0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

W tygodniu 11. rocznicy katastrofy w Smoleńsku Tomasz Sakiewicz otwiera wydanie "Gazety Polskiej" wstępniakiem "Odmienieni". Tytułową odmianą, przełomowym momentem historii miało być dla Polaków powstanie warszawskie, wybór na papieża Jana Pawła II, a wreszcie "tragedia smoleńska".

O ile o dwóch pierwszych wydarzeniach wiadomo, kto z kim i dlaczego, o tyle znaczenie Smoleńska dla współczesnej historii zdaje się w opowieści Sakiewicza cokolwiek niejasne.

"Cierpienie i chęć zachowania godności, walka o prawdę odcisnęły piętno na dziesiątkach tysięcy ludzi. »Smoleńsk« nas odmienił i kształtuje, choć w sposób dla wielu już niezauważalny. Nie zmienił wszystkich, lecz rozpoczął formowanie nowego typu elit. Ten proces trwa. Nie wolno nam tego zmarnować. Ale nie wolno nam też pozostawić tej sprawy niewyjaśnioną".

W podobnie sentymentalnym i niejasnym tonie utrzymane są wszystkie materiały rocznicowe, które pojawiły się w numerze. A to przecież "Gazeta Polska" oraz "Gazeta Polska Codziennie" w minionej dekadzie ogłaszały z okładek, że "Tupolew leciał i płonął", "Tupolew został zestrzelony", "To jednak był trotyl", "Tupolewa rozerwały DWIE EKSPLOZJE", "Tupolew uderzył kołami", "Prezydent został zamordowany".

Przeczytaj także:

Smoleńsk dał nam 500 plus

Kolejny tekst poświęcony Smoleńskowi wicenaczelny Piotr Lisiewicz otwiera cytatem z marszałka Pilsudskiego: „W sercach szlachetnych nieszczęście i poniżenie kraju jest zawsze źródłem patriotyzmu”.

Główna teza artykułu "Tragedia, która obudziła w nas polskość" jest taka, że dochodzeniem do prawdy o Smoleńsku nie jest wskazanie palcem i przykładne ukaranie winowajców i spiskowców, ale zrozumienie, co dzięki Smoleńskowi udało się osiągnąć narodowi polskiemu.

I tak "10 kwietnia 2010 roku i odsłonięcie stanu państwa, ale może jeszcze bardziej stanu umysłów jego „elit”, rozpoczęło proces demontażu postkolonialnej III RP". To nie żart. Dosłownie napisano, że państwo, które przez organizacyjny chaos doprowadziło do katastrofy lotniczej i przez 11 lat nie dało rady ściągnąć z Rosji wraku, tak naprawdę tym wszystkim wybiło się na niepodległość.

Jak to możliwe? Obóz patriotyczny dzięki Smoleńskowi pokazał wreszcie upadek moralny "wynarodowionych elit", które korumpowane są pieniędzmi z Rosji oraz od samego George'a Sorosa, który chyba dosyć przypadkowo zaplątał się w tę narrację.

Ważne jest jedno - dzięki Smoleńskowi zjednoczona Prawica zrozumiała, co w życiu jest ważne.

"Tak jak Piłsudski wydawał »Robotnika«, tworzył Organizację Bojową PPS, by wreszcie stworzyć Legiony i odzyskać niepodległość, tak Kaczyński połączył postulat uniezależnienia się od Rosji i Niemiec z 500 plus" - czytamy.

Spuścizną smoleńską są także podobno zniknięcie rosyjskiej agentury w Polsce w latach 2014-2021, odbicie wojska przez Antoniego Macierewicza z rąk postkomuny oraz rozpropagowanie kultu Żołnierzy Wyklętych.

Kaczyński rozpływa się we mgle

W numerze znajduje się także wywiad z Antonim Macierewiczem, który wyjaśnia, że raportu podkomisji smoleńskiej nadal nie ma, bo przeszkodą są względy proceduralne. Eksperci, ze względu na pandemię, nie mogą złożyć potrzebnych podpisów.

Ale w wywiadzie z Jarosławem Kaczyńskim, który również znalazł się w tym wydaniu, prezes mówi, że to nie wszystko. Powołuje się na ekspertów, którzy "twierdzą, że konieczne jest jeszcze zbadanie kilku kwestii, bo wykonane analizy, badania, obliczenia – potężny materiał badawczy, co do tego nie mam wątpliwości – wymagają dopracowania".

Jeśli nie teraz, to kiedy? Tego Kaczyński nie wie, ale podkreśla, że obóz rządzący "nie może być zakładnikiem tej czy kolejnej rocznicy". Wszystko trzeba na spokojnie i w swoim czasie. A przede wszystkim - w Polsce, bo zdaniem prezesa narodową wadą Polaków jest oczekiwanie tego, że zagranica rozwiąże nasze problemy.

"Czy zatem uda się powiedzieć Polakom, do czego doszło 10 kwietnia 2010 roku?" - pyta dramatycznie Tomasz Sakiewicz.

"Nie mam takiej pewności, choć jest to dla mnie sprawa niezmiernie bolesna" – odpowiada Kaczyński.

W pytaniu kończącym wątek smoleński Sakiewicz pyta o Rosję, a raczej stwierdza, że to potężny kraj i może manipulować opinią publiczną na świecie. Kaczyński się z nim zgadza, po czym stwierdza:

"Teraz odejdę od państwa pytania i powrócę do kwestii, o których już mówiłem, a mianowicie obrony fundamentów cywilizacji zachodniej: rodziny, normalnych relacji społecznych, wolności".

Zagrożona emisja "Stanu zagrożenia"

"Nawet prezes Jarosław Kaczyński nie ma już złudzeń, że cokolwiek uda się ustalić i wątpi w teorie Macierewicza” – mówiły nam w lipcu 2020 roku nasze źródła w PiS.

Wśród koalicjantów już wtedy zaczęła krążyć informacja, że Kaczyński odcina się od tego, co „badał” Macierewicz i najchętniej zapomniałby o długoletnim dochodzeniu i własnych deklaracjach, że jesteśmy „coraz bliżej prawdy”. Wcześniej zakończono tradycję smoleńskich miesięcznic, podczas których to zresztą w 2017 roku Kaczyński po raz pierwszy wyznał, że "prawdy możemy nigdy nie poznać".

W styczniu głośno było o zbliżającej się premierze filmu "Stan zagrożenia", którego reżyserką jest Ewa Stankiewicz, a producentem TVP. To właśnie Telewizja Jacka Kurskiego miała po raz pierwszy pokazać materiał publiczności.

Z przekazów medialnych wynikało, że w filmie zaprezentowaną pełną paletę teorii spiskowych, z zamiłowania do których słynie autorka.

"Szereg niewytłumaczalnych z pozoru zdarzeń, które stworzyły możliwość wydarzenia się tej zbrodni. Krew także po tragedii. Dramatyczne pytania o padające tuż po katastrofie relacje, iż trzy osoby przeżyły tragedię i zostały przewiezione do szpitala - potem wymazane z obiegu informacyjnego (...) Mocny głos, by nie odpuszczać, by przyspieszyć dochodzenie prawdy" - reklamował film Michał Karnowski na łamach wpolityce.pl 20 stycznia.

Filmu jednak nie wyemitowano. TVP oświadczyła, że "wpłynęły zastrzeżenia natury formalno-prawnej, stwarzające poważne wątpliwości co do ryzyka użycia w filmie materiałów prawnie chronionych". Stroną zgłaszającą te zastrzeżenia był sam Antoni Macierewicz, który w pismach do autorów filmu stwierdził, że materiał w nim prezentowany pozyskano bez zgody podkomisji, a więc z naruszeniem prawa.

Jak twierdzi Onet, to jednak nie Macierewicz zablokował emisję "Stanu zagrożenia". Jego pisma z żądaniami zaniechania naruszeń pochodziły jeszcze z maja 2020 roku, a film i tak znalazł się w ramówce.

Według informacji portalu miał go zatrzymać Jarosław Kaczyński. Film Ewy Stankiewicz oryginalnie miał dotyczyć Lecha Kaczyńskiego, tymczasem samowolnie poświęciła go w całości tematowi Smoleńska, w dodatku podsycając teorie spiskowe, które prezes od jakiegoś czasu stara się wygaszać. "Stan zagrożenia" miał oskarżać polityków PiS o bagatelizowanie sprawy Smoleńska, prokuraturę - o opieszałość w śledztwach, a podkomisję Macierewicza o bezczynność.

W kwietniu między skłóconymi stronami sporu musiało dojść jednak do porozumienia. Ewa Stankiewicz poinformowała 7 kwietnia na Twitterze, że TVP wyemituje film 10 kwietnia wieczorem, w 11. rocznicę katastrofy. Kilka godzin później premierę przesunięto na 18 kwietnia. Kolejnego dnia "Wiadomości" pokazały pismo od Macierewicza z prośbą o publikację filmu o pracach podkomisji w paśmie wieczornym 10 kwietnia. I to on ostatecznie wylądował w ramówce TVP1.

Czy Macierewicz sabotuje prace Podkomisji?

W lutym, po zablokowaniu filmu Ewy Stankiewicz, na łamach "Sieci" pojawił się tekst Glenna Jørgensena, byłego członka Podkomisji smoleńskiej, a prywatnie męża reżyserki.

Duński inżynier zarzuca w nim Macierewiczowi dezorganizowanie prac podkomisji. Macierewicz o wszystkim ma decydować właściwie jednoosobowo. Każe dogłębnie badać całkowicie nierokujące wątki śledztwa, a jednocześnie ukręcać łeb inicjatywom podsuwanym przez ekspertów. Tam, gdzie trzeba prostego działania, na przykład zebrania podpisów, szef podkomisji przeciąga wszystko miesiącami. Z kolei tam, gdzie rzecz wymaga czasu i staranności, każe prace przyspieszać i ogłasza publicznie wątpliwe wyniki.

Co więcej, Macierewicz miał dbać o to, by złe były stosunki podkomisji z prokuraturą prowadzącą śledztwo smoleńskie, czego efektem był brak przepływu informacji między obiema instytucjami. Miał także izolować pozostałych członków komisji z zewnętrznymi ekspertami, czy organami ścigania.

Kolejne zarzuty to brak odpowiedniej rejestracji zebranych dowodów, co ma uniemożliwić późniejsze ewentualnie procedowanie w sądzie, a wreszcie całkowita ich dezorganizacja - co sprawia, że prace komisji składają się na luźne, sprzeczne ze sobą materiały, a nie całościowy raport.

Obszerny tekst Jørgensena był właściwie oskarżeniem Antoniego Macierewicza o sabotaż.

Były szef MON tłumaczył się z tych zarzutów na łamach "Gazety Polskiej", twierdząc między innymi, że to Duńczyk dezorganizował prace.

Podkomisję smoleńską Macierewicza chcą rozliczyć także rodziny ofiar katastrofy. Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury, w marcu mówiła o tym, że Ministerstwo Obrony Narodowej powinno przeprowadzić w podkomisji audyt.

"Nadzieje, które wiązaliśmy z podkomisją, zostały w dużej mierze zawiedzione. Udało się znacznie mniej, niż liczyliśmy, że się uda. Nie jestem jedyną rozczarowaną, bo takich rodzin jak ja, jest więcej" - mówiła. Jej słowa poparła Małgorzata Wassermann.

Kto teraz dochodzi do prawdy?

W przededniu 11. rocznicy Prokuratura Krajowa poinformowała, że zamknięcie śledztwa w sprawie katastrofy po raz kolejny zostanie przesunięte. Tym razem na 31 grudnia 2021 roku. W komunikacie wyliczony jest szereg badań, których jeszcze nie ukończono. Śledztwo, podobnie jak prace podkomisji, trwa już od 2016 roku. Na razie jego jedynym wymiernym efektem były wielomilionowe odszkodowania za ekshumacje ofiar katastrofy.

Żadnych wyników nie dały także prowadzone tak zwane okołosmoleńskie śledztwa, przede wszystkim to dotyczące zdrady dyplomatycznej, jakiej miał się zdaniem PiS dopuścić Donald Tusk.

Na razie jedynymi skazanymi w procesie (z oskarżenia prywatnego) są Tomasz Arabski, ówczesny szef kancelarii premiera oraz Monika B., urzędniczka KPRM. Sąd uznał ich za odpowiedzialnych niedopełnienia obowiązków w związku z organizacją lotu do Smoleńska. Wyroki są jednak nieprawomocne.

Nie wniesiono zapowiadanej długo skargi do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze na Rosję za brak zwrotu wraku tupolewa. Według Onetu, Macierewicza w ostatniej chwili miał powstrzymać Jarosław Kaczyński.

Temat przeżywa swój renesans na łamach "Sieci" braci Karnowskich, gdzie w październiku 2020 roku Marek Pyza i Marcin Wikło rzucali hasło, że po maratonie wyborczym wreszcie "czas na Smoleńsk". W tym tygodniu śledczy w okładkowym artykule informują, że "Włoskie laboratorium też potwierdza TROTYL". W kolejnych dniach codziennie publikują teksty promujące nowe ustalenia.

Jeden z nich rozpoczyna się słowami: "Jest dość cicho po naszych doniesieniach o kolejnym potwierdzeniu obecności materiałów wybuchowych na miejscu katastrofy z 2010 r.". Winna ciszy jest przede wszystkim opozycja i media. Ale w wywiadach z politykami PiS w tym tygodniu, nie licząc występu Macierewicza w TV Trwam, nie słychać ani o trotylu, ani o zamachu.

W głównonurtowej polityce PiS Smoleńsk funkcjonuje już właściwie tylko jako tragedia, do której doprowadzić miał "przemysł pogardy" nakręcany przez Donalda Tuska. Ten sam Tusk zawinić miał później oddając śledztwo Rosji, a sama Rosja - utrudniając działania polskim śledczym.

Na razie jedyna prawda, do której doszliśmy wygląda tak, że PiS wyjaśnia przyczyny katastrofy już pięć i pół roku. Czyli dokładnie tyle, ile rządziła po Smoleńsku koalicja PO-PSL.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze