, że sam kochał komunę, ale dlatego, że nie chciał aż tyle polityki w każdym kazaniu”.

Sam Mondel nie dawał wiary, że z komunistami mógł Życiński współpracować. Jak to było? Pewnie tego już nigdy się nie dowiemy.

Życiński miał też jakiś problem z seksualnością. Nie chcemy siać plotek o jego wyczynach, ale mówiła o tym wprost doktor Ewa Kurek. Dość mocno wypowiadał się na temat potrzeby leczenia osób homoseksualnych. Przyrównał rezygnację z tego typu terapii do rezygnacji z przeszczepów organów czy operacji wad serca.

„Jeden z dziennikarzy napisał, że nie należy stosować żadnych terapii w stosunku do homoseksualistów i należy zostawić ich takimi, jakimi stworzył ich Stwórca” – mówił w swojej cotygodniowej audycji Pasterski kwadrans w archidiecezjalnym Radiu eR. „Gdybyśmy tak argumentowali, to w ogóle dzieła stworzenia nie należałoby poprawiać” – stwierdził metropolita.

Dodał, że dziełem stworzenia są także poważne problemy ze zdrowiem, które prowadzą do przeszczepów organów, wrodzone wady serca czy skłonność do alkoholizmu. Nikt zaś nie potępia leczenia osób z takimi przypadłościami. „Nie jest to forma poprawiania Stwórcy, tylko przeciwdziałania skazie stworzenia”.

W trakcie wywiadów na KUL-u stwierdził, że w trzydziestu procentach przypadków terapia w lubelskim ośrodku wsparcia osób homoseksualnych „Odwaga” skutkuje. „Mówiąc o terapii, Kościół nikogo nie chce urazić, nikogo nie chce zranić. Nie twierdzimy, że homoseksualizm należałoby traktować w kategoriach choroby” – zaznaczył łaskawie.

Dość dobrze się czuł, zwalczając tak zwaną dyktaturę relatywizmu. Podobało mu się nauczanie Benedykta XVI o świadectwie wartości, stanowiącym alternatywną postawę wobec nihilizmu, konsumpcji i pustki dzisiejszej cywilizacji.

Przeciw prawu kobiet do decydowania

Dość prymitywnie zwalczał prawo kobiet do decydowania o przyszłości płodu. [...]

Kiedy w 2008 roku dyskutowano o tym, czy dziewczyna, która w wieku czternastu lat zaszła w ciążę, ma obowiązek na wczesnym etapie swojego życia decydować się na rodzicielstwo, Życiński uderzał w wysokie tony:

„W ostatnie dni jesteśmy świadkami dramatycznego napięcia między głosem sumienia a regulacjami prawa, które w skrajnych sytuacjach dopuszcza zabicie życia poczętego. Kierując się tą wizją kultury życia, którą ukazywał Jan Paweł II, pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy w prowadzonej dyskusji bronią nienaruszalności ludzkiego prawa do życia: lekarzom, młodzieży z wolontariatu, Radzie Etyki Mediów, prawnikom, licznym dziennikarzom, kapłanom niosącym słowa nadziei i gotowość humanitarnej pomocy”.

Oczywiście miał też wiele do powiedzenia na temat sztucznego zapłodnienia. Embrion jako zaczyn człowieka nie miał być traktowany przedmiotowo. „Nie biorąc tego pod uwagę, trudno jest przedstawiać marzenia o dziecku z próbówki jako wyraz dojrzałego i nowoczesnego humanizmu”.

18.11.1997 Katowice , drukarnia Archidiecezjalana . Ksiadz biskup Jozef Zycinski podczas promocji swojej ksiazki .
Fot. Marta Blazejowska / Agencja Wyborcza.pl
Biskup Józef Życiński podczas promocji swojej książki, 18.11.1997 Katowice Fot. Marta Błażejowska / Agencja Wyborcza.pl

Dlaczego skandalista?

Wielu czytelników tej książki spyta pewnie, z jakiego powodu właśnie arcybiskupa Józefa Życińskiego zdecydowaliśmy się umieścić w galerii księży o dwuznacznej reputacji. Powodów jest kilka.

Zdajemy sobie sprawę, że dla wielu był i pozostał niewzruszonym, a często jedynym autorytetem duchowym, wzorem intelektualnej uczciwości i bezinteresownego zaangażowania w sprawy kraju i Kościoła. Choć budził skrajne emocje, to jego uczciwość i oddanie Prawdzie, pisanej wielką literą, nie budziły wątpliwości nawet u jego oponentów.

Poświęcony mu wywiad rzeka Niewidzialne światło. Z abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin z 1998 roku to zapis szczerego podziwu katolickich intelektualistów dla intelektualnej przenikliwości i bezkompromisowości w ocenie ludzi i wydarzeń.

Jego imponujące dokonania naukowe i organizacyjne nie podlegają dyskusji. Poza tym był celem niewybrednych ataków środowisk fundamentalistycznych, skupionych wokół Tadeusza Rydzyka, które nie mogły mu darować otwarcia na środowiska liberalne.

Kilka miesięcy po jego śmierci najdobitniej wyraził to Grzegorz Braun, który jeszcze wtedy nie był czynnym politykiem, tylko reżyserem w Lublinie. Prezentując swój film na KUL-u, Braun powiedział: „Józef Życiński jako uczestnik życia publicznego był kłamcą i łajdakiem. Łajdactwem nazywam przyczynianie się do szerzenia zamętu wśród bliźnich i rodaków. Zamętu w sprawach kluczowych, w płaszczyźnie politycznej, społecznej. Łajdactwem było perfidne oszukiwanie opinii publicznej w sprawach lustracyjnych”.

Publiczność nagrodziła Brauna za tę wypowiedź oklaskami. Fetowali go najprawdziwsi katolicy. Naszym zdaniem za taką ocenę Brauna, która odpowiada poglądom znaczącej części kleru, Życińskiemu należy się szacunek. Bo to, co dla Brauna było szerzeniem zamętu i oszukiwaniem opinii publicznej, było ze strony Życińskiego wskazywaniem na pluralizm postaw i poglądów, które należy uszanować.

Trzeba przyznać, że pomimo otaczającego go nacjonalizmu i fundamentalizmu religijnego szukał innych sposobów bycia księdzem i biskupem. W otwartości na innych był nam bliski.

Betonował fundamentalizm

Pokaźna część jego dorobku jasno jednak pokazuje, że Życiński stał się jednym z filarów betonujących fundamentalizm katolicki. Oto mniej znana twarz tego cenionego na salonach liberałów kapłana, o której trzeba sobie jasno powiedzieć.

Dokonywało się to przede wszystkim poprzez bezwzględne niszczenie wszystkich, którzy ośmielili się mieć inne zdanie, chociażby na temat „nieomylnej nauki Jana Pawła II”, czy inną ocenę politycznego pejzażu w Polsce po roku 1989. Utwierdziło to wielu ludzi w błędnym przekonaniu, że tylko katolicyzm gwarantuje zbudowanie tożsamości obywatela kraju demokratycznego.

Wkład Życińskiego w umocnienie katolicyzmu i jego przewodniej roli w nadwiślańskim kraju po roku 1989 wydaje nam się mocno problematyczny. Ocenę tę trzeba jednak oprzeć na argumentach, a nie na inwektywach, do jakich uciekali się polityczni i kościelni fanatycy.

Zapewne popularność Życińskiego w dużej mierze wynikała z tego, co pisał i myślał o Kościele. Dostępne w internecie bazy danych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którego Życiński był kanclerzem jako biskup lubelski w latach 1997–2011, zawierają wiele tego przykładów.

„Tłumaczył jak nie stracić chrześcijańskiej tożsamości”

Nie sposób ich wymienić, ale swego czasu przekaz Życińskiego streścił Szymon Hołownia: „Tłumaczył, jak nie zatracić chrześcijańskiej tożsamości w błyskawicznie zmieniającym się świecie. I przestrzegał przed okopywaniem się w bastionie, z którego wychodzić się będzie tylko po to, by rozdawać wyroki moralnej infamii. Dla jednych był znakiem nadziei, że Kościół – choć nie musi zgadzać się ze wszystkimi – ze wszystkimi może prowadzić dialog. Dla drugich był zdrajcą, masonem, biskupem Żydzińskim. Zastępy fanatyków zarzucały go życzeniami śmierci”.

Konserwatyści nie mogli mu wybaczyć, że rozmawia z „Gazetą Wyborczą” i pisze felietony do „Newsweeka”. Liberałowie zaś byli zachwyceni. Oto w posoborowym bunkrze, zatęchłym od dekad, pojawiła się nowa twarz.

Po śmierci Życińskiego ukazał się na KUL-u poświęcony mu numer „Przeglądu Uniwersyteckiego”. Dwadzieścia jego stron wypełniają dokonania i wspomnienia wielkiego kanclerza. Zgodnie z zasadą de mortuis nihil nisi bene to prawdziwa laurka. [...]

Ale głównym tytułem do chwały Życińskiego były jego publikacje poświęcone nauce, a zwłaszcza jej zgodności z wiarą. Umiał przy tym zachować równowagę między racjonalnością i otwartością na metafizykę. [,,,]

Natomiast gdy swoim pisarstwem publicystycznym wchodził na grunt historyka czy historyka idei, to często ocierał się o granicę śmieszności, a co gorsza, nie stronił od języka nienawiści. Puszczał wtedy wodze fantazji, zupełnie obojętny na fakty i niuanse teoretycznych rozważań.

„Bruderszaft z Kainem”

Taką książką był niewątpliwie Bruderszaft z Kainem, w którym nie tylko zdecydowanie wypowiadał się przeciwko wszelkiemu kompromisowi politycznemu z formacją wywodzącą się z PRL-u, ale przedstawiał czarno-biały obraz przeszłości. Jest to tym bardziej zdumiewające, że sam był głęboko uwikłany w system, który tak zdecydowanie potępiał. Nie jest też zresztą wykluczone, że ta napastliwa retoryka była formą samousprawiedliwienia i ucieczki od odpowiedzialności instytucji, którą reprezentował.

Inne problemy dostrzegamy w książce Bóg postmodernistów, w której namysł nad kondycją współczesnej kultury zredukował do „dziecięcej choroby postmodernizmu”. Nawet jeśli potraktujemy ją jako głos w toczącej się debacie, to wiele jego epitetów pod adresem reprezentantów humanistyki odległej od chrześcijaństwa weszło do arsenału apologetów katolicyzmu, którym obca była naukowa sofistyka Życińskiego. [...]

Strażnik poprawności teologicznej

Jako przykład przywołajmy polemiczny tekst z 2007 roku, w którym Józef Życiński zarzuca Tomaszowi Węcławskiemu (od 2008 roku T. Polak) brak uczciwości intelektualnej w artykule poświęconym istnieniu Boga. Oto początek wywodu Życińskiego:

"Istnieją różnice opinii, które stanowią naturalny i nieuchronny wyraz pluralizmu kulturowego naszej epoki. Istnieje jednak również obowiązek ich racjonalnego uzasadniania: nie wolno zacierać różnic między osobistymi odczuciami a udowodnionym wnioskiem. Mam wrażenie, że prof. Tomasz Węcławski przechodzi nad tym do porządku dziennego, gdy w artykule Zanikająca opowieść („TP” nr 9/08) twierdzi: „Nie jest wcale najważniejsze rozstrzygnięcie, czy »obiektywnie« istnieje jakiś byt (…), który można oznaczać słowem »Bóg«”.

Życiński dodaje: „Przytoczone zdanie zawiera tezę wartościującą, która wymaga zarówno precyzji sformułowania, jak i racjonalnego uzasadnienia. Co to znaczy, że „nie jest wcale najważniejsze, czy istnieje Bóg”? Dla kogo nie jest najważniejsze? Dla ludzkości? Dla kultury? Dla Pracowni Pytań Granicznych UAM? Czy może tylko dla Autora tych słów? Cokolwiek by się odpowiedziało, tę wypowiedź trzeba uściślić i uzasadnić”.

Jak łatwo zrozumieć z dalszego wywodu lubelskiego biskupa, tych uściśleń i uzasadnień inkryminowany tekst nie zawiera. Życiński oczekuje odpowiedzi na niepostawione pytania albo dokładniej sam stawia pytania, na które sam też odpowiada. Tekst oponenta służy mu jedynie do efektownego wywodu, pozostającego w luźnym związku z krytykowanym artykułem.

Jest to niestety stała praktyka polemiczna Życińskiego, który stał się strażnikiem swoiście pojętej poprawności teologicznej. To zrozumiałe u hierarchy katolickiego broniącego z urzędu Magisterium Kościoła katolickiego. Ale zgodnie ze wspomnianą przez niego nową sytuacją pluralizmu należałoby powstrzymać nieco ową pasję inkwizytorską, która prowadzi niekiedy do nadużyć, a nawet do manipulowania poglądami krytykowanych osób. Taki jest właśnie sposób jego polemiki z Tomaszem Węcławskim.

Problem polemicznej napastliwości jest o tyle istotny, że Józef Życiński był członkiem wielu gremiów naukowych i opiniotwórczych, mógł więc wpływać w nich na stosunek do ludzi, którzy stali się obiektem jego ataków. [...]

Z powodu swoich bezkompromisowych i nierzadko krzywdzących ocen dorobku innych uczonych często był po prostu źródłem cierpienia dla osób, które nie podzielały jego poglądów. To samo można powiedzieć o jego słynnym liście pasterskim przed wyborami 1997 roku, w którym porównał SLD do NSDAP.

Jeśli pamiętamy o uwikłaniu przynajmniej dziesięciu procent kleru we współpracę z tajnymi służbami PRL-u, w tym samego Życińskiego, to wspomniane zestawienie nabiera nie tylko groteskowego, ale i dwuznacznego charakteru. Tym bardziej że sam Życiński należał do zdecydowanej większości kleru wywodzącego się z chłopstwa, który właśnie zmianom, jakie zaszły w Polsce po 1945 roku, zawdzięczał swój awans społeczny, bez politycznej transformacji znacznie utrudniony. [...]

Od 1990 do 1997 roku był biskupem tarnowskim, a od 1997 do śmierci (w 2011 roku) – arcybiskupem metropolitą lubelskim.

Zaprzeczanie współpracy z SB

Na koniec chcemy wrócić do sprawy, o której wspomnieliśmy na początku, czyli współpracy Życińskiego z SB. Nie jesteśmy tropicielami tajnych współpracowników, ale wydaje nam się, że w wypadku szczególnie gorliwych krytyków PRL-u, „złogów komunizmu”, zagrażającego nam ciągle neo- czy postmarksizmu o tym trzeba wspomnieć i należy się również zastanowić, dlaczego to właśnie księża stali się najbardziej zajadłymi przeciwnikami systemu, dzięki któremu wielu z nich zrobiło zawrotną karierę, nie tylko kościelną.

Najpierw mamy do czynienia z licznymi zaprzeczeniami samego Życińskiego, że nie tylko nigdy nie był tajnym współpracownikiem, ale również że takiej współpracy nikt mu nie proponował. To jego zapewnienie przywołał „Dziennik” w listopadzie 2008 roku, cytując także wypowiedzi Życińskiego na własnych łamach:

Abp Życiński tłumaczył, że „nigdy nie podjął żadnych działań, które można by określić mianem współpracy z SB”. „TW Filozof to nie ja” – powtarzał. W styczniu 2007 r. metropolita opowiadał na naszych łamach o metodach docierania esbecji do środowisk kapłańskich. „Pod pretekstem imienin czy jubileuszu kapłaństwa pracownicy SB przychodzili z kwiatami do księży. Do dziś po nachodzonych w ten sposób duchownych pozostały dokumenty, że np. z funduszu operacyjnego wzięto takie a takie kwoty”.

Te zapewnienia wydają się mało wiarygodne.

Jednym z wypominających Życińskiemu fakt współpracy był ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Wspominaliśmy na początku tego rozdziału o jego wypowiedziach na temat hierarchy. Niezrażony, że Życiński nazywa go ignorantem, na swoim blogu szeroko komentował sprawę, powołując się również na ustalenia historyka Sławomira Cenckiewicza.

Twierdził, że ustalenia Cenckiewicza są niepodważalne: „Wiele faktów wskazuje na to, że abp Józef Życiński, zarejestrowany jak TW o ps. Filozof, nie mógł być fikcyjnym agentem. Najpierw to, co napisał dr Sławomir Cenckiewicz: »Józef Życiński był w latach 1977–1990 rejestrowany pod numerem 1263 przez Wydział IV KW MO w Częstochowie jako TW ps. Filozof. Materiały archiwalne zniszczono w styczniu 1990 r. ‘Filozofa’ miał pozyskać naczelnik Wydziału IV ppłk Alojzy Perliceusz, a jego kolejnymi oficerami prowadzącymi byli: kpt. Stanisław Boczek (1978–1984), por. Zbigniew Kalota (od 1984). Z zachowanych akt lokalu kontaktowego SB o krypt. ‘Wanda’ (ul. Józefitów 15/7 w Krakowie) wynika, że odbywano w nim spotkania z ‘Filozofem’. Por. IPN Ka 0026/1067«”.

Ten żargon większości publikacji historyków IPN-u jest zupełnie niezrozumiały i właściwie więcej zaciemnia, niż rozjaśnia. Również postać samego Cenckiewicza ze względu na jego polityczne uwikłanie w politykę historyczną PiS-u jest dla nas mało ciekawa. Znacznie ciekawsza jest zaproponowana przez Isakowicza-Zaleskiego jego interpretacja w kilku punktach tych cokolwiek enigmatycznych zapisów, którą pozwalamy sobie przywołać:

  1. Okres rejestracji był bardzo długi, bo wynosił 13 lat. Gdyby więc była to mistyfikacja, to wcześniej czy później wykryłyby to wewnętrzne kontrole ministerialne.
  2. Rejestracji dokonał sam naczelnik Wydziału IV SB w Częstochowie, w randze pułkownika, a kolejnymi oficerami byli dwaj inni funkcjonariusze, więc prawdopodobieństwo, że wszyscy trzej przez tyle lat oszukiwali swoich przełożonych (w tym wypadku bezpośrednio Departament IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych) jest równe zeru.
  3. Spotkania odbywały się w lokalu konspiracyjnym, więc duchowny, godząc się na tę konspirację, świadomie łamał przepisy kościelne, zakazujące jakichkolwiek spotkań z esbekami poza urzędami parafialnymi czy paszportowymi.
  4. W posłowiu do swojej książki Księża wobec bezpieki opisałem fakt, że w 1983 r. z okazji drugiej pielgrzymki papieskiej do Ojczyzny TW „Filozof” został przekazany z Wydziału IV SB w Częstochowie do Wydziału IV w Krakowie. Gdyby był to agent fikcyjny, to wykryłyby to służby krakowskie.
  5. Dowodem, choć innej kategorii, jest postawa abp. Józefa Życińskiego, który od kilku lat zaciekle zwalcza lustrację, posuwając się często do niewybrednych ataków personalnych na historyków i pracowników IPN, niegodnych hierarchy Kościoła katolickiego. Poza tym swym histerycznym zachowaniem wręcz pokazuje, jak panicznie boi się swojej przeszłości.
  6. Dowodem może też stać się obecne zachowanie metropolity lubelskiego. Jeżeli bowiem czuje się niewinny, to powinien podać do sądu tak dr. Sławomira Cenckiewicza i mnie, jak wspomnianych trzej oficerów SB. Jeżeli jednak tego nie uczyni, to de facto przyzna się do wszystkiego. W całej tej sprawie najgorsze jest jednak to, że co najmniej od dwóch lat wiedzieli o tym tak przewodniczący Episkopatu Polski, jak i metropolita krakowski, ale nie zrobili nic, aby „rozbroić” ową minę. A później będzie się mówić, że winni są wszyscy – dziennikarze, historycy, masoni, Żydzi (czytaj: Ormianie). Wszyscy, tylko nie ci, co współpracowali z wrogami Kościoła, i nie ci, co to tuszowali. Dokąd polskie władze kościelne nie zdobędą się na odwagę, aby opublikować utajniony raport kościelnej komisji historycznej, to dotąd społeczeństwo będzie targane kolejnymi bolesnymi sprawami, ujawnianymi przez historyków i dziennikarzy".

I to jest najlepszy komentarz do całej sprawy. Przywołaliśmy obszerną wypowiedź Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego również po to, by uczcić jego bezkompromisowość. Obaj dobrze go znaliśmy, jeden z nas z nim studiował i do końca jego życia pozostawał w przyjacielskich relacjach. Wiele nas różniło i drażniło, ale to w niczym nie przeszkadzało nam w darzeniu siebie wzajemnym szacunkiem. To właśnie tacy jak on zasługują na miano wzoru i autorytetu, a nie ci, którzy przy każdej możliwej okazji wylewali na jego głowę wiadra pomyj.

Książka „Skandaliści w sutannach” wyszła nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Okładka książki "Skandaliści w sutannach"
;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze