0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Sejm na ostatnim posiedzeniu 17 sierpnia 2023 uchwalił zmiany w ustawie o sporcie i w Prawie oświatowym. Nowe przepisy mają na celu uruchomienie ewidencji „Sportowe talenty”, która będzie gromadziła m.in. wyniki testów sprawnościowych uczniów. Takie testy będą odbywały się każdego roku szkolnego i będą obowiązkowe. Pierwsze z nich już za kilka miesięcy.

A po co to wszystko? Według autorów pomysłu, ewidencja ma posłużyć „do systemowego monitorowania sprawności fizycznej najmłodszej części polskiego społeczeństwa” (tak wynika z uzasadnienia projektu ustawy). Zbierane dane mają pomóc też lepiej przeciwdziałać nadwadze i otyłości.

Drugim celem, który mają zrealizować nowe przepisy, jest umożliwienie wychwytywania młodych zdolnych sportowców.

Innymi słowy, „Sportowe talenty” to system skautingowy, który ma pozwolić klubom i związkom sportowym pozyskiwanie sportowego narybka.

Wydaje się, że w obliczu tego, że polskie dzieci tyją najszybciej w Europie (jak podawał w 2018 roku. Instytut Żywności i Żywienia), decyzję rządzących należałoby ocenić pozytywnie. Otyłość i nadwaga wśród najmłodszej części społeczeństwa są – jak się wydaje – realnym problemem.

Przeczytaj także:

Tylko czy zaproponowane rozwiązanie faktycznie może pomóc go rozwiązać? Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

Zmiana wprowadzona po cichu

Przepisy o „Sportowych talentach” zostały uchwalone jako wrzutka do ustawy o zdrowiu publicznym i zostały do niej „przeniesione” z innego projektu. Pierwotnie regulacje odnoszące się do obowiązkowych testów sprawnościowych w szkołach znalazły się w projekcie ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie (co samo w sobie jest ciekawe). Planowano, że wejdą one w życie 1 września 2023 r. Sejmowa komisja skierowała jednak projekt do wysłuchania publicznego, które zaplanowano na 12 września. Oznaczało to, że rejestru „Sportowe talenty” nie uda się uruchomić wraz z początkiem nowego roku szkolnego.

Minister Kamil Bortniczuk, który firmował pomysł, znalazł wyjście z impasu. W sejmie rozpatrywano projekt ustawy zmieniającej ustawę o zdrowiu publicznym, która miała wprowadzić zakaz sprzedaży „energetyków” osobom poniżej 18. roku życia. Reprezentantem wnioskodawców był nie kto inny jak Bortniczuk. Już po zakończeniu pierwszego czytania wniósł poprawkę, dzięki której przepisy o ewidencji „Sportowe talenty” zostały „doklejone” do projektu w sprawie „energetyków”.

Mimo że obecni na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia legislatorzy wskazywali, że taka poprawka w istocie stanowi obejście zasady trzech czytań i powinna być procedowana jako osobna inicjatywa ustawodawcza, komisja poprawkę przyjęła. Później ani sejm w trakcie dalszych prac, ani senat przy rozpatrywaniu uchwalonej już ustawy, tego błędu nie poprawili.

Jeśli zatem ktoś czekał na wysłuchanie publicznie i liczył, że 12 września będzie mógł wypowiedzieć się na temat pomysłu ministra sportu, to czeka go gorzkie rozczarowanie. Gdy wysłuchanie się rozpocznie, to regulacja prawna o „Sportowych talentach” będzie już od kilkunastu dni obowiązywała.

Proces konsultacji społecznych – jak widać – uznano za całkowicie zbyteczny.

A nawet za paraliżujący uchwalanie ważnych przepisów w odpowiednim tempie (czyli takim, jakiego życzyłby sobie minister). Kamil Bortniczuk z rozbrajającą szczerością przyznał, że poprawkę do projektu ustawy o zdrowiu publicznym składa dlatego, że w sprawie „pierwotnego” projektu odbędzie się wysłuchanie publiczne, co uniemożliwi wejście przepisów przed 1 września. A co ciekawe, identyczna „wrzutka” znalazła się też w ustawie o branżowych centrach umiejętności. Komuś ewidentnie zależało na czasie.

Pozorny cel

Dokładniejsza analiza nowych przepisów o sporcie budzi wątpliwości, czy mają one służyć faktycznie w głównej mierze przeciwdziałaniu nadwadze i otyłości.

Jak wynika z ustawy, w ewidencji „Sportowe talenty” mają być gromadzone dane uczniów takie jak: płeć, wiek, wzrost i masa ciała oraz wyniki testów sprawnościowych. Dostęp do danych po autoryzacji mają uzyskać kluby i związkowe sportowe. Będą one mogły przeglądać zanonimizowane dane i wyrazić chęć skontaktowania się z daną osobą, której wyniki zainteresowały klub.

Pośrednikiem między klubem, a uczniem ma być szkoła.

Testy sprawności fizycznej – na mocy zmian dokonanych w Prawie oświatowym – mają być obowiązkowe. Szczegółowe zasady ich przeprowadzania ma określić minister edukacji i nauki. W projektowanym rozporządzeniu zakłada się, że na test będą się składały:

  • bieg 10 razy po 5 metrów,
  • beep–test (dwudziestometrowy wytrzymałościowy bieg wahadłowy wykonywany według protokołu dla testu Eurofit),
  • podpór leżąc przodem na przedramionach (plank, inaczej deska),
  • skok w dal z miejsca.

O to, żeby w systemie „Sportowe talenty” znalazły się wyniki testów sprawnościowych, zadbać ma szkoła. Sankcji za niesubordynację ucznia nie przewidziano. A nawet podkreślono, że testy mają służyć wyłącznie diagnozie, a nie ocenianiu. Można jednak przypuszczać, że szkoły znajdą sposób na to, by w testach tych uczniowie brali udział.

Co ciekawe, wzrost i masę ciała uczniowie mają podawać szkole samodzielnie (a gdy są niepełnoletni, mają za nich zrobić to rodzice). Nie przewidziano, żeby pomiarów dokonywała szkolna pielęgniarka. Szkoła otrzymane dane ma wprowadzić do systemu – nie może ich weryfikować.

Egzekwowanie tego obowiązku będzie fikcją. Szkoła nie może na rodzica ucznia nałożyć żadnych kar. Więcej kłopotów mogą mieć pełnoletni uczniowie, bo tych można straszyć obniżeniem oceny zachowania czy „jedynką” z WF.

Wygląda więc na to, że rzetelność i prawdziwość danych o wzroście i masie uczniów nikogo za bardzo nie interesuje. A to przecież te dane z punktu widzenia walki z epidemią otyłości i nadwagi są kluczowe. Przepisy przewidują, że dostęp do rejestru mają mieć też instytucje publiczne i niepubliczne, m.in. w celach naukowych i statystycznych – ale czy z tak zbieranych danych będzie jakiś pożytek?

Czyżby zatem pięknie brzmiące hasło o tym, że władza chce chronić zdrowie obywatelek i obywateli miało być tylko zasłoną dymną do stworzenia klubom i związkom sportowym darmowego narzędzia do kontaktowania się z dowolnym uczniem w Polsce?

„Nie, bo RODO”?

Z „RODO-manii” chyba się już trochę wyleczyliśmy. Bo jak wytłumaczyć to, że ani w Sejmie, ani w Senacie nikt się głośno nie zająknął na temat tak szerokiego przetwarzania danych osobowych uczniów? Kwestia dotyczy przecież nie tylko RODO.

Zgodnie z art. 51 ust. 2 Konstytucji RP: „Władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym”. Mam więcej niż uzasadnione wątpliwości, że gromadzenie – obowiązkowo, bez uzyskiwania na to zgody – w rządowym rejestrze wyników testów sprawnościowych obywateli jest jakkolwiek uzasadnione i konieczne.

Co innego, gdyby uczeń mógł się w takim systemie dobrowolnie zarejestrować, chcąc uzyskać propozycję od jakiegoś klubu sportowego.

Tymczasem władza każdego ucznia zapisała do ewidencji, z której wypisać się nie można.

Można byłoby oczywiście argumentować, że rząd gromadzi dane w celu ochrony zdrowia publicznego. I że jest to konieczne i potrzebne, a na gruncie Konstytucji – dozwolone. Bo art. 31 ust. 3 pozwala na ograniczanie praw i wolności w celu ochrony zdrowia.

Jak jednak wskazałem wyżej, prawdziwy cel nowych przepisów jest inny. Co więcej, zgodnie z art. 9 RODO dane dotyczące zdrowia (a co najmniej część danych gromadzonych w ewidencji „Sportowe talenty” można za takowe uznać) to tzw. dane wrażliwe, których gromadzenie i przetwarzanie jest co do zasady zabronione – chyba że np. takie działania są niezbędne ze względów związanych z ważnym interesem publicznym. Szukanie przez kluby nowych zawodników chyba tej definicji nie spełnia.

Czy testowanie faktycznie pomoże?

Stowarzyszenie Umarłych Statutów zaapelowało do Prezydenta RP o zawetowanie ustawy. W piśmie podniesiono m.in. że istnieją poważne wątpliwości, czy wprowadzenie na lekcjach wychowania fizycznego testów sprawnościowych zachęci młodzież do aktywności fizycznej.

Z przeglądu literatury przedmiotu, który wykonał Mateusz Muszyński ze Stowarzyszenia, wynika że:

  • doświadczenia związane z testami sprawnościowymi w niewielkim stopniu przyczyniają się do promowania pozytywnych odczuć związanych z lekcjami wychowania fizycznego;
  • testy sprawnościowe często przyczyniają się do kształtowania negatywnych postaw wobec lekcji wychowania fizycznego;
  • a także do poczucia upokorzenia w przypadku porażki przed rówieśnikami.

Można przypuszczać, że słabsi fizycznie uczniowie będą teraz jeszcze bardziej unikali lekcji WF, a w szczególności konfrontacji z testem, którego wyniki zostaną dodane do rejestru.

Zabrakło chyba i w ministerstwie sportu, i w ministerstwie edukacji i nauki refleksji nad tym, dlaczego uczniowie rezygnują z zajęć wychowania fizycznego. Gdyby było inaczej, być może rok temu nie obserwowaliśmy zainicjowanej przez Kamila Bortniczuka ofensywy zmierzającej do zmian w zasadach zwalniania przez lekarzy z WF, a dziś nie zajmowaliśmy się ewidencją „Sportowe talenty”.

„Macie tu piłkę i grajcie”

Najwyższa Izba Kontroli w 2013 roku wskazywała, że jedną z głównych przyczyn absencji uczniów na zajęciach wychowania fizycznego jest nieatrakcyjny sposób prowadzenia zajęć, przejawiający się m.in. preferowaniem gier zespołowych i gimnastyki.

„Macie tu piłkę i grajcie” to nie wymysł leniwych dzieci, którym nie chce się ćwiczyć, ale realny problem szkolnego WF-u.

Dokonajcie wiwisekcji – zbadajcie doświadczenia swoje, swoich dzieci czy dzieci znajomych. Jak wygląda WF? Jak często gra się w piłkę nożną lub biega w kółko bez ładu i składu? Co w tym czasie robi nauczyciel – czy aktywnie prowadzi zajęcia, czy tylko obserwuje uczniów z ławki?

Takie badanie na własny użytek przeprowadziłem w gimnazjum – mieliśmy 4 godziny WF-u tygodniowo, z czego 2 miały być poświęcone na piłkę nożną, bo grupa wybrała ją jako sport wiodący. Ale naiwnym był ten, kto liczył, że pozostałe 2 godziny będą poświęcone na coś innego niż piłka nożna. Ta bowiem bardzo często się na tych godzinach przeznaczonych na inne sporty pojawiała.

Dołóżmy do tego: stygmatyzację słabszych fizycznie uczniów – w tym niestety nie tylko ze strony rówieśników, ale czasem i samych nauczycieli – system oceniania, wymagania edukacyjne i mamy przepis na katastrofę. Wychowanie fizyczne w szkołach powinno być dla uczniów atrakcyjne, komfortowe i proponować aktywność fizyczną, w której chętnie będą uczestniczyli.

Nie wylewać dziecka z kąpielą

Wprowadzenie zmian w lekcjach wychowania fizycznego to coś, co koniecznie trzeba zrobić. Podobnie trzeba wdrożyć odpowiednie działania przeciwdziałające nadwadze i otyłości u dzieci i młodzieży. Rekomenduję jednak mniej pośpiechu, a więcej słuchania: opinii publicznej i ekspertów.

W oczekiwaniu na wejście w życie nowych przepisów, które już zostały podpisane przez Prezydenta, można zapytać ministrów Czarnka i Bortniczuka o to, ile sami ważą, jaki mają wzrost, jak szybko biegają i czy są w stanie zrobić „deskę” (Stowarzyszenia Umarłych Statutów już o to zapytało). Bo skoro chce się zbierać dane uczniów, to warto dać przykład. Wszak pomysł nie jest głupi?

Szkoła na wybory. Zamiast bzdur typu „seksualizacja dzieci” zapraszamy na rozmowę serio o polskiej szkole jako źródle cierpień, ale także nadziei. Korzystamy z 10 postulatów Obywatelskiego Paktu dla Edukacji, kompleksowego projektu naprawy. To ma być szkoła nowoczesna, zdemokratyzowana, otwarta na Polskę i świat, twórcza, szkoła myślenia, a nie kucia, współpracy, a nie wyścigu szczurów. Polityczki i politycy prodemokratycznej opozycji deklarują poparcie Paktu, ale tylko obywatelski nacisk w kampanii wyborczej może sprawić, że edukacja zostanie potraktowana przez przyszłe rządy tak, jak na to zasługuje. W cyklu „Szkoła na wybory” we współpracy z koalicją SOS dla Edukacji podważamy też kolejne fałszywe przekonania na temat edukacji (tzw. debunking)

;

Komentarze