"Niektórzy nie wierzą, że mogę być z Wadowic. Z liceum, do którego chodziła taka święta osoba, wyszedł taki szkodnik, który szkoły niszczy?! - opowiada OKO.press Łukasz Korzeniowski, twórca Stowarzyszenia Umarłych Statutów. - Działamy między młotem szkoły i kowadłem władzy"
Na zdjęciu członkowie Stowarzyszenia Umarłych Statutów, od lewej: Dominik Olczyk, Daniel Sjargi (wiceprezes), Łukasz Korzeniowski (prezes, rozmówca OKO.press), Mateusz Rojek, Mikołaj Data (wolontariusz), Kacper Szewczyk
Piotr Pacewicz, OKO.press: Skąd ci się to wzięło?
Łukasz Korzeniowski, prezes Stowarzyszenia Umarłych Statutów, student prawa UJ: W styczniu 2018 kończyłem 18 lat. W grudniu 2017 roku powiedzieli mi w szkole, że jako pełnoletni będę mógł sam usprawiedliwiać nieobecności, ale muszę przynieść na to zgodę mamy, a jeżeli mama się nie zgodzi, to nie. Akurat prof. Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich zajmował się tym tematem i przeczytałem, jak dowodzi, że uczeń pełnoletni ma prawo samodzielnie się usprawiedliwiać. Napisałem do niego i w przeddzień Wigilii dostałem list, to był wspaniały prezent. RPO nie ma możliwości interwencji w jednostkowych sprawach, ale sugeruje, żebym napisał w tej sprawie do kuratorium. Zgłosiłem też propozycję na forum młodzieżowej rady miejskiej, gdzie działałem...
Miasta Krakowa?
Nie, Wadowic, jestem z Wadowic. Ale rada wystraszyła się tematu, były głosy, że jeśli już, to na miękko, może pójdziemy do pani dyrektor, pogadamy... Stwierdziłem, że trudno, zostaję sam na placu boju i złożyłem wniosek do kuratorium. W lutym 2018 była kontrola w szkole. Uznali, że okej, uczeń ma rację, uchylamy przepisy statutu szkoły.
Bo w szkolnym statucie był taki zapis.
Tak. Statut to najważniejszy szkolny dokument. Powinien być przyjęty przez Radę Szkoły, czyli reprezentację wszystkich stanów: nauczycieli, rodziców i uczniów, ale szkolna demokracja szwankuje, takich rad zwykle nie ma i wtedy opracowuje go po prostu rada pedagogiczna. Tak było też w mojej szkole.
Sprawa wydawała się załatwiona, ale... no właśnie, nagle dowiaduję się, że w szkole trwa śledztwo, kto doniósł. Uznali, że to musiał być ktoś z zewnątrz, więc nauczyciele na godzinach wychowawczych mimochodem pytają, czy ktoś, czegoś nie wie. I w równoległej klasie ktoś zdradza, że to ja pisałem do kuratorium.
Siedzę sobie na lekcji matematyki, a tu przychodzi pani z sekretariatu. Wszyscy już wiedzą, o co chodzi, klasa w śmiech.
Pierwszy raz jestem na dywaniku. Trzymają mnie z półtorej godziny, po prostu nie mogą znieść, że uczeń zrobił coś takiego. Pani dyrektor wypytuje o moje relacje z rodzicami, o inne rzeczy poboczne. Wreszcie dochodzi do sedna, jest obrażona, że do niej nie przyszedłem, a drugiej strony mówi, że i tak by się nie zgodziła, bo pracowała w kuratorium i wie, że rodzice muszą kontrolować to, co robią dzieci, taki jest jej pogląd.
Bo niby osoby dorosłe, ale jednak uczniowie czy uczennice.
Co z tego? W prawie nie ma żadnych zapisów, które by uzasadniały taką argumentację. Art. 11 kodeksu cywilnego stwierdza, że osoby pełnoletnie, o ile nie są ubezwłasnowolnione, "mają pełną zdolność do czynności prawnych".
Kodeks rodzinny i opiekuńczy precyzuje, że pod władzą rodzicielską dziecko pozostaje się do pełnoletności (art. 92), a wraz z ustaniem władzy rodzicielskiej ustaje prawo i obowiązek rodziców do wykonywania pieczy nad osobą i majątkiem dziecka (art. 95 § 1), z dziecka zostaje zdjęta powinność posłuszeństwa wobec rodziców (art. 95 § 2), i – co może najistotniejsze – rodzice przestają być przedstawicielami ustawowymi dziecka (art. 98 § 1).
Ale prawo prawem, a szkoła szkołą
Niestety. Padło też, gdzieś na korytarzu, pytanie innej nauczycielki, jak mogłem na panią dyrektor donieść, ona startuje w konkursie na kolejną kadencję i będzie miała w papierach, że jej statut łamał prawo.
Jak się dowiedziałem później, pani dyrektor chciała od wizytatorki, która prowadziła kontrolę, dowiedzieć się, kto zgłosił sprawę do kuratorium, ale takiej informacji nie dostała, bo tak się złożyło, że akurat ta wizytator była naszą byłą sąsiadką i kojarzyła moją mamę.
Zawsze jak przyjdzie kontrola, to dyrektor chce, żeby mu podać, kto złożył skargę. Tym razem się nie udało.
Tymczasem informacja o całej sprawie ze szkolnego Facebooka roznosi się po szkołach w Wadowicach i okazuje się, że u innych też jest taki zapis w statutach i też by chcieli go usunąć. I ktoś powinien to zgłosić do kuratorium, a najlepiej ja, bo jak już raz załatwiłem, to mogę kolejny, po co inni mają ryzykować. Co ciekawe, moja pani dyrektor ostrzega inne szkoły, że ja mogę to zrobić i że też będą mieli kontrolę.
I?
No dobra, w końcu napisałem. Poza moją szkołą mamy w Wadowicach dwa większe zespoły szkół, więc wysłałem kolejne dwa pisma. I znowu się udało, musieli zmienić statuty. To był taki zalążek aktywności w obronie praw uczniów.
Stałeś się liderem rabacji szkolnej? Uczniowskim Jakubem Szelą?
Bez przesady. Sprawdziłem I Liceum Ogólnokształcące w Krakowie, wysoko w rankingach, okazało się, że jest tam tak, jak wszędzie. Przejrzałem szkoły w Warszawie - to samo. W maju 2018 roku przekroczyłem kolejny próg. Wysłałem listy do 16 kuratoriów, do ministerstwa, do rzeczników praw obywatelskich i praw dziecka, do pełnomocnika rządu ds. równego traktowania.
Mama była przerażona. Już jak przyszedł ten pierwszy list od prof. Bodnara, to powiedziała, że ona tego nie wytrzyma. Że będę miał przechlapane, że mnie wyrzucą ze szkoły, żebym się uspokoił. A teraz, ledwo trochę przycichło, a ja dalej, kolejne akcje...
Wzywałeś urzędy, żeby rozwiązać sprawę systemowo?
Tak. Interwencje w Wadowicach to był taki lokalny happening, ale jeśli wszędzie jest tak źle, od szkół topowych po najmniejsze, to najlepiej byłoby, żeby ministerstwo zarządziło ogólnopolską kontrolę, czy prawa dorosłych uczniów nie są w statutach łamane.
Wezwanie zostało zignorowane. Poza RPO jeszcze tylko pełnomocnik rządu ds. równego traktowania napisał do MEiN, że tym się trzeba zająć. Dwa kuratoria odpisały, że znają problem, ale czekają na odpowiedź z ministerstwa.
A ministerstwo stwierdziło, że problem jest marginalny. Pojawił się ten sam argument co zawsze - nie ma skarg w kuratoriach. Postanowiliśmy - bo zebrała się już grupka aktywistek i aktywistów - zrobić im psikusa.
Zaczęło się pisanie skarg do kuratoriów. Założyliśmy bloga, stronę na FB pod nazwą „Stowarzyszenie Umarłych Statutów” i grupę na Facebooku. Opisaliśmy tam, gdzie i jak interweniujemy.
Chcieliśmy sprawdzić, jak jest w całej Polsce, ale temat umarł, bo wszystkich nas było może 10 osób, z różnych szkół, i ludzie odpuszczali. Jak się zbliża matura, to czasu jest niedużo. Natomiast nasz blog i media społecznościowe żyły.
Nazwa to aluzja do książki i filmu "Stowarzyszenie umarłych poetów". Niby dowcip, ale o radykalnej wymowie.
We wrześniu 2018 cała szkoła już wiedziała, że dalej coś kombinuję, choć nauczyciele myśleli, że może mi przejdzie. Poprosiliśmy na blogu, żeby napisać, co w szkole zdarzyło się najśmieszniejszego, najdziwniejszego, najbardziej wkurzającego. Ludzie mieli okazję się wyżalić. Jak przeczytałem te komentarze, to szczęka mi opadła, stwierdziłem, że w moim liceum nie jest aż tak źle.
Prosili, że skoro wywalczyliście zmiany w czterech czy pięciu szkołach, to może byście zrobili też coś z tym, co my mamy. Stwierdziłem, że kurczę, za wszystkich pisać, to się nie wyrobię. Napisałem wzór w sprawie praw uczniów pełnoletnich, i proszę bardzo wysyłajcie sami, nawet anonimowo. Ktoś się zgłosił, że może być słupem: napiszcie skargę, a ja ją wyślę pod swoim nazwiskiem.
A jak to było odbierane przez rówieśników? Zostałeś uznany za bohatera? Wariata?
Odbiór był OK. Fajnie, że ktoś się zajął prawami uczniów 18+, bo w drugiej i trzeciej klasie były dorosłe osoby, które miały złe relacje z rodzicami, a nawet już nie mieszkały z nimi, ale szkoła wymagała zgód rodziców na zawody sportowe czy wycieczki więc rodzice mieli na nich haka.
W ogóle rodzice są problemem.
Powtarzały się żale, że jak się dowiedzą, że działam, to mam przechlapane, nie mogę żadnej poczty urzędowej dostawać do domu. Zgłosił się jakiś nauczyciel, że jakby co, to jego adres można podawać.
Potem nauczyliśmy się (ja także), żeby w listach do kuratorium "prosić o odpowiedź tylko mailową, bo po co papier marnować?" Tak się to rozkręcało, żale uczniów się wylewały.
Szkoła na wybory. Zamiast bzdur typu „seksualizacja dzieci” zapraszamy na rozmowę serio o polskiej szkole jako źródle cierpień, ale także nadziei. Korzystamy z 10 postulatów Obywatelskiego Paktu dla Edukacji, kompleksowego projektu naprawy. To ma być szkoła nowoczesna, zdemokratyzowana, otwarta na Polskę i świat, twórcza, szkoła myślenia, a nie kucia, współpracy, a nie wyścigu szczurów. Polityczki i politycy prodemokratycznej opozycji deklarują poparcie Paktu, ale tylko obywatelski nacisk w kampanii wyborczej może sprawić, że edukacja zostanie potraktowana przez przyszłe rządy tak, jak na to zasługuje. W cyklu „Szkoła na wybory” we współpracy z koalicją SOS dla Edukacji podważamy też kolejne fałszywe przekonania na temat edukacji (tzw. debunking)
Pojawiły się kolejny problem - wymuszanie składek na radę rodziców, a według ustawy Prawo oświatowe (art. 84 ust. 6) są one w pełni dobrowolne.
Czyli broniliście też praw rodziców.
Poniekąd. Przychodziły skargi na religię w szkole. To była prosta rzecz, bo w rozporządzeniu MEiN mowa, że "organizuje się naukę religii na życzenie rodziców", a w przypadku uczniów pełnoletnich, na ich życzenie. Wrzuciliśmy na stronę grafikę z przepisem rozporządzenia i z informacją, że jeśli w statucie:
- to wszystko jest bezprawne. Trzeba napisać do kuratorium: proszę to zmienić.
Koordynowałeś to wysyłanie e-maili do kuratoriów?
Na początku wysyłaliśmy sami, potem to podupadło. Mieliśmy też w grupie konflikt, bo mnie nie satysfakcjonowało, że piszemy za innych. Chciałem szukać ludzi, którzy się bardziej zaangażują. A jeszcze zaatakowali nas hakerzy z Indii, przejęli stronę na trzy tygodnie.
Zbliżała się matura, stwierdziłem, że sam nie dam rady. Bo ludzie pisali, więc należy im odpisać. Nieraz prosili o proste interwencje, ale czasem ktoś pisał elaborat, jak się źle w szkole czuje.
Nas była garstka. Zacząłem szukać osób, które chciałyby się zaangażować w rozwój projektu. Zgłaszały się głównie licealistki i licealiści z całej Polski, ktoś zostawał moderatorem grupy, inna osoba odpowiadała na listy, ktoś tworzył grafikę, ktoś poprawiał stronę. Dołączały osoby z rad młodzieżowych, gotowe korzystać z naszych materiałów, jak pisać pisma do kuratoriów.
Zebrało się z 15 osób, a w 2019 drugie tyle.
Ale cały czas wiele osób się wykruszało. Nauczyciele sprawdzali, kto pisze posty na naszym Facebooku i uczniowie lądowali na dywaniku, zawsze z tą samą pretensją: jak można tak szkodzić dyrekcji.
Byliśmy też krytykowani przez nauczycieli, że ich nie szanujemy. A w kwietniu 2019 roku doszedł strajk nauczycieli, więc skoro mamy jakieś pretensje, to jesteśmy anty-nauczycielscy i anty-ZNP. A może nawet działamy na rzecz PiS?
Z drugiej strony, władza też nas nie lubiła, bo krytykowaliśmy nadmierną religijność w szkołach, ingerowanie w prywatność uczniów, czy wreszcie homofobię.
Dużo mówiliśmy o wolności sumienia i wyznania. Bo nie można nikogo w publicznej szkole, nawet katolickiej (bo są takie), zmuszać do uczestnictwa w mszy św. np. na rozpoczęcie roku szkolnego, bo narusza to wprost art. 53 ust. 6 Konstytucji: "Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych".
A jak ktoś nie chodzi na religię, to nie może być z tego powodu dyskryminowany – o tym wprost mówi rozporządzenia w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii (§ 1 ust. 3).
Tłumaczyliśmy uczennicom i uczniom, że mogą w szkole zorganizować tęczowy piątek, że statut szkoły nie może zabraniać noszenia tęczowych elementów i że nielegalny jest np. zakaz „promowania mniejszości seksualnych". Przywoływaliśmy art. 31 Konstytucji RP, że wolność uczniów podlega ochronie i szkoła nie może sobie arbitralnie jej ograniczać.
Byliśmy, jesteśmy między młotem a kowadłem i uczymy się ciągle, jak w tym lawirować,
żeby z jednej strony, przekonać nauczycieli, że nie niszczymy szkoły, a z drugiej dać władzom do zrozumienia, że nawet jak się z nami generalnie nie zgadzają, to i tak mogą w pewnych sprawach poprawić los uczniów. Bo nie chodzi, czy my jesteśmy po tej, czy po tamtej stronie, tylko że w szkołach jest źle, więc zróbmy coś z tym.
Bałem się formalizowania naszej pracy, ale na początku 2020 roku dałem się namówić i tuż przed pandemią założyliśmy stowarzyszenie.
Razem z COVID-19 w marciu 2020 do szkół przyszedł chaos. Nikt nie wiedział, co zrobić. Komunikaty ministerstwa były jak z maszyny losującej: raz mówili A, a raz nie A, a jeszcze na Twitterze minister zdrowia twierdził, że B.
Minister edukacji: zawieszamy zajęcia, na to pierwsza dama: róbcie zajęcia online. W pewnym momencie przyszła decyzja: od jutra nauka zdalna, od 08:00 do 17:00, sprawdzana obecność, kamerki włączone, jak ktoś nie ma komputera, to nie zalicza.
Ze dwie noce poświęciłem, żeby się wgłębić w to covidowe rozporządzenia. Co to w ogóle znaczy, że zajęcia są zawieszone? Nawet w kuratoriach tego nie rozumieli. Stwierdziliśmy, że bierzemy sprawy w swoje ręce.
Puściliśmy planszę na FB, że skoro zajęcia są zawieszone, to oznacza, że nie ma normalnych zajęć, czyli tego, a tego w szkole, nie wolno przerabiać nowego materiału, oceniać, sprawdzać obecności itd. Wolno było tylko powtarzać materiał. Ładnie to wyglądało, w punktach (zobacz - tutaj).
Prawem uczniów jest nie uczyć się?
Tak stanowiło rozporządzenie ministra z 11 marca 2020 "w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty". Zwracaliśmy się też do uczniów: "Jeśli w trakcie zawieszenia działalności dydaktycznej szkół otrzymałaś/eś:
to niezwłocznie zwróć się do dyrektora szkoły z wnioskiem o usunięcie oceny, nieobecności czy uwagi. Jeśli dyrektor nie zainterweniuje, sprawę należy przekazać do właściwego kuratorium oświaty".
Post miał ćwierć miliona zasięgu, udostępniały go znane osoby, chodził po Instagramie i Twitterze. Dwa kuratoria wprost go przekleiły z podpisem kurator oświaty. Niezbyt elegancko, ale liczy się skutek. Minister edukacji Dariusz Piontkowski nagrał na YouTuba wideo i też nas cytował bez cytowania.
Żartowaliśmy, że nad ministerialnym rozporządzeniem stoi słowo pierwszej damy, bo wideo Agaty Kornhauser-Dudy było wysłane przez kuratoria do szkół, ale jeszcze wyżej są nasze slajdy w power poincie.
Weszliśmy w obieg mediów. TVN, Wyborcza, Onet, Radio Zet, TOK FM... Objaśnialiśmy kolejne rewelacje covidowe, strefy zielone, żółte, czerwone. Nauczyciele zauważyli, że bronimy także ich praw. Pisali np., że dyrekcja nie słucha ani kuratorium, ani nie przestrzega przepisów. I co z tym zrobić, gdzie to zgłosić?
Czyli nauczyciele skarżyli się uczniom.
Tak, satysfakcja była duża. Pomyśleliśmy sobie: widzisz, jak to jest, gdy się twoich praw nie przestrzega? My od początku nikomu nie robimy na złość, nam chodzi o obronę praw uczniów, za którymi nikt się nie opowie.
Twoje liceum w 1938 roku ukończył Karol Wojtyła.
To jest o tyle śmieszne, że niektórzy nie wierzyli, że mogę być z Wadowic.
Z tego samego liceum, do którego chodziła taka święta osoba, wyszedł taki szkodnik, który szkoły niszczy?
Ale jak Stowarzyszenie Umarłych Statutów zrobiło się znane, to nawet w liceum troszkę dumę poczuli, no bo w sumie "ktoś od nas" to wszystko robi.
Przedstawiając w kwietniu 2023 raport z badań „Prawa ucznia w Polsce" opowiadałeś o sprzecznych z prawem praktykach wystawiania ocen.
W pierwszej klasie liceum nasza pani od biologii wystawiała oceny, ale to dziennik elektroniczny wyliczał średnią. Komuś wychodziło np. 3,4, ale pani wolałaby dać czwórkę, więc trzeba było napisać dwie kartkówki i może dziennik to przełknie.
Ja miałem podobnie z angielskim. Według średniej miałem 4, więc pani stwierdziła, że mnie weźmie do odpowiedzi dwa razy z rzędu. To było absurdalne: chciała mi dać 5, ale średnia dalej "nie puszczała", więc pani dopisała mi trzecią piątkę z odpowiedzi.
Na początku nie wiedziałem, że to sprzeczne z prawem, myślałem, że to tylko coś głupiego. Teraz już wiem, że ocenę klasyfikacyjną ustala nauczyciel i bierze przy tym pod uwagę "stopień spełnienia wymagań na poszczególne oceny".
Ustawa o systemie oświaty nie wspomina, że należy brać pod uwagę średnią, ani ważoną, ani jakąkolwiek inną, a to, w jakim stopniu spełnia się "wymagania edukacyjne". I ocenia to nauczycielka, a nie program komputerowy.
W listopadzie 2021 napisaliśmy...
Już byłeś na studiach.
Tak, na prawie w Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisaliśmy ”Statut nieumarły. Wzór statutu szkoły z komentarzem”. To była odpowiedź na krytykę ze strony nauczycieli, która po pandemii wróciła. Że jak tacy jesteście mądrzy, to sami napiszcie, jak ma wyglądać statut.
Pomysł wyszedł od Anny Szulc, nauczycielki matematyki z liceum w Zduńskiej Woli, którą poznałem na konferencji o edukacji w Senacie RP. Do zespołu dołączyła prof. Sylwia Jaskulska z UAM w Poznaniu, która naukowo zajmuje się oceną zachowania, oraz dr Gabriela Olszowska, była dyrektorka gimnazjum w Krakowie.
W czwórkę stworzyliśmy wzór statutu szkoły. Proszę bardzo, można skorzystać za darmo.
Komentarze ucichły.
W końcu 2021 roku Stowarzyszenie Umarłych Statutów dostało grant z funduszy norweskich. Mogliśmy wreszcie kupić sprzęt, bo np. nasz grafik nie miał odpowiedniego komputera. Mogliśmy też zrobić badania i odpowiedzieć na zarzut, że sobie wymyślamy to łamanie praw ucznia. A to są pojedyncze przypadki i dotyczą uczniów, którzy mają kłopoty i mszczą się na nauczycielach. Bo to jest niemożliwe, żeby nasz pan od WF śmiał się z kogoś grubego. A dzięki badaniom wiemy, jak powszechne są naruszenia.
Ale wasz skądinąd imponujący raport opiera się na ankietach wypełnianych przez chętnych. Pewnie była wśród nich nadreprezentacja osób, które mają szczególnie złe doświadczenia ze szkołą.
Byliśmy świadomi, że ankietę mogą wypełniać chętniej ci, którzy są na szkołę źli. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że przytłaczająca większość uczniów spotkała się naruszaniem swoich praw. Dlatego zdecydowaliśmy się, by ankieta skierowana do otwartego kręgu osób - każdy mógł wziąć w niej udział, kto chodzi do szkoły lub niedawno ją skończył.
Jak się przyjrzeć odpowiedziom na poszczególne pytania, to widać, że to nie jest tak, że odpowiadali tylko "wkurzeni" na szkołę. Badanie potwierdziło nasze hipotezy, ale nie wszystkie w jednakowym stopniu. Teraz wiemy, z czym jest bardzo źle, z czym źle, a z czym nie najgorzej.
W szkole zawsze było masę absurdów i głupot, jak z "Ferdydurke", ale na ogół wszyscy się jakoś przystosowują, trochę izolują, trochę nabijają. Jak to się stało, że akurat ty uznałeś, że to jest nie do zaakceptowania?
Może charakter buntownika? A może... odwrotnie? Zawsze się mówiło, że polski system edukacji jest fatalny, nic nie działa, nie jesteśmy w Finlandii, uczniowie przemęczeni, nauczyciele niedofinansowani, kuratoria niekompetentne i polityczne, w sumie wszystko źle, byle szkołę skończyć i uciec.
Może to cię zaskoczy, ale uważam, że nasza szkoła w sumie nie jest taka zła, tylko my do niej źle podchodzimy.
I prawo nie jest najgorsze, tylko go nie stosujemy i nie szanujemy siebie nawzajem.
Bez ludzi, którzy byli ze mną w Stowarzyszeniu Umarłych Statutów, pewnie bym już to dawno rzucił. Nie raz mówiłem, że koniec, to nie ma sensu, a ktoś na to: poczekaj, pociągnijmy jeszcze miesiąc czy dwa.
Bo można się sfrustrować, jak trzeci, czwarty rok napływają takie same skargi, że dlaczego nie mogę sobie pomalować paznokci czy włosów. Jak jeden statut w województwie zmienimy, to powstają dwa kolejne, nieraz z tego samego powiatu, gdzie znowu opisany jest "właściwy wygląd ucznia". Trochę jak walka z hydrą, której odrastają łby.
Nie mów mi, że szkoła nie ma prawa zabronić hodowania paznokci pomalowanych na czarno.
O, i takie podejście jest najgorsze: „proszę mi udowodnić, że jako dyrektorka/nauczycielka nie mogę zabronić tego i tego”. Tymczasem twoje pytanie jest źle zadane. Równie dobrze możesz mi powiedzieć, że szkoła ma prawo zabronić jedzenia na śniadanie kanapek z żółtym serem – bo przecież żaden przepis prawa nie mówi, że szkoła nie może zakazać sera.
Na sprawę trzeba spojrzeć inaczej.
Szkoła, żeby czegoś wymagać, musi mieć umocowanie w prawie. Szkoła musi działać zgodnie z zasadą legalizmu (praworządności). Jej źródłem jest art. 7 Konstytucji RP, że "organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa", który należy odczytywać razem z art. 31 ust. Konstytucji (patrz - wyżej), który mówi, że prawa i wolności mogą być ograniczane tylko ustawą. I teraz tak:
żaden przepis ani ustawy, ani rozporządzenia, nie pozwala szkole ograniczać wolności uczniów poprzez regulowanie ich wyglądu.
W ustawie jest mowa tylko o tym, że w statucie szkoły można określić zasady ubierania się (art. 99 ustawy Prawo oświatowe).
Na upartego można twierdzić, że szkoła ma ogólną kompetencję, by na uczniów nakładać obowiązki (która wynika ze wspomnianego właśnie art. 99), ale nawet jeśli by taki pogląd przyjąć, to nie znaczy, że te obowiązki w statucie mogą być dowolne. Muszą być zgodne z konstytucyjną zasadą proporcjonalności: w sposób jak najmniej uciążliwy prowadzić do osiągnięcia koniecznych celów, które szkoła ma spełniać.
Jakiemu celowi służy regulowanie koloru paznokci uczniów?
Miałem nadzieję, że jak rodzice, nauczyciele i dyrektorzy szkół zorientują się, że naruszają prawo, to po prostu zmienią statut, bo każdy wie, że nie można łamać prawa. A jednak póki kuratorium nie przyjdzie na kontrolę, to szkoły niczego nie zmieniają.
Kiedy uczennica pisze, że pani krzyczy i mści się na nich, odpisujemy, że jeśli to zgłaszasz, musisz się przedstawić, z jakiej jesteś szkoły, inaczej nie pomożemy. I wtedy zwykle przychodzi odpowiedź, to ja jeszcze pomyślę, albo wrócę do was, jak skończę szkołę. I proszę nie zgłaszać, że to ja do was pisałam, zróbcie coś, ale tak, żeby szkoła się dowiedziała, że to ja.
Straszny strach, czy to nie jest dziwne?
Niestety, to nie jest dziwne. Szkoły się wycwaniły i jak dostawały od nas pismo, to zaczynało się sprawdzanie, czy któryś z uczniów nie lajkuje naszych postów, a może jest na grupie na FB, albo napisał komentarz.
Pewien uczeń zapytał, czy to, co robi pani od polskiego, jest prawidłowe. Opisał, jak ocenia zeszyty, wypracowania. Odpisaliśmy, że zachowanie nauczycielki jest zgodne z prawem. Ale i tak miał problemy, bo dyrekcja uznała, że to oczernianie szkoły, że w ogóle śmiał mieć wątpliwość, czy coś jest zgodne z prawem.
Nieraz się mówi, że szkoła nie ma na nic czasu, a okazuje się, że na szukanie po facebooku czy uczeń lajkował, ma czas.
Doprowadzić do zmiany statutu jest względnie łatwo, ale to, co w szkole się dzieje, jest nam trudniej kontrolować. Zawsze nas boli, że nie możemy pomóc.
Też kiedyś byłem uczniem i do głowy by mi nie przyszło, żeby sprawdzać, czy szkoła działa zgodnie z prawem. Niby inne czasy...
...mnie przez długi czas też nie. W moim gimnazjum roiło od patologicznych sytuacji. Nikt nawet nie pomyślał, żeby pójść z tym do kuratorium. Zabieranie telefonów było na porządku dziennym. Rodzice musieli przychodzić do dyrektorki te telefony odbierać i też nie widzieli w tym nic złego.
A nie wolno? Telefon przeszkadza w lekcji.
Nie wolno. Szkoła może wprowadzić obowiązki uczniów dotyczące korzystania z telefonów. Ale nie może ingerować w prawo własności.
Telefonów nie wolno zabierać do depozytu czy sekretariatu.
Tu znów ma zastosowanie zasada praworządności i proporcjonalności. To bywa niestety trudne. Aby wytłumaczyć, dlaczego powszechne praktyki szkół są niezgodne z prawem, czasem nie da się wskazać jednego przepisu, trzeba zbudować całą argumentację prawną. To jest słaby punkt walki o prawa ucznia.
Dlatego w Stowarzyszeniu Umarłych Statutów pracujemy nad projektem ustawy o prawach ucznia. Pomysł ten zgłosiliśmy podczas Szczytu dla Edukacji, pojawia się on w materiałach SOS dla Edukacji i chyba jest odbierany pozytywnie.
Na prawo poszedłeś dlatego, że się zacząłeś zajmować prawami uczniów?
Niedawno w audycji radiowej prof. Adam Bodnar dziwił się, że mogąc specjalizować się w prawie gospodarczym, czy nowych mediów, wybrałem prawo administracyjne i to jeszcze oświatowe. Jest przekonanie, że tym się mają zajmować nauczyciele i kuratoria, że to nie jest działka prawników. Po co prawnicy mieliby się zajmować takimi rzeczami? Nigdy sobie nie zadawałem takiego pytania. I dobrze, bo mógłbym zrezygnować.
Na kwietniowej konferencji w Krakowie zaprosiłeś do panelu kuratorkę Barbarę Nowak, która jest skrajnym przykładem dążenia do ideologizacji edukacji, w tym propagowania religijności. Byłem zaskoczony, jak ostrożnie się wypowiadała, ale czy należało zapraszać taką osobę?
Konferencja była w Krakowie, pani Nowak jest małopolską kuratorką, więc dostała zaproszenie do panelu. Szczerze, nie liczyliśmy, że przyjdzie, bo nie jest tajemnicą, że się w wielu rzeczach nie zgadzamy, ot choćby w kwestii religii w szkołach czy praw osób nieheteronormatywnych. Ale przyszła.
Zaproszenie dostała jako urzędnik. Na zarzuty, że z takimi osobami nie wypada się kontaktować, tłumaczymy, że Barbara Nowak ma poglądy, jakie ma i o nich wszyscy wiemy. Wiele złych rzeczy robi, wiele złych rzeczy mówi.
Natomiast, ilekroć do niej pisaliśmy, to zawsze odpisywała, a nie oganiała się od nas jak wiele innych kuratoriów. Oczywiście nie zawsze sprawy były załatwiane po naszej myśli, ale sporo statutów w województwie małopolskim zostało zmienionych.
Pani Nowak jest zdania, że można, a nawet trzeba regulować wygląd uczniów i ingerować w ich życie prywatne, żeby "ich wychowywać", ale nie ona jedna - takie same poglądy ma większość nauczycielek i nauczycieli.
W czasach obecnej polaryzacji trudno w tym wszystkim tak lawirować, żeby skutecznie działać, bo jak ktoś jest nam niechętny, to znajdzie argument z jednej lub drugiej strony, żeby nam zaszkodzić. A my przekonujemy, że pomagamy uczniom i nie zajmujemy się polityką.
W Galicji ten problem jest znany od czasów zaborów, że trzeba z władzą, jaka by nie była, współpracować.
Chciałbym, może naiwnie, żeby w Polsce było mniej wzajemnych uprzedzeń, bo niczego dobrego nie osiągniemy. Bo co ma być dalej, dokąd tak będziemy eskalować ten konflikt? Jak teraz demokraci wygrają wybory, to co, nie będą się do prawicy odzywać? A demokracja to także troska o tych, którzy przegrali, którzy są w mniejszości i sztuka dialogu z nimi.
Mam problem z kulturą cancelingu ["kasowania", czy "skreślania" kogoś bez choćby próby zrozumienia - red.], tego wzajemnego wykluczania się i usuwania ze społeczeństwa czy z narodu. Myśmy doświadczyli takiego bicia z obu stron... Ktoś z obozu władzy nam mówi, że jesteśmy zboczeni, bo promujemy tęczowy piątek, a z drugiej strony pada zarzut, że atakujemy nauczycieli, i to jest na rękę Czarnkowi.
A tu nie chodzi o sympatie, ale o działanie dla dobra uczniów.
W ministerstwie edukacji jest nie tylko Czarnek, tam pracują od lat urzędnicy, niektórzy bardziej mądrzy, inni mniej, tak samo w kuratoriach. I chcąc coś zmienić, mogliśmy albo czekać na zmianę polityczną, albo działać z tymi, którzy siedzą w urzędach.
Jestem aktywny już jakiś czas, będzie pięć lat za rządów PiS, i wcale nie wiem, czy po zmianie władzy będzie lepiej. A jeśli PiS będzie dalej rządził, to co?
Mamy czekać do wyborów 2027? I patrzeć, jak uczniowie męczą się w szkołach?
Nawet nie chcę myśleć o takim scenariuszu, bo my się teraz tak nakręcamy, że zmiana władzy nastąpi.
A gdyby tak Czarnek zrobił coś dobrego albo mądrego? Niemożliwe, skoro zrobił tyle złych i głupich rzeczy? Zresztą nieważne, my i tak powiesimy na nim psy.
Omówiłeś wiele naruszeń praw ucznia, opisałeś, jak rozwijała się działalność Stowarzyszenia Umarłych Statutów. Gdybyś miał powiedzieć, co tu jest najważniejsze.
Żeby uczennice i uczniów traktować podmiotowo. Tutaj zaczynają się wszystkie problemy. Oczywiście, nauczyciele i nauczycielki nie znają prawa oświatowego, niedobry jest klimat wokół edukacji, płace są za niskie, ale kluczowe jest to, że szkoła nie traktuje dzieci i młodzieży podmiotowo.
Bo co to za sytuacja, że nauczyciel na złość robi kartkówkę, bo coś mu się nie spodobało, albo odpytuje ucznia, za to, że ten ma on kolorowe włosy? Następuje zaburzenie normalnych relacji międzyludzkich, dochodzi do myślenia w kategoriach, że skoro ta uczennica chodzi do mojej szkoły, to ja mam nad nią władzę.
I mogę z nią czy z nim zrobić to, co uważam za "wskazane wychowawczo".
Jak nauczyciel wyśmiewa chłopaka, który biega wolniej niż inni, to występuje z pozycji władczej wobec niego, mając poczucie bezkarności. Szkoła jako instytucja niekontrolowanej władzy, opresji i kontroli nad ludźmi pozostającymi w niższej pozycji? Tak. A nasze działania naruszają ten układ.
Rozmowa z Łukaszem Korzeniowskim w naszym cyklu „Szkoła na wybory” odnosi się w największym stopniu do postulatu nr 8 Paktu dla Edukacji, ponieważ walka o przestrzeganie praw uczniowskich to dążenie do szkoły bardziej demokratycznej, która dąży do zapewnienia młodym ludziom godności i podmiotowości w ramach prawa.
Pakt dla Edukacji (pełna wersja – tutaj) został opracowany przez utworzoną jesienią 2020 roku Sieć Organizacji Społecznych – SOS dla Edukacji. Sieć miała udział w powstrzymaniu lex Czarnek i lex Czarnek 2.0 Część jej działaczek zainicjowała kampanię Wolna Szkoła, do której dołączyły kolejne środowiska szkolne, a także samorządowe i związki zawodowe.
Obywatelski Pakt dla Edukacji opisuje najważniejsze obszary wymagające naprawy i 10 postulowanych kierunków zmian. Uzyskał wsparcie ponad 60 organizacji społecznych, organizacji dyrektorów i nauczycielskich, a także korporacji i stowarzyszeń samorządowych oraz związków zawodowych (ZNP i NZZ Oświata Polska).
Propozycje Paktu stały się przedmiotem publicznej debaty w czasie Szczytu Edukacyjnego 27 stycznia 2023 roku. Grono 170 osób ze wszystkich wymienionych środowisk, a także naukowczyń i prawników wypracowało ponad 100 rekomendacji powiązanych z 10 postulatami Paktu. Trwają prace nad propozycjami zmian prawnych możliwych do wprowadzenia przez pierwsze 100 dni po wyborach - są one konsultowane z prodemokratycznymi ugrupowaniami parlamentarnymi, przedstawicielami samorządów i związków zawodowych.
"Chcemy doprowadzić do tego, by po raz pierwszy w III RP, jakość edukacji – tak kluczowa dla życia obywatelek i obywateli, dzieci, młodzieży i ich rodziców, nie mówiąc o setkach tysięcy nauczycielskich rodzin – stała się jednym z kluczowych tematów kampanii i programów wyborczych, zaś po wyborach – jednym z priorytetów nowych władz. Jesteśmy przekonani, że w tej sprawie możliwe jest szerokie porozumienie ponad podziałami, a Obywatelski Pakt dla Edukacji oraz propozycje rozwiązań na pierwsze miesiące po utworzeniu nowego rządu to dobry punkt wyjścia do dalszych prac nad strategią rozwoju polskiej szkoły" - stwierdza SOS dla Edukacji.
Edukacja
Prawa człowieka
Adam Bodnar
Przemysław Czarnek
Dariusz Piontkowski
Ministerstwo Edukacji i Nauki
Rząd Mateusza Morawieckiego
Rzecznik Praw Dziecka
Pakt dla Edukacji
SOS dla Edukacji
Stowarzyszenie Umarłych Statutów
Szkoła na wybory
Wolna Szkoła
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze