340 lat temu, 12 września 1683 roku, rozegrała się bitwa wiedeńska. Czyli jedno z najbardziej znanych wydarzeń w historii polskiego oręża. Czy potrafimy odróżnić fakty i mity na temat batalii Sobieskiego z Turkami?
Każdy, kto widział „Pana Wołodyjowskiego”, nieustannie powtarzanego w stacjach telewizyjnych przy okazji świąt, pamięta zakończenie filmu. Pomimo bohaterskiej obrony Kamieńca Podolskiego, ta naddniestrzańska graniczna twierdza wpada w ręce tureckie.
A wraz z nią, na mocy haniebnego pokoju w Buczaczu (1672), fragment Ukrainy odpada od Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Dopiero triumf hetmana Jana Sobieskiego pod Chocimiem (1673) i obranie tego zwycięskiego wodza królem (1674), odwracają bieg historii.
Tyle że nie do końca to prawda.
Król Jan III Sobieski z powodzeniem walczył przez kilka lat z Turkami, lecz na mocy pokoju z 1678 roku odzyskał jedynie część straconych ziem. Kawał Podola wraz z Kamieńcem pozostał w rękach Imperium Osmańskiego. Tym samym ziemie ukraińskie podzielone zostały na trzy części: polską, rosyjską i turecką.
Kamieniec Podolski i okolice wrócą do Polski dopiero po pokoju w Karłowicach w 1699 roku. Szesnaście lat po sławnej odsieczy wiedeńskiej, dwa i pół roku po śmierci Jana III, już za panowania Augusta II Mocnego.
Można byłoby pomyśleć, że Sobieski traktował walkę z Turkami i Tatarami jako dzieło swojego życia. Jak również, że był gorliwym zwolennikiem mesjanistycznej idei Rzeczypospolitej jako antemurale. Czyli „przedmurza chrześcijaństwa”, broniącego chrześcijan – a zwłaszcza katolicyzmu – przed armiami innowierców.
Nic podobnego. Sobieski był bardziej pragmatyczny.
Idea „przedmurza chrześcijaństwa” była w XVII wieku słabsza, niż nam się wydaje.
Polskie władze traktowały ją bardzo instrumentalnie. „Od połowy XV w. aż do bitwy pod Wiedniem przypominanie antemurale służyło polskiej racji stanu, ułatwiając uzyskiwanie pieniędzy, posiłków wojskowych oraz wsparcia politycznego nie tylko na walkę z Turcją, lecz również z Moskwą czy Szwecją.
Natomiast Rzym aż do bitwy pod Cecorą (1620) patrzył ze sceptycyzmem na strojenie się w szaty obrońcy antemurale kraju, który nie chciał wejść do ligi antytureckiej” – zwracał uwagę prof. Janusz Tazbir.
Rzeczpospolitą stać wtedy było na posiadanie własnego zdania.
A jak wyglądał stosunek do Tatarów i Turków w czasach Sobieskiego? Tatarzy częstokroć wspierali Turków, jednak nie byli w tym jednomyślni. Wielu z nich przez wieki wspierało państwo polsko-litewskie: od bitwy pod Grunwaldem, przez wojny ze Szwedami i Rosją, po walki także z Imperium Osmańskim.
Korzystał z tatarskich żołnierzy również Sobieski. Ku zgrozie przybyszów z Zachodu, Tatarzy mieli w Rzeczypospolitej meczety, ulice, a nawet dzielnice. W słynnych podlaskich Kruszynianach i w okolicznych wioskach osadził ich właśnie Jan III, za zasługi w walce.
A co z islamskimi sąsiadami Rzeczypospolitej? Produkty z muzułmańskiego Orientu były w Polsce i na Litwie rozchwytywane. Wschodnie wzory wzbogacały sarmacką garderobę, czego najdobitniejszym dowodem są szlacheckie kontusze.
Niektórym magnatom, na przykład pierwszemu mężowi Marysieńki Janowi Sobiepanowi Zamoyskiemu marzyło się nawet stworzenie własnego haremu. Ojciec Jana Sobieskiego myślał o czym innym: zadbał, by syn nauczył się języka tureckiego.
„Turecki język jeśli komu, tedy nam potrzebny – a zwłaszcza szlachcie, która tu w Rusi mieszka, w tym od nich sąsiedztwie i w tych ustawicznych poselstwach, wojnach i kłótniach”, argumentował.
Brać szlachecka wcale nie była opętana ideą wojen religijnych z muzułmanami. Wolała pokój, a na sejmach zdarzały się ostre słowa krytyki pod adresem orędowników wojny z „nieprzyjacielem Krzyża Świętego”.
Wygląda na to, że po wstąpieniu na tron Jan III chciał skończyć z pasmem konfliktów na południowym wschodzie i zmienić punkt ciężkości polskiej polityki.
W 1675 roku zawarł tajny traktat w Jaworowie z Francją, której władca Ludwik XIV wcześniej odnowił szesnastowieczny sojusz Paryża ze Stambułem. Na mocy ustaleń z Francuzami, zamiast wiecznie walczyć z Turcją, Rzeczypospolita miała przystąpić do wojny z Hohenzollernami – władającymi Brandenburgią oraz Prusami Książęcymi, oderwanymi spod polskiego zwierzchnictwa.
Brandenburczycy narazili się Ludwikowi, mającemu szerokie zaplecze polityczne i agenturalne w Polsce, walką przeciw Francji u boku innych państw niemieckich.
To nie koniec planowanych karkołomnych zmian w sojuszach Rzeczpospolitej. Prowadzona przez Sobieskiego „polityka bałtycka” przewidywała wspólne natarcie na Prusy Książęce wraz ze Szwecją.
Gdyby atak się powiódł, to przy zakończeniu konfliktu z Turkami oraz przy wolnej ręce ze strony Francji i Szwecji, Polska mogłaby nawet myśleć o odzyskaniu wpływów na Śląsku.
Te plany spaliły na panewce.
Szwedzi nie kwapili się do ataku. Francja myślała głównie o własnych zyskach. Na dodatek jakiekolwiek pomysły Sobieskiego musiały jeszcze zyskać poparcie szlachty.
Zdaniem historyków, Jan III poważnie rozważał pozostawanie w pokojowych relacjach z Turcją, jednak pozbawiony wsparcia Ludwika XIV i bez szans na pomoc Szwecji, zaczął szukać innych rozwiązań. Zawrócił więc na stare koleiny walki z Imperium Osmańskim.
Sceptycy twierdzą, że Sobieski kształtował swoją politykę nie przez pryzmat dobra Rzeczypospolitej, lecz planowanej przez siebie dynastii na polskim tronie. Chciał, by władzę po nim objęli synowie. Byłoby im łatwiej, gdyby o polski tron ubiegali się jako władcy np. jakiegoś księstwa wykrojonego na Śląsku, Prusach Książęcych lub Mołdawii.
Ten ostatni kierunek oznaczał ponowny zwrot przeciw Turcji. Sobieski początkowo przewidywał wspólny sojusz polsko-habsbursko-rosyjski. Car jednak nie miał zamiaru narażać się sułtanowi i pomagać Polakom.
Ostatecznie alians zaproponowali Rzeczpospolitej sami Habsburgowie, gdy Turcy ruszyli na Austrię. Nawet jeśli Sobieski nie myślał o potencjalnej domenie dla swoich synów, to uznał, że lepszy będzie sojusz z Habsburgami, niż znalezienie się w międzynarodowej izolacji.
W organizowaniu wsparcia dla zagrożonego Wiednia wielkie zasługi poczynił kapucyński kaznodzieja Marek z Aviano. Cesarz Leopold I Habsburg radził się go w sprawach duchowych i politycznych, papież Innocenty XI uważał kapucyna za cudotwórcę, a Jan III chwalił w listach do Marysieńki.
Mnich miał niewątpliwe zdolności dyplomatyczne i kaznodziejski dar przekonywania, z przymrużeniem oka należy jednak patrzeć na jego baśniowe perypetie z bardzo nieudanego filmu „Bitwa pod Wiedniem”.
Czy cudaczne było też porozumienie Sobieskiego z cesarzem Leopoldem I? Pozornie mogło wyglądać mało poważnie, ponieważ przystąpiliśmy do niego 1 kwietnia. A więc w dzień uważany za starożytny symbol psot, kawałów i kłamstw. We Francji znany jako „Dzień kwietniowej ryby”, a w Wielkiej Brytanii jako „Kwietniowy dzień głupca”.
Szybko temu przeciwdziałano. „Sojusz polsko-austriacki zawarty 1 kwietnia (a więc w Prima Aprilis!) został antydatowany na dzień wcześniej w celu uniknięcia złej wróżby” – podkreślają historycy Sławomir Suchodolski i Dariusz Ostapowicz w książce „Obalanie mitów i stereotypów. Od Jana III Sobieskiego do Tadeusza Kościuszki”.
Przymierze zobowiązywało obie strony do natychmiastowej pomocy w przypadku tureckiego ataku. Leopold I obiecywał wesprzeć polską stronę finansowo i zrzekał się wszelkich posiadanych pretensji do polskiego tronu.
Jak zaznaczają historycy, późniejszy przebieg wydarzeń mógłby sugerować, że Habsburgowie nabrali i ograli Sobieskiego. Przyjaźń polsko-habsburska nie potrwała przecież długo.
Wprawdzie Jan III przyszedł Wiedniowi z odsieczą, ale oswobodzeni przez niego Austriacy w kolejnych pokoleniach wystawili Polaków do wiatru. Wiek później razem z sąsiadami rozdrapali ziemie Rzeczpospolitej.
Wielu badaczy zwraca jednak uwagę, że przymierze miało obowiązywać tylko w czasie wojny z Imperium Osmańskim, zaś w polityce nie ma przyjaciół na zawsze, liczą się tylko interesy. Nie ma więc co przesadzać z tym chichotem historii po porozumieniu zawartym 1 kwietnia 1683 roku.
Wróćmy do samej bitwy pod Wiedniem i mitów, które ją otaczają. Zwycięstwo Sobieskiego kojarzy się przede wszystkim z szarżą husarii, naszej straszliwej ciężkozbrojnej jazdy.
Nie można jednak zapominać, że w owym czasie była ona formacją dość anachroniczną. Często nie radziła sobie już z wojskami zachodnimi z ich coraz lepszymi muszkietami i artylerią, aczkolwiek wciąż pozostawała arcygroźna dla wschodnich przeciwników.
„Bitwa wiedeńska, stoczona 12 września 1683 roku między sprzymierzoną armią wojsk chrześcijańskich (polskich, cesarskich, książąt niemieckich) a wojskami Imperium Osmańskiego, zmieniła losy Europy. Z tego faktu doskonale zdawali sobie sprawę ludzie żyjący w tamtej epoce. My, Polacy, zwykliśmy ocalenie miasta przypisywać waleczności husarii. Czy słusznie?” – pisał wybitny znawca dziejów husarii Radosław Sikora w artykule „Wiedeńskie błędy Sobieskiego” i podawał szereg często przemilczanych faktów.
Po pierwsze, wojska koalicyjne skierowane do boju z oblegającymi Wiedeń siłami osmańskimi, liczyły łącznie mniej więcej 65 tys. żołnierzy, z czego około 4 tys. stanowili polscy husarze, czyli tylko 6 procent.
Po drugie, inne wojska już walczyły, gdy do natarcia przystąpili nasi „skrzydlaci jeźdźcy”, by rozstrzygnąć bitwę.
Po trzecie, przed decydującą szarżą generalną husarze przeprowadzili dwie mniejsze, rozpoznawcze, zakończone srogimi stratami. „Skrzydlaci jeźdźcy” nie byli cudowną bronią, którą wystarczyło przyprowadzić pod Wiedeń i wydać rozkaz do ataku. Dowodzenie nimi wymagało talentu.
Po zwycięskiej bitwie wiedeńskiej Jan III faktycznie wysłał słynny list do Rzymu ze słowami „Venimus, vidimus et Deus vicit”, czyli „przyszliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył". I rzeczywiście jest to trawestacja słów Juliusza Cezara „Veni, vidi, vici”, czyli „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”.
Sęk w tym, że wygrana bitwa pod Wiedniem nie oznaczała ostatecznego zwycięstwa.
Niecały miesiąc później doszło do tureckiego rewanżu podczas dwukrotnego starcia pod Parkanami. Początkowo oddziały tureckie zaskoczyły Polaków. W trakcie ucieczki omal nie zginął Jan III, na szczęście osłonięty przez dzielnego rajtara.
Gdy Polacy przygotowali kontratak, zmietli siły wroga. A co by było, gdyby Sobieski poległ wtedy pod Parkanami?
Zapytany o to przed laty prof. Dariusz Kołodziejczyk z Instytutu Historycznego UW, specjalizujący się w dziejach stosunków polsko-tureckich, odpowiedział mi: „Gdyby nie ocalał z tej bitwy, to w legendzie Jan III przetrwałby jeszcze większy, niż w tej chwili.
Pewnie byśmy do dziś snuli marzenia, co by było, gdyby żył dłużej – bo to taki wybitny wódz! Ile jeszcze wielkich zwycięstw i sukcesów politycznych by go czekało! Tymczasem dziś wiemy, że żadnych triumfów już później nie było, jedynie pasmo klęsk i bardzo gorzkich rozczarowań w ostatnich kilkunastu latach życia”.
Od 1683 roku rozpoczął się faktyczny upadek Imperium Osmańskiego. Najbardziej skorzystała z tego Austria, a w XVIII i XIX wieku – także Rosja. Walki polsko-tureckie zakończyły się wraz z traktatem w Karłowicach w 1699, w którym byliśmy stroną jako część Ligi Świętej, antytureckiej koalicji. Na tym skończyły się boje Rzeczpospolitej z Turkami.
Sobieskiemu nie udało się zrealizować planów osadzenia synów w Mołdawii, pokoju w Karłowicach nie dożył.
Bitwa pod Wiedniem dla kolejnych sarmackich pokoleń stała się mylącym symbolem trwałości potęgi Rzeczypospolitej, chociaż w rzeczywistości znalazła się ona już w poważnym kryzysie.
Tak głębokim, że sto lat po odsieczy wiedeńskiej Polacy w Turcji zaczęli widzieć nie wroga, lecz potencjalną sojuszniczkę, z której pomocą można powstrzymać sąsiadów łasych na kolejne rozbiory Rzeczypospolitej.
Dlatego, gdy król Stanisław August Poniatowski planował w roku 1788 wojnę z Turkami u boku wojsk carycy Katarzyny II, pojawił się znamienny krytyczny wiersz, autorstwa prawdopodobnie publicysty i duchownego Piotra Świtkowskiego:
„Cóż nam Turcy zrobili? Czy że poganie
Za pochop nienawiści to już ku nim stanie
Czyż przeto, że nabożny Turczyn w swym meczecie
Nie w ten sposób czci Boga co na całym świecie?”.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze