0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...

Instytucja ślepego pozwu pojawiła się w poselskim projekcie zgłoszony przez Polskę 2050. Dzięki niemu możliwe będzie pozwanie w procesie cywilnym autora anonimowego wpisu w internecie. Do tej pory anonimowi hejterzy mogli być ścigani tylko w procesie karnym, bo do pozwu cywilnego potrzebna była znajomość danych osoby pozwanej. Składając „ślepy” pozew, w rubryce „pozwany” będzie można wpisać „osoba nieznana”. Ustaleniem jej tożsamości będzie zajmował się sąd.

Według pomysłodawców sąd będzie miał 7 dni na zwrócenie się do administratora serwisu o wydanie danych autora wpisu. Za niedostosowanie się do polecenia sądu projekt przewiduje wysokie kary – od 100 tys. do nawet 1 mln złotych.

7 listopada odbyło się pierwsze czytanie projektu, który skierowano do dalszych prac w komisji nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach.

O zaletach i potencjalnych ryzykach „ślepego” pozwu rozmawiamy z Konradem Siemaszką, koordynatorem programu „Wolność słowa” w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Leonard Osiadło, OKO.press: „Ślepy” pozew ma być sposobem na walkę z anonimowym hejtem w internecie. Czy to rozwiązanie ma szansę się sprawdzić?

Konrad Siemaszko, Helsińska Fundacja Praw Człowieka: Ten projekt podchodzi do problemu mowy nienawiści od dość dziwnej strony. Projektodawcy odwołują się bowiem do tragicznych przypadków nękania rówieśniczego w internecie, jak głośna niedawno sprawa śmierci 15-letniej Julii z Lubina. Tylko mam wątpliwości, na ile złożenie takiego “ślepego” pozwu przed sądem cywilnym rzeczywiście mogłoby pomóc w takiej sytuacji?

Wyobraźmy sobie, że jakieś dziecko czy nastolatek jest nękany w internecie. Składamy taki “ślepy” pozew, sąd co prawda dość szybko ustala tożsamość autora tych wpisów, ale potem rozpoczyna się proces o ochronę dóbr osobistych, który w polskich realiach może potrwać nawet kilka lat. Jeśli hejter przegra proces, będzie musiał np. zapłacić zadośćuczynienie. W niektórych przypadkach być może będzie to potrzebne, ale w wielu takich sytuacjach, ważniejsza będzie pilna interwencja i szybka pomoc dla osoby nękanej, a nie wieloletni proces cywilny.

Przeczytaj także:

Usunąć zniesławienie z kodeksu karnego

Czy to znaczy, że hejterzy powinni być sądzeni przed sądem karnym?

Ściganie sprawców mowy nienawiści jest obowiązkiem państwa. Mamy w kodeksie karnym art. 256 i 267 mówiące o nawoływaniu do nienawiści i publicznym znieważaniu ze względu na narodowość, rasę, pochodzenie etniczne czy wyznanie. Katalog przesłanek tych przestępstw powinien być rozszerzony o kolejne: orientację seksualną, wiek, płeć i tożsamość płciową. Jest też w kodeksie karnym art. 190a, mówiący o stalkingu, czyli uporczywym nękaniu wywołującym poczucie zagrożenia, poniżenia czy naruszania prywatności. I stalking jak najbardziej może odbywać się także w internecie. Więc stosowne przepisy chroniące przed hejtem już są w kodeksie karnym.

Kodeks karny przewiduje także przestępstwo zniesławienia (art. 212 kk) oraz znieważenia (art. 216 kk).

Tak, ale zadaniem tych przepisów nie jest ochrona przed mową nienawiści, tylko ochrona reputacji, rozumianej jako dobre imię. Zniewaga polega na nazwaniu kogoś publicznie tzw. brzydkim słowem, a zniesławienie na “pomówieniu”, czyli powiedzeniu o kimś nieprawdy w celu poniżenia go w oczach opinii publicznej lub narażenia na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu, lub pełnienia określonej funkcji.

Przykładem typowej sprawy o zniesławienie jest oskarżenie kogoś przez polityka o to, że zarzucił mu branie łapówki.

Celowo mówię o “oskarżeniu kogoś przez polityka”, bo choć sprawy o zniesławienie rozpatrują sądy karne, to nie toczą się one z urzędu. Trzeba wnieść prywatny akt oskarżenia. Praktyka wykorzystywania tego przepisu to jeden z powodów, dla których od wielu lat postuluje się, aby znieść w Polsce odpowiedzialność karną za zniesławienie.

Czyli usunąć art. 212 z kodeksu karnego?

Prawo karne powinno być ultima ratio, czyli ostatnim narzędziem, po które powinien sięgać ustawodawca, jeśli inne zawiodły. Kary czy środki karne orzekane w sprawach o zniesławienie są nieproporcjonalne do tego rodzaju przewinienia. Co oczywiście nie oznacza, że reputacja powinna być zupełnie pozbawiona ochrony. Powinny istnieć środki prawne, które pozwalałby bronić dobrego imienia także wtedy, kiedy narusza je ktoś anonimowym wpisem w internecie.

Taką szansę daje wprowadzenie “ślepego” pozwu do procedury cywilnej.

Warto jednak podkreślić, że anonimowość w internecie też ma swoją wartość i w określonych sytuacjach również zasługuje na ochronę.

Jakie to mogą być sytuacje?

W Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka często słyszymy od lokalnych dziennikarzy i aktywistów, jak ważna dla ich społeczności jest możliwość wypowiedzenia anonimowo swojej opinii, na przykład w sekcji komentarzy pod artykułem. To bardzo cenne zwłaszcza w niewielkich miejscowościach, gdzie zależności międzyludzkie są silniejsze.

Anonimowy komentarz pozwala skrytykować działania lokalnych władz, czy szerzej “osób wpływowych”, bez ryzyka, że jego autora albo bliskich zatrudnionych w miejskiej spółce czy lokalnej firmie, spotkają za to nieprzyjemności.

Chodzi oczywiście o komentarze mieszczące się w granicach wolności słowa, np. uprawnioną krytykę.

Mrożący efekt komedianta

Autorzy ustawy o “ślepym” pozwie podkreślają, że to narzędzie posłuży nie tylko osobom prywatnym, ale także przedsiębiorcom i instytucjom, których hejt także dotyczy.

Nie zgadzam się z tym, że firma może być ofiarą hejtu rozumianego jako mowa nienawiści. To jest pomylenie pojęć. Zupełnie inna jest waga mowy nienawiści skierowanej do pojedynczego człowieka czy grupy ludzi, a zupełnie inna jest waga krytyki jakiejś firmy, czy instytucji, zwłaszcza publicznej. Takie podmioty muszą godzić się z krytyką, ponieważ posiadają władzę, a ich działania mają szerokie skutki w społeczeństwie. Niestety gros spraw o zniesławienie czy ochronę dóbr osobistych to są właśnie takie sprawy “komercyjne”.

Ludzie są ciągani po sądach, bo napisali w internecie, że jakaś firma ma kiepski produkt, a taka opinia zdaniem spółki narusza jej reputację.

Wytoczenie “ślepego” pozwu pozwoli namierzyć także anonimowych krytyków.

To już się dzieje na gruncie prawa karnego w sprawach o zniesławienie. Czasem nazywa się to “IP trolling”. Ktoś wnosi sprawę o zniesławienie tylko po to, aby ustalić, kim jest osoba pisząca nieprzychylne komentarze. Do procesu wcale nie musi dojść.

Prywatny akt oskarżenia można wycofać, ale dzięki pracy prokuratury wiadomo, kto odważył się skrytykować wójta, burmistrza czy prezesa spółki komunalnej.

A to wywołuje w lokalnej społeczności tzw. efekt mrożący.

Jakiś przykład?

Sprawa Dariusza Kosa, aktywisty z żorskiego stowarzyszenia „Grupa Działamy”. Lokalna spółka komunalna oskarżyła go o zniesławienie z powodu wpisu na Facebooku, w którym zarzucił jej, że założyła profil w sposób niezgodny z regulaminem serwisu. Sąd Rejonowy w Żorach uznał, że wpis miał charakter zniesławiający i skazał Dariusza Kosa na karę grzywny. Nakazał także podać wyrok do publicznej wiadomości poprzez umieszczenie go w Biuletynie Informacji Publicznej oraz wywieszenie na tablicy ogłoszeń urzędu miasta przez okres roku.

Mieszkańcy Żor w prywatnych rozmowach wyrażali z Kosem solidarność, ale mówili, że po tym, co go spotkało, boją się zabierać głos publicznie.

Ten przykład wydaje się dość skrajny. Jak wiele jest takich spraw?

Skarga Dariusza Kosa to jedna z dziewięciu spraw dotyczących wolności słowa, które Europejski Trybunał Praw Człowieka zakomunikował Polsce w ostatnim czasie. Inny przykład, jeszcze bardziej absurdalny: sprawa Pawła Zięby, aktywisty i założyciela strony “Jawny Przedbórz”, który został oskarżony o zniesławienie i znieważenie miejscowego komendanta policji. Kiedy funkcjonariusz odmówił Ziębie udostępnienia informacji publicznej, aktywista napisał o tym na Facebooku i na swojej stronie. We wpisie Zięba zarzucił komendantowi nieznajomość prawa i dyletanctwo, nazywając go „komediantem".

W uzasadnieniu wyroku skazującego na karę grzywny, sąd tłumaczył, że „najbardziej jaskrawym przejawem braku szacunku jest gra słowna, jaką prezentuje oskarżony, przekręcając nomenklaturę »Komendant« na »Komediant«, a następnie szyderczo przepraszając za to”.

Dla kontekstu dodam, że kiedy cytowałeś uzasadnienie sądu, na twojej twarzy pojawił się uśmiech.

Bo według mnie takie wyroki narażają polski wymiar sprawiedliwości na śmieszność.

Tyle że osobom skazanym w procesach o zniesławienie wcale nie jest do śmiechu.

Nawet jeśli uznamy, że stosunkowo niska grzywna nie jest dotkliwą karą, to jednak ktoś skazany za zniesławienie jest już osobą karaną. To ogranicza, czy wręcz uniemożliwia wykonywanie niektórych zawodów i funkcji społecznych. To są konsekwencje absolutnie nieadekwatne do przewinienia. Dlatego zniesławienie powinno zostać usunięte z kodeksu karnego.

Ślepa Temida i działka na Księżycu

To co zamiast zniesławienia? “Ślepy” pozew?

Jeśli pozbędziemy się art. 212 z kodeksu karnego, to powstaje luka, którą mógłby wypełnić “ślepy” pozew. Problem w tym, że projekt w takim kształcie, w jakim został zaproponowany, jest dalece niedoskonały. Jedną z najbardziej niepokojących rzeczy jest założenie, że po wpłynięciu “ślepego” pozwu, sąd automatycznie występuje do administratora strony o ujawnienie danych użytkownika. Projekt nie przewiduje żadnego mechanizmu wstępnej kontroli ważenia dóbr – wolności słowa z jednej strony i ochrony reputacji z drugiej.

Ale czy nie to jest zadaniem sądu podczas procesu?

Była taka sprawa przed ETPCz dotycząca wydawcy dużego austriackiego portalu, od którego żądano wydania danych osób komentujących anonimowo artykuły. I w tym orzeczeniu Trybunał podkreślił, że anonimowość w internecie ma swoją wartość, bo chroni przed ryzykiem odwetu. Dlatego za każdym razem trzeba sprawdzić, czy w danym przypadku przeważa potrzeba ochrony reputacji jednej osoby, czy wolności słowa drugiej. Ale to trzeba zrobić jeszcze zanim dojdzie do procesu. Bo kiedy ujawni się tożsamość osoby, która powinna być chroniona, to mleko już się rozlało.

W rozmowie z OKO.press współautor ustawy o “ślepym” pozwie stwierdził, że ważenie tych wartości będzie następowało w momencie badania pozwu pod kątem formalnym. Jeśli sąd stwierdzi, że pozew jest w sposób oczywisty bezzasadny, to nie nada sprawie biegu.

Obawiam się, że w praktyce to tak nie zadziała. Możliwość wstępnej oceny pozwu pod kątem “oczywistej bezzasadności” wprowadzono do Kodeksu Postępowania Cywilnego w 2019 roku. Nowa regulacja miała przeciwdziałać wytaczaniu spraw w innym celu niż uzyskanie sądowego rozstrzygnięcia. Potencjalnie mogłoby więc chodzić o sprawy typu SLAPP, w których wytacza się komuś proces tylko po to, aby go szykanować koniecznością uczestniczenia w nim.

HFPC wysłała do wszystkich sądów okręgowych w Polsce zapytanie, jak stosowany jest ten przepis w sprawach o ochronę dóbr osobistych. Okazało się, że praktycznie wcale.

Sądy za oczywiście bezzasadne uznają wyłącznie pozwy o przysłowiową działkę na Księżycu. Czyli takie, w których strona domaga się rzeczy niemożliwej lub niedopuszczalnej w świetle prawa.

Dlatego właściwie każdy “ślepy” pozew, który będzie się trzymał kupy, zostanie przez sąd przyjęty do rozpatrzenia?

Także z tego względu, że w polskim prawie obowiązuje domniemanie bezprawności naruszenia dóbr osobistych. To znaczy, że do procesu dojedzie, jeśli powód tylko uprawdopodobni, że jakaś wypowiedź narusza jego dobre imię. W tej logice jednak każda nieprzychylna wypowiedź w jakiś sposób narusza czyjeś dobre imię. W praktyce więc mechanizm badania “oczywistej” bezzasadności pozwu nie będzie stanowił żadnej bariery dla wyłapywania potencjalnych spraw SLAPPowych. Jeśli sądy mogą działać z automatu, to z tego korzystają, bo są zawalone pracą. Nie będą więc jej sobie dokładać.

Tajemnica dziennikarska w niebezpieczeństwie

Czyli sąd każdy “ślepy” pozew przyjmie i z automatu zwróci się do administratora danego serwisu o wydanie danych pozwanego użytkownika. Czy ten może odmówić?

Projekt nie przewiduje wprost takiej możliwości. Za to wskazuje bardzo wysokie kary za niewydanie bez usprawiedliwionej przyczyny żądanych przez sąd informacji. W takiej sytuacji administrator mógłby się pewnie odwołać do przepisów ogólnych KPC i złożyć zażalenie na postanowienie o nałożeniu grzywny. Ale realnie patrząc, jeśli grzywna może wynieść od 100 tys. do nawet 1 mln złotych, to który administrator zaryzykuje spór z sądem, czy wydanie danych użytkownika jest zasadne, czy nie?

Inicjatorzy projektu zapowiadali, że kary są tak wysokie, aby właśnie wymusić współpracę ze strony administratorów serwisów.

I tak wysoka grzywna może spotkać wydawcę każdego serwisu w Polsce, także OKO.press. Ustawa o “ślepym” pozwie nie przewiduje bowiem żadnych regulacji związanych z ochroną tajemnicy dziennikarskiej. Najczęściej łączymy ją z ochroną źródeł, czyli osób, które dostarczają dziennikarzom informacje.

Ale tajemnica dziennikarska obejmuje również tożsamość autora listu do redakcji, który zastrzegł, aby jego dane nie były ujawniane.

Proponowane przepisy nie precyzują czy przedmiotem “ślepego” pozwu może być tylko komentarz pod artykułem czy wpis w mediach społecznościowych. Mowa o “naruszeniu dóbr osobistych drogą elektroniczną”, tak naprawdę może chodzić o każdą aktywność w internecie, także o publikację anonimowego listu przez redakcję. Wierzę, że redakcje odmawiałyby sądowi ujawniania takich danych. Musiałyby się jednak liczyć z ryzykiem nawet milionowej grzywny.

”Ślepy” pozew tak, ale tylko w pakiecie

Czy wprowadzenie “ślepego” pozwu jest więc złym pomysłem?

Nie, ale wymaga wprowadzenia kilku “bezpieczników”, które zminimalizują ryzyko używania go w sposób wypaczony. Jednym z nich jest pozbawienie możliwości sięgania po niego przez osoby prawne wykonujące władzę. W Polsce sprawy o zniesławienie czy ochronę dóbr osobistych wytaczają nie tylko wójtowie, czy burmistrzowie, ale także rządzone przez nich gminy. “Ślepy” pozew pozwalałby na szybkie dowiedzenie się, kto obsmarowuje włodarza w internecie. Po ustaleniu przez sąd tożsamości autora anonimowego wpisu pozew można byłoby wycofać, żeby przypadkiem nie przegrać procesu. Opłaty od pozwu co prawda już nikt nie zwróci, ale jeśli ma się do dyspozycji środki publiczne, to można z nich skorzystać, żeby zdobyć listę lokalnych krytyków.

Takie działania samorządów są zgodne z prawem?

Polskie przepisy wprost tego nie zabraniają. Ale orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jest w tym zakresie jasne. Była taka sprawa, w której miasto Kalisz pozwało aktywistkę w związku z jej wypowiedzią na wiecu. Sąd oddalił powództwo powołując się właśnie na orzecznictwo ETPCz, które mówi, że taki podmiot jak gmina nie ma legitymacji, aby pozywać o ochronę dobrego imienia. Niestety nie wszystkie sądy się z tym zgadzają.

Dlatego, jeśli nie wprowadzimy takiego bezpiecznika, to zaraz będziemy mieli zalew “ślepych” pozwów, w których gminy zwracają się do sądu o ustalenie danych osób, które źle piszą o burmistrzu.

Jaki jeszcze bezpiecznik byłby potrzebny?

Dobrze byłoby, gdybyśmy pomyśleli o “ślepym” pozwie nie jak o samotnej regulacji, tylko elemencie pewnego pakietu zmian. Polska powinna implementować do swojego porządku prawnego dyrektywę antyslappową. I chociaż sama dyrektywa ogranicza się jedynie do prawa cywilnego, to jej nadrzędnym celem jest przeciwdziałanie postępowaniom, które prowadzą do tłumienia debaty publicznej. Warto więc przy tej okazji wprowadzić zmiany także w prawie karnym i przyjrzeć się dokładniej nie tylko takim przestępstwom jak zniesławienie, ale i znieważenie funkcjonariusza publicznego czy znieważenie pomnika.

Takim systemowym przeglądem kodeksu karnego ma zająć się komisja kodyfikacyjna powołana przez nowego ministra sprawiedliwości.

To dobrze, bo jeśli ktoś liczy, że sprawy typu SLAPP skończyły się wraz ze zmianą rządów, to niestety jest w błędzie. Tego rodzaju sprawy nadal będą toczyć się przed polskimi sądami, bo żadna władza nie przepada za swoimi krytykami. Dobrze, żebyśmy wypracowali takie mechanizmy w prawie, które będą chronić obywateli przed nadużyciami każdej władzy.

;
Na zdjęciu Leonard Osiadło
Leonard Osiadło

Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.

Komentarze